Darmowe ebooki » Powieść » Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling



1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 33
Idź do strony:
Domyślam się, co pan przez to rozumie, panie profesorze! Wszystko zaczęło się od chwili, kiedy Nr 5 przeniesiono do wspólnej sali. Co mrugasz, Craye! Ty sam wiesz to równie dobrze jak ja.

— Faktycznie, czasem zalewają nam sadła za skórę — odezwał się Craye. — Harrison ma, oczywiście, na myśli głównie ich sposób zachowania się.

— Czyżby wam przeszkadzali w wykonywaniu obowiązków?

— Prawdę mówiąc — nie, proszę pana profesora. Oni się tylko przyglądają, uśmiechają i na każdym kroku kpią sobie z nas.

— Więc to tak? — rzekł Prout z współczuciem.

— Mnie się zdaje, panie profesorze — mówił Craye, śmiało przystępując do rzeczy — że byłoby znacznie lepiej odesłać ich do ich pracowni — znacznie lepiej dla klasy. Za starzy są, żeby się włóczyli po wspólnych salach.

— Są przecież młodsi niż Orrin, Flint i tuzin innych, o ile sobie przypominam.

— Zapewne, proszę pana profesora, ale to nie to samo. Oni wywierają pewien wpływ. Mają dar przewracania wszystkiego do góry nogami w taki sposób, że im ani słowa za to powiedzieć nie można. Przynajmniej, jeśli się chce...

— Więc wy myślicie, że byłoby lepiej odesłać ich z powrotem do pracowni?

Tak Harrison, jak Craye podtrzymywali ten wniosek z zapałem. Jak to później tłumaczył Harrison Craye’owi:

— Podkopywali naszą powagę. Za starzy są, żeby im można dać w skórę. W tej głupiej historii z lichwą wykiwali nas na wariatów i cała szkoła dziś się z nas śmieje. Ja i tak na przyszły kurs już idę do szkoły wojskowej w Sandhurst. Połowa czasu, który mi zostawał na naukę, przepadła mi wskutek ich... ich kawałów. Jak się wyniosą do swej pracowni, będziemy mieli trochę spokoju.

— Servus65, Harrison! — wyskoczył nagle zza rogu M’Turk, gotów zawsze korzystać z każdej sposobności. — Trzymasz się ciepło? To byczo. Tylko się nie poddawać! Tylko się nie poddawać!

— Czego chcesz?

— Masz trochę zmartwioną minę! — mówił M’Turk. — Pewnie zawiadywanie honorem klasy to rzecz bardzo wyczerpująca. Dużo wsypaliście już zbrodniarzy?

— Słuchaj! — odezwał się Harrison, licząc na natychmiastową wdzięczność. — Doradziliśmy Proutowi, aby was odesłał z powrotem do pracowni.

— Ażeby was szlag trafił! Jakim prawem stajecie między nami a naszym gospodarzem klasy? Jak Boga mego, wy dwaj dajecie nam szkołę — ale tak, nie ma co gadać! Nie wiemy, do jakiego stopnia nadużyliście swego stanowiska, aby uprzedzić do nas Mr. Prouta, ale jeżeli rozmyślnie zatrzymujecie mnie, żeby mi powiedzieć, że poza naszymi plecami — w tajemnicy — układacie się z Proutem — doprawdy... doprawdy... nie wiem już, co mamy zrobić.

— To już ostatnia niegodziwość! — zawołał Craye.

— Ale! — M’Turk zrobił nadzwyczaj poważną minę, która znakomicie licowała z jego smagłą, chudą twarzą. — Dajcie się wypchać! Ja myślałem zawsze, że co innego prefekt, a co innego belfer — ale u was to, zdaje się, wszystko jedno. Wy polecacie to, polecacie tamto, wy mówicie, dlaczego i kiedy my mamy wracać do swej pracowni...

— Ależ, Turkey, my myśleliśmy, że tego chcecie, jak Boga kocham. Myśmy myśleli, że wam tam będzie znacznie wygodniej.

Głos Harrisona był nabrzmiały łzami.

M’Turk odwrócił się, aby ukryć wzruszenie.

— Rozbici w puch! — opowiadał, złapawszy Stalky’ego i Beetle’a w jakiejś komórce. — Mają tego po szyję! Prosili Kopyciarza, żeby nas odesłał do sali Nr 5. Aż mi się ich żal zrobiło! Biedacy!

— Gałązka oliwna! — tłumaczył Stalky. — Nie ma co gadać, to biała flaga. Chodźmy naradzić się nad tym, przefasonowaliśmy ich trochę.

Jeszcze tego samego dnia, zaraz po herbacie, Mr. Prout zawołał ich do siebie i oświadczył im, że o ile cel ich stanowi zupełne zwichnięcie sobie karier przez zaniedbanie studium66, jest to ich własną rzeczą. Chciałby jednak bardzo, aby zrozumieli, że ich obecność we wspólnej klasie nie może być już ani godziny dłużej tolerowana. On osobiście daruje im czas, jaki teraz będzie musiał obrócić na zacieranie śladów ich złych wpływów. Do jakiego stopnia Beetle nadużył złych skłonności młodocianej wyobraźni, zostanie ustalone później i Bettle może być pewny, że jeśli Mr. Prout wpadnie na ślad jakichś następstw zepsucia duchowego...

— Następstw czego, prosz pampsora? — spytał Beetle szczerze zdziwiony tym razem, podczas gdy równocześnie M’Turk nieznacznie kopnął go w kostkę nogi za to, że „dał się porwać” Proutowi.

— Beetle — mówił dalej gospodarz domu — wie bardzo dobrze, co należy przez to rozumieć. Tak jak on — Mr. Prout — mógł rzeczy obserwować, kariery ich są krótkie i opłakane, wobec czego, znajdując się loco parentis w stosunku do ich nietkniętych jeszcze tą zarazą kolegów, obowiązany jest do przedsięwzięcia pewnych środków ostrożności.

Orację zakończyło zwrócenie klucza do pracowni.

— Ale co mogła znaczyć historia z nadużyciem złych skłonności młodocianej wyobraźni? — niepokoił się Beetle na schodach.

— Nie przypuszczałem nigdy, że będziesz osłem do tego stopnia, aby się chcieć usprawiedliwiać — mówił M’Turk. — Zdaje mi się, że fajno obdrapałem ci kostkę ze skóry. Czemu idziesz z lada idiotą w tany?

— Daj się wypchać tanami! Rozumiesz, musiałem mu czymś dogodzić, a nie wiem czym — i to mnie boli! Gdybym wiedział, wsypałbym mu jeszcze więcej — ale teraz już za późno. To ci dopiero szkoda! Nadużycie złych skłonności. Co on przez to rozumiał?

— Nic sobie z tego nie rób! Ja wiem tyle tylko, że przecie potrafiliśmy zupełnie uszczęśliwić jedną małą klasę. Przepowiadałem to — przypominacie sobie — ale, Boga mego, nie przypuszczałem, że nam się to tak prędko uda.

— Nie! — mówił Prout stanowczo we wspólnej sali nauczycielskiej. — Twierdzę w dalszym ciągu, iż Gillet jest w błędzie. Z drugiej strony prawdą też jest, że kazałem im wrócić do pracowni.

— Mimo swych znanych poglądów na odbijanie? — wykrzyknął mały Hartopp. — Co za niemoralny kompromis!

— Chwileczkę! — odezwał się wielebny John. — Ja — wy — my wszyscy przez blisko dziesięć dni zachowywaliśmy absolutne, rozdzierające serce milczenie. Ale teraz chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć. Niech pan powie otwarcie — czy miał pan choć jedną chwilę szczęśliwą od czasu, gdy...

— Jeśli idzie o moją klasę, to, faktycznie, nie miałem — odpowiedział Prout — mimo wszystko jednak utrzymuję, że pan zupełnie błędnie ocenia tych chłopców. Chcąc być sprawiedliwym wobec drugich — w samoobronie...

— Ha! Przepowiadałem, że na tym się skończy — mruknął wielebny John.

— ...byłem zmuszony wyprawić ich z powrotem do pracowni. Ich wpływ moralny był wprost nie do opisania — nie do opisania!

Powoli opowiedział całą historię, rozpoczynając od lichwiarstwa Beetle’a, a skończywszy na prośbie prefektów.

— Beetle w roli Shylocka jest dla mnie nowy! — wtrącił King. — Słyszałem wprawdzie niejasne pogłoski...

— Przedtem! — wykrzyknął Prout.

— Nie, później, kiedy już pan miał z nimi to zajście. Ale nie pytałem o nie nikogo. Jestem zasadniczo przeciwny mieszaniu się...

— Co się mnie tyczy — wtrącił mały Hartopp — to z całą przyjemnością dałbym mu pięć szylingów, gdyby mi potrafił bez trzech grubych błędów zrobić jedno zadanie z zakresu procentu składanego.

— Ależ... ależ... ależ... — Mason aż się zacinał z dzikiej radości — wyprowadzili pana w pole tak samo jak mnie!

— I pan kazałeś przeprowadzić śledztwo? — pytanie Hartoppa padło tak szybko po uwadze Masona, że Prout nie pochwycił jej sensu.

— Beetle sam dał mi do zrozumienia, że w klasie dużo pożyczano — bronił się Prout.

— On jest mistrzem w tego rodzaju insynuacjach! — rzucił kapelan. — Co się jednak tyczy honoru klasy...

— Poziom w przeciągu tygodnia obniżyli. A ja przez długie lata pracowałem nad jego podniesieniem. Moi właśni prefekci klasowi — chłopcy niechętnie się wzajem oskarżają — błagali mnie, abym ich od nich uwolnił. Pan mówisz, że pan posiadasz ich zaufanie; być może, że oni panu całą sprawę w innym świetle przedstawią. Co się mnie tyczy — mogą sobie iść do wszystkich diabłów, jak się im podoba. Dojechali mi do żywego i mam ich już po uszy! — skończył Prout z goryczą.

Do diabła poszedł jednakże uśmiechnięty, jak zwykle, wielebny John. Przyszedł właśnie w chwili, gdy Nr 5, ukończywszy małą, ale smakowitą ucztę (kosztowała dwa szylingi i cztery szóstki), zasiadał do preparacji.

— Prosimy, Padre, prosimy! — wołał Stalky, podsuwając mu najwygodniejszy fotel. — Przez ostatnich dziesięć dni spotykaliśmy się tylko oficjalnie.

— Byliście pod pręgierzem! — tłumaczył wielebny John. — Ja nie odwiedzam zbrodniarzy!

— Rehabilitowano nas wreszcie — rzekł M’Turk. — Mr. Prout zmiękł.

— Nasza reputacja jest obecnie bez zmazy — odezwał się Beetle. — Był to przykry epizod, Padre, nadzwyczaj przykry.

— Ale teraz, mes enfants67, poświęćmy temu wszystkiemu trochę uwagi i zastanowienia. Zaszedłem do was dziś wieczór, właśnie aby pomówić z wami o waszej reputacji. Mówiąc waszym własnym językiem: co do diabła zmajchlowaliście w klasie Prouta? Nie ma się z czego śmiać! On twierdzi, że obniżyliście poziom domu do tego stopnia, iż musiał was odesłać do pracowni. Czy to prawda?

— Święta prawda, Padre!

— Tylko bez błazeństw, Turkey! Słuchajcie mnie. Ja sam niejednokrotnie wam powtarzałem, że w całej szkole nikt nie może mieć tak wielkiego — dodatniego czy ujemnego — wpływu na chłopców, jak wy. Wiecie także, że nie zawracam wam głowy etyką ani morałami, bo nie wierzę, aby takie szczeniaki ludzkie mogły się na tych rzeczach zrozumieć w tak młodym wieku. Ale mimo wszystko, bardzo by mi było przykro, gdybym się dowiedział, że wy psujecie młodszych od siebie. Beetle, nie przerywaj mi, pozwól mi skończyć. Mr. Prout ma wrażenie, że ty w jakiś sposób psułeś swych kolegów.

— Mr. Prout ma tyle wrażeń, Padre! — odpowiedział Beetle melancholijnie. — I cóż to znowu za wrażenie?

— Widzisz, mówił mi, żeś ty szarówką opowiadał chłopcom szeptem we wspólnej sali jakąś historię. Kiedy przypadkiem otworzył drzwi, słyszał, jak Orrin mówił: „Zamknij paszczękę, Beetle, to świństwo!”. Cóż na to powiesz?

— Czy ksiądz przypomina sobie Oblężone miasto panny Oliphant, tę książkę, którą mi ksiądz pożyczył zeszłego półrocza? — zapytał Beetle.

Padre dał znak głową, że tak.

— Cały pomysł powstał z tej książki. Tylko że ja zrobiłem z tego, zamiast miasta, liceum pogrążone we mgle — i oblężone przez umarłych chłopców, którzy za nogi wyciągają z łóżek swych kolegów w sypialniach. Wszystkie nazwiska były prawdziwe. Opowiada się to szeptem, rozumie ksiądz — z nazwiskami. Prawda, że Orrin tego poniekąd nie lubił. Nikt mi nigdy nie pozwolił skończyć. Pod koniec to się robi naprawdę straszne!

— Ależ dlaczego, na wszystko w świecie, nie wytłumaczyliście tego Mr. Proutowi, zamiast zostawiać go pod wrażeniem...

— Padre-sahib! — odezwał się M’Turk. — Nie ma najmniejszego sensu tłumaczyć czegokolwiek Mr. Proutowi. On, jeśli nie ma jednego wrażenia, to ma drugie.

— I to z jak najlepszymi zamiarami. Jest przecie in loco parentis — wtrącił Stalky słodko.

— Ach, wy, młode diabły! — wykrzyknął wielebny John. — Z tego mogłoby również wyniknąć, że cała historia z lichwą jest również — tylko wrażeniem waszego gospodarza domu!

— Prawdę mówiąc, w tym wypadku tośmy mu trochę pomogli! — wyznał Stalky. — Byłem Beetle’owi winien dwa szylingi i cztery szóstki, to znaczy niby Beetle tak mówi, ale ja nigdy nie miałem zamiaru oddać mu tych pieniędzy. Rozpoczęliśmy o to na schodach kłótnię i... Mr. Prout przypadkiem wdepnął. Jak Boga kocham, Padre, tak było. Oczywiście, wypłacił mi zaraz gotówką jak hrabia (co mu nie przeszkodziło potrącić sobie to z mej miesięcznej pensji), a Beetle, jak należało, oddał mu mój weksel. Co się potem stało — ja nie wiem.

— Byłem zanadto prawdomówny! — zaczął się skarżyć Beetle. — I to największa moja słabość! Padre-sahib, on już był pod wrażeniem i teraz ja znów mam wrażenie, że mogłem na to jego wrażenie jakoś wpłynąć. Ale z drugiej strony — czy ja istotnie mogłem być zupełnie pewny, że w jego klasie lichwy nie ma? Pomyślałem sobie, że prefekci muszą o tym wiedzieć znacznie więcej niż ja. No, i powinni by. Oni stanowią przecie to błogosławione „palladium” szkół publicznych!

— Toteż zrobili wszystko, co było w ich siłach — odezwał się M’Turk. — Doprawdy, Padre, niepodobna znaleźć dwu tak sumiennych, uczciwych, szczerych i serdecznych chłopców jak oni. Cały dom przewrócili do góry nogami — Harrison i Craye — wszystko z najlepszych w świecie powodów.

— Mówili tak:

Mniejsza z tym, czy kto słucha. 
My wrzeszczmy mu do ucha! 
 

— scharakteryzował ich Stalky.

— Wiecie co? Gdyby szło o moje osobiste wrażenie, to powiedziałbym, że wszyscy trzej zasługujecie na stryczek! — powiedział wielebny John.

— Jak to? My przecie nie zrobiliśmy nic a nic złego! — odpowiedział M’Turk. — To wszystko zrobił Mr. Prout. Czy ksiądz czytał kiedy książkę o japońskich atletach? Mój wuj — oficer marynarki — dał mi ją...

— Tylko bez wykrętów, M’Turkey!

— Ani mi się śni, proszę księdza! Ja chciałbym księdzu dać tylko przykład, jak to robią kaznodzieje. Te draby-zapaśniki

1 ... 11 12 13 14 15 16 17 18 19 ... 33
Idź do strony:

Darmowe książki «Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz