Darmowe ebooki » Powieść » Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)



1 ... 158 159 160 161 162 163 164 165 166 ... 179
Idź do strony:
był bowiem czuwaniem nad Morrelem. Policzki Maksymiliana pokrywała coraz żywsza czerwień, jakby powstrzymywał oddech.

— Mowy pogrzebowe skończone, do widzenia panom — rzekł niespodziewanie hrabia.

I zniknął tak nagle, że nikt nawet nie dostrzegł, w którą stronę odszedł.

Po ceremonii żałobnicy podążyli z powrotem do Paryża. Tylko Château-Renaud rozglądał się jeszcze przez chwilę za Morrelem; ale gdy patrzył, jak odchodzi hrabia, Morrel gdzieś znikł — i Château-Renaud poszedł za Debray’em i Beauchampem.

Monte Christo ukrył się w zaroślach i zza szerokiego grobu śledził Morrela.

Maksymilian szedł wolno ku kaplicy, opuszczonej już przez ciekawskich i grabarzy. Rozejrzał się powoli nieprzytomnym wzrokiem; gdy zwrócił spojrzenie w inną stronę, Monte Christo niepostrzeżenie zbliżył się do niego o jakie dziesięć kroków.

Młodzieniec ukląkł.

Hrabia wyciągnął szyję i patrząc czujnie, jakby spięty do skoku, podkradł się jeszcze bliżej do Morrela.

Morrel oparł czoło o kamień, objął ramionami kratę i wyszeptał:

— Valentine!

Hrabiemu o mało nie pękło serce. Podszedł o krok i łagodnie dotknął ramienia Morrela.

— Przyjacielu — rzekł — szukałem cię.

Monte Christo spodziewał się wybuchu, wyrzutów, oskarżeń. Mylił się. Morrel uniósł głowę i z pozornym spokojem powiedział:

— Widzisz pan, że się modliłem.

Hrabia spojrzał nań przenikliwie. I chyba się uspokoił.

— Chce pan, odwiozę pana do Paryża? — rzekł.

— Nie, dziękuję.

— A może czegoś panu trzeba?

— Niech mnie pan zostawi, chcę się pomodlić.

Hrabia oddalił się bez słowa sprzeciwu, ale tylko po to, aby znów się ukryć w pobliżu i dalej obserwował Morrela.

Maksymilian wstał wreszcie, otrzepał spodnie na kolanach i poszedł w kierunku miasta, nie oglądając się ani raz. Schodził wolno ulicą de la Roquette.

Hrabia, odesławszy powóz, który czekał przy bramie cmentarza, szedł za Morrelem w odległości stu kroków.

Maksymilian przeszedł most na kanale i wrócił bulwarami na ulicę Meslay.

Pięć minut później te same drzwi otwarły się przed Monte Christem. Julia stała przy furtce do ogrodu i przypatrywała się imć Penelonowi, który jako ogrodnik traktujący na serio swoje obowiązki, szczepił właśnie róże bengalskie.

— A! Pan hrabia! — zawołała z radością. Wszyscy w rodzinie Morrelów cieszyli się, za każdym razem, gdy Monte Christo pojawiał się na ulicy Meslay.

— Maksymilian już wrócił, prawda? — spytał hrabia.

— Chyba tak — odparła Julia — ale może lepiej zawołam Emanuela?

— Pani wybaczy, ale muszę koniecznie pójść do Maksymiliana. Muszę mu powiedzieć coś bardzo ważnego.

— A więc nie zatrzymuję pana — rzekła i patrzyła za nim, uśmiechając się ślicznie, póki nie zniknął na schodach.

Monte Christo wbiegł szybko na drugie piętro, stanął i zaczął nasłuchiwać: ale panowała cisza jak makiem zasiał. Jak to zazwyczaj bywa w tych starych domach, w których mieszka tylko jedna rodzina, piętro oddzielone było od korytarza tylko oszklonymi drzwiami. Ale drzwi były zamknięte, a w zamku nie było klucza. Maksymilian zamknął się od wewnątrz. Nic nie było widać — szyby zasłonięte były pąsowymi jedwabnymi zazdrostkami. Niepokój wzrósł w nim do tego stopnia, że na twarz wystąpił mu żywy rumieniec — był to objaw niezwykłego wzruszenia u tego człowieka iście z żelaza.

— Co robić? — szepnął.

I zastanowił się przez chwilę.

— Zadzwonić? Nie. Dzwonek oznacza wizytę, a to tylko przyspiesza decyzję u ludzi w takiej sytuacji, jak Maksymilian. I wtedy zaraz po dzwonku następuje strzał.

