Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖
Heidi to wzruszająca klasyczna powieść nie tylko dla młodych czytelników.
Historia pięcioletniej dziewczynki, która po śmierci swoich rodziców zamieszkała z dziadkiem w jego domu w Alpach. Radosna dziewczynka podbiła serce dziadka, który przez okolicznych mieszkańców uważany jest za dziwaka i gbura, zawarła nowe przyjaźnie i wniosła wiele ciepła i radości w życie mieszkańców alpejskiej wioski. Niespodziewanie została zabrana do Frankfurtu, gdzie ma dotrzymywać towarzystwa chorej dziewczynce. Jak dalej potoczą się losy dziewczynki?
- Autor: Johanna Spyri
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri
— Tak, tak, muszę wracać! Jutro z całą pewnością pojadę!
Klara uspakajała ją, udowadniając, że musi zostać aż do powrotu ojca, który wszystko załatwi jak najlepiej. Heidi w końcu godziła się na to, radując się nawet tym, iż z dniem każdym wzrasta jej zapas białych bułeczek dla babki. Co dnia przybywały dwie, w południe i wieczór. Nie jadłaby ich za żadną cenę, wiedząc, że stara babka ma tylko twardy chleb. Po obiedzie przesiadywała samotnie w swym pokoju, nie wybiegając na świat, jak ongiś na halę, gdyż wiedziała już teraz, że w Frankfurcie jest to wzbronione. Nie mogła także rozmawiać z Sebastianem w jadalni, skutkiem zakazu panny Rottenmeier, zaś od Tinety stroniła, z zachowania pokojówki poznając dobrze, iż z niej drwi. Siedziała zatem samotnie i rozmyślała, jak też może teraz wyglądać hala, jak lśnią w słońcu żółte kwiatki i wszystko wokół, śnieg, góry i doliny, a w takich chwilach paliło ją dotkliwie pragnienie powrotu. Pamiętała dobrze obietnicę ciotki, że może w każdej chwili wracać. Toteż pewnego dnia, nie mogąc dłużej wytrzymać, spakowała bułki w wielką czerwoną chustkę, wdziała kapelusz i ruszyła w drogę. U samej jednak bramy napotkała wielką przeszkodę w postaci panny Rottenmeier, wracającej z miasta. Stanęła w osłupieniu na widok Heidi, obejrzała ją od stóp do głowy, najdłużej zaś oczy jej spoczywały na wypchanej, czerwonej chustce.
— Cóż to znaczy? Co robisz? — spytała po chwili. — Zabroniłam ci przecież surowo wałęsać się po ulicach, i w dodatku w tym ubraniu, które ci nadaje wygląd włóczęgi!
— Nie chciałam się wałęsać, ale iść do domu! — odrzekła przerażona Heidi.
— Co? Jak to do domu? — wykrzyknęła panna Rottenmeier, klaskając w dłonie z oburzenia. — Chcesz uciekać? O, gdyby to wiedział pan Sesemann! Uciekać z jego domu? Biada ci, jeśli się dowie! Czegóż ci tu brak? Wszyscy cię traktują znacznie lepiej, niż na to zasługujesz! Czyż nie masz tu, czego dusza zapragnie? W całym życiu nie żywiłaś się tak, nie mieszkałaś i nie miałaś takiej obsługi! Prawda, że nie?
— Prawda — przyznała Heidi.
— Oczywiście! — wykrzyknęła jeszcze głośniej dama. — Masz wszystko, ale jesteś niewdzięcznym dzieckiem, a dobrobyt przewrócił ci całkiem w głowie.
Wszystko, o czym rozmyślała Heidi, przyszło jej teraz na myśl, tak że musiała wypowiedzieć się głośno:
— Chcę wracać. Już tak dawno, jak wyjechałam. Śnieżka beczy pewnie żałośnie, babka czeka, Ziębulka dostaje baty, bo Pietrek zły jest, że nie dostaje sera. Tutaj nie widać, jak słońce żegna góry, a gdyby drapieżny ptak przyleciał nad Frankfurt, krakałby głośniej jeszcze ze złości na ludzi, którzy siedzą na kupie i dokuczają sobie nawzajem, zamiast iść w góry, gdzie tak dobrze!
— Wielki Boże! Ona ma bzika! — wrzasnęła panna Rottenmeier i ruszyła pędem po schodach. Zetknęła się tu z Sebastianem, schodzącym właśnie na dół.
— Proszę zabrać natychmiast tę wariatkę! — rozkazała, trąc czoło, gdyż zderzenie było niezwykle silne.
— Dobrze, dobrze, dziękuję uprzejmie! — odparł Sebastian, trąc także czoło, gdyż otrzymał cios jeszcze dotkliwszy.
Heidi stała na tym samym miejscu, oczy jej pałały i drżała całym ciałem od wewnętrznego wzburzenia.
— Ha? Znowu jakiś figielek, panienko? — spytał Sebastian wesoło, spojrzawszy jednak z bliska na nieruchomą dziewczynkę, dotknął przyjaźnie jej ramienia i dodał: — Ba! Nie trzeba sobie tego wszystkiego brać do serca, panienko. Najważniejsze to wesołość. Omal mi dziury w głowie nie wybiła, ale to nic, uszy do góry! No, no, chodźmy na górę. Ona kazała.
Heidi wstąpiła na schody, idąc powoli i cicho, co nie było jej zwyczajem. Żal się jej zrobiło Sebastianowi, toteż pocieszał, jak umiał:
— Nie trzeba się poddawać smutkowi, panienko. Uszy do góry! Panienka jest rozsądna, nie płakała ani razu, odkąd jest u nas, a dzieci w tym wieku płaczą dziesięć razy na dzień. Koty wesołe, skaczą po całym strychu jak szalone. Pójdziemy tam kiedyś do nich, gdy dama wyniesie się do miasta... dobrze?
Heidi skinęła z lekka głową, ale tak smutno, że Sebastiana zabolało serce. Patrzył za nią, aż doszła powolnym krokiem do swego pokoju.
Przy kolacji panna Rottenmeier nie wyrzekła ani słowa, spoglądała natomiast bacznie z obawy, że Heidi lada chwila zrobi coś niesłychanego. Ale dziewczynka siedziała cicho, nie jedząc ani nie pijąc, schowała tylko czym prędzej do kieszeni swą białą bułeczkę.
Gdy nazajutrz przyszedł pan profesor, panna Rottenmeier dała mu tajemniczy znak, by wszedł do jadalni, i zwierzyła mu się ze swych obaw, że zmiana powietrza, nowy sposób życia i niezwykłe wrażenia pozbawiły dziecko rozumu. Opowiedziała mu o próbie ucieczki i przytoczyła jej słowa, o ile je jeszcze pamiętała. Ale pan profesor uspokoił ją, zapewniając, że poczynił pewne spostrzeżenie i jest pewny, iż z jednej strony Heidi objawia pewną ekscentryczność21, z drugiej jednak posiada zdrowy rozsądek, a przy odpowiednim postępowaniu niezawodnie nastąpi równowaga, co właśnie ma na celu. Ważniejsza wydała mu się zupełna nieudolność w zakresie rozpoznawania liter, przez co nie robi żadnych postępów w nauce.
Panna Rottenmeier odetchnęła z ulgą i zwolniła pana profesora, który rozpoczął lekcję. Około wieczora przypomniała sobie nieudaną próbę ucieczki i postanowiła zastąpić ubranie Heidi sukienkami Klary, zanim przybędzie pan Sesemann. Klara zgodziła się chętnie, rada podarować Heidi mnóstwo przedmiotów toaletowych, sukienek, chustek i kapeluszy. Panna Rottenmeier poszła więc do pokoju Heidi, żeby przejrzeć jej odzież. Zaraz jednak wróciła, robiąc gesty obrzydzenia.
— Odkryłam coś okropnego! Adelajdo, jakże mogłaś to zrobić! Rzecz niesłychana! W twej szafie na suknie, mówię wyraźnie, w dolnej części szafy na suknie znalazłam mnóstwo suchych bułek! Bułki w szafie na suknie, wyobraź sobie, Klaro! Cała sterta bułek! Tineto! — zawołała, zwracając się ku jadalni. — Proszę wyrzucić zeschłe bułki z szafy panny Adelajdy, a także usunąć ze stołu pognieciony kapelusz.
— Nie! Nie! Ten kapelusz jest mi potrzebny! A bułki chowałam dla babki! — Heidi chciała wybiec za Tinetą, ale panna Rottenmeier powstrzymała ją.
— Zostaniesz tutaj, a cały ten kram będzie usunięty! — rzekła rozkazująco.
Na te słowa Heidi padła na ziemię, tuż przy wózku Klary, i zaczęła płakać, coraz to głośniej i rozpaczliwiej, a poprzez łkanie wołała zbolałym głosem:
— Babka nie dostanie już teraz białych bułeczek! Chowałam je dla niej! Zabrali wszystko! Wszystko!
Płakała, jakby jej miało pęknąć serce. Panna Rottenmeier uciekła, a Klarze zrobiło się bardzo nieswojo.
— Heidi! — prosiła. — Przestań płakać! Słuchajże! Przyrzekam ci, że gdy będziesz wracała do domu, dostaniesz dużo bułek dla babki, bardzo dużo. A będą świeże i miękkie, nie zaś twarde, jak te, któreś zebrała w szafie. Chodźże do mnie, Heidi, i przestań płakać.
Długo jeszcze Heidi nie mogła opanować łkania, ale zrozumiała pociechę Klary i uczepiła się jej. Inaczej płakałaby chyba bez końca. Chcąc się upewnić, spytała, łkając jeszcze:
— Czy dostanę tyle, ile mi zabrali?
— Dostaniesz na pewno, nawet jeszcze więcej — zaręczyła Klara — tylko przestań płakać.
Na kolację Heidi przyszła z czerwonymi od płaczu oczyma. Na widok bułeczki załkała raz jeszcze, ale pohamowała się, wiedząc, że przy stole trzeba siedzieć spokojnie. Tego wieczora Sebastian, ile razy się zbliżył do Heidi, robił jakieś dziwaczne gesty. Pokazywał na swoją, to znów na jej głowę, kiwał głową i mrużył oczy, jakby chciał powiedzieć:
— Nie martw się, wszystko w porządku!
Gdy Heidi wróciła do siebie i chcąc wejść do łóżka, odwinęła kołdrę, znalazła pod nią swój stary kapelusik. Pogniotła go z radości jeszcze bardziej, owinęła chustką od nosa i ukryła w najdalszym zakątku szafy. Kapelusz schował pod kołdrę Sebastian. Będąc w jadalni razem z Tinetą, usłyszał błagalne, żałosne okrzyki Heidi. Poszedł więc za pokojówką do jej pokoju, a gdy wynosiła naręcze suchych bułek, zobaczył na wierzchu kapelusik, zdjął go więc co prędzej, mówiąc:
— Ja to sam wyrzucę!
Uratował w ten sposób skarb i chciał pocieszyć Heidi znakami podczas kolacji.
W kilka dni potem panował w domu pana Sesemanna wielki ruch i ciągła bieganina po schodach, gdyż właśnie pan domu wrócił z podróży, a Sebastian i Tineta wynosili z naładowanego pojazdu niezliczone paczki i paki. Przywoził on zawsze ze świata dużo pięknych rzeczy.
Zaraz po przyjeździe poszedł wprost do pokoju córki, by ją powitać. Został tam Heidi, gdyż o tej porze dnia zawsze bywały razem. Powitanie ojca z córką było nader serdeczne, gdyż kochali się bardzo. Potem pan Sesemann wyciągnął rękę do stojącej w kątku Heidi i rzekł:
— To jest więc nasza mała Szwajcareczka! Zbliż się, moje dziecko, i podaj mi łapkę. Tak, dobrze! Powiedzże mi, czy się lubicie z Klarą. Źle jest jeśli się ktoś kłóci, gniewa, płacze, potem godzi i zaczyna wszystko na nowo od początku.
— O nie! Klara jest zawsze bardzo dobra dla mnie! — odparła Heidi.
— Heidi ani razu nie próbowała się ze mną kłócić, ojczulku! — rzekła Klara spiesznie.
— Cieszy mnie to bardzo — powiedział, wstając. — Teraz jednak, droga Klarciu, muszę coś przekąsić. Prawie nic dzisiaj nie jadłem. Potem wrócę tu i zobaczysz, com przywiózł dla ciebie.
Pan Sesemann wszedł do jadalni, gdzie panna Rottenmeier wodziła badawczym spojrzeniem po stole nakrytym do kolacji. Usiadł, a panna Rottenmeier zajęła miejsce naprzeciwko. Spostrzegłszy, że wygląda jak samo nieszczęście, zapytał:
— Cóż to znaczy, panno Rottenmeier? Wita mnie pani taką ponurą miną? Cóż się stało? Klarcia wygląda doskonale.
— Proszę pana — zaczęła dama z naciskiem i powagą. — Również Klarę dotyka to, co się stało. Zostaliśmy strasznie oszukani.
— Jak to? — spytał spokojnie, pijąc wino.
— Postanowiliśmy, jak panu wiadomo, wziąć do domu towarzyszkę zabaw dla Klary. Wiedząc, jak bardzo panu zależy na tym, by otoczenie córki składało się wyłącznie z tego, co dobre i szlachetne, powzięłam zamiar sprowadzenia dziewczynki ze Szwajcarii, ponieważ, jak wiem z książek, istoty te, zrodzone w przeczystym powietrzu górskim, rzec można