Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖
Jedna z najsławniejszych powieści awanturniczych, malownicza opowieść o zdradzie i zemście; o człowieku, który postanowił wcielić się w rolę fatum.
Aleksander Dumas (ojciec) publikował Hrabiego Monte Christo w latach 1844–1845 w dzienniku „Journal des Débats”. Nic dziwnego, że powieść zawiera wszelkie niezbędne elementy romantyzmu - w wersji „pop”. Znajdziemy tu lochy, zbrodnie, trupy, tajemnice, wielką miłość, ideę napoleońską, orientalizm, a przede wszystkim wybitną jednostkę o potędze niemal boskiej, walczącą heroicznie z całym światem i własnym losem. Śladem epoki są też wątki fabularne dotyczące walki stronnictw bonapartystowskiego i rojalistycznego, a także szybkiego bogacenia się oraz przemieszczania się jednostek pomiędzy klasami społecznymi dzięki karierze wojskowej, operacjom na giełdzie lub inwestycjom w przemysł.
- Autor: Aleksander Dumas (ojciec)
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Hrabia Monte Christo - Aleksander Dumas (ojciec) (biblioteka szkolna online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Aleksander Dumas (ojciec)
Widzieliśmy w poprzednim rozdziale, jak pani Danglars zapowiedziała oficjalnie pani de Villefort ślub Eugenii z panem Andreą Cavalcanti.
Tę oficjalną zapowiedź, wskazującą, że wszyscy zainteresowani podjęli wspólną decyzję, poprzedziła scena, z której winniśmy zdać sprawę czytelnikom.
Wróćmy więc do poranka owego dnia, tak brzemiennego w tragiczne wydarzenia i przenieśmy się myślą do kapiącego od złoceń salonu, przedmiotu dumy jego właściciela, pana barona Danglars. Pan baron przechadzał się około dziesiątej w tym salonie już od paru minut, zamyślony i wyraźnie zaniepokojony, spoglądając co chwilę na drzwi i przystając za byle szmerem. Kiedy wyczerpała się jego cierpliwość, wezwał lokaja.
— Stefanie — rzekł — idź zobacz, dlaczego panna Eugenia prosiła, bym czekał na nią w salonie, i dowiedz się, dlaczego każe mi na siebie tak długo czekać.
Wyładowawszy zły humor, baron uspokoił się nieco.
Istotnie, panna Danglars, poprosiła przez pokojówkę o spotkanie z ojcem i wyznaczyła na miejsce tej rozmowy złoty salon. Ta szczególna prośba, a zwłaszcza jej oficjalny charakter zdumiały barona tak, że zgodził się natychmiast i pierwszy stawił się w salonie.
Stefan wrócił niebawem.
— Pokojówka jaśnie panienki — rzekł — oznajmiła mi, że panienka kończy toaletę i zaraz się zjawi.
Danglars kiwnął głową na znak, że zadowala go to wyjaśnienie. Wobec znajomych, a nawet wobec służby Danglars pozorował poczciwca i pobłażliwego ojca: taką rolę obrał sobie w ludowej komedii, jaką grał. Przybrał sobie fizjonomię podobną do masek, jakie nosili ojcowie w antycznym teatrze. Lewa i prawa strona takiej maski różnią się: po prawej kącik ust jest uniesiony i uśmiechnięty, po prawej — płaczliwie opuszczony. Dodajmy zaraz, że w gronie rodzinnym część uśmiechnięta opuszczała się do poziomu części płaczliwej — i niemal przez cały czas miejsce poczciwca zajmował mąż-brutal i despotyczny ojciec.
— Dlaczego, u diabła, ta wariatka nie przyjdzie po prostu do mnie do gabinetu — mruknął Danglars — jeśli chce ze mną pogadać? A zresztą, po co?
Przetrawiał tę myśl już po raz dwudziesty, gdy w drzwiach stanęła Eugenia, ubrana w czarną, atłasową jedwabną suknię, haftowaną w matowe kwiaty tej samej barwy, uczesana wytwornie i w rękawiczkach — jakby właśnie miała zasiąść w swoim fotelu w Teatrze Włoskim.
— No, Eugenio, o co chodzi? — zawołał Danglars. — I czemu chcesz rozmawiać w tym uroczystym salonie, czy nie lepiej by nam było u mnie, w gabinecie?
— Drogi ojcze, masz zupełną rację — odparła Eugenia, wskazując mu fotel. — Postawił mi ojciec dwa pytania, w których streszcza się cała rozmowa, jaką chcę z ojcem przeprowadzić. Odpowiem na obydwa, ale wbrew zwyczajom najpierw na drugie, gdyż jest mniej skomplikowane. Wybrałam salon, aby uniknąć nieprzyjemnego wrażenia, jakie odczuwa się w gabinecie bankiera. Te księgi obrachunkowe, nawet jeżeli grubo złocone, te szuflady zamknięte na głucho jak bramy fortecy, te stosy banknotów, które się biorą nie wiadomo skąd, te listy z Anglii, Holandii, Hiszpanii, Indii, Chin i Peru, dziwnie działają na umysł ojca. Przez nie ojciec zapomina, że istnieje w życiu coś ważniejszego i świętszego niż pozycja społeczna i opinia kolegów. Wybrałam więc salon, bo wiszą tu w zdobionych ramach portrety ojca, matki i mój — wszyscy jesteśmy na nich uśmiechnięci i weseli, a poza tym są tu też wzruszające obrazki pasterskie. Ufam, że otoczenie wywiera na nas wpływ. Być może to błąd, szczególnie gdy idzie o ojca. Ale cóż, nie byłabym chyba artystką, gdybym wyzbywała się całkiem złudzeń.
— Bardzo dobrze — rzekł Danglars, który wysłuchał tej tyrady z niezmąconą zimną krwią, ale nie zrozumiał ani słowa, pochłonięty był bowiem, jak to zazwyczaj bywa u ludzi podstępnych, doszukiwaniem się własnych myśli w myślach rozmówcy.
— A więc wyświetliłam mniej więcej punkt drugi — rzekła Eugenia, bez najmniejszego zakłopotania, z ową męską pewnością siebie, która charakteryzowała każdy jej gest i słowo — i zdaje mi się, że zadowoliła ojca moja odpowiedź. A teraz wróćmy do punktu pierwszego. Pytał mnie ojciec, dlaczego chciałam z nim porozmawiać. Odpowiem krótko: ojcze, nie chcę poślubić pana Andrei Cavalcanti.
Danglars podskoczył na fotelu, wznosząc jednocześnie oczy i ramiona do nieba.
— Tak, ojcze — ciągnęła Eugenia tym samym spokojnym tonem. — Jesteś zdziwiony, jak widzę, bo od początku całej tej intryżki nie okazałam najmniejszego sprzeciwu, pewna, że w odpowiednim momencie przeciwstawię się zdecydowanie ludziom, którzy bynajmniej nie pytali mnie o zdanie, i sprawom, które mnie napawają odrazą. Tym razem ten spokój, ta bierność, jak mawiają filozofowie, wypływały z innego źródła. Jako uległa i oddana córka — na purpurowych ustach Eugenii zarysował się lekki uśmiech — ćwiczyłam się w posłuszeństwie.
— No i co?
— I starałam się, na ile pozwalały mi siły, a teraz, gdy nadszedł moment krytyczny, mimo wysiłków, nie jestem w stanie okazać posłuszeństwa.
— Ale w końcu jaka jest przyczyna tej odmowy, Eugenio, podaj mi przyczynę? — rzekł Danglars, którego mierny umysł zdawał uginać się pod ciężarem tego bezlitosnego logicznego rozumowania, zdradzającego siłę woli i nieustępliwość.
— Przyczyna? O Boże, bynajmniej nie chodzi o to, że pan Cavalcanti miałby być brzydszy, głupszy lub mniej sympatyczny niż inni, nie — pan Andrea może nawet uchodzić wśród tych, którzy oceniają mężczyzn po wzroście i urodzie za całkiem piękny okaz. Nie chodzi też o to, że nie darzę go jakimś szczególnym uczuciem, byłby to argument godny pensjonarki, a więc poniżej mojej godności. Nie kocham nikogo, ojciec przecież dobrze o tym wie. A więc nie rozumiem, dlaczego — jeśli nie przymusza mnie do tego absolutna konieczność — miałabym sobie obciążać życie wieczystym towarzyszem. Czyż nie powiedział jakiś mędrzec: zachowaj umiar, a inny: bierz tyle, ile zdołasz unieść? Nauczono mnie nawet tych aforyzmów po łacinie i po grecku. Jeden jest chyba Fedrusa, a drugi Biasa. A więc, drogi ojcze, w tej życiowej katastrofie — bo przecież życie jest jak katastrofa na morzu, w której toną nasze nadzieje — ot, wyrzucam do morza niepotrzebny bagaż i pozostaję panią mojej woli. Jestem gotowa żyć sama — a więc w całkowitej wolności.
— Nieszczęsna! Nieszczęsna! — wyszeptał Danglars, blednąc, wiedział bowiem z doświadczenia, jak oporna była przeszkoda, na którą nagle natrafił.
— Nieszczęsna? Ależ nie! I to słowo jest doprawdy zbyt teatralne i patetyczne. Wręcz przeciwnie, jestem szczęśliwa, bo przecież czego mi brakuje? Świat uważa, że jestem piękna, a to znaczy, że przyjmie mnie z otwartymi rękoma. A ja lubię, gdy spotyka mnie miłe przyjęcie: twarze rozjaśniają się i ci, którzy mnie otaczają, wydają się mniej brzydcy. Mam pewne zdolności i wrażliwość, które pozwolą mi na wydobycie z życia tego, co uważam za dobre, jak to robi małpa, gdy rozłupuje orzech, by dostać się do tego, co jest w środku. Jestem bogata — ojciec ma jedną z najpiękniejszych fortun we Francji, a ja jestem jedynaczką i przecież ojciec nie będzie aż tak uparty jak ojcowie ze sztuk teatralnych, którzy wydziedziczają córki, bo nie chcą im dać wnuków. Zresztą przewidujące prawo odbiera ojcu możliwość całkowitego wydziedziczenia mnie, podobnie jak zabrania zmuszać mnie do poślubienia pana takiego lub owakiego. A więc jestem piękna, inteligentna, bogata i zdobi mnie pewien talent, jak to się mówi w operetkach. Ależ to jest dopiero szczęście, ojcze! Dlaczego nazywasz mnie nieszczęsną?
Danglars, widząc córkę uśmiechniętą i okazującą dumę, która graniczyła z bezczelnością, nie mógł powstrzymać brutalnej myśli, która zdradziła się w jednym okrzyku. Gdy córka spojrzała nań pytająco i zdziwiona zmarszczyła lekko piękne czarne brwi, odwrócił się, jak nakazywała mu ostrożność, i uspokoił, ujarzmiony żelazną ręką roztropności.
— Rzeczywiście, moja córko — odrzekł z uśmiechem — masz wszystkie te zalety, jakie sobie przypisałaś z wyjątkiem jednej, ale nie będę ci od razu mówił, jakiej. Wolę, żebyś sama to odgadła.
Eugenia spojrzała na ojca, zdziwiona, że ktoś kwestionuje jeden z kwiatów wieńca, którym z taką dumą ozdobiła sobie głowę.
— Droga córko — ciągnął bankier — wyjaśniłaś mi dokładnie, jakie uczucia kierują dziewczyną twego pokroju, gdy decyduje, że nie wyjdzie za mąż. A teraz kolej na mnie, powiem ci, czym kieruje się ojciec, taki jak ja, gdy postanawia wydać córkę za mąż.
Eugenia skłoniła głowę, ale nie jak uległa córka, lecz jak przeciwnik w dyskusji, który czeka na argumenty drugiej strony.
— Córko — podjął Danglars — kiedy ojciec żąda, aby córka wyszła za mąż, zawsze czyni to z jakiegoś powodu. Jedni są dotknięci manią przedłużenia rodu poprzez wnuki. Jestem wolny od tej słabości i oświadczam ci zaraz na początku, że rozkosze domowe są dla mnie niemal obojętne. Mogę to wyznać przed córką, która posiada na tyle filozoficzny umysł, że zrozumie tę obojętność i nie poczyta mi jej za zbrodnię.
— Bardzo dobrze, zaczynamy mówić otwarcie, podoba mi się to.
— Och! Wiesz, zazwyczaj nie żywię aż takiej sympatii do otwartości, jak ty, ale jestem do niej zdolny, gdy zmuszają mnie do tego okoliczności. A więc do rzeczy. Wyszukałem ci męża, nie dla ciebie, bo doprawdy nie myślałem bynajmniej o tobie. Lubisz szczerość, proszę cię bardzo: po prostu potrzebuję, abyś jak najszybciej wyszła za mąż ze względu na pewne handlowe interesy, które właśnie zaczynam rozwijać.
Eugenia drgnęła.
— Nie powinnaś mieć do mnie żalu za te słowa, bo sama mnie zmusiłaś, bym ci to powiedział. Rozumiesz, niechętnie zagłębiam się w te arytmetyczne rozważania przy takiej artystce jak ty, która lęka się wejść do gabinetu bankiera, bo jest tam nieprzyjemnie i niepoetycznie.
Ale wiedz, droga panno, że w tym gabinecie bankiera, do którego jednak przedwczoraj zechciałaś zawitać po swoje comiesięczne tysiąc franków, jakie ci daję na twoje kaprysy — że w tym gabinecie może nauczyć się wiele nawet i taka młoda osoba jak ty, odżegnująca się od małżeństwa. Ale ze względu na twoje delikatne nerwy powiem ci o tym tu, w salonie: można się tam na przykład nauczyć, że kredyt stanowi o życiu fizycznym i duchowym bankiera, że podtrzymuje go przy życiu jak oddech, który ożywia ciało. Pan de Monte Christo zrobił mi kiedyś na ten temat cały wykład, nigdy tego nie zapomnę. Można się więc tam nauczyć, że w miarę jak kredyty się cofają, ciało zamienia się w trupa. W najbliższym czasie spotka to bankiera, który ma zaszczyt być ojcem tak logicznie myślącej córki.
Lecz Eugenia, zamiast pochylić się pod nagłym ciosem, wyprostowała się.
— Bankructwo! — rzekła.
— Trafiłaś na dobre wyrażenie, córeczko — rzekł Danglars, wbijając sobie paznokcie w pierś, ale na jego pospolitej twarzy nadal gościł uśmiech, który dowodził nie braku inteligencji, lecz uczuć. — Właśnie tak, bankructwo.
— Ach! — szepnęła Eugenia.
— Tak, jestem zrujnowany! Teraz znasz ową okropną tajemnicę, jak powiada któryś poeta tragiczny. A teraz, córko, powiem ci, jak można zmniejszyć to nieszczęście dzięki tobie, i to nie ze względu na mnie, ale na ciebie.
— O, złym jesteś fizjonomistą, ojcze — zawołała Eugenia — jeśli przypuszczasz, że przez wzgląd na siebie opłakuję to nieszczęście, które mi przedstawiasz. Że nie mam majątku? A cóż mnie to obchodzi? Czyż nie mam nadal mojego talentu? Czyż nie mogę jak panie Pasta, Malibran czy Grisi zarobić tyle, ile byś mi nigdy nie potrafił dać — to jest sto czy sto pięćdziesiąt tysięcy renty, które zawdzięczałabym tylko sobie? A zdobywałabym te pieniądze wśród oklasków, braw i kwiatów, nie jak te nędzne dwanaście tysięcy, które ojciec daje mi, patrząc na mnie krzywo i wyrzucając mi rozrzutność. A gdybym nawet nie miała tego talentu, w który wątpisz, bo widzę, że się uśmiechasz, czyż nie zostaje mi moje szaleńcze przywiązanie do niezależności? Zastąpi mi wszelkie skarby, a jest u mnie silniejsze niż instynkt samozachowawczy.
O nie, nie smucę się ze względu na siebie, zawsze sobie jakoś poradzę. Książki, ołówki, fortepian, to wszystko kosztuje niewiele i zawsze będę miała do tego dostęp. Myślisz może, że martwię się przez wzgląd na matkę? Mylisz się. Jeśli aby nie jestem w błędzie, matka zabezpieczyła się dobrze przed katastrofą, która ci grozi, a która jej nawet nie dotknie. Nic jej się nie stanie, jestem pewna, miała czas się zajmować pomnażaniem swojego majątku, bo nie zajmowała się mną. Zostawiła mi dzięki Bogu zupełną swobodę, pod pretekstem, że kocham wolność.
O nie, ojcze, od dzieciństwa działo się na moich oczach zbyt wiele i zbyt dobrze to rozumiałam, aby taka katastrofa wywarła na mnie większe wrażenie, niż na to zasługuje. Odkąd pamiętam, nikt mnie nie kochał, tym gorzej! Doprowadziło to do tego, że i ja nikogo nie kocham — tym lepiej! Oto moje wyznanie wiary.
— A zatem, moja panno, postanowiłaś mnie pogrążyć ostatecznie w ruinie? — wycedził Danglars blady z gniewu, który bynajmniej nie wynikał z urażonych ojcowskich uczuć.
— Ja miałabym cię pogrążyć? Nie rozumiem?
— Tym lepiej, to mi daje promyk nadziej; posłuchaj.
— Słucham — rzekła Eugenia, spoglądając na ojca tak przenikliwie i z taką pewnością siebie, że musiał użyć wszystkich swoich sił, aby nie spuścić oczu.
— Jeśli pan Cavalcanti ożeni się z tobą, wniesie trzy miliony, które umieści w moim banku.
— Ach, to znakomicie — prychnęła Eugenia z głęboką pogardą, wygładzając sobie rękawiczki.
— Czy sądzisz, że ukrzywdziłbym cię o te trzy miliony? Bynajmniej. Te trzy miliony powinny przynieść co najmniej dziesięć. Otrzymałem do spółki ze znajomym koncesję na kolej żelazną. To jedyna gałąź przemysłu, która dziś zapewnia bajeczny i natychmiastowy zysk — taki, jaki kiedyś Law obiecywał paryżanom, sprzedając im legendarne tereny nad Missisipi. Obliczyłem, że wystarczy posiadać jedną milionową szyn, tak jak niegdyś wystarczało kupić morgę dziewiczej ziemi nad brzegiem Ohio. To tak, jak lokata hipoteczna, tyle że pieniądze lokuje się w kilkunastu, kilkudziesięciu czy stu funtach żelaza. No i cóż, za tydzień mam złożyć
Uwagi (0)