Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖
Bezprzykładny prostak i wszechstronny ignorant robi zawrotną karierę polityczną, obiecując w cudowny sposób uzdrowić polskie rolnictwo. Przy tym z niezbadanych przyczyn mimo swego chamstwa działa magnetycznie na najwytworniejsze kobiety. Jak to możliwe?
Surowy krytyk funkcjonowania struktur państwowych za czasów Najjaśniejszej II Rzeczpospolitej, Tadeusz Dołęga-Mostowicz, barwnie przedstawił możliwy scenariusz takiego zdarzenia — ku przestrodze.
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Ministrowie, hrabiowie! Taka wielka pani jak ta Przełęska na obiad go zaprasza...
Zresztą to go nie ucieszyło. Męczyła go myśl, że niepotrzebnie wplątał się w sprawę Ponimirskiego, z której i tak muszą być nici, a tylko zaszkodzić może, gdy — broń Boże — coś się wyda przed Kunickim. Jucha sprytny i ma tyle pieniędzy, że potrafi zemścić się.
Jedynym sposobem będzie powiedzieć Ponimirskiemu, że jego ciotka o nim słyszeć nie chce, a na długu postawiła krzyżyk219.
Na tych rozmyślaniach spłynął220 Dyzmie czas aż do Grodna.
Szofer, znający miasto dobrze, od razu odnalazł czerwony koszarowy dom, w którym się mieściła Dyrekcja Lasów.
W biurze, jako że było po czwartej, Dyzma zastał tylko dyżurnego urzędnika.
— Ja do pana Olszewskiego. Jest pan Olszewski?
— Nie ma. Proszę zgłosić się w godzinach urzędowych — odparł sucho dyżurny.
Dyzma podniósł głos:
— To dla pana, panie młody, są godziny urzędowe, nie dla mnie, a w ogóle proszę grzeczniej, kiedy nie wiesz pan, z kim pan gadasz.
— Ja jestem grzeczny — bronił się urzędniczek — a skąd mam wiedzieć, do kogo mówię, skoro się pan nie przedstawił.
— No, no bez poufałości. A teraz rypaj pan do swego pana Olszewskiego i zamelduj, że przyjechał pan Dyzma z poleceniem od ministra. Żeby tu zaraz przyszedł, bo nie mam czasu.
Urzędnik przeraził się i wśród ukłonów oświadczył, że wyjść mu nie wolno, lecz może zatelefonować do mieszkania pana dyrektora.
Zaprowadził Nikodema do gabinetu szefa i już nie zdziwił się, że arogancki gość rozsiadł się w dyrektorskim fotelu za biurkiem.
Nie minął kwadrans, a zjawił się dyrektor Olszewski. Był nieco zaspany i wyraźnie zaniepokojony. Na jego kwadratowej twarzy drgały wszystkie mięśnie, a przystrzyżone rudawoblond wąsiki wyciągnęły się nad ustami linią uprzejmego uśmiechu. Starał się ukryć to, że zaskoczyła go okoliczność zajęcia przez przybysza jego własnego fotela.
— Jestem Olszewski, niezmiernie mi miło...
— Nie wiem, czy panu miło — odparł Dyzma, z lekka unosząc się i podając rękę. — Jestem Dyzma...
— Ależ naturalnie, że miło... Właśnie dziś rano otrzymałem telefonogram z ministerstwa.
— Dziękuj pan Bogu, że nie otrzymał pan dymy221.
— Ależ szanowny panie — zdenerwowanym głosem zaprotestował Olszewski — niczym na to nie zasłużyłem! Zawsze z największą ścisłością stosowałem się do wszystkich ustaw i rozporządzeń. Nigdy na jedną literkę nie odstąpiłem...
— I co z tego? — szyderczo zapytał Dyzma. — Jak panu ta literka każe sprzedać firmom krajowym nie więcej, jak tyle a tyle, to pan resztę za psie pieniądze sprzedajesz zagranicy!
Urzędnik wciąż bronił się, powołując się na daty i paragrafy, którymi sypał jak z rękawa. Jednakże Dyzma wyciągnął notatnik zawierający całą litanię spisaną przez Kunickiego i nie ustawał w ataku. Wreszcie najgwałtowniej napadł na Olszewskiego za przewlekanie spraw i odkładanie ich pod sukno, gdy zaś ten zasłaniał się tym, że często trudno bywa podjąć decyzję, Nikodem bez zająknienia powtórzył aforyzm Jaszuńskiego:
— Umiejętność kierowania polega na umiejętności szybkiej decyzji, panie kochany!
Wydobył kartę wizytową Jaszuńskiego i podał urzędnikowi. Ten długo roztrzęsionymi rękoma szukał binokli222, gdy zaś je znalazł i przeczytał kartkę, stał się jeszcze bardziej uniżony.
Zapewniał Dyzmę, że jest starym rutynowanym urzędnikiem, że zawsze ściśle trzymał się „literki”, że ma żonę i czworo dzieci, że personel biurowy jest do niczego, że przepisy częstokroć są sprzeczne, więc co ma robić, musi je sprzecznie wykonywać, że pan Kunicki sam sytuację zaostrzył, ale że teraz doprawdy nie widzi żadnych przeszkód do załatwienia kontyngentu223.
Skończyło się na tym, że w gabinecie zjawiła się specjalnie sprowadzona maszynistka i że przystąpiono do sporządzenia odpowiednich dokumentów, ściśle według „literki” notatek Kunickiego.
Było już ciemno na dworze, gdy skończyli, i Olszewski zaprosił Dyzmę na kolację. Ten jednak, pomyślawszy sobie, że lepiej nie pozbywać się aureoli przyjaciela ministra, podziękował i, poklepawszy urzędnika po ramieniu, pożegnał go słowami:
— No, w porządku. A nie zadzieraj pan ze mną, bo to, bracie, na dobre nie wyjdzie.
Awantura zaczęła się od tego, że pani Nina zmieniła suknię wieczorem na bardziej szykowną i że dłużej niż zwykle układała przed lustrem włosy.
Kasia dość miała zmysłu obserwacyjnego, by to spostrzec.
— Szkoda — powiedziała lekko — że nie nałożyłaś toalety224 balowej.
— Kasiu!
— Co?
— Twoja uszczypliwość jest zupełnie nie na miejscu.
— Więc po co się przebrałaś? — z nieukrywaną ironią zapytała Kasia.
— Przebrałam się bez powodu. Ot, tak sobie. Dawno tej sukni nie nosiłam.
— Wiesz dobrze — wybuchnęła Kasia — że w niej wyglądasz ślicznie!
— Wiem — odparła z uśmiechem Nina i obrzuciła Kasię powłóczystym spojrzeniem.
— Nino!
Nina uśmiechała się wciąż.
— Nino! Przestań! — rzuciła książkę, którą przed chwilą czytała, i zaczęła chodzić po pokoju.
— Gardzę, rozumiesz, gardzę kobietami, które dla przypodobania się mężczyźnie robią z siebie — szukała mocnego epitetu — robią z siebie kokotki225! — wypaliła.
Nina zbladła.
— Kasiu, obrażasz mnie!
— Kobieta przymilająca się mężczyźnie robi na mnie wrażenie, daruj, ale będę szczera, suki, tak, suki!...
Oczy Niny zapełniły się łzami. Przez chwilę patrzyła na Kasię szeroko rozwartymi źrenicami, później ukryła głowę w ramionach i zaczęła płakać. Szloch unosił nierównym rytmem jej łopatki, skóra na karku zaróżowiła się.
Kasia zaciskała piąstki, była jednak zbyt wzburzona, by mogła się pohamować.
— Może zaprzeczysz — wołała — może zaprzeczysz, że dziś od południa, odkąd przyszła depesza, zmienił ci się nastrój?! Może zaprzeczysz, że przebrałaś się dla Dyzmy?! Że teraz od godziny mizdrzysz226 się przed lustrem, żeby go o-cza-ro-wać!
— Boże, Boże — szlochała Nina.
— Brzydzę się tym, rozumiesz!
Nina zerwała się z krzesła. Jej wilgotne oczy rozpłomieniły się buntem.
— Więc tak, więc tak — wyszeptała dobitnie. — Prawda, masz rację, chcę go oczarować, chcę podobać się mu jak najbardziej... Jeżeli się tym brzydzisz, pomyśl, czy raczej ja nie powinnam się brzydzić tobą i sobą?
Kasia wzięła się za boki, wybuchnęła śmiechem.
— Też znalazłaś sobie obiekt!
Sądziła, że zmiażdży Ninę swą ironią, lecz ta wyzywająco podniosła główkę.
— Tak, znalazłam!
— Ordynarny brutal — wyrzuciła z pasją Kasia wulgarny typ „griaduszczewo chama227”... Goryl!
— Właśnie, właśnie! I cóż z tego? — zarumieniona, podniecona w najwyższym stopniu wołała Nina. — Brutal? Tak! To jest typ nowoczesnego mężczyzny! To jest silny człowiek! Zwycięzca! Zdobywca życia!!... Po cóż mi zawsze wmawiasz, że jestem stuprocentową kobietą? Uwierzyłam ci i teraz, kiedy spotykam na swej drodze stuprocentowego mężczyznę...
— Samca — syknęła Kasia.
Nina przygryzła wargi i zatrzymała oddech.
— Tak mówisz?... Więc dobrze, samca, samca... Czyż nie jestem samicą?!
— Chama — dodała Kasia.
— Nieprawda! Pan Nikodem nie jest chamem. Dość miałam dowodów jego subtelności. Jeżeli zaś jest brusque228, czyni to świadomie. To jest jego styl, jego typ. To ja nad tobą powinnam się litować, że natura cię tak upośledziła, że nie jesteś w stanie odczuć elektryzującego działania tej najpiękniejszej siły, tej władczej, prymitywnej męskości... Tak, właśnie pierwotność, symplicyzm229 natury...
— Jakoś łatwo rezygnujesz z kulturalnych pretensji.
— Kłamiesz, kłamiesz, świadomie kłamiesz, sama przyznawałaś, że zenitem kultury jest wżycie się w prawa przyrody...
— Po co te frazesy? — z zimną ironią przerwała Kasia. — Powiedz po prostu, że chcesz go mieć w łóżku, że trzęsiesz się z żądzy podstawiania mu swego ciała.
Chciała jeszcze mówić dalej, lecz widząc, że Nina zakryła twarz chusteczką i zaczęła płakać, umilkła.
— Jakaż ty jesteś... bez serca... jaka... bez serca... — wśród łkania powtarzała Nina.
W oczach Kasi zapaliły się ogniki.
— Ja? Bez serca? I to ty mnie mówisz, Nino! Nino!
— Zostaje mi chyba — płakała tamta — samobójstwo... Boże, Boże... jakże ja jestem sama...
Kasia nalała szklankę wody i przyniosła Ninie.
— Wypij, Ninuś, musisz się uspokoić, no wypij, kochana.
— Nie, nie, nie chcę... Zostaw mnie, zostaw...
— Wypij, Ninuś — prosiła.
— Nie chcę, idź, idź, jesteś bez litości...
Po zaciśniętych palcach ściekały łzy. Kasia objęła ją i szeptała pieszczotliwe słowa. Wtem Nina drgnęła. Z daleka rozległ się sygnał samochodu.
Po chwili światło jego reflektorów przesunęło się jaskrawą smugą przez półcień pokoju.
— Nie płacz, Ninuś, będziesz miała zaczerwienione oczy.
— I tak nie zejdę na kolację — odparła Nina i zaszlochała znowu.
Kasia okrywała pocałunkami jej mokre policzki, oczy, drgające usta, włosy.
— Nie płacz, nie płacz, kochanie, byłam niedobra, brutalna, przebacz, najdroższa...
Tuliła ją mocno w ramionach, jakby siłą uścisku chciała zdusić spazm230 łkania.
— Ninuś, moja kochana Ninuś!
W drzwiach stanęła pokojówka, meldując, że kolację podano.
— Powiedz panu, że panią głowa boli i że nie zejdziemy na kolację.
Gdy pokojówka wyszła, Nina zaczęła namawiać Kasię, by zostawiła ją i zeszła na dół. Kasia jednak ani słyszeć o tym nie chciała. Nina, chlipiąc, ocierała oczy, gdy znowu zapukano.
Do pokoju wpadł Kunicki. Był rozpromieniony i rozgestykulowany.
— Chodźcie, chodźcie — szeplenił — przyjechał Dyzma! A nie macie pojęcia, z jakimi rezultatami! To złoty człowiek. Powiadam wam, wszystko przeprowadził, co chciał! Chodźcie! Umyślnie prosiłem, by z opowiadaniem zaczekał na was...
Tak był przejęty, że dopiero teraz spostrzegł, że musiała zajść tu jakaś awantura.
— Co wam jest? No? Chodźcie. Dajcie spokój...
Chciał coś dalej mówić, lecz Kasia nagle się zerwała i, wskazując na drzwi, krzyknęła:
— Wynoś się!
— Ależ...
— Wynoś się w tej chwili!
Kunicki znieruchomiał. W małych oczkach zaiskrzyła się nienawiść. Wyrzucił z siebie ordynarne przekleństwo i wybiegł z pokoju, tak trzasnąwszy drzwiami, że siedzący w hallu231 Nikodem aż podskoczył na kanapie.
— Co się stało? — zapytał lokaja.
Ten uśmiechnął się porozumiewawczo.
— Pewnie panienka wyrzuciła jaśnie pana za drzwi.
Dokończył już szeptem, gdyż na schodach ukazał się Kunicki, któremu twarz rozpogodziła się w jednej chwili.
— Jaka szkoda, kochany panie Nikodemie! Niech pan sobie wyobrazi, że żona moja ma silną migrenę i nie może zejść. A Kasia nie chce zostawić biedactwa samej. Trudno, che, che, che, zjemy kolację bez kobiecego towarzystwa.
Wziął Dyzmę pod ramię i przeszli do jadalni, w której służba zdążyła już sprzątnąć dwa zbędne nakrycia.
Tu Kunicki zaczął szczegółowo wypytywać Nikodema o przebieg jego misji w Warszawie i w Grodnie. Po każdej zaś odpowiedzi podskakiwał na krześle, klepiąc się obu dłońmi po udach i wykrzykując entuzjastyczne pochwały.
— Wie pan, drogi panie Nikodemie — zawołał w końcu — że to podniesie dochód Koborowa o jakieś sto do stu czterdziestu tysięcy rocznie! To znaczy, że według naszej umowy pańska tantiema wyniesie ponad czterdzieści tysięcy rocznie! Co? Nieźle? Opłaciło się panu?
— No, niby tak.
— Jak to niby?
— Wydatki miałem duże, bardzo duże. Ja liczyłem, że i pensja musi pójść w górę.
— Zgoda — odparł zimno Kunicki — więc dodaję pięćset. Będą okrągłe trzy tysiące.
Dyzma chciał powiedzieć „dziękuję”, lecz spostrzegłszy, że Kunicki patrzy nań z zaniepokojeniem, pokiwał się na krześle i powiedział:
— To mało. Trzy pięćset.
— Czy to znowu nie będzie za dużo?
— Za dużo? Co pan sobie myśli? Jeżeli dla pana trzy pięćset to za dużo, to wobec tego cztery.
Kunicki skurczył się i chciał wszystko w żart obrócić, lecz Dyzma uparcie powtórzył:
— Cztery!
Przyparty do muru, musiał się zgodzić, osłaniając kapitulację przyznaniem Dyzmie umiejętności załatwiania interesów.
— Zgadzam się — mówił — tym chętniej, że szczęśliwy początek wróży równie szczęśliwe zakończenie.
— Jak to? — zdziwił się Dyzma — przecie już sprawa skończona?
— Sprawa kontyngentu232 tak. Ale ja uważam, kochany panie Nikodemie, że przydałaby się panu tantiema233, przypuśćmy sto, a może i sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. Co?
— No?
— Jest na to sposób, ściślej mówiąc, pan ma na to sposób.
— Ja?
— Pan, kochany panie Nikodemie. Oczywiście kosztować to będzie wiele starań i zabiegów. Czy pan ma stosunki w Ministerstwie Komunikacji?
— Komunikacji? Hm... znalazłyby się.
— Otóż to — ucieszył się Kunicki — otóż to! A mógłby pan otrzymać większe dostawy podkładów kolejowych?... Co? To jest dopiero interes! Na tym dopiero robi się pieniądze!
— Pan już na tym robił? — zapytał Dyzma.
Kunicki zmieszał się.
— Ach, myśli pan o tym procesie? Zaręczam panu, wszystko było dęte234. Wrogów siać nie trzeba... Dęte. No i sąd musiał mnie uniewinnić. Miałem niezbite dowody w ręku.
Uważnie przyglądał się Dyzmie, a że ten milczał, Kunicki zaniepokoił się.
— Sądzi pan, że ten proces może nam teraz przeszkodzić w uzyskaniu dostaw?
— Pomóc nie pomoże.
— Ale da się zrobić? Co? W razie czego przecie są dokumenty, mam je w ręku, w razie jakichś zastrzeżeń mogę powtórnie udowodnić...
Mówił jeszcze długo, rozwodząc się nad szczegółami i cytując fragmenty swojej obrony w sądzie.
Zbliżała się już północ, gdy spostrzegł senność słuchacza.
— Ale pan jest zmęczony! No, wyśpi się pan i tak. I bardzo pana proszę, kochany panie Nikodemie, nie zadawaj pan sobie trudu zbyt wiele. Oczywiście będę panu niezmiernie wdzięczny, jeżeli pan swoim bacznym235 okiem rzuci tu i ówdzie. Zawsze co dwie głowy, to nie jedna; ale, powtarzam, dzięki Bogu, jestem zdrów i nie widzę potrzeby obarczania pana swoją pracą. Niech pan wypoczywa sobie i czuje się jak w domu.
— Dziękuję — rzekł Dyzma i ziewnął.
— Ale jeszcze jedno. Jak pan będzie miał ochotę i czas, niechże pan trochę zaopiekuje się moimi paniami. Kasia to jeszcze jeździ konno, uprawia inne sporty, ale żona moja, biedactwo, nudzi się bardzo. Nie ma żadnego towarzystwa. Dzięki temu i nudy, i migreny236, i melancholie. Przyzna pan: obcowanie jedynie z Kasią musi wpływać źle na stan nerwów. Więc będę bardzo wdzięczny, jeżeli pan znajdzie dla nich trochę czasu.
Dyzma obiecał zająć się rozerwaniem pani Niny, zaś kładąc się spać, myślał:
„Taki stary kanciarz, a taki frajer! Kobieta i tak na
Uwagi (0)