Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖
Społeczno-obyczajowa powieść Elizy Orzeszkowej, ukazująca egzystencję i problemy dziewiętnastowiecznej biedoty. Wnikliwy obraz ludzkich zachowań, będących skutkiem ówczesnych warunków ekonomicznych.
Tytułowa Jędza to młoda szwaczka mieszkająca ze zgorzkniałą matką, na próżno wyczekującą wiadomości od synów, którzy opuścili rodzinny dom, aby już nigdy nie zainteresować się losem najbliższych. Beznadzieja, ubóstwo, wrogość matki — wszystko to sprawia, że Jadwiga postrzega swoje życie jako pasmo udręk i cierpienia. Nieoczekiwana wizyta kuzynów odmienia codzienność kobiet, przywracając im radość i nadzieję. Rodzi się miłość, a wraz z nią Jadwiga rozkwita.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Przez głowę jej przemknęła myśl, że może on nie wie, a gdy dowie się, nie zechce... Wszak ona ich siostra! Powinna więc zaraz powiedzieć mu wszystko. Ale on wiedział. Matka doniosła mu w liście o wszystkiem, więc tembardziej spieszył, aby ją pocieszyć!...
— Biedna ty!... Kiedy dowiedziałaś się, że oni tacy, to już o mnie Bóg wie co myślałaś! Jednakże gdyby wszyscy ludzie źli byli, światby już chyba skończył się. Są na świecie źli, są i dobrzy, bywa na świecie źle, bywa i dobrze... Nam teraz przez całe dwa dni będzie dobrze.. dwa dni przebyć tu z tobą mogę...
Za przepierzeniem ozwało się ciche jęczenie, i Ambrożowa cicho przebiegła.
— Co to? — zapytał.
A kiedy mu o chorobie matki i o jej strasznej rozpaczy opowiedziała, zamyślił się, i rękę jej w swoich trzymając, chmurnie trochę zaczął:
— Teraz dopiero, kiedy wszystkie nieszczęścia na ciebie się zwaliły, czuję, jak okropnie chciałbym, abyś choć troszkę szczęścia skosztowała, abyśmy choć nigdy nie rozłączali się z sobą. Ale cóż? pobrać się jeszcze teraz nie możemy..
Uśmiechnął się smutnie.
— Pałacu, widzisz, kosztownego żadnego nie mam zbudowanego... matkę musimy do siebie wziąć, ale aby liczniejszą gromadą módz żyć, ani myśleć jeszcze. Nie tak tam świetnie, jakeśmy sobie ze Stasiem wyobrażali... Że kiedyś lepiej będzie, to pewna ale poczekać trzeba...
Z niepokojem na nią patrzał.
— Czy dasz sobie rady z chorą matką na karku, jeszcze rok, dwa?
— Ależ naturalnie! — zawołała.
— Poczekasz rok... dwa?...
— Mój Olesiu rzekła po krótkiem milczeniu — ja pracy nigdy nie lękałam się, ani biedy... ale pracować choćby najciężej i znosić choćby największą biedę, z myślą i z tą pewnością, że ty mnie kochasz, że ty o mnie myślisz, że choć czasem zobaczymy się, a kiedyś zawsze już będziemy z sobą... to takie szczęście... szczęście!
Takiem to dla niej szczęściem istotnie być miało, że teraz, mówiąc o niem, rozpromieniła się i poróżowiała, a cudowny uśmiech zachwycenia i słodyczy usta jej rozwierał.
On też uśmiech ten z ust, a resztę ognia, którym płacz oczy jej rozpalił, z powiek jej zcałował, lecz potem znów nieco schmurzony zaczął:
— Boli mnie ta zwłoka... ale widzisz, biedni ludzie na szczęście czekać i na wszystko ciężko zarabiać muszą, a co trzeba, to trzeba! Prawda?
Ale ona tak zamyśliła się, że nie słyszała tego, co mówił.
Nagle rzekła:
— Olesiu! chodźmy do mamy!
Spostrzegając na twarzy jego wyraz niechęci, za rękę go wzięła i żywo zaczęła mówić:
— Ty gniewasz się na nią, że ona dla mnie taka... Pewno, że to krzywda. Ale widzisz, ona teraz tak nieszczęśliwa, tak strasznie nieszczęśliwa, a tego, co pomiędzy nami zaszło, pragnęła bardzo, więc będzie to dla niej pociechą... Mój drogi, my młodzi, zdrowi, kochamy się, mamy przed sobą przyszłość... a ona biedna, nic już mieć nie będzie, oprócz choroby, wstydu i żalu... jakiegoż żalu!... Chodźmy do niej!
Wstał, i za ręce trzymając się, do pokoiku za przepierzeniem weszli. Ambrożowa, która już przedtem niejedno przeze drzwi widziała i słyszała, i na której twarzy zmarszczki z radości skakały, nad chorą się nachyliła:
— Proszę oczka otworzyć i zobaczyć kto przyszedł — szepnęła.
Zapadłe powieki podniosły się ciężko i zwolna, a przygasłe źrenice długo błędnem spojrzeniem wodziły po pokoju, nim spotkały się z wysoką, silną postacią stojącego u łóżka mężczyzny.
— Kto to? — zapytała. — Oleś zdaje się... Może masz racyą... że ją porzuciłeś... bo ona... nie to, co oni... jak ziemia do nieba, tak ona do nich... ale zawsze... szkoda... ja myślałam!...
Aleksander ukląkł i Jadwigę za sobą pociągnął
— Pobłogosław nas, mamo — rzekł. — Jadzia jest narzeczoną moją, i ja nigdy jej nie porzucę.
I gdy oboje całowali jej rękę — nie tę na zawsze bezwładną i bandażami owiniętą, ale drugą — na jej znędzniałej, ponurej twarzy błysnęło światełko pociechy.
— To dobrze — zaczęła. — Jezus, Marya, dobrze! dobrze! Niech was Bóg błogosławi...
Potem błagające, trwożne, rozpaczą napełnione oczy ku Olesiowi zwracając, daleko prędzej niż przedtem i głośniej, wyraźniej mówić zaczęła:
— Ale ty, Olesiu, pojedziesz do nich, zobaczysz ich... Władka... pocieszysz... może mu troszkę pieniędzy dasz.. bo on biedak... pewno głód znosi... a Józiowi powiesz, że ja zakazuję, błagam, na prochy ojca zaklinam... pod błogosławieństwem zakazuję.. Zrób to... mój złoty...
Stopniowo głos podnosiła:
— Powinieneś to zrobić... bo śmierć, niedola, choroba... zięciem moim będziesz... mężem Jadwigi... ich siostry... Robaczki moje, niech przekonają się przynajmniej, że familia... Jezus, Marya.... dba o nich, pamięta... Zrób to, Olesiu... powiedz, że zrobisz... na rany boskie zaklinam, abyś zrobił.. A jeżeli nie zrobisz... jeżeli nie zrobisz...
Język jej plątał się, bełkotać znowu zaczynała, lecz siła jakaś gwałtowna piersią jej zatrzęsła, a ogień rozpaczy i zarazem złości w oczy rzuciła. Bezwładnie jakoś, dziwnie przykro targnęła się na łóżku i przeraźliwie krzyknęła:
— Przeklnę!
Lecz jednocześnie z cienia wychyliła się drobna, prawie czarna ręka siedzącej na ziemi kobieciny, i ku dwojgu klęczącym znak krzyża w powietrzu kreślić zaczęła, a zwiędłe i w lesie zmarszczek osiadłe usta, z uroczystością, którejby nikt od nich się nie spodziewał, mówiły:
— W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego, Amen. Boże błogosław! Boże wspieraj! Boże dopomagaj!
Wolne Lektury to projekt fundacji Nowoczesna Polska – organizacji pożytku publicznego działającej na rzecz wolności korzystania z dóbr kultury.
Co roku do domeny publicznej przechodzi twórczość kolejnych autorów. Dzięki Twojemu wsparciu będziemy je mogli udostępnić wszystkim bezpłatnie.
Jak możesz pomóc?
Przekaż 1% podatku na rozwój Wolnych Lektur:
Fundacja Nowoczesna Polska
KRS 0000070056
Dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur i pomóż nam rozwijać bibliotekę.
Przekaż darowiznę na konto: szczegóły na stronie Fundacji.
Ten utwór nie jest objęty majątkowym prawem autorskim i znajduje się w domenie publicznej, co oznacza że możesz go swobodnie wykorzystywać, publikować i rozpowszechniać. Jeśli utwór opatrzony jest dodatkowymi materiałami (przypisy, motywy literackie etc.), które podlegają prawu autorskiemu, to te dodatkowe materiały udostępnione są na licencji Creative Commons Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Warunkach 3.0 PL.
Źródło: http://wolnelektury.pl/katalog/lektura/jedza/
Tekst opracowany na podstawie: Eliza Orzeszkowa, Jędza, nakład Redakcyi "Gazety Polskiej", druk. J. Sikorskiego, Warszawa 1899.
Wydawca: Fundacja Nowoczesna Polska
Publikacja zrealizowana w ramach projektu Wolne Lektury (http://wolnelektury.pl) na podstawie tekstu dostępnego w serwisie Wikiźródła (http://pl.wikisource.org). Redakcję techniczną wykonała Paulina Choromańska, natomiast korektę utworu ze źródłem wikiskrybowie w ramach projektu Wikiźródła.
Okładka na podstawie: Reggie Alvey, CC BY-SA 2.0
ISBN 978-83-288-3616-7
Plik wygenerowany dnia 2021-07-08.
Uwagi (0)