Monte Christo zadrżał. Ale — jako że decydował się zawsze w jednej chwili — uderzył łokciem w szybę i szyba rozprysła się w kawałki. Podniósł firankę i zobaczył, jak Morrel z piórem w ręku podskoczył za biurkiem, gdy posypało się szkło.

— To nic — powiedział hrabia. — Bardzo cię przepraszam, kochany przyjacielu! Pośliznąłem się i uderzyłem ręką w szybę; a skoro już ją wybiłem, to i wejdę do pana, niech pan sobie nie przeszkadza, proszę nie wstawać.

I sięgnąwszy ręką przez otwór po szybie przekręcił klucz i otworzył drzwi.

Morrel wstał z wyraźną niechęcią i wyszedł hrabiemu naprzeciw, raczej po to, by mu zagrodzić drogę, niż go przywitać.

— Do diabła, to wina twoich służących — rzekł Monte Christo, rozcierając sobie łokieć. — Posadzki lśnią u pana jak lustro.

— Nie zranił się pan przypadkiem? — zapytał zimno Morrel.

— E, nie wiem. Ale cóż pan robił? Pisałeś pan coś?

— Ja?

— Masz pan palce powalane atramentem.

— A tak. Pisałem. Zdarza mi się to czasem, choć jestem żołnierzem.

Monte Christo podszedł nieco do przodu.

Chcąc nie chcąc Maksymilian musiał go przepuścić, ale zaraz podążył za nim.

— Pisałeś pan? — powtórzył Monte Christo, wlepiając w niego wzrok tak przenikliwy, że aż męczący.

— Już miałem zaszczyt oznajmić panu, że tak.

Hrabia rozejrzał się.

— O, pistolety obok papeterii! — zdziwił się, wskazując palcem broń na biurku.

— Wyjeżdżam w podróż.

— Kochany przyjacielu! — rzekł Monte Christo z niewysłowioną czułością.

— Niech mnie pan zostawi.

— Przyjacielu kochany, Maksymilianie, błagam, nie uciekaj się do ostateczności!

— Do ostateczności? — wzruszył ramionami Morrel. — Przepraszam, ale dlaczego niby podróż ma być ostatecznością?

— Maksymilianie, zrzućmy maski. Maksymilianie, nie oszukasz mnie tym pozorowanym spokojem, tak samo jak ja cię nie oszukam moją niefrasobliwością. Rozumiesz, że skoro tak zrobiłem, skoro wybiłem szybę i wdarłem się do pokoju przyjaciela, nie troszcząc się o jego poczucie intymności, musiałem zaniepokoić się nie bez powodu, albo raczej powziąć okropne przekonanie. Maksymilianie, ty chcesz popełnić samobójstwo.

— O! — wzdrygnął się Morrel. — A skąd to panu przyszło do głowy?!

— Powtarzam: chcesz popełnić samobójstwo — rzekł hrabia wciąż tym samym łagodnym tonem. — I oto dowód.

Podszedł do biurka, podniósł kartkę, którą młodzieniec zarzucił na rozpoczęty list, i wziął go.

Morrel rzucił się, aby mu go wyrwać.

Ale Monte Christo przewidział to i uprzedził Maksymiliana, chwytając go za rękę i więżąc przegub jego dłoni w stalowym uścisku.

— No i właśnie, chciałeś się zabić — powiedział hrabia — wyraźnie to napisałeś.

— A co! — wybuchnął Morrel, rezygnując z pozornego spokoju. — A co, nawet jeśli tak jest? Kto mógłby mi przeszkodzić, gdybym przystawił sobie lufę do skroni? Kto miałby tyle odwagi? Powiem coś panu: moje nadzieje legły w gruzach, serce mam złamane, życie już dla mnie nie istnieje, wokół mnie tylko rozpacz i ohyda, ziemia to popiół, głos ludzki tylko mnie rani.

Powiem panu coś: jeśli mi pozwolisz umrzeć, okażesz tylko litość, bo jeśli nie umrę, stracę zmysły, zwariuję.

Czy ktoś, kto widzi moje cierpienie i łzy, może mi powiedzieć: „Nie masz racji”?

I czy ktoś przeszkodzi mi się uwolnić od tego cierpienia?

Niech pan powie: ośmieli się pan to zrobić?

— Tak — odparł Monte Christo tonem, który dość szczególnie kontrastował ze wzburzeniem młodego człowieka — tak, ośmielę się.

— Pan! — krzyknął Morrel, a w jego głosie narastał ton wyrzutu i gniew — pan, który mnie łudziłeś głupią nadzieją! Który mnie powstrzymałeś, ukołysałeś, uśpiłeś próżnymi obietnicami, kiedy mogłem jeszcze coś zrobić, jakąś wariacką decyzją albo ją ocalić — albo przynajmniej umarłaby w moich ramionach. Pan, który zjadłeś ponoć wszystkie rozumy i masz władzę nad materią; pan, który grasz tutaj rolę Opatrzności, a przynajmniej taką rolę sobie uzurpujesz, nie byłeś w stanie znaleźć odtrutki dla tej dziewczyny! O, doprawdy, mój panie, budziłby pan we mnie litość, gdybym nie czuł do pana wstrętu!

— Maksymilianie...

— Tak, powiedziałeś, abym zdjął maskę. I proszę bardzo, zdjąłem! Zadowolony?

Kiedyś pan poszedł na cmentarzu za mną, odpowiedziałem panu z dobrego serca. Kiedyś pan tu przyszedł, pozwoliłem panu wejść...

Ale skoro posuwasz się pan do tego stopnia, skoro napadasz mnie aż w tym pokoju, w którym ukryłem się jak w grobie... Skoro znów obracasz mi nóż w ranie, choć myślałem, że już żadnej męczarni nie można mi zadać... To, hrabio de Monte Christo, mniemany mój dobroczyńco, hrabio de Monte Christo, zbawco całego świata, raduj się, zobaczysz, jak umiera przyjaciel!...

I Morrel, śmiejąc się jak szaleniec, rzucił się ku pistoletom.

Monte Christo zbladł jak ściana, ale z oczu trysnęły mu błyskawice. Położył rękę na pistoletach i oznajmił:

— A ja ci powtarzam, że nic z tego!

— Spróbuj mi pan tylko przeszkodzić! — zawołał Morrel, ale znów powstrzymało go stalowe ramię hrabiego.

— Przeszkodzę panu!

— Ale kimże ty jesteś, abyś sobie uzurpował prawo do władzy nad istotami wolnymi i myślącymi?

— Kim jestem? — powtórzył Monte Christo. — Słuchaj: jestem jedynym człowiekiem na ziemi, który ma ci prawo powiedzieć: „Maksymilianie! Nie chcę, aby syn twojego ojca dziś zginął”.

I Monte Christo — majestatyczny, wspaniały, odmieniony — skrzyżował ramiona i podszedł do dygoczącego młodzieńca, który cofnął się, ulegając nadludzkiej potędze tego człowieka.

— Dlaczego mi pan mówisz o ojcu? — wybełkotał. — Dlaczego mieszasz jego wspomnienia z tym, co dziś przeżywam?

— Ponieważ to ja ocaliłem życie twojemu ojcu w chwili, gdy się chciał zabić, tak jak ty dzisiaj; ponieważ to ja przysłałem twojej siostrze sakiewkę, a twojemu ojcu „Faraona”. I ponieważ nazywam się Edmund Dantès i na moich kolanach bawiłeś się w dzieciństwie.

Morrel cofnął się jeszcze o krok, chwiejnie, bez tchu, zdruzgotany; nagle zabrakło mu sił — krzyknął i osunął się na ziemię u stóp Monte Christa.

Po chwili jednak odezwała się w nim jego silna natura: otrząsnął się, podniósł i wypadł z pokoju na schody, krzycząc przeraźliwie:

— Julio! Julio! Emanuelu! Emanuelu!

Monte Christo chciał rzucić się za nim, ale Maksymilian przytrzymywał drzwi ze wszystkich sił.

Na jego krzyk przybiegli przestraszeni Julia, Emanuel, Penelon i kilku służących.

Morrel chwycił ich za ręce i otwierając drzwi, zawołał:

— Klęknijcie — głos dławiło mu łkanie — klęknijcie! To nasz dobroczyńca, to on ocalił ojca! To...

Już miał powiedzieć:

To Edmund Dantés!

Ale hrabia wstrzymał go, ściskając mu ramię.

Julia pochwyciła dłoń hrabiego. Emanuel ściskał go jak jakieś opiekuńcze bóstwo. Morrel padł znów na kolana i czołem uderzył w ziemię.

Wtedy ten człowiek z żelaza poczuł, jak mocno bije mu serce, za gardło chwyciło go wzruszenie — pochylił głowę i zapłakał.

Przez długą chwilę w pokoju wszyscy płakali; westchnienia rozbrzmiewały takim chórem, że musiało to zachwycić nawet najukochańszych aniołów Pana.

Julia, ochłonąwszy ze wzruszenia, wybiegła z pokoju, ciesząc się jak dziecko, zbiegła na dół, do salonu i podniosła kryształowy klosz osłaniający sakiewkę, którą dał jej nieznajomy w Alejach Meilhańskich.

Tymczasem Emanuel mówił urywanym głosem do hrabiego:

— Ach, panie hrabio, jak mógł pan czekać aż do dziś, aby powiedzieć, kim jest? Przecież widział pan, jak często mówiliśmy o naszym nieznanym dobroczyńcy, z jaką czcią i wdzięcznością przechowywaliśmy pamiątkę po nim! O, to było okrucieństwo, i to nie tylko wobec nas, ale, rzec się ośmielę, i wobec siebie samego.

— Posłuchaj, mój przyjacielu — rzekł hrabia — a mogę tak pana nazywać, bo nie wiedząc tego, byłeś pan moim przyjacielem od lat jedenastu. Tajemnica ta wyszła na jaw na skutek pewnego ważnego wydarzenia, którego nie mogę panu wyjawić. Bóg mi świadkiem, że chciałem ją na zawsze ukryć na dnie duszy, ale Maksymilian wyrwał mi ją gwałtem — i żałuje teraz za to, jestem pewien.

A widząc, że Maksymilian, ciągle na klęczkach, oparł głowę o fotel, dorzucił cicho, ściskając w znaczący sposób rękę Emanuela:

— Czuwaj pan nad nim.

— Czemuż to? — zdziwił się Emanuel.

— Nie mogę tego powiedzieć, ale czuwaj nad nim.

Emanuel ogarnął wzrokiem pokój i spostrzegł pistolety Maksymiliana.

Utkwił w nich przerażone oczy i wskazał palcem.

Monte Christo skinął głową.

Emanuel uczynił ruch, jakby chciał po nie pójść.

— Niech je pan zostawi — rzekł hrabia.

Podszedł do Morrela i wziął go za rękę. Gwałtowne emocje, które na chwilę wstrząsnęły młodym człowiekiem, przeszły w głębokie odrętwienie.

Weszła Julia, trzymając w ręku sakiewkę; na jej policzkach perliły się niczym krople porannej rosy łzy radości.

— Oto nasza relikwia — rzekła. — Niech pan nie sądzi, że od kiedy znamy już naszego wybawcę, będzie dla mnie mniej cenna.

— Dziecko — odparł, rumieniąc się, Monte Christo — proszę, zwróć mi teraz tę sakiewkę. Skoro już znasz rysy mojej twarzy, chcę, aby przypominała ci o mnie tylko przyjaźń, o którą się ubiegam.

— O, nie, nie! — rzekła Julia, przytulając sakiewkę do serca. — Błagam, niech mi jej pan nie odbiera. Przecież pewnego dnia możesz nas pan opuścić. Bo opuścisz nas pan pewnego dnia, prawda?

— Zgadłaś, pani — uśmiechnął się Monte Christo. — Za tydzień opuszczę ten kraj. Tylu ludzi, którzy zasługiwali na zemstę niebios, żyło tu w szczęściu, podczas gdy mój ojciec konał z głodu i rozpaczy!

Zapowiadając rychły wyjazd, Monte Christo nie spuszczał z oka Morrela i spostrzegł, że gdy mówił „opuszczę ten kraj”, nie wyrwało to Morrela z letargu. Zrozumiał, że musi stoczyć z cierpieniem przyjaciela ostatnią walkę. Wziął ręce Julii i Emanuela, uścisnął je razem w swoich dłoniach i rzekł łagodnie, a zarazem stanowczo, niczym ojciec:

— Kochani moi, zostawcie nas samych z Maksymilianem.

Korzystając z tej chwili, Julia zabrała chyłkiem swoją cenną pamiątkę. Żywo pociągnęła męża za rękę.

— Zostawmy ich — rzekła.

Hrabia został z Morrelem, znieruchomiałym jak posąg.

— I cóż? — odezwał się, dotykając jego ramienia palcem, który sparzył Maksymiliana jak ogień. — Jesteś już znowu mężczyzną?

— Tak, znów zaczynam cierpieć.

Hrabia zmarszczył czoło i zagłębił się na chwilę w jakichś ponurych rozważaniach.

— Maksymilianie, Maksymilianie — rzekł — nie godzi się tak myśleć chrześcijaninowi.

— Uspokój się, przyjacielu — odparł Morrel, podnosząc głowę i uśmiechając się do hrabiego z niewymownym smutkiem. — Nie będę już

1 ... 158 159 160 161 162 163 164 165 166 ... 179
Idź do strony:

Darmowe książki «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz