Darmowe ebooki » Powieść » Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak



1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 26
Idź do strony:
skończyć...

A galeria krzyczy:

— Nie daj się, czarny! Zuch Czerwona Maska! Precz z małpą! Szympans, goryl!

Murzyn już się nie śmieje. Nie spuszcza z Kajtusia oczu. Ma plan: tak go odepchnie, że Kajtuś zwichnie rękę; a choćby nawet złamał: musi go ukarać. Malec krzyknie z bólu, a ręka bezwładnie zwiśnie.

A Kajtuś rozzuchwalony i gniewny, że Murzyn nie atakuje — skacze wokoło i młócić zamierza razem ze wszystkich stron. Tylko mu maska przeszkadza i tchu już brak, i w sercu ból coraz większy.

Rozległ się gwizdek sędziego.

Kajtuś pada na krzesło. Masażyści wycierają zdrętwiałe ręce i nogi. Dyrektor cyrku chłodzi go ręcznikiem.

— Dosyć! — wołają jedni.

— Nie przerywać! Chcemy widzieć! Jeszcze!

Murzyn stoi i czeka. Żuje gniew.

No, zaczyna się druga runda.

Buch, buch! Uderzenie pierwsze i dziesiąte. Dziesiąte i dwudzieste. Jak deszcz, jak grad. Murzyn nachylił się. Dostał. Zachwiał się. Odskoczył w tył.

Zacisnął zęby. Idzie na Kajtusia.

Cisza. Zamarli wszyscy w oczekiwaniu.

Blady strach: zabije. Nerwowi zamknęli oczy. Dwie księżne i markiza zemdlały. Dyrektor cyrku opowiadał potem, że raz jeden tylko widział podobną scenę w cyrku: lew gotował się do skoku na pogromcę; to było pięć lat temu w Londynie.

Straszny obraz.

Kołysząc się, pochylony — Murzyn z krwią nabiegłymi oczami idzie na Kajtusia.

Kajtuś cicho:

— Stój. Rozkazuję: stań!

Murzyn stanął. Podnosi rękę.

— Niech mi się zmieni twarz. Niech się zmieni.

Zrywa maskę z twarzy.

— Już!

Aparaty filmowe i fotograficzne stukają.

— Tik, tik, tik.

Reflektor syczy.

Olbrzymia czarna łapa mierzy w głowę Kajtusia. Druga nisko, przygotowana do odparcia ciosu. Zęby zaciśnięte, twarz wykrzywiona.

Zgubiony.

Komisarz policji wyjmuje rewolwer.

Za późno.

Rozległo się głuche uderzenie: Murzyn runął z rozmachu na dywan. Bo Kajtuś w porę odskoczył.

Posypały się uderzenia drobnej ręki. Mięśnie Murzyna drgają pod skórą. Leniwie się podnosi: stracił wiarę w swą gwiazdę. Sława jego zgasła.

Już nie udaje nawet. Broni się niezgrabnie. Tak, to naprawdę walka.

Gwizdek.

Kajtusiowi pociemniało w oczach. Nie słyszy okrzyków i oklasków. Bezwładnie siedzi na krześle.

Murzyn zbliża się — stawia nogę Kajtusia na swym karku. Kajtuś otwiera oczy, z wysiłkiem wyciąga ręce. Murzyn opiera głowę na jego kolanach; Kajtuś całuje go w głowę, gładzi kędzierzawe kudły.

Ludzie płaczą. Huragan oklasków.

Olbrzym bierze Kajtusia na ręce ostrożnie — ostrożnie i wynosi z areny.

 

Kajtuś znów w hotelu, ale w innym, bogatym. W książęcym pokoju na wspaniałym łożu. A przed hotelem tłumy.

— Biorę go do Ameryki za dziesięć tysięcy dolarów.

— Ja daję sto tysięcy — woła drugi opasły jegomość.

— Przychodzę złożyć powinszowania w imieniu klubu bokserów.

— Kosz kwiatów od pani markizy.

Pan z lornetką rozpycha tłum.

— Proszę mnie wpuścić do pokoju małego boksera. Jestem z ajencji110 telegraficznej. Muszę napisać do gazet, skąd się wziął, kto on taki.

Portier kłania się nisko, niżej i aż do samej ziemi.

— Przepraszam. Nie wolno. Przepraszam. Nie pozwolono. Przepraszam; dziś nie.

— Ależ moje gazety muszą wiedzieć. Moi czytelnicy nie mogą czekać.

Wychodzi przed hotel sam dyrektor cyrku.

— Nie można, panowie. Doktór stanowczo zabronił. Chłopiec jest bardzo zmęczony.

— Ale ja muszę. Skąd go pan wyszukał? Jestem redaktorem. Siadaj pan do mego samochodu: razem zjemy kolację.

Wsiedli. Rozmawiają.

— Więc naprawdę pan nie wie? To źle. Za dwie godziny zaczną drukować poranne gazety. Musimy napisać. Czy Francuz, czy paryżanin, ma rodziców — sierota? Co robił do tej pory?

— Doktór zabronił mu mówić. Rozumie pan: serce. Taki wysiłek.

— Ha, trudno. Ale wiadomość być musi. Obiecałem do czterech gazet. W dodatku głodny jestem jak wilk.

Samochód zatrzymał się przed restauracją.

— Niech pan zamówi coś do zjedzenia, ja idę do telefonu.

Telefon pierwszy, do pierwszej gazety:

„Czerwona Maska, który pokonał Murzyna, jest synem pijaka. Sprzedany przez ojca Cyganom występował w wędrownych cyrkach. Pierwszy raz w Paryżu...”

Telefon drugi:

„Nieznany chłopiec jest synem lorda. Gdy miał lat sześć, już był silny; w bójce zabił brata. Wypędzony przez ojca, chował się w chacie rybaka. Brał udział w wyprawach na wieloryby...”

Telefon do trzeciej gazety:

„Mały bokser pochodzi z rodziny górników. Urodził się podczas pożaru. Woził węgiel, utrzymywał całą rodzinę: matkę, dwie siostry i brata”.

Czwarty telefon:

„Gdy miał rok, zabłądził w lesie. Wychowała go w górach bura niedźwiedzica. Dlatego taki silny. Niedawno usłyszał pierwsze ludzkie wyrazy. Dziadek jego Wyrwidąb, babka — Waligóra. Zresztą piszcie, co chcecie. Głodny jestem i basta”.

Rzucił słuchawkę i wyszedł na salę.

Dyrektor cyrku siedzi przy stoliku z literatami i bankierami.

Wszyscy przy wszystkich stołach mówią o Kajtusiu:

— Ależ heca z tym malcem. Nic podobnego nie widziałem w życiu. A przecież byłem korespondentem z trzech wojen. Brałem udział w wyprawie na biegun północny i na pustynię Gobi. Widziałem dziesięć koronacji królewskich. Byłem na czubku wszystkich piramid i na wieży Babel. Dwadzieścia sześć razy pojedynkowałem się. Polowałem na orły skalne. Dwa razy byłem rozszarpany: przez tygrysa i przez kulę armatnią. Topiłem się, trułem, wisiałem na szubienicy indyjskiej — w Afryce ludożercy ugotowali mnie w rosole z żółwi szylkretowych. Ale wszystko to głupstwo w porównaniu z dzisiejszą walką.

 

Dyrektor lekko zapukał do drzwi. Wyszedł doktór w białym fartuchu.

— Co słychać?

— Śpi. Spokojnie oddycha. Nawet puls dobry. Jutro pozwolę z nim porozmawiać, ale tylko panu i tylko pięć minut.

— To dobrze. No, spać, bo i ja zmęczony.

Przed hotelem dyrektor cyrku spotkał się z Murzynem.

— A wy co tu robicie?

— Ja do chłopak. Żeby żyła. Żeby nie źle. Żeby nie chora. Ja kochać mała bokser. Fajno biła! Zuch, cacy.

Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Rozdział czternasty

Trzy występy w cyrku — Pokaz pływacki — Na okręcie — Kajtuś gwiazdą filmową

Mówią o dyrektorze cyrku, że pijak i karciarz, że chciwy i skąpy.

No tak, to prawda. Lubi wypić — i w karty gra, i targuje się z artystami, bo chce więcej zarabiać. Mówią, że ma szczęście, że ma „nos”, to znaczy, że zwęszy w porę dobry interes.

Ale nie mówią, dlaczego tak się dzieje: dyrektor kocha cyrk, kocha konie i kocha ludzi z talentem.

Targował się dwa miesiące z baronem Bergiem, ale kupił dla cyrku arabskiego ogiera; ogier był wnukiem Almanzora i Beli, synem Reszała i Flory. Tresurę wspaniałego araba powierzył młodemu i nieznanemu jeszcze wtedy Paulo Dorini.

A czy nie zakupił najdroższych tygrysów bengalskich dla pogromcy Leopardiego?

Czy nie urządził wodnej pantomimy dla tancerki Mironow?

Komu zawdzięczają sławę bracia-komicy, jak Puk i Puc?

A kto leczył skoczka Valetti, gdy złamał nogę w cudzym cyrku, w Bostonie? Kto urządził jubileusz starego Potina, którego zapomnieli już wszyscy?

Na to, by zarobić, trzeba mieć spryt, na to, by zarobione pieniądze wydać, trzeba mieć rozum.

Poznał i ocenił wartość Kajtusia.

Lepszego opiekuna Kajtuś nie mógł znaleźć.

— Słuchaj, miły przyjacielu — mówi dyrektor cyrku. — Chcą ci dać sto tysięcy dolarów za występy bokserskie w Ameryce. Mnie chcą dać za ciebie trzysta tysięcy franków; ale nie jestem faktorem111. Radziłem się doktorów. Powiedzieli, że za tydzień będziesz zupełnie zdrów. Ale gdyby przez nadmierny wysiłek takie rozszerzenie serca powtórzyło się parę razy, zostałbyś kaleką na całe życie. Miałbyś kaszel, duszność i spuchnięte nogi; byłbyś jak stary, chory człowiek — już na zawsze. Nie radzę ci.

— A co mi pan radzi? — zapytał się Kajtuś.

— Mój plan jest taki. Wystąpisz trzy razy w moim cyrku. Bo Paryż chce koniecznie cię widzieć. Każdy występ tylko dziesięć minut. Będą to łatwe popisy zręczności, nie siły. Na własny koszt posyłam cię do miasta Hollywood w Ameryce. Pojadą z tobą: lekarz, nauczyciel gimnastyki, nauczyciel muzyki i sekretarz. Będziesz miał tam domek w ogrodzie, własny samochód i konia. Wszystko kupię, zapłacę. Będziesz gwiazdą filmową, nie cyrkowcem. Gdy urośniesz i zechcesz, możesz wrócić do cyrku.

— Zgadzam się — mówi Kajtuś.

— Bardzo się cieszę, że mi ufasz.

Serdeczny uścisk ręki potwierdził umowę.

 

„Trzy występy Czerwonej Maski”.

Na słupach, na ścianach, w gazetach ogłoszenia z fotografią Kajtusia.

Siłacz. Bokser. Sławny!

„Za trzy dni... Pojutrze... Jutro”.

Występ — siedem minut i czterdzieści sekund. Tak orzekli doktorzy.

Na koniu arabskim w świetle reflektorów ukazał się na arenie Kajtuś. W trykocie z przepaską, lśniącą złotymi i zielonymi cekinami. Orkiestra gra. Koń dumnie potrząsa grzywą. Kajtuś ręką wita publiczność.

Murzyn przynosi stolik; na stoliku różne kółka, drążki, chorągiewki, piłki. Popis zręczności.

— Nie chcemy! — krzyknął ktoś, a za nim wszyscy.

— Nie chcemy! Nie pozwalamy! Żadnych sztuk! Nie męczyć chłopca! Dać mu płaszcz, bo się zaziębi! Niech rośnie i będzie zdrów...

Kajtuś pokazuje na migi, że wcale nie zmęczony. Wychodzi dyrektor cyrku, chce uspokoić publiczność.

— Pięć minut.

— Nie! Żadnych sztuk. Ani chwili. Przyszliśmy pokazać go dzieciom i sami na niego popatrzeć.

Dużo dzieci było w cyrku. Biją oklaski i rzucają kwiaty.

Przykro nawet było Kajtusiowi, ale dyrektor powiedział, że publiczność ma prawo żądać, ma prawo zabronić.

I powtórzyło się to samo trzy razy — wieczór po wieczorze.

Miejsca w cyrku wyprzedane do ostatniego. Tylko Kajtuś już nie w trykocie, a w skórzanej kurtce, przybranej białym futerkiem. Murzyn prowadzi konia, a oni krzyczą i fotografują.

— Brawo, Czerwona Maska. Niech żyje!

Zmieniają się światła. Kajtuś puszcza baloniki w różnych kolorach, strzela z łuku w górę strzałami z czekolady, a te padają w ręce najmłodszych dzieci.

Tak uczcił szlachetny Paryż swego faworyta i triumfatora.

 

Jacy oni dobrzy, jacy mili — mówi Kajtuś. — Ale nie mogę przecież brać za darmo pieniędzy. Chcę podziękować, coś zrobić chcę dla Paryża — jakąś niespodziankę. Niech pan wymyśli — ja wszystko potrafię.

Dyrektor zapalił cygaro.

— Poczekaj. Już wiem. Dla dzieci szkolnych bezpłatne przedstawienie. Ale co?

Dyrektor wstał, chodzi po dywanie. Zatrzymał się. Nalał szklankę wina. Wypił. Mruczy coś pod nosem. Stanął przed Kajtusiem.

— Umiesz pływać?

Rozumie się, że umie. Pisali przecież w gazetach. Polował na wieloryby.

— Doskonale. Mamy w Paryżu basen. Wokoło basenu kamienny amfiteatr. Pięćdziesiąt tysięcy miejsc. Zaprosimy szkoły na popis pływacki.

— Zgoda.

Popis pływacki odbył się w obecności ministra oświaty, klubów sportowych i uczniów czterystu dziewięćdziesięciu szkół.

Rozsiedli się gęsto na kamiennych stopniach. Pogoda prześliczna. Słońce świeci. Na basenie ukazuje się kajak, w nim Kajtuś. Wiosłuje. Opłynął basen wokół. Łódka się przewraca. Z wioślarza Kajtuś staje się pływakiem.

Murzyn przez megafon daje objaśnienia.

— Tak pływają Kozacy, tak Aszanci112, tak Syngalezi113. Tak pies, tak żaba, tak foka, tak ryba, gdy ucieka, gdy chwyta zdobycz, gdy pochwycona na wędkę. Tak rekin, tak krokodyl i hipopotam.

Bokiem, na wznak, pod wodą. Tonie i wzywa ratunku; ratuje tonącego. Młynek w wodzie. Głową na dół, nogami do góry. Odbił się o wodę, kozła wywinął w powietrzu. Wreszcie rzecz niepojęta: chodzi na czworakach po wodzie.

Skoki: z jednego, dwóch i czterech pięter.

Huragan oklasków.

Minister daje znak, że więcej nie pozwala.

— Król wód!

— Czarodziej rzek i mórz!

Na dwa dni zwolniono szkoły. Nie sposób było utrzymać chłopców w ławkach szkolnych.

Przed hotelem przez dwa dni stały tłumy. Samochody jeździły innymi ulicami.

W nocy, w tajemnicy, opuścił Kajtuś Paryż.

Salonowym wagonem114. Dyrektor odprowadza go do portu.

 

Pierwszy raz widzi Kajtuś morze i okręt. Kapitan okrętu oprowadza go i daje objaśnienia.

To kajuta Kajtusia; to jadalnia pasażerów pierwszej klasy; to czytelnia i sala kinowa, to pływalnia. Czy chce obejrzeć maszyny?

Kajtuś patrzy i oczom nie wierzy. Czy to możliwe, że to wszystko zrobili ludzie, a nie czarodzieje? Pyta się:

— Do czego ta maszyna? Po co to? Jak się to porusza?

— Już dosyć — mówi doktór. — Tu gorąco, powietrze niezdrowe.

— Zaraz, zaraz.

Zagląda do pieca.

— Jak wulkan — mówi.

Uparł się, że zostanie, dopóki okręt nie ruszy: chce zobaczyć te wielkie koła i tłoki podczas pracy.

— Czy mogą się zepsuć? Co będzie wtedy z okrętem? Dlaczego ta maszyna czynna, chociaż okręt stoi?

— To dynamo: oświetla okręt i wentyluje. No, pójdziemy już.

Nie, zaczeka. Musi zobaczyć: lubi rzeczy potężne. Czy jest huk i zawrotna szybkość?

Nie było rady. Stała się rzecz niebywała. Okręt opuścił port o godzinę wcześniej, niż było w rozkazie. Dopiero na pełnym morzu dogonił ich statek, który przywiózł spóźnionych pasażerów i marynarzy. Za ten kaprys Kajtusia zapłacił dyrektor cyrku pięćset dolarów kary.

— Nie szkodzi. To reklama. Dobrze Kajtuś zrobił: ludzie sławni powinni mieć kaprysy.

Najstarszy marynarz uścisnął mu rękę.

— Czterdzieści lat wożę ludzi przez ocean. Dumny jestem z takiego pasażera.

Wieczorem w sali balowej odbył się bankiet na cześć Kajtusia. Panowie we frakach, panie w białych sukniach patrzą na Kajtusia przez lornetkę.

Chłopcy okrętowi przyglądają mu się z podziwem i zazdrością. Czytali o nim w gazetach.

— Więc to wszystko prawda, nie czar i nie sen? Więc zwyczajni ludzie, jeżeli zapłacą, mają takie okręty i pociągi, zabawy i wygody? Kto bogaty, ma wszystko. Dlaczego więc babcia i ojciec mówili, że pieniądze szczęścia nie dają?

Późnym wieczorem wrócił z doktorem do kajuty.

— Od jutra, mój przyjacielu, należysz do mnie. Rano kąpiel po lekkiej gimnastyce. Śniadanie: mleko, bułka, owoce.

— Jakie owoce?

— Nie wiem jeszcze. Poradzę się115 z naczelnym

1 ... 12 13 14 15 16 17 18 19 20 ... 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Kajtuś Czarodziej - Janusz Korczak (czytanie książek online za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz