Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖
Ciemności kryją ziemię — powieść Jerzego Andrzejewskiego, wydana w roku 1957. Osadzona w czasach hiszpańskiej inkwizycji, opisuje mechanizmy władzy, sprzeciwu wobec jej brutalnego i niemoralnego charakteru, a wreszcie — osadzania się i coraz sprawniejszego funkcjonowania jednostki w strukturach przemocy. Główny bohater, zakonnik Diego Manente, początkowo żarliwy przeciwnik stosowanych przez inkwizycję metod, zostaje przyjęty na sekretarza przez Tomasa Torquemadę, zwierzchnika tej złowrogiej instytucji. Podejmując tę decyzję, Torquemada okazuje się wnikliwym psychologiem, bowiem Diego, mimo początkowych wątpliwości, szybko przechodzi na stronę opresyjnego systemu.
Niezależnie od historycznego sztafażu, a nawet stylizacji na średniowieczną kronikę, Ciemności kryją ziemię to w istocie przypowieść o władzy i przemocy, nawet nie tyle uniwersalnej, ile tej najbliższej momentowi powstania książki — stalinowskiej.
- Autor: Jerzy Andrzejewski
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ciemności kryją ziemię - Jerzy Andrzejewski (gdzie można czytać za darmo książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Andrzejewski
Fray Diego, od wielu lat towarzysząc codziennemu życiu czcigodnego ojca, w większym niż ktokolwiek inny stopniu zdawał sobie sprawę, w jakiej mierze ten wielki starzec swoją, jakby z jednego kruszcu ukształtowaną osobowością przewyższał wszystkich współczesnych.
Tak więc i tym razem padre Torquemada, jakkolwiek wydawał się szczególnie znużonym, nie zawiódł wiary brata Diega.
Ich Królewskie Moście bardzo dobrze się domyślały, co spowodowało przybycie Wielkiego Inkwizytora do Sewilli. Zarówno Król, jak Królowa umieli liczyć, więc nie wątpili, że godząc się na wypędzenie Żydów, uzyskają ze skonfiskowanych majątków sumę wielekroć przewyższającą ofiarowywany okup. Tym niemniej królowa Izabela, powodowana względami miłosierdzia, gotowa była poprzestać na okupie i tak się już z tą myślą oswoiła, iż część owych żydowskich pieniędzy, które miały wpłynąć do skarbu, przeznaczała na morską wyprawę do Indii Zachodnich, od dawna i uporczywie, jako rokującą ogromne zyski, przedkładaną jej przez genueńczyka, niejakiego Cristobala Columba69. Król Ferdynand ze swej strony, mniej od swej małżonki wrażliwy na moralne subtelności spraw politycznych, nie lekceważył wszakże opinii tych doradców, którzy dalej wybiegali myślą w przyszłość, przewidując, że na skutek wygnania ośmiuset bez mała tysięcy Żydów handel Królestwa może doznać poważnego wstrząsu i niemałego z biegiem czasu nadwątlenia. Tak przecież tę sprawę trzeźwo oceniając, nie mógł się równocześnie opędzić trosce, iż małodusznie rezygnuje z wielkiej idei katolickiego państwa, owej wyższymi racjami natchnionej myśli, która zarówno jemu, jak i Królowej przyświecała od chwili objęcia tronu połączonych królestw. W takiej to rozterce odkładał z dnia na dzień ostateczną decyzję, a ponieważ oczywistym było dla niego, czego się zechce domagać padre Torquemada — źle przyjął wiadomość o jego przyjeździe.
Chłód, z jakim obie Ich Królewskie Moście przyjęły czcigodnego ojca, był szczególnie rażący w porównaniu z entuzjazmem, który towarzyszył jego wjazdowi do miasta.
Padre Torquemada wsparty na ramieniu brata Diega, trudno mu już bowiem było, szczególnie po tak uciążliwej podróży, poruszać się samemu, powiedział na powitanie:
— Cieszę się, że widzę Ich Królewskie Moście w zdrowiu, a przede wszystkim w chwale tak upragnionego przez cały naród zwycięstwa.
Na to rzekła Izabela:
— Istotnie, tych naszych pragnień wysłuchał Bóg.
Padre Torquemada milczał chwilę, jak gdyby znalezienie właściwych słów sprawiało mu nadmierny trud. Wreszcie powiedział:
— Myślę, że i wszystkie inne słuszne pragnienia Waszych Królewskich Mości zostaną spełnione.
Wówczas król Ferdynand zaczął mówić głosem, który rwał mu się na skutek gniewu i zadyszki:
— Słuszne? Niestety, w niektórych sprawach, mój ojcze, różnimy się w ocenie, co jest, a co nie jest słuszne. Skargi na ciebie, czcigodny ojcze, do nas dochodzą. Twoja nieopatrzna surowość kłopotów nam przyczynia. Nie dalej jak przed paroma dniami otrzymałem breve70 Ojca świętego, Aleksandra. Pan papież jest zgorszony i oburzony procesem, który dzięki tobie wszczęto przeciw arcybiskupowi Sewilli. Oskarżyłeś Jego Eminencję o żydowskie pochodzenie, nie mając, jak się okazuje, dostatecznych po temu dowodów. Pan papież czyni nam wyrzuty, że dopuściliśmy do podobnego zgorszenia. Co mam panu papieżowi odpowiedzieć? Jak się mam tłumaczyć?
Padre Torquemada, wciąż wsparty o ramię brata Diega, w milczeniu słuchał królewskich oskarżeń. Skoro wszakże Król, zmęczony swym wybuchem, umilkł, aby zaczerpnąć oddechu — czcigodny ojciec wyprostował się i postąpił krok naprzód.
— Wybaczą Wasze Królewskie Moście — powiedział nadspodziewanie mocnym głosem — lecz nie w sprawie arcybiskupa przybyłem. Prawdą jest, co głoszą plotki, że nieochrzczeni Żydzi mają w Królestwie pozostać?
Królowa Izabela zarumieniła się, natomiast Król spode łba spojrzał na stojącego przed nim starca.
— Tak — powiedział — taka jest nasza wola.
Na to zawołał Torquemada:
— Dobrze więc, niech się stanie wasza wola i niech się dowiedzą wszystkie chrześcijańskie kraje, jak tu, w Katolickim Królestwie, zasady wiary są szanowane. Jezus już raz jeden został sprzedany za trzydzieści srebrników. Wasze Królewskie Moście chcą sprzedać Jezusa po raz drugi za trzydzieści tysięcy dukatów.
Król Ferdynand drgnął i szeroko rozwartymi ustami zaczerpnął oddechu.
— Ojcze, mówisz do Królowej i Króla.
Padre Torquemada jeszcze krok bliżej postąpił i ująwszy srebrny krzyż stojący obok na stole, podniósł go do góry.
— Oto Jezus! Weźcie go i sprzedajcie.
Nazajutrz królewska kancelaria ogłosiła edykt, który heroldowie natychmiast poczęli odczytywać na placach miasta. Głosił zaś ów edykt, że z woli los Reyes Catolicos71 wszyscy nieochrzczeni Żydzi, pod groźbą najsurowszych kar i pozostawiając całe swoje mienie, mają w ciągu trzech miesięcy opuścić na zawsze hiszpańską ziemię.
Również tego samego dnia, nie uprzedzając zawczasu ani Dworu, ani najbliższego otoczenia, wyjechał z Sewilli padre Torquemada. Czcigodny ojciec dopiero pod wieczór zawezwał pana de Montesa, komunikując mu swoją decyzję natychmiastowego wyjazdu do Segowii.
Niebawem zbrojny regiment, otaczający karocę Wielkiego Inkwizytora, wyruszył z klasztoru Santa Clara, a ponieważ mrok już był, pachołkowie musieli pochodniami oświetlać drogę wśród pustych i uśpionych ulic. Minąwszy miejskie mury przy Puerta del Sol72 oddział domowników ruszył traktem na Kordobę73.
Noc była gwiaździsta, bezwietrzna, bardzo spokojna i co najważniejsze zapowiadała się na jasną, ponieważ w głębi ciemności, w poblasku łuny, wschodził wielki, rudy księżyc.
Padre Torquemada milczał, lecz nie wydawał się sennym. Coraz mniej potrzebował ostatnio wypoczynku i zazwyczaj wiele godzin nocnych, a czasem i wszystkie aż do świtu, spędzał na samotnym czuwaniu. Zrazu fray Diego chciał swoją przytomnością dotrzymywać towarzystwa czcigodnemu ojcu, lecz niebawem znużenie oraz monotonne kołysanie karocy zmogły jego dobrą wolę.
Noc powoli się rozjaśniała wschodzącą poświatą, zgaszono pochodnie i zbrojny orszak, wśród równego tętentu koni, szybko się posuwał po gładkiej, coraz wyraźniej się wyłaniającej z mroku równinie. Fray Diego, z głową wspartą na ramieniu, głośno pochrapywał. Natomiast padre Torquemada wciąż siedział wyprostowany i tylko od czasu do czasu, jak gdyby marzł, podciągał pod szyję płaszcz.
Północ już musiała dochodzić, a może i minęła, gdy naraz74 padre Torquemada poruszył się niespokojnie, i głośno, jakby odpowiadał komuś, z kim prowadził rozmowę, powiedział:
— A jeśli pomyłką jest to wszystko?
Fray Diego ocknął się natychmiast.
— Wołałeś mnie, ojcze? — spytał.
Torquemada odpowiedział po chwili:
— Nie, mój synu. Śpij spokojnie.
Pisze autor wspomnianej kilkakrotnie kroniki:
„W pierwszej połowie września roku pańskiego tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego ósmego, a zatem w szesnastym roku sprawowania swego urzędu, zaś lat sobie licząc siedemdziesiąt i osiem, Wielki Inkwizytor królestw Kastylii i Aragonii, czcigodny ojciec Tomas Torquemada, przybywszy do miasta Toledo, obłożnie zaniemógł.
Współcześni, jak najbardziej wiarygodni świadkowie, szczególnie najbliższy powiernik Wielkiego Inkwizytora, sekretarz Królewskiej Rady Inkwizycyjnej, wielebny ojciec Diego Manente, dominikanin, w późniejszym czasie inkwizytor Saragossy, zaś w owych szczęśliwych latach, gdy te słowa o niedawnych wydarzeniach historycznych wiernie dla pomnożenia chwały bożej spisujemy, Wielki Inkwizytor Katolickiego Królestwa, jednomyślnie stwierdzają, iż pomimo podeszłego wieku oraz nadwątlonego zdrowia czcigodny ojciec postanowił narazić siebie na trudy podróży z Valladolid do Toledo li tylko w tym celu, żeby osobiście wyjaśnić i w pełnym świetle katolickiej wiary ukazać zawiłą sprawę niejakiego Lorenza Pereza, rzemieślnika z Burgillos.
Jeśli więc mąż tak pobożny i znakomity przykładał do tej sprawy tyle znaczenia, i my nie możemy jej zbyć kilkoma słowami, na słuszny bowiem moglibyśmy się narazić zarzut, iż uwiedzeni blaskiem zewnętrznych pozorów gonimy tylko za sławnymi wypadkami, pomijając lekkomyślnym milczeniem to wszystko, co w zdarzeniach mniej świetnych świadczy o wielkości nieprzemijających prawd. Tyle zatem procesowi Lorenza Pereza słów poświęcimy, ile tego służba w słodkich okowach wiary wymaga.
Ów Lorenzo Perez, mężczyzna lat trzydziestu ośmiu, w czasie, o którym opowiadamy, został uwięziony i postawiony przed Święty Trybunał w Toledo, a to z tej racji, iż z bezwstydną jawnością, cechującą zatwardziałych heretyków, szerzył bezbożne poglądy, jakoby nie istniały żadne diabły, demony oraz inne istoty piekielne, które zdolne by były zawładnąć ludzką duszą.
Czcigodny ojciec Torquemada, otrzymawszy do wglądu zeznania oskarżonego, uznał nie tylko za wskazane, lecz nawet za konieczne osobiście rzecz na miejscu zbadać i jakkolwiek najbliższe otoczenie, a — jak twierdzą świadkowie — nawet Ich Królewskie Moście odradzali mu podróż równie uciążliwą, zdecydował się na nią, dając tym postanowieniem przykład ofiarności, jakiej każdy z nas nie powinien szczędzić dla potrzeb wiary.
Według zgromadzonych przez nas świadectw, wiernie za zezwoleniem zwierzchności kościelnej odpisanych z sądowych protokołów Świętej Inkwizycji, wymieniony Lorenzo Perez zeznał przed Świętym Trybunałem dosłownie, co następuje:
«Doświadczyłem w moim życiu i to od najwcześniejszego dzieciństwa tak wielu zgryzot i nieszczęść, że gdy mój los począł mi się już wydawać ponad wszelką miarę godny pożałowania, wezwałem w chwili rozpaczy diabła, aby dopomógł mi w niedoli, ofiarowując mu w zamian swoją duszę. Wzywałem go kilkakrotnie, lecz nadaremnie. Diabeł nie zjawiał się. Zwróciłem się zatem do pewnego ubogiego człowieka, który uchodził za czarownika. Powiedział mi, że zaprowadzi mnie do jednej kobiety obrotniejszej niż on w czarach, chodziły bowiem o niej słuchy, iż przybierając postać czarnego kozła, potrafiła w noce księżycowe zwabiać na pustkowia młodych chłopców, po czym ci po bezwstydnym wprzód obnażeniu się, również za jej przyczyną w czarne capy przemienieni, natarłszy sobie ciała wydzielinami ropuchy i kruka, społem uczestniczyli w bluźnierczym nabożeństwie zwianym czarną mszą. Poszedłem do tej kobiety. Poradziła mi, żebym przez trzy dni z rzędu chodził poza wieś na wzgórze San Esteban i wzywał Lucyfera, wołając: „Aniele Światłości!”, bluźniąc Trójcy Świętej oraz religii chrześcijańskiej. Uczyniłem wszystko, co mi ta kobieta kazała. Nic nie zobaczyłem. Wtedy poradziła mi, żebym wyrzucił różaniec, szkaplerz, a także żebym własną krwią napisał cyrograf. I to także uczyniłem. Ale diabeł nie zjawił się. Wyczerpawszy zatem wszystkie możliwości zacząłem myśleć, że gdyby istniały diabły i gdyby było prawdą, że walczą o ludzkie dusze, to trudno byłoby dla nich o okazję piękniejszą, ponieważ istotnie bardzo szczerze pragnąłem swoją duszę zaprzedać Lucyferowi».
Trudno w tym miejscu nie zawołać chrześcijaninowi: Boże wszechmogący, czyż można opętaniu przez demona wystawić świadectwo bardziej wiarygodne nad to przytoczone? Zaprawdę, na tym się przede wszystkim diabelskie sprawki zasadzają75, iż opętaniu odjęta zostaje zdolność rozpoznania nieprzyjaciela.
Takie przecież przewrotne igraszki wyczyniając z ciemnym rzemieślnikiem, skapitulować musiał Szatan wobec przenikliwej mądrości czcigodnego ojca Wielkiego Inkwizytora.
Wiadomą było powszechnie rzeczą, że ojciec Torquemada rzadko kiedy osobiście badał heretyków oskarżonych o przestępstwa przeciw wierze, bowiem pobożność, rozległa wiedza teologiczna oraz głęboka znajomość ludzkiej natury były w nim tak mocno ugruntowane, iż mógł sobie wyrobić właściwy sąd o każdej sprawie tylko na podstawie aktu oskarżenia. Mało kto w tak doskonałym stopniu, co on, posiadał rozeznanie, iż nadmiar szczegółów może jedynie zaciemnić obraz przestępstwa, również i to jego umysł cechowało, iż nie zapominał, że grzech, choćby najbłahszy, nigdy nie bywa odosobniony i tam, gdzie się rodzi jeden występek — musi ich być więcej. W tym wszakże wypadku ojciec Torquemada odstąpił od swoich zwyczajów i nie zważając na ciężki stan zdrowia ani nie szczędząc wielkiego wysiłku umysłu, osobiście przewodniczył Świętemu Trybunałowi, sam zadając pytania, aby mimo oporów oskarżonego dotrzeć do sedna prawdy.
Było naszym pierwotnym zamysłem własnymi słowami opowiedzieć przebieg tego posiedzenia Świętego Trybunału, w porę jednak zostaliśmy przez Ducha Świętego oświeceni, aby temu, co jest natchnione wyższą mądrością, nie przeciwstawiać osobistych ambicji, łatwo przy podobnie nierównym zmierzeniu sił spełzających do pospolitego niedołęstwa. Zatem prawdzie służąc, jej oddajmy głos.
Według udostępnionych nam protokołów Lorenzo Perez stanął przed Świętym Trybunałem ósmego września roku tysiąc czterysta dziewięćdziesiątego ósmego, w obecności czcigodnego ojca Wielkiego Inkwizytora, ojców inkwizytorów Świętego Officium w Toledo, wielebnego ojca Diega Manente, sekretarza Królewskiej Rady Inkwizycyjnej, oraz pisarzy, braci dominikanów, imieniem Nicolas i Pascual.
Czcigodny ojciec Torquemada pytał, zaś Lorenzo Perez odpowiadał, co następuje:
T. — Niech oskarżony szczerze i niczego nie zatajając opowie Świętemu Trybunałowi o swoich grzechach.
P. — (milczy)
T. — Czy oskarżony zna akt oskarżenia?
P. — Tak, Wasza Miłość.
T. — Czy oskarżony przyznaje się do winy?
P. — Przyznaję się, Wasza Miłość, że wzywałem diabła, który się nie zjawił.
T. — Nie pytam, kogo oskarżony wzywał, lecz czy oskarżony przyznaje się do winy?
P. — Nie, Wasza Miłość.
T. — Czy oskarżony uważa się za chrześcijanina?
P. — Tak.
T. — Czy oskarżony uważa, że przynależy do rzymskiego Kościoła Katolickiego?
P. — Tak, Wasza Miłość.
T. — Czy oskarżony zna prawdy podane przez Kościół wiernym do wierzenia?
P. — Wasza Miłość, jeśli istnieje diabeł, to dlaczego nie wziął mojej duszy, przecież dobrowolnie chciałem mu ją ofiarować.
T. — Pytam, czy oskarżony zna prawdy podane przez Kościół wiernym do wierzenia?
P. — Jestem prostym człowiekiem, Wasza Miłość.
T. — Oskarżony zeznał, że nie wierzy w istnienie Szatana oraz diabłów. Czy oskarżony podtrzymuje to zeznanie?
P. — Wasza Miłość, przysięgam, że diabeł naprawdę nie zjawił się po moją duszę.
T. — A zatem oskarżony podtrzymuje swoje zeznanie?
P. — Tak, Wasza Miłość.
T. — Oskarżony powiedział przed chwilą, że jest prostym człowiekiem.
P. — Jestem nim, Wasza Miłość.
T. — A więc swego twierdzenia, że Szatan nie istnieje, nie opiera oskarżony na studiach?
P. — Nie, Wasza
Uwagi (0)