Darmowe ebooki » Powieść » Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 19
Idź do strony:
oczy, by dojrzeć szczyt schodów. Zobaczył ciemność.

— Czemu nie śpicie, panie? — spytał z akcentem łagodnego wyrzutu. — Świtać będzie niebawem. Wystarczy, że ja czuwam.

Nikt nie odpowiadał. Diego, poszukując wyciągniętymi rękoma oparcia, wspiął się o stopień wyżej.

— Ty jesteś! Odpowiedz.

Nie było go.

— Buntownicze zamysły — rozległ się głos czcigodnego ojca — nie zawsze potrzebują słów.

— Niech Bóg czuwa nad naszym dziełem — odpowiedziało dalekie echo głosem pana de Sigura.

— Ciebie nie ma! — zawołał Diego.

— Dlaczego chcesz się zgubić? — spytał tuż obok fray Mateo.

— Znów jesteś? — zdziwił się Diego. — Przecież ciebie nie ma.

— Gdybyś nie kochał ludzi dzisiaj, nie mógłbyś nimi pogardzać jutro — odpowiedział z wysoka, od niewidocznego szczytu schodów, głos ojca Torquemady.

— Ojcze mój! — zawołał Diego.

Chcąc się wspiąć na jeszcze jeden stopień, potknął się i czołem uderzył o coś twardego i zimnego. Natychmiast oprzytomniał. Stał przy jednej z kolumn podtrzymujących niski strop klasztornego korytarza. Cisza była dokoła. Tylko z kościoła dochodził śpiew braci. W pewnym momencie ścichł i wtedy rozległy się organy.

Po chwili fray Diego znalazł się w celi czcigodnego ojca. Padre Torquemada stał przy wysokim pulpicie i ważną najwidoczniej pracą musiał być pochłonięty, ponieważ zawsze tyle łaskawości okazujący swemu młodemu sekretarzowi, teraz spojrzał na niego z niechęcią i spytał szorstko:

— Czego chcesz, mój synu? Nie widzisz, że pracuję?

Skoro jednak Diego rzucił mu się do nóg, surowość znikła z jego twarzy.

— Mój synu, co się stało?

— Ojcze mój! — zawołał Diego — wybacz, że ośmieliłem się przyjść nie wzywany, lecz to, co ci chcę wyznać, muszę uczynić natychmiast.

— Uspokój się przede wszystkim, mój synu.

— Jestem spokojny, ojcze. Jestem nim na tyle, na ile potrafi zachować spokój człowiek, który znalazł się o krok od popełnienia błędu nieodwołalnego. Przejrzałem jednak, ojcze, w porę i o pomoc cię proszę. Ojcze mój, ciężko zawiniłem. Z powodu skrupułów, wynikających i z mojej słabości, i z mego nie dość jeszcze ugruntowanego rozeznania, chciałem zataić przed tobą pewne moje myśli. Kiedy się dowiedziałem, że mamy jechać do Villa-Réal, pierwszą moją myślą było uciec się do znanych mi środków lekarskich i przy ich pomocy wywołać krótkotrwałe, lecz bardzo silne objawy ciężkiej choroby.

— Chciałeś tu zostać?

— Tak, ojcze.

— Musiały cię do tego skłonić ważne, jak sądzę, przyczyny?

— Ojcze mój, jeśli były ważne, to jedynie dlatego, iż ukazały mi moją słabość. Strach mnie, ojcze, ogarnął na myśl, że znajdę się w murach klasztoru, który był świadkiem niejednej chwili mego zabłąkania.

— Mury milczą, mój synu.

— Ojcze czcigodny, ty wiesz, może być tak, iż człowiek, dzisiaj ze wszystkich swoich sił pragnący służyć wierze, wczoraj jeszcze nieświadom wielu rzeczy, ulegał występnym myślom.

— Cóż ci mogę na to powiedzieć, mój synu? Świadomość własnych błędów jest pierwszym i nieodzownym krokiem do ich przezwyciężenia.

— Wiem, ojcze. Ale może się również i tak zdarzyć, że ów człowiek nie był w swych występnych myślach osamotniony, dzielił się bowiem nimi z drugim człowiekiem.

— Zło, mój synu, zawsze nieporównanie gorzej niż dobro znosi samotność. Żyje ów człowiek?

— Tak, ojcze. Pamięta o mnie i przysłał mi pozdrowienia.

— Sądzisz, iż ujrzawszy cię mógłby rzucić cień na twoje dobre imię i na twoją pobożność?

— Tego nie wiem, ojcze. To jest człowiek zamknięty w sobie i pokorny, jakkolwiek nie we wszystkich sprawach myśli, jak nam nakazuje Kościół.

— Obłudny zatem?

— Nigdy mnie, ojcze, do niczego złego nie namawiał. Jeśli ci jednak czynię to wyznanie, to dlatego, iż zdaję sobie sprawę, że będąc tak blisko ciebie postawiony i takim przez ciebie zaufaniem obdarzony, nie powinienem zaniedbać żadnych środków, aby nawet cień szkodliwej i krzywdzącej mnie teraz obmowy mógł na mnie paść. Gdybym tylko do siebie należał, mój ojcze, nie niepokoiłbym się tak o swoje imię.

— Wszyscy, mój synu, służymy sprawie, która wielkością przerasta każdego z nas.

— Dlatego klęczę przed tobą, ojcze. Wyznałem ci wszystko, dopiero przed chwilą ostatecznie zrozumiałem, że moje myśli, zawsze narażone na ułomność i skażenie, nie mogą do mnie jednego należeć. Pojąłem, że tylko w wyznawaniu swych błędów oraz w szukaniu pomocy u przełożonych mogę uchronić od wszelkich niebezpieczeństw i siebie, i swoją wiarę.

— Weź pióro i pergamin — powiedział Torquemada.

Diego podniósł się z klęczek.

— Tak, ojcze.

— Jesteś gotowy?

— Tak, ojcze.

— Pisz zatem: Do wielebnych ojców inkwizytorów arcybiskupstwa Toledo w Villa-Réal. Napisałeś?

— Tak, ojcze.

— My, fray Tomas Torquemada, dominikanin, przeor klasztoru Santa Cruz w Segowii, spowiednik Króla i Królowej, Wielki Inkwizytor królestw Kastylii i Aragonii, zlecamy wam mocą naszego urzędu, aby oskarżony o ciężkie występki przeciw wierze...

— Fray Mateo Dara, dominikanin — powiedział Diego.

— ...fray Mateo Dara, dominikanin, natychmiast został odosobniony w więzieniu Świętej Inkwizycji oraz poddany surowemu śledztwu tak długo, dopóki nie wyjawi swych heretyckich poglądów lub w przypadku uporczywego trwania w kłamstwie nie zostanie uznany za usuniętego po wieczne czasy spośród wiernych przynależących do świętego Kościoła katolickiego. Skończyłeś?

— Tak, ojcze.

— Podaj mi pióro.

Diego, uczyniwszy to, usunął się na bok. Padre Torquemada wyprostowany, z dużej odległości, jak to zwykli czynić ludzie dalekowzroczni, przeczytał podyktowany tekst, po czym szybkim pociągnięciem pióra złożył podpis.

— Ojcze mój — szepnął Diego, znów się pochylając do kolan Torquemady.

Ten położył rękę na jego głowie.

— Wiele miesięcy czekałem na tę chwilę, mój synu.

— Ty, ojcze?

— Wiedziałem, że wcześniej czy później musi nadejść dzień, kiedy ostatecznie, już bez żadnych wahań, zastrzeżeń i wątpliwości, odnajdziesz swoją prawdziwą naturę. I oto dzisiaj ten dzień nadszedł. Bogu niech będą dzięki, mój najukochańszy synu.

Diego, zbyt wzruszony, by móc mówić, bez słowa przypadł ustami do dłoni Torquemady. Czuł się bezgranicznie szczęśliwy, pełen wolności i bezpieczeństwa, jakby nad zamętem, który go dotychczas zewsząd napastował, zatrzasnęły się nagle i na zawsze ciężkie drzwi.

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Rozdział czwarty

Mijały lata i wśród rozlicznych wydarzeń tego czasu wielkie dzieło jednoczenia Katolickiego Królestwa zwycięsko posuwało się naprzód.

W sierpniu roku tysiąc czterysta osiemdziesiątego siódmego, w dzień świętej Heleny Cesarzowej, poddać się musiała chrześcijańskim wojskom Malaga, a w niespełna pięć lat później, akurat u samego progu roku dziewięćdziesiątego drugiego, król Ferdynand zdobył po długotrwałym oblężeniu Grenadę. Ostatni pogański skrawek potężnego niegdyś królestwa Maurów przestał na ziemi hiszpańskiej istnieć i współczesny poeta z dumą w pełni usprawiedliwioną mógł zaśpiewać: „Jedna trzoda, jeden pasterz, jedna wiara, jeden król, jeden miecz”.

Istotnie, gdy nadchodził pokój, zdobyty kilkoma wiekami krwawych walk, większą niż dotychczas można było przyłożyć troskę, aby jedność wiary poczęła tryumfować na zjednoczonej ziemi. Wprawdzie w minionym roku, z polecenia czcigodnego ojca Wielkiego Inkwizytora, wiele tysięcy bezbożnych ksiąg hebrajskich spłonęło na rynkach miast i przed kościołami, również i Święte Trybunały, coraz skuteczniej wspomagane przez policję Świętej Hermandady, z niezmienną czujnością stały na straży czystości wiary, przecież, jakkolwiek tyle czyniono dla chronienia i umacniania prawdy — setki tysięcy nieochrzczonych Żydów wciąż przebywały na hiszpańskiej ziemi, bogacąc się na wyzysku i oszustwach oraz bezkarnie uprawiając swoje wszeteczne praktyki. U samych zatem korzeni należało podciąć zło.

Wkrótce po uroczystym wyjeździe Ich Królewskich Mości do Grenady rozeszły się po kraju pogłoski, że w niedalekim czasie Król i Królowa zamierzają ogłosić edykt skazujący wszystkich Żydów na konfiskatę majątków oraz wygnanie z granic Królestwa. Wieści te, jakkolwiek jeszcze niepewne, spotkały się z jak najprzychylniejszym oddźwiękiem w szerokich rzeszach wiernych. Równocześnie bogate rodziny żydowskie, chcąc zapobiec grożącej katastrofie i pozorując swój krok chęcią pokrycia wydatków poniesionych w ostatniej wojnie, wyraziły gotowość zaofiarowania Ich Królewskim Mościom okupu w wysokości trzydziestu tysięcy dukatów. Była to suma ogromna i król Ferdynand, doceniając wagę złota, począł się wahać, czy jej nie przyjąć. Również królowa Izabela uległa skrupułom, bowiem pod wpływem nazbyt wolnomyślicielskich umysłów skłonna była sądzić, iż zamysł wygnania Żydów pozostaje w pewnej sprzeczności z zasadami chrześcijańskiego miłosierdzia. Tak więc, gdy na skutek tych pogłosek niepokój i troska ogarnęły ludzi myślących po bożemu, Żydzi ze swej strony nie tracili nadziei, iż los, który ich prześladował tak rozlicznymi nieszczęściami, oszczędzi im nieszczęścia ostatecznego. Tyle wszakże pokładając zaufania w chwiejności monarchów oraz w potędze złota, nie docenili sił, które dobro prawdy zawsze stawiają najwyżej. W drugiej połowie miesiąca stycznia czcigodny ojciec Torquemada opuścił Toledo i niebawem przybył do Sewilli, gdzie wraz ze swym dworem, szczególnie teraz rojnym i hucznym, bawiły Ich Królewskie Moście.

Do odległej, już nieomal zamierzchłej przeszłości należały owe czasy sprzed lat zaledwie dwunastu, kiedy pierwsi inkwizytorzy Kastylii, bracia dominikanie, Miguel Morillo63 i Juan de Saint-Martin, przybywszy do Sewilli, nie mogli znaleźć ludzi niezbędnych dla podjęcia urzędowych czynności i Ich Królewskie Moście musiały wysłać z Medina del Campo nowe pismo wzywające świeckie władze miasta oraz diecezjalne Kadyksu do udzielenia pomocy nowomianowanym dostojnikom. Dymy stosów, które w ciągu minionych lat płonęły na sewilskim quamadero64 częściej i w ilościach większych niż w jakimkolwiek innym mieście, niosły ze sobą, jak się okazywało, moc cudownego oczyszczania ludzkich umysłów i serc.

Nieprzebrane tłumy wyległy na ulice i place witać Wielkiego Inkwizytora. Żołnierze Świętej Hermandady65 z trudem utrzymywali porządek. Dzień był ciepły i słoneczny. Dzwony kościołów biły zarówno w mieście, jak i na przedmieściu Triana, leżącym po drugiej strojnie Guadalquiviru66. W stronę północnej Puerta del Sol od wczesnego rana ciągnęły z chorągwiami i z feretronami67 procesje braci zakonnych oraz świeckich księży. Wraz z nimi najznakomitsi panowie i rycerze Andaluzji witali czcigodnego ojca przy murach miasta. Markiz Kadyksu, pan don Alfonso Carlos książę Medina Sidonia pierwszy zeskoczył ze swego rumaka, aby ucałować dłoń czcigodnego ojca.

Niestety pobożne pragnienia wiernych, żeby ujrzeć ojca Inkwizytora w pełnym blasku, nie zostały całkowicie zaspokojone, bowiem ze względu na podeszły wiek i siły coraz bardziej nadwątlone padre Torquemada nie mógł już podróżować rycerskim zwyczajem. Wjechał do miasta we włoskiej karecie zaprzężonej w cztery białe konie, a ponieważ domownicy i rycerstwo ciasno ze wszystkich stron otaczali wolno toczący się pojazd — mało kto spośród tak licznie zgromadzonych tłumów zdołał dojrzeć twarz Wielkiego inkwizytora.

Fray Diego Manente, niedawno mianowany sekretarzem Królewskiej Rady Inkwizycyjnej, towarzyszył czcigodnemu ojcu. Padre Torquemada wydawał się bardzo znużony uciążliwą podróżą i raczej własnymi myślami pochłonięty aniżeli tym, co się działo dokoła, nie okazywał zainteresowania ani uroczystym powitaniem, ani rzeszami pospólstwa oczekującymi od niego błogosławieństwa. Minione lata nie oszczędziły ojca Torquemady. Bardzo się postarzał, zaostrzyły się rysy jego wychudzonej twarzy, skórę na niej, szczególnie na skroniach, miał przeźroczystą i pożółkłą, pooraną zmarszczkami, wargi bezkrwiste, a głęboko zapadnięte oczy już bez dawnego blasku, znużone i coraz częściej nieobecne, jak gdyby zwrócone ku sprawom nie tego świata.

Natomiast fray Diego w przeciwieństwie do czcigodnego ojca najżywiej przejęty był uroczystą chwilą. Jego również ubiegły czas znacznie odmienił, lecz ku męskiej dojrzałości, a nie ku kresowi życia posunął. Zmężniał i przytył, twarz miał nieporównanie pełniejszą niż dawniej, cokolwiek już nalaną i mało co z jego skupionej powagi oraz z pełnego wewnętrznej godności opanowania przypominało młodzieńca, który jeszcze przed kilkoma laty dręczony był gwałtownymi niepokojami.

Orszak Wielkiego Inkwizytora mijał właśnie pałac książąt Cornejo i zbliżał się do kościoła Santa Maria. Dzwony okolicznych świątyń, zwłaszcza od San Marcos, San Julian i z klasztoru sióstr hieronimek Santa Paula, potężnie i wieloma tonami huczały ponad tłumem wznoszącym entuzjastyczne okrzyki na cześć Jezusa i Przenajświętszej Panny Marii. Bracia dominikanie, zdążający w nieskończenie długim dwuszeregu, zaintonowali w tym momencie pobożny hymn i ich śpiew, łącząc się z okrzykami tłumu, szczękiem zbroi, tupotem kopyt końskich oraz biciem dzwonów, wysoko ponad tłum i domy się wznosił, zdając się tryumfem wiary sięgać aż nieba rozpostartego w górze ogromnym błękitem.

— Doprawdy — powiedział fray Diego mocnym, męskim głosem — trudno o widok bardziej budujący.

Padre Torquemada podniósł znużone oczy. Tuż przy karocy jechał na ogromnym, czarnym andaluzyjczyku, cały zakuty w zbroję, kapitan familiantów68, pan don Lorenzo de Montesa. Jego to było zasługą, iż przed kilkoma miesiącami, podczas dłuższego pobytu w Toledo, wyszły na jaw rozwiązłe stosunki, jakie pan don Rodrigo de Castro utrzymywał potajemnie z pewną dziewczyną żydowską. Zhańbiwszy się tak niegodnie został pan de Castro wyrokiem Świętego Trybunału szlachectwa oraz mienia pozbawiony i na dożywotnie wygnanie skazany, natomiast dowództwo po nim objął pan de Montesa, żaden bowiem spośród szlachetnie urodzonych domowników czcigodnego ojca nie dorównywał mu wiernością oraz czystością obyczajów.

— Spójrz, ojcze — zawołał fray Diego — jak wielką i powszechną cieszysz się u ludzi miłością!

Padre Torquemada cofnął się w głąb karocy.

— Tak — powiedział.

Fray Diego zdążył się już oswoić z milczeniem, które ostatnimi laty coraz częściej wyrastało pomiędzy nim i czcigodnym ojcem. Zrazu w sobie doszukiwał się winy i nie znajdując jej, cierpiał. Od pewnego wszakże czasu dość mocno począł ufać swojej niedostępnej dla wątpliwości wierze, aby niestosowną pokorą gmatwać jasność sądzenia. Raczej więc podeszłemu wiekowi czcigodnego ojca przypisywał owe chwile zamyślenia oraz pewne zobojętnienie wobec spraw, które do niedawna nigdy dla niego obojętnymi nie bywały. Zresztą, mimo lat coraz

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz