Darmowe ebooki » Powieść » Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20
Idź do strony:
gusta i jednakowe o wszystkiem zdania. W dodatku zaś — sympatya! Ją do niego a jego do niej zawsze od dzieciństwa coś pociągało, a teraz, gdy po wielu latach zobaczyli się dojrzałymi już ludźmi, więcej niż kiedykolwiek, mocno, o! jak mocno pociągnęło. O sobie wie ona dobrze, iż poszłaby za nim przez góry i lasy, choćby do piekła; ale że i on również względem niej czuł to samo, była tego pewną. Więc dlaczegóż?...

Jadwiga spostrzega, iż głowę jej napełniły myśli, których tyle razy sobie wzbraniała; ale tym razem nie walczy już z niemi, owszem, dobrowolnie, świadomie pogrąża się w nich cała z głową i sercem, miękko im się poddaje, jak niewymownie słodkiej pieszczocie. „Jedyne to moje szczęście!” myśli, i z rozkoszą wpatruje się w obraz, który wyobraźnia stawia przed nią z wielką wyrazistością kształtów i rysów. Rysy te podobają się jej bardzo, najbardziej dlatego, że przegląda przez nie szczery, czysty, odważny charakter. W siwe, ogniste oczy, osadzone pod czołem szerokiem i ogorzałem, wpatruje się tak długo, że aż w ich głębi spostrzega wielką dla siebie czułość. Potem wzrok jej z siwych oczu spuścił się ku rumianym ustom, ciemno płowym wąsem ocienionym, i tak długo na nich spoczywał, aż na swoich ustach uczuła cały płomień i cały miód ich pocałunku. Wtedy już oczy dłonią zakryła, bo stało się z nią coś takiego, jakby miała zemdleć, lecz nie z osłabienia, tylko przeciwnie, z gorącego i zarazem niewymownie miłego upojenia, które rozlało się po jej żyłach i uderzyło do głowy zupełnie tak, jak wtedy, w ciemnym pokoiku, po walcu przetańczonym pod takt obertasa.

Zerwała się z ziemi, dziwnie zmieniona. Rumieńce pokryły żółtawość czoła jej i policzków, oczy z pod nieco zaczerwienionych powiek jaśniały błękitem turkusów, blade usta rozwierał uśmiech. Wyprostowała się też, i gdy w stojącej postawie, kilka jeszcze szpilek do stanika panienki bez głowy wpinała, ruchy jej były zgrabne i gibkie. „Nie, myślała, to tak przejść i skończyć się nie może. Daremnie tylko martwię się i desperuję. Że nie napisał dotąd? cóż ważnego! Ślusarze do pisania nie muszą być skorzy. Pracuje zapewne bardzo, bardzo, aby byt swój w fabryce ustalić, a spracowaną i stwardniałą ręką za pióro chwytać niełatwo... Z dnia na dzień odkłada, ale kiedykolwiek przecież zbierze się na czas i ochotę, napisze...” Wśród tych myśli, cicho, nieśmiało przewinęła się jeszcze jedna: „Może sam przyjedzie!” I śmielej trochę snuła się dalej: „No, nie tak prędko zapewne, nie jutro lub pojutrze, ale kiedykolwiek... może w zimie... może znowu na Wigilię...” Nakoniec rozwinęła się już zuchwale: „Prędzej czy później, przyjedzie niezawodnie... Przyrzekać cokolwiek, na pewno zamierzać jeszcze on nie może... Pałacu kosztownego żadnego nie ma zbudowanego, a nie do takich należy, którzy przyrzekają i zamierzają na wiatr... Przy pożegnaniu mówił przecież: — Bądź jak dotąd dzielną i cierpliwą! Złe przeminie, dobre nadejdzie. — I pewno nadejdzie. Rozumniejszy i odważniejszy on jest odemnie. Ja choć niby staram się nie być cielęciem, co moment w smutki i desperacye wpadam... A jednak, z doświadczenia wiedzieć powinnam, że pieczone gołąbki nie lecą do gąbki i że na wszystko cierpliwie czekać trzeba. E! wszystko jeszcze będzie może dobrze!..”

Żywo, prawie z podskokiem zbliżyła się do stołu i, usiadłszy, drugą falbankę obrębiać zaczęła. Naturę miała sprężystą, która do samej, zda się, ziemi ugięta, zawsze odginać się i wyprostowywać usiłowała. Młodą była, i młodość jej odzyskała w tej chwili najwyższe swoje prawo i dobro — nadzieję. Z błękitnemi wciąż jak turkusy oczyma i uśmiechem wijącym się po ustach, obracała kółko maszyny, którego turkot wydawał się jej wesołym. Jakże wiele, jakże wiele kółku temu zawdzięczała! Byt swój i matki, możność hardego noszenia niezależnej od nikogo głowy i jego szacunek... Szacunek tego pracowitego, niezależnego chłopca, który przecież próżniaczki i żebraczki pokochaćby nie mógł! Kręć się więc, kochane kółko, kręć się raźnie, żywo, a ja przez całe życie, od rana do wieczora, obracać cię gotowam, bylebym tylko w turkocie twoim słyszała śpiew nadziei: „Ktoś mię kocha, ktoś o mnie myśli! Złe przeminie, dobre nadejdzie!”

W turkot maszyny wmieszał się trochę piskliwy, trochę pospolity, ale bardzo żywy i szczebiotliwy głos, który we drzwiach pokoju przemówił:

— Dzień dobry pannie Jadwidze! Jak się panna Jadwiga ma? Wybierałam się do pani, wybierałam się, jak czajka za morze, i możebym jeszcze nie wybrała się, bo i ślubną suknię na łeb na szyję kończę, i pan Bolesław wiecznie mię za spódnicę trzyma, ale takie mam dla pani nowiny, że już koniecznie muszę je pani opowiedzieć...

Przysadzistsza jeszcze, niż wprzódy, bo przez ubiegłe miesiące nieco utyła, ale też więcej niż kiedy fertyczna i wystrojona Paulina, z szelestem jasnej, wykrochmalonej sukni, z filuternym, tajemniczym śmiechem usiadła obok Jadwigi, która uprzejmie ją powitała.

— Pani sama? A gdzież panny do szycia? Toż ich pani tyle ciągle potrzebowała! Aha! teraz niepotrzebne! W tej porze zawsze nikt roboty nie ma. Otóż to, psie życie szwaczek, niech jego dyabli wezmą! Wolę już za mąż iść, przynajmniej o te wrony i ich głupie suknie dbać nie będę! Sobie samej szyć, to i owszem. Caluteńką wyprawę już sobie uszyłam. A żeby panna Jadwiga widziała, jaka moja kaszmirowa suknia śliczna!... z dżetami...

— Ale pani masz dla mnie jakieś nowiny, — przerwała Jadwiga.

— A jej! cały worek nowin, taki duży, że ledwie go, idąc tu, udźwignęłam...

— A czy dobre?

— Są i dobre, są i złe. Nawet przyznam się pani, że nie wiedziałam sama, czy wszystko pani powiedzieć, czy nie wszystko. Ale pan Bolesław radził, żeby powiedzieć wszystko. „Powiem tobie — mówi, — że panna Jadwiga powinna o wszystkiem wiedzieć; ale co się tycze starej, to powiem tobie, że bądź ostrożna!”

Jadwiga, która dla rozmowy z gościem maszynę porzuciła i zaczęła w ręku materyę jakąś zszywać, ręce z robotą na kolana opuściła.

— Pewno cokolwiek o moich braciach... A! prawda! Wszak to pan Bolesław po papiery swoje tam jeździł. Czy już powrócił?

— Zawczoraj powrócił. Papiery przywiózł, i teraz poszedł do kościoła dać na zapowiedzi. Jutro pierwsza nasza zapowiedź wyjdzie. Ach, jak to śmiesznie będzie z ambony spadać!...

Podniosła do ust chusteczkę i tak długo chichotała, że Jadwiga, nie przerywając szycia, znowu się ozwała:

— Jakież to nowiny? Może pan Bolesław widział którego z moich braci?

Paulina ciągle chichotała.

— Co to panna Jadwiga ciągle pyta się tylko o braci i o braci! Są przecież na świecie bracia rodzone i nie rodzone. Ja mam nowiny o rodzonych i o nie rodzonych. Są między niemi dobre i są złe... które pierwej mówić: złe czy dobre? Ej, naprawdę, to jedna tylko nowina moja zła, a dwie dobre, — o jej! jakie dobre, wesołe!...

Obejrzała się po pokoju.

— A gdzież mama?

— Na nieszpory poszła...

— To i dobrze, bo pan Bolesław kilka razy mi przykazywał, żebym pani samej tylko wszystko opowiedziała, a potem niech tam pani sama co chce matce mówi, a czego nie chce nie mówi!

— Więc to coś bardzo złego?

— Jest i złe, ale dobrego więcej, a przecież umówiłyśmy się już, że zacznę od dobrych nowin... Ale, o kim pani chcesz, abym pierwej powiedziała: o rodzonych braciach, czy o nie rodzonych?

Jadwiga, bardzo niespokojna, niecierpliwie odrzuciła:

— Wszystko jedno. Niech już pani tylko choć raz powie, o czem tam pan Bolesław dowiedział się.

Obie tą żywą rozmową zajęte i od okna nieco oddalone, żadnej na nie uwagi nie zwracały i nie spostrzegły, jak przez dziedziniec przewlokła się stara przygarbiona kobieta, w kapeluszu ze starem piórem i z książką do nabożeństwa u piersi. Do połowy tylko nieszporów była w kościele, bo uczuła się tak słabą i zmęczoną, że modlić się jej było niepodobna.

— No, to dobrze — trzepała Paulina, — kiedy pani wszystko jedno, to ja od nie rodzonego brata zacznę...

W tej chwili drzwi od podwórza, a potem drugie z sionki do kuchni prowadzące stuknęły, ale Jadwidze serce tak gwałtownie bić zaczęło, a Paulina tak głośno i prędko mówiła, że obie tego nie usłyszały.

— Bo to widzi pani, pan Bolesław calutkie dziesięć dni tam przebył — tak z temi papierami było trudno. Jak przyjechał już tutaj, to zaraz na wogzalu mówi do mnie: „Powiem tobie, że tylko co tam z nudy nie umarłem.” Otóż z nudy wziął i zaczął do różnych tam dawniejszych swoich znajomych chodzić. U jednych takich znajomych, co jeszcze z jego rodzicami w przyjaźni żyli, patrzy: staruszka jakaś siedzi, bardzo miła podobno staruszka, różowieńka sobie taka, wesoleńka, ale biednieńko, biednieńko sobie ubrana. Pyta się on: „Kto to taki ta staruszka?” Aż jemu mówią, że to pani Ginejkowa. Dobrze. Podszedł do niej, zarekomendował się i mówi: „A ja synków pani dobrodziki tam i tam, wtedy i wtedy widziałem.” I zaczął pięknie, grzecznie — już to on zawsze jest bardzo grzeczny — panów Ginejków chwalić. Pani Ginejkowa też dużo mu o swoich synach naopowiadała. Powiedziała, że chwała Bogu zdrowi, że do niej pisują, że powodzi się im w fabryce nie tak to bardzo dobrze, ale i nie tak bardzo źle, że w tym miesiącu mają już matkę do siebie sprowadzić, bo i jej bardzo już ciężko samej żyć, i im gospodyni w domu zda się... że pan Stanisław po nią przyjedzie, a pan Aleksander już po oświadczynach z jedną tam panną w sąsiedztwie i wkrótce ożeni się...

Jadwiga, która przez cały czas szczebiotania Pauliny, ze spuszczoną głową prędko, coraz prędzej szyła, teraz twarz podniosła.

— Z kimże to żeni się mój krewny? — zapytała głosem trochę głuchym, ale zupełnie pewnym, przyczem oczyma nieco rozszerzonemi na Paulinę patrzała.

— Podobno z jakąś panną z sąsiedztwa... córką obywatela... no, takiego sobie małego obywatelka, która w nim zakochała się okropnie i przeciw woli rodziców za niego idzie, bo ma się rozumieć, że rodzice nie pozwalali jej za rzemieślnika wychodzić... Ale ona powiedziała, że jeżeli nie pozwolą, to ona otruje się, więc wzięli i pozwolili. To wszystko pani Ginejkowej opowiadała jedna pani, co przyjechała z tamtych stron, gdzie ta fabryka. Jeszcze też opowiadała, że pan Aleksander dobrą partyę robi, bo to i obywatelska córka, i z posagiem, i że ta panna bardzo, bardzo ładna.. A co, czy zła nowina?

