Darmowe ebooki » Powieść » Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa



1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 20
Idź do strony:
zrobił. A że on biedny... Jezus, Marya! i my biedni. To i cóż? Wstydu to nie robi... Są na świecie nieszczęścia daleko od biedy gorsze!...

Wargi jej zadrżały i ponuro schmurzyły się oczy; w serce ukłóło ją znowu nieszczęście, daleko gorsze od biedy.

Lecz Aleksander, szklankę po wypitem piwie ze stukiem na stole stawiając, zawołał:

— Świętą prawdę babunia powiedziała, jak Boga kocham! W tem cała rzecz, ażeby biedni ludzie sami sobą nie poniewierali! Ani to wstyd, ani nawet nieszczęście żadne biednym być, trzeba tylko i sobie, i ludziom pokazać, że biedny człowiek to jednak człowiek, który rady sobie dać umie i jak niepotrzebna pokrzywa na tym świecie nie wyrasta. Że się tam trochę głodu lub chłodu, lub zbytecznej fatygi doświadczy, — głupstwo! Ale swojemi tylko dwiema rękoma w lesie tego życia drogę sobie wyrąbać, — to radość! A biednym będąc, pokazać sobie i ludziom, że się coś umie i znaczy, i robi, — wielka do tego ochota bierze! Takie jest moje zdanie, jak Boga kocham! Głowy w górę, ręce do roboty i śmiało ludziom w oczy patrzeć! Prawda Stasiu?

— Prawda, jak Boga kocham, prawda! Ty Olesiu zawsze masz racyę! — z zapałem potwierdził Stanisław.

A Szyszkowa, znowu uspokojona i nawet zadowolona, mówić zaczęła:

— Masz racyę, Olesiu, Jezus, Marya, masz racyę! My, z nieboszczykiem moim mężem, nigdy bogaci nie byliśmy. Ja z niebogatego domu pochodziłam, i on także. Za młodu, doświadczaliśmy nieraz i ciężkiej biedy, potem lepiej trochę było, ale zawsze, Jezus, Marya, nie opływaliśmy w zbytkach. On pracował ciężko całemi dniami, często i nocami, a za to pensyę niewielką brał, ledwie było o czem z dziećmi przeżyć. Ale uczciwy był człowiek, jak łza czysty, samego siebie szanował i ludzie go szanowali...

Umilkła na chwilę, z rękoma skrzyżowanemi u piersi i oczyma wpatrzonemi w przestrzeń, zwolna pochylała się to w tył, to naprzód, jakby ją wywoływane wspomnienia kołysały. Po chwili zaś znieruchomiała, oczyma chmurnemi, lecz w których teraz dumne jakieś światełka błyskały, po obecnych powiodła, i dodała:

— Dzieci też po nim i po mnie poszły; pewno o żadnem z nich nikt nie powie, że cokolwiek niepoczciwego popełniło!

Aleksander nagle twarz nisko nad talerzem pochylił, Stanisław ręce z nożem i widelcem w powietrzu zawiesił i usta nieco otworzył, Jadwiga niespokojnie poruszyła się na krześle. Wtem nagle, we drzwiach przepierzenia cieniutki głos Ambrożowej zadzwonił.

— I w kantyczkach napisano:

«Zstąpił Pan chwały wielkiej,  
Uniżył się wysoki,  
Pałacu kosztownego żadnego 
Nie miał zbudowanego 
Pan wszego stworzenia!» 
 
 

— Widzi pani Ambrożowa! — zaśmiał się Aleksander; — a pani Ignasiowi od stołu wstawać kazała, dlatego, że on pałacu kosztownego żadnego nie ma zbudowanego!

Ona zaś jeszcze cieńszym, jak włosek już cieniutkim głosikiem, zawołała:

— I jeszcze cościś, co się tego tycze, jest w kantyczkach.

«Czem’ż w żłobeczku, nie w łóżeczku 
Na sianku położony?  
Czemu’ż bydlęty, nie z panięty 
W stajni jesteś złożony?» 
 

To niby królowie Najświętszego Dzieciątka pytają. A to niby Najświętsze Dzieciątko odpowiada:

«By człek sianu przyrównany.  
Grzesznik bydlęciem nazwany 
Przezemnie był zbawiony.» 
 
 

Wyrecytowawszy to, stała w ramie niskich i wąskich drzwi, pokorna, drobna, z drobnemi, prawie czarnemi od spracowania rękoma, opuszczonemi na spódnicę. Jeżeli kto, to ona najpewniej była na świecie „sianu przyrównana;” jednak, rzecz dziwna! w czarnych jej oczkach, w otwartych do uśmiechu bezzębnych ustach, w szybkim ruchu zmarszczek na twarzy do krążka opłatka podobnej — jaśniały rozradowanie i tryumf.

Siedzący przy stole przez dość długą chwilę milczeli; cisza i białe światło, z okna od śniegu padające, unosiły się w tej biednej izbie, nad wyśpiewaną przez tych biednych ludzi — apologią biedy.

Ciszę przerwał głos i chichot Ignasia, który, zjadłszy już co do zjedzenia było, szklanką piwa do reszty rozweselony, z oczyma znów w Jadwigę wlepionemi, wśród powszechnego milczenia zaczął:

— Jak panienka wyszła, to on do przedpokoju wpadł i krzyczy: „Ignaś!” A ja... chi, chi, chi! mówię: — „Słucham pana!” — „Czy ty tu był?” — A ja, w oczy jemu śmiało patrzę i.. chi, chi, chi!

— „Byłem!” — mówię...

— Ale teraz, Ignasiu, dalekobyś lepiej zrobił, gdybyś milczał! — z błyskającemi oczyma przerwała mu Jadwiga.

— Owszem, kochanku, mów! mów! — przysiadając się do chłopca, zawołał Aleksander.

Jadwiga porwała się z krzesła i błagalnie jęknęła:

— Olesiu!

Ale on do najwyższego stopnia już zaciekawiony, a więcej jeszcze zaniepokojony, nie ustępował. Na nią wpół filuterne, wpół niespokojne spojrzenia rzucał, a na chłopca nalegał:

— Opowiedzże Ignasiu... nie bój się, panienka choć i rozgniewa się, to i przebaczy. Ja sam ją...

— Olesiu! — zawołała znowu Jadwiga, ale inaczej już niż przedtem: gniewnie, rozkazująco. Przytem nogą o podłogę uderzyła. On zaś teraz już wcale nie patrzał na nią, tylko schmurzony nagle, na wahającego się, ale do mówienia wielką ochotę mającego chłopca nalegał:

— Mów! Ja koniecznie historyę tę wiedzieć muszę. Jak Boga kocham, muszę! mów!

Wtem i Szyszkowa, która wszystkiego ze zdziwieniem słuchała, krzyknęła:

— Złość, utrapienie, męka, zgryzota! Mówże Ignaś, kiedy ci każą!

Na ten głos, chłopiec, jakby się w nim jakaś sprężyna poruszyła, wyprostował się i mówić zaczął, a jednocześnie rozległ się po pokoju stuk gwałtownie odsuwanego krzesła, i Jadwiga, jak wicher, z twarzą w ogniu, a drżącemi brwiami i rękoma, przez pokój przeleciała, drzwi za sobą z takim gwałtem zatrzasnęła, że aż się przepierzenie zatrzęsło, i z całej siły, z brzękiem żelaza, zasuwkę drzwi zasunęła. Zamknęła się. Gdyby ktokolwiek za przepierzeniem znajdował się, byłaby go może wybiła, tak silnie pięści miała ściśnięte i takim gniewem rozżarzone oczy. Że jednak nikogo tam nie było, więc schwyciła leżący na komodzie kawałek starej jakiejś materyi i drżącemi palcami drzeć go zaczęła. Przytem, oddychała głośno i szeptała prędko:

— Co ja winna? i cóż ja temu winna? Jakże miałam inaczej zrobić? Boże, mój Boże! za co na mnie ten wstyd i to nieszczęście? Co ja temu winna? Co ja miałam robić?

Wtem szept jej urwał się i wypadł z palców niepodarty jeszcze kawałek materyi. Uczuła, że czyjeś ramię ją obejmuje i twarz jakaś z gorącym oddechem pochyla się nad jej twarzą. Wyrwała się, odskoczyła i, do ściany zwrócona, nogą tupnęła.

— Nie chcę, nie potrzebuję! Nie trzeba było pytać! Teraz idź sobie odemnie!

Ale on nie daremnie dwoma skokami sionkę i izdebkę przebył, tak go coś, po opowiadaniu Ignasia, ku niej pociągnęło. Znów objąć ją próbował.

— Jadziu! duszko! spójrz na mnie!

— Idź sobie! Nie chcę! Wstydzę się!

— Ależ niema czego! Jak Boga kocham, dzielna dziewczyna z ciebie i pysznie we wszystkiem zgadzamy się z sobą! No, nie odwracaj się już odemnie! Spójrz na mnie! Jadziu, duszko, siostrzyczko!

Z pod brwi jeszcze zsuniętych, jakby z musu, wzniosła ku niemu oczy, ale zarazem uśmiech miękki, prawie wesoły, zabłysnął jej na ustach i szybko po całej twarzy się rozlał. Sama nie wiedziała, jak i kiedy usiedli oboje na stojącym przy ścianie kuferku, jak i kiedy zaczęła mu opowiadać troski, żale, strapienia swojego codziennego życia. Czyniła to zrazu cicho, z wahaniem, z rękoma na kolanach opuszczonemi i wzrokiem wstydliwie w ziemię utkwionym; ale gdy on, znowu ramieniem ją obejmując, w szerokiej dłoni swojej zamknął jej małe i zgrabne, lecz chude i igłą nakłóte ręce, sama znów nie wiedziała, jak i kiedy głowa jej na ramię jego opadła, a uczucia, myśli, pamięć, otworzyły się przed nim naoścież, do dna.

Mijały minuty i kwadranse, upłynęła cała godzina, a oni jeszcze, na kuferku, starym dywanikiem pokrytym siedząc, ściśle ku sobie przybliżeni, ciągle i pocichu z sobą rozmawiali. Czynili to tak zupełnie, jakby byli bratem i siostrą, lub parą dawnych serdecznych przyjaciół, bo różnej natury uczucia składają się na szczęście, a z nich pierwszem, którego ta blada, chuda, pracą zmęczona dziewczyna doznała, było ciepłe rozpowijanie się serca ze ściskającej je oddawna lodowej powłoki. Ramieniem tego młodego, przystojnego mężczyzny otoczona, z rękoma w jego dłoni zamkniętemi, doświadczała przecież tylko wielkiej rozkoszy serca, które pozbywa się całej swojej goryczy i skrytości, i jak w promieniu słońca kwiat długo zziębły kielich swój rozwija i wszystkie barwy roztacza, tak i ono czyni w cieple drugiego, dobrego serca. Żadnego gwałtu, ani upału nie czuła nawet wtedy, gdy on, pocieszając ją i do dalszej walki z życiem zachęcając, dłonią głaskał jej włosy i nad samem czołem jej szeptał:

— Duszko! siostrzyczko! miła ty moja!

Czuła tylko, że nie jest już samą i nielubianą, że ktoś na ziemi rozumie ją i ceni, że niedaremnie pracowała bez spoczynku, a hardo walczyła z ubóstwem i opuszczeniem, że ufność i wdzięczność nie są niedostępnemi dla niej przysmakami życia, że nakoniec ciche słodycze szarej godziny, o których tyle od ludzi słyszała, zmyśleniem nie były.

Bo krótki dzień zimowy już przygasał i zaczynała się szara godzina. Ambrożowa, kilka razy z talerzami i sztućcami przez wąski pokoik przeszedłszy, wpółotworzyła drzwi od kuchenki, w której, małą lampkę zapaliwszy, w kątku na ziemi usiadła i Ignasia pociągnęła, aby przy niej usiadł. Na ziemi więc siedząc, żywo z sobą o czemś szeptali, aż podniosła się drobna, prawie czarna ręka kobieciny i twarde włosy chłopca głaskać zaczęła. On swoją wielką, gapiowatą głowę na drobnych macierzyńskich kolanach położył, a ona nad tę głowę wznosząc suchy, czarny palec i trzęsąc nim w powietrzu, ciągle mu o czemś bardzo pocichu prawiła: może o Dzieciąteczku, które urodziło się na sianku i pałacyku żadnego nie miało zbudowanego, by człek, sianu przyrównany, przez nie był zbawiony, — może o tych tysiącach balijek bielizny, które ona wyprała, setkach pokoików, które uprzątnęła i opaliła, niezliczonych godzinkach głodu, chłodu i smutku, które przeżyła, nim jego, jego brata i dwie ich siostry tak wyhodowała, aby choć sianu podobni, trucizną świata nie byli.

Wąski pasek światła, od małej lampy na podłogę padający, łączył tę siedzącą na ziemi parę ludzi z drugą, która z dłonią w dłoni i z twarzą przy twarzy, na niskim kuferku siedziała. Dalej jeszcze, z drugiej strony przepierzenia, Szyszkowa z takim już gwałtem nalegania o różne szczegóły tyczące się jej synów dopytywać się zaczęła Stanisława, że on, wszystkie wykręty i niedomówienia wyczerpawszy, z krzesła się porwał, dużą lampę na stole zapalać zaczął i żałosnym głosem zawołał:

— Oleś! Jadzia! To dobre! Jak Boga kocham! sami do dziury jakiejś zaleźli i bawią się doskonale a babuni i mnie to jakby już na świecie nie było! Kiedy tak, to bywajcie zdrowi! Włożymy sobie z babunią kożuszki i na cały wieczór we dwoje do miasta pójdziemy! Dobrze, babunieczko?

Nim jednak miał czas wygłoszony zamiar spełnić, z impetem otworzyły się drzwi od sionki, i rozległ się w nich donośny, śpiesznie mówiący głosik:

— Czy chcecie państwo, czy nie chcecie, a przyjąć nas musicie. Kiedy panna Jadwiga nas zaprosiła, to niechże teraz i ma. Panie Bolesławie! czemu pan drzwiów od podwórza nie zamykasz? Chłodu pan do pokoju napuścisz i sam zaraz fluksyi dostaniesz. Moje uszanowanie pani Szyszkowej! Świąt winszuję! A ja z panem Bolesławem już po zaręczynach! Na całe życie w niewolę idę, ale szyć już nie będę. Niech to szycie dyabli wezmą! Tylko że ślub nasz odwlecze się aż do Julii albo do Augusta, bo pan Bolesław musi po papiery jechać, a teraz urlopu nie dają, a gdyby bez urlopu pojechał, toby jeszcze i odprawę dali!...

— Moje uszanowanie! moje uszanowanie! Powiem państwu, że na podwórzu mróz aż trzeszczy! — mówił, kłaniając się na wszystkie strony, flegmatyczny narzeczony trzpiotowatej szwaczki.

— Moje uszanowanie! — zabrzmiał we drzwiach gruby głos ślusarza Michała.

— Jak się państwo mają? dobry wieczór! moje uszanowanie! — srebrnie dzwoniła wchodząca z mężem żona ślusarza.

Biały szkielet bez głowy, jedyny od lat wielu nieodstępny towarzysz Jadwigi, dziś w najgłębszy kąt pokoju zasunięty, aż prostować się zdawał od zdumienia nad niepospolitością widoku, który tego wieczora roztoczył się przed nim.

Ładna ślusarzowa, w różowym czepeczku na czarnych włosach, przysiadła się do Szyszkowej, i żywo, głośno, z częstym śmiechem i gestami, o swojem szczęśliwem życiu domowem, o zdarzających się w niem przecież często kłopotach gospodarskich, o chorobach, figlach, przedwczesnej zadziwiającej mądrości małego synka swego opowiadała.

Paulina, natychmiast prawie po swojem wejściu, uczepiła się Stanisława Ginejki, i przysadzista trochę, ale fertyczna, cała w loczkach, wstążkach, uśmiechach i błyskach oczu, zapytywała go, czy wiele już razy kochał się w życiu? czy teraz w kim się kocha? czy woli brunetki, albo blondynki? czy w tem mieście, z którego przybył, dużo jest przystojnych kawalerów? czy dobrze ona robi, że za mąż idzie? bo przecież wiadomo, że mężczyźni to niegodziwe tyrany i brzydkie wietrzniki...

On, po całodziennem rozmawianiu z babunią, rad był teraz porozmawiać z temi ponsowemi, rozpaplanemi i rozchichotanemi ustami, a wzajemnie żartując, dziwne dziwy na zadawane mu pytania prawiąc, głośnym śmiechem wybuchając, w błękitne jak niezapominajki, zalotne oczy szwaczki zalotnie też zaglądał.

Narzeczony tej ostatniej nie zwracał na to wszystko żadnej uwagi, oddał się bowiem cały poważnej rozmowie z Aleksandrem i ślusarzem Michałem, gdyż, jak sam mówił, o społeczeńskich sprawach lubił niezmiernie słuchać i mówić, a oni właśnie o zajęciach ludziom ich stanu dostępnych, o wartości i korzyściach różnych rzemiosł i pomysłów, o trudnościach i sposobach zdobywania odpowiednich umiejętności, z ożywieniem rozmawiali.

Gwar tych głosów rozmawiających, opowiadających, śmiejących się, od sufitu do podłogi napełnił nieduży pokój i wytworzył w nim atmosferę wesołości i przyjacielskiej poufałości, wśród której Jadwiga, zarumieniona i z błyszczącemi oczyma, krzątała się około jaknajlepszego przyjęcia gości. Przy

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 20
Idź do strony:

Darmowe książki «Jędza - Eliza Orzeszkowa (gdzie można czytać książki przez internet za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz