Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖
Kipling przenosi czytelnika w realia XIX-wiecznej angielskiej szkoły z internatem dla chłopców.
Tytułowy Stalky i jego przyjaciele przeżywają wiele zabawnych, a także dających do myślenia przygód, pokazują młode lata chłopców w świecie, który dla współczesnych nastolatków jest zupełnie obcy. Opowieść o Stalkym i jego kolegach pokazuje jednak, że skłonność do psot, ciekawość świata i przyjacielska solidarność u młodzieży są uniwersalne.
Stalky i spółka to utwór z 1899 roku, inspirowany szkolnymi wspomnieniami autora, ukazujący zarówno przygody chłopców, jak i wartości wychowawcze, ale także autorytaryzm ówczesnych szkół. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
— Znajdź sobie miejsce gdzie indziej — znajdź sobie miejsce gdzie indziej. Czy ja jestem twoją boną58? Chciałbym wiedzieć, Beetle, czy pożyczasz kolegom na procent pieniądze?
— Nie, prosz pampsora, nie zawsze.
— Jest to zwyczaj bardzo brzydki. Byłem przekonany, że przynajmniej mój dom jest od niego wolny. Przy całej opinii, jaką mam o tobie, nie przypuszczałem, abyś się kalał podobnym występkiem.
— Przecież w pożyczaniu pieniędzy nie ma nic złego?
— Nie myślę marnować drogiego czasu na prowadzenie z tobą dyskusji o moralności. Ile pożyczyłeś Corkranowi?
— Ja... ja nie wiem dobrze — odrzekł Beetle.
Niełatwa to rzecz zaimprowizować w jednej chwili całe przedsiębiorstwo.
— Mnie się zdaje, dwa szylingi i cztery szóstki — bąknął M’Turk, rzucając Beetle’owi pogardliwe spojrzenie.
W beznadziejnej sytuacji finansowej, w jakiej znajdowała się pracownia Nr 5, do takiej właśnie sumy rościli sobie pretensje Beetle i M’Turk, jako do należnego im działu z kwoty uzyskanej przez Stalky’ego przez zastawienie drugiej pary swoich spodni do wyjścia. Stalky przez pół roku odmawiał wydania tej sumy, twierdząc, że ona mu się należy jako wynagrodzenie za fatygę; swoją drogą wydał te pieniądze na wspólną ucztę z przyjaciółmi.
— Zapamiętajże sobie. Nie wolno ci w dalszym ciągu prowadzić swych lichwiarskich operacji. Powiadasz, dwa szylingi i cztery szóstki, Corkran?
Stalky, który nic nie powiedział, milczał w dalszym ciągu.
— Zły wpływ, jaki wywierasz na swych kolegów, jest już i tak dość wielki, żebyś potrzebował jeszcze uzależniać ich od siebie finansowo.
To mówiąc, poszukał w kieszeniach i (o, radości!) wyjął dwa szylingi i cztery szóstki.
— Przynieś mi natychmiast to, co nazywasz wekslem Corkrana, i dziękuj Bogu, że na tym poprzestaję. Te pieniądze potrącę ci z pensji miesięcznej, Corkran. Proszę mi natychmiast przynieść do mego gabinetu weksel.
Mało im na tym zależało! Dwa szylingi i cztery szóstki na raz znaczą zawsze więcej niż wypłacane ratami.
— Ale co to do diabła jest weksel! — mówił Beetle. — Ja tylko czytałem o nim!
— Wszystko jedno, jakoś to zmajstrujemy.
— Tak, ale nasz atrament tak prędko nie wysycha! Co będzie, jeśli on się pozna, że to weksel świeżo napisany?
— Nie pozna się. Jest zanadto zmartwiony! — odpowiedział M’Turk. — Stalky, poderżnij się na tym stemplowanym papierze na dole i pisz: „Jestem ci winien dwa szylingi i cztery szóstki”. Nie jesteś mi wdzięczny, Beetle, za to, że te hopy wydostałem od Prouta? Stalky nie oddałby... Co robisz, ośle jakiś!
Beetle, nie myśląc nawet o tym, oddał pieniądze Stalky’emu, który był skarbnikiem pracowni. Długoletnie przyzwyczajenie niełatwo przełamać.
Prout, otrzymawszy weksel, przedstawił Beetle’owi całą potworność lichwiarstwa, które jak wszystko inne w ogóle, wyjąwszy obowiązkowego palanta, szerzy w klasach zepsucie i wpływa fatalnie na uczucia koleżeńskie, robi młodzież zimną i wyrachowaną i jest źródłem wszystkiego złego. Wreszcie — czy Beetle zna może jakieś inne jeszcze wypadki pożyczania pieniędzy na lichwę? Jeśli tak, obowiązkiem jego jest, w dowód skruchy i żalu, poinformować o tym gospodarza swej klasy, bez wymieniania nazwisk.
Beetle nie wiedział — przynajmniej nie miał zupełnej pewności. I jakże mógłby świadczyć przeciw swym przyjaciołom? Może być, że klasa — tu udał zakłopotaną delikatność — jest lichwy pełna. On jednak nie jest w stanie powiedzieć. Co się jego tyczy, to z konkurencją żadną nigdy się nie spotkał. Jeśli jednak Mr. Prout sądzi, że to mogłoby przynieść ujmę honorowi klasy (Mr. oświadczył, że właśnie to, a nie co innego miał na myśli), to może by lepiej prefekci klasowi...
Przewlekał śledztwo, tak że zajęło połowę czasu przeznaczonego na preparację.
— A teraz — mówił Shylock59-amator wróciwszy do klasy i usiadłszy obok Stalky’ego — jeżeli on nie dałby głowy za to, że cały dom uprawia lichwę, jestem małpa, rozumiesz...? Ja byłem w pokoju pana profesora Prouta, prosz pampsora! — odpowiadał nauczycielowi czuwającemu nad chłopcami. — Powiedział, że mogę siąść, gdzie chcę, prosz pampsora. — Aż kapało z niego, tak się tym wszystkim przejął... — Tak jest, prosz pampsora, ja prosiłem tylko Stalky’ego, żeby mi pozwolił maczać pióro w swoim kałamarzu...
Kiedy szli po modlitwie do sypialni, spotkali ich dwaj starsi prefekci domu, Harrison i Craye, bardzo gorliwi w pełnieniu swych obowiązków. Pienili się z gniewu.
— Słuchaj, Beetle, coś ty znowu nagadał Kopyciarzowi? Piłował nas przez cały wieczór!
— I z jakiegoż to powodu raczyła was inkomodować60 Jego Wysokość? — spytał M’Turk.
— Z powodu pożyczania Stalky’emu pieniędzy przez Beetle’a — zaczął Harrison — a potem Beetle przyszedł i nafagasował61 mu, że tu się masę pożycza na lichwę.
— Co to, to grubo się mylisz! — rzekł Beetle, siadając na koszu, do którego wrzucano trzewiki. — Ja powiedziałem zupełnie co innego i powiedziałem tylko prawdę. Pytał mi się, czy w jego klasie dużo pożycza się na lichwę; odpowiedziałem, że nie wiem.
— On myśli, że wy jesteście bandą parszywych Shylocków — trącił M’Turk. — Całe szczęście jeszcze, że was nie uważa za włamywaczy. Jak ten sumienny, poczciwy człowiek raz sobie co wbije w głowę, niełatwo mu wytłumaczyć.
— Och, on jest ożywiony jak najlepszymi zamiarami! Robi wszystko dla naszego dobra! — mówił Stalky, wyginając się wdzięcznie dokoła poręczy schodów. — Pod pewnym względem rura, a w lewym bucie ma zawsze pełno tkliwych wyznań, co się jednak tyczy honoru domu — klasa!
— Stulisz pysk? — krzyknął Harrison. — Ile razy zwraca się wam na coś uwagę, zachowujecie się tak, jakbyście to wy byli prefektami...
— Szarpiecie się trochę zanadto! — wtrącił Craye.
— Nie wiem, kto się tu szarpie, my czy wy, którzy wtrącacie się do sprawy prywatnej między mną a Beetle’em, załatwionej już przez Prouta.
Stalky mrugnął wesoło do swych przyjaciół.
— Teraz widzicie, co znaczą tak zwani „pierwsi celujący” — wtrącił M’Turk zapatrzony w płomień gazu. — Robi się ich prefektami, zanim jeszcze mogą nauczyć się taktu, a potem mszczą się na wszystkich, którzy naprawdę mogliby dopomóc im w podtrzymaniu honoru klasy.
— Wcaleśmy was o to nie prosili! — skoczył Craye.
— Więc czego nam włazicie w drogę? — zdziwił się Beetle. — Sądząc po tym, coście sami powiedzieli, do tego stopnia zaniedbaliście się w dozorowaniu domu, że Prout uważa go za gniazdo lichwiarzy. Ja osobiście powiedziałem mu, że pożyczyłem coś tam Stalky’emu, a nie nikomu innemu. Nie mam najmniejszego wyobrażenia, czy on mi wierzy, ale moja sprawa na tym się kończy. Reszta — to wasza rzecz.
— I zdaje się — mówił Stalky, podnosząc głos — że prawdopodobnie w całym tym domu jest rozkrzewiona, doskonale zorganizowana konspiracja. Bardzo możliwe, że mikrusy pożyczają sobie wzajem sumy przekraczające znacznie ich środki. My za to żadnej odpowiedzialności nie ponosimy. Jesteśmy zwykłymi uczniami!
— I wy się dziwicie, że my nie chcemy utrzymywać żadnych stosunków z klasą! — odezwał się z godnością M’Turk. — Żyliśmy sobie cicho w swej pracowni, dopóki nas z niej nie wyrzucono, a teraz — teraz nagle jesteśmy wmieszani w takie kawały. To po prostu skandal!
— A wy napadacie nas na schodach i robicie nam awantury w sprawach — mówił Stalky — które w zupełności do was należą. Wiecie chyba, że my prefektami nie jesteśmy.
— I jeszcze groziliście nam laniem! — wtrącił Beetle, łżąc swobodnie na widok zmieszania przeciwników.
— Lecz jeżeli sobie wyobrażacie, że w ten sposób dojdziecie z nami do ładu, to się grubo mylicie. Basta! Dobranoc!
Poskoczyli na górę, z urażoną godnością w każdym calu swych grzbietów.
— Ale... ale... cośmy im, do choroby ciężkiej, zrobili? — spytał osłupiały Harrison Craye’a.
— Nie mam pojęcia! Ale to się zawsze tak kończy, gdy ich to zaczepia. To morowcy62!
A Mr. Prout znowu zawezwał do swej pracowni poczciwych chłopaków i zdołał po wielu usiłowaniach pogrążyć ich niewinne dusze, a zarazem i swoją w odmętach dziesięć razy większego zamieszania. Mówił o krokach i środkach, o tonie i lojalności w klasie i wobec klasy i zażądał od nich, aby się z odpowiednim taktem wzięli do rzeczy.
Wobec tego prefekci zwrócili się do Beetle’a z pytaniem, czy on nie działał w porozumieniu z jakąś inną osobą. Beetle pośpieszył natychmiast do swego dyrektora63, prosząc o wyjaśnienie, jakim prawem Harrison i Craye rozpoczynają znowu śledztwo w sprawie już załatwionej między nim a dyrektorem jego klasy. Nikt lepiej od Beetle’a nie udawał obrażonej niewinności.
A wtedy Proutowi przyszło na myśl, że może przecie był niesprawiedliwy wobec winowajcy, który nie próbował ani wypierać się, ani ukryć swej winy. Wezwawszy Harrisona i Craye’a, wytknął im bardzo łagodnie ton, jakiego użyli wobec żałującego grzesznika, tak że prefekci wrócili do swej pracowni zrozpaczeni. A potem na łeb na szyję rzucili się w otchłań śledztwa, które rozciągnęli na cały dom, doprowadzając mikrusów do histerycznego płaczu i odgrzebując w rezultacie z niesłychaną pompą i paradą przeważający wśród małych chłopców naturalny i nieunikniony system małych pożyczek.
— Widzisz, Harrison, Thornton młodszy pożyczył mi zeszłej soboty szóstkę, bo miałem zapłacić karę za rozbicie szyby, i ja tę szóstkę przejadłem u Keyte’a. Nie wiedziałem, że to nie wolno. A Craye starszy pożyczył dwie szóstki ode mnie, kiedy mi wuj przysłał pięć fajgli przez Keyte’a, ale on z pewnością odda przed świętami. Myśmy nie myśleli, że to co złego.
Prefektom całe godziny mijały na tych drobiazgach, mimo wszystko jednak nie mogli odkryć ani lichwy, ani niczego, co świadczyłoby o niesłychanych procentach Beetle’a. Starsi — zgodnie z tradycjami szkolnymi, które poza zakresem gier i sportu nie wymagały żadnego posłuszeństwa dla prefektów — mówili im po prostu, aby się nie wtrącali do nie swoich spraw. Nikt za żadną cenę nie chciał nic powiedzieć. Harrison jest jednym idiotą, a Craye drugim; ale największym idiotą był, ich zdaniem, gospodarz klasy.
Jak tylko się rzuci zarzewie jakiegoś zamieszania w klasę — bez względu na to, czy ona ma sumienie czyste czy nie — natychmiast rozpada się na grupy, stronnictwa, urządza małe zgromadzenia o zmroku, organizuje komitety po komórkach i latające mityngi na korytarzach. A jeśli jeszcze wówczas trzech złośliwych chłopców skrada się od jednej grupy do drugiej z tajemniczymi minami, wołając cave!, gdy nie ma żadnego powodu do ostrożności, lub też szepcząc: „Nie mówcie nikomu” i opowiadając improwizowane naprędce fantastyczne historie, całą klasę zaczyna ogarniać nastrój konspiracji i intryg.
Po kilku dniach Prout zauważył, że żyje w atmosferze bezustannej zasadzki. Ze wszystkich stron otaczały go tajemniczo-ostrzegawcze okrzyki, wyprzedzały jego ciężki krok, gdy przechodził, za plecami jego mruczano hasła mające oznaczać, iż niebezpieczeństwo już minęło. M’Turk i Stalky skomponowali mnóstwo niedorzecznych i pustych frazesów, słów, które ogarniały klasę, jak ogień słomę. Jedynym realnym wynikiem komisji przeciw lichwie był rozkoszny żart. Chłopak mówił do swego kolegi z nadzwyczaj poważną miną: „Jak sądzisz, czy u nas jest tego dużo?”, na co kolega odpowiadał: „Nie można być dość ostrożnym!”. Łatwo sobie wyobrazić, jak to działało na sumiennego, ludzkiego i jak najlepszej woli gospodarza klasy. Z drugiej strony, człowiekowi, który faktycznie starał się pozyskać szacunek wszystkich swych podwładnych, nie może być nadzwyczaj przyjemnie, gdy słyszy — choćby z daleka — jak smagły, czarnowłosy Celt o wartkim języku opisuje go jako „Popularnego Prouta”. Takiego człowieka, oczywiście, musi zaniepokoić pogłoska, iż chłopak niecieszący się jego zaufaniem opowiada o zmroku jakieś dziwne, niesłychane historie, i nawet wyrafinowana a subtelna uprzejmość — uprzejmość, z jaką wyrozumiali dorośli traktują lękliwe dzieci, a jakiej Stalky używał wobec Prouta — nie mogła przywrócić mu spokoju umysłu.
— Mam wrażenie, jak gdyby ton klasy zmienił się — zmienił się na gorsze — zwrócił Prout uwagę Harrisonowi i Craye’owi. — Nie zauważyliście tego? Ja bynajmniej nie imputuję64...
On nigdy w ogóle niczego nie imputował, z drugiej strony jednak nic innego nie robił i ożywiony zresztą jak najlepszymi zamiarami doprowadził prefektów swego domu do takiego zdenerwowania, do jakiego tylko można zdrowych chłopców doprowadzić. Co gorsza, zaczęli chwilami przemyśliwać nad tym, czy jednak Stalky nie ma racji, nazywając Prouta smutnym osłem.
— Wiecie dobrze, że nie należę do ludzi, wyskakujących ze skóry z lada powodu. Ja wierzę, że klasa sama własnymi siłami dojdzie do równowagi — oczywiście, wspomagana dłonią lekko trzymającą cugle — zdaje mi się jednak, jak gdyby dawało się odczuć pewne rozluźnienie — niższy ton w sprawach dotyczących honoru klasy, coś w rodzaju pewnej zatwardziałości.
Drzwi pracowni były otwarte i z klasy słabo dolatywał śpiew nucony przez dwadzieścia czystych głosów. Mikrusom podobał się refren; słowa były Beetle’a.
— Rozumny człowiek nie może mieć, oczywiście, nic przeciw temu — rzekł Prout z zakłopotanym uśmiechem — ale... po lecącej plewie poznać, skąd wiatr wieje. Czy możecie przypisać to jakiemuś bezpośredniemu wpływowi? Mówię do was w tej chwili jako do przewodników całej klasy.
— Dla mnie to nie ulega żadnej wątpliwości! — wybuchnął Harrison. —
Uwagi (0)