— Owszem, bardzo dobra. Bardzo się cieszę, że mój krewny tak pomyślnie się żeni...

Paulina ze zdziwieniem, które oczy jej do naiwnych oczu dziecka podobnemi czyni, wpatruje się w tę, która tak spokojnie, tak nadzwyczaj spokojnie słowa te wymówiła. „Święty Boże! — myśli, — czy ona nie była w nim zakochana, czy tak prędko zapomniała? Musi być zapomniała! musi być i wcale w nim nie kochała się, tylko bałamuciła go, męża sobie złapać chciała!” A ta, o której wietrzna szwaczka tak myśli, także w duchu po wiele razy wykrzykuje imię Boga: „Boże! Boże! Boże!” Ale oprócz tego wykrzyku, żadnej myśli w głowie nie ma, i w uszach jej, od silnego bicia serca, szumi okropnie. Obie też nie słyszą cichego, bardzo zresztą cichego szelestu za cienką ścianą przepierzenia.

Paulina dalej trzepać zaczyna:

— Widzi pani, nie nasze jedne weselisko wkrótce nastąpi. Będzie drugie i jeszcze trzecie. Aha! pani jeszcze nie wie, jakie to będzie trzecie! A ja zaraz nie powiem. Niech panią troszkę ciekawość pomęczy. Może pani na wesele starszego pana Ginejki pojedzie?

— Może pojadę, jeżeli zaproszą, — z uśmiechem (który znowu Paulinę nadzwyczaj dziwi) odpowiada Jadwiga, i zaraz potem zapytuje: — A o braciach moich... rodzonych... (znowu uśmiecha się), co pan Bolesław słyszał? Może nawet którego z nich widział?

— Widzieć, nie widział, ale słyszeć, to dużo słyszał; a jej! jak dużo! i takie rzeczy, że pani będziesz i bardzo ucieszona i bardzo zasmucona. Tak to zawsze na świecie bywa. Niema pociechy bez łzów. I ja cieszę się, że za mąż idę, a jednakowoż czasem taka mnie desperacya ogartuje... No, co pierwej pannie Jadwidze powiedzieć: wesołe, czy smutne?

— Wszystko jedno, — tym razem bardzo już cicho odpowiedziała Jadwiga.

— No, to od wesołego zacznę. Smutne niech będzie na końcu... Co tam! im później zmartwić się, tem lepiej.. Otóż, pan Bolesław słyszał od jednego swego znajomego, który jest bardzo dobrym znajomym braci pani, że młodszy brat pani, ten, który w wojsku, pan Józef podobno, żeni się... A co? ot i trzecie weselisko będzie! Ale jak on żeni się? z kim? ot sztuka! Słyszę z jakąś bogatą, bogatą mieszczką w jakiemś mieście, którego nazwiska nie pamiętam... Tam, jak mówią, wiele jest takich bogatych panien... Otóż ta, z którą on żeni się, zakochała się w nim słyszę, dlatego, że bardzo ładny, a rodzice nawet nic przeciw temu nie mieli, bo oficerem on przecież jest... porucznikiem, czy co? Jakieś takie wielkie pieniądze w posagu jej dają, że już nawet nie pamiętam ile, pojazd i konie, słyszę, kupują dla niej i brylanty, i futro z błękitnych lisów. Wszystko to pan Józef do swego znajomego pisał, że już na pewno, i że w przyszłym miesiącu ślub nastąpi, i prosił jeszcze tego znajomego, żeby jemu doniósł, gdzie teraz mama jego i siostra znajdują się, a ten znajomy mówił panu Bolesławowi, że pewno on, gdy będzie takim bogatym, paniom cościś przysłać zamierza... pieniądze może, a może piękny prezent. Ot, moja panno Jadwigo, żeby to braciszek futro pani jakie ztamtąd przysłał, albo jedwabnej materyi na suknię... Pewno i przyśle coś ślicznego! A co? zła moja nowina? Cóż? bardzo pani ucieszona?

Szklistemi

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20
Idź do strony:

Darmowe książki «Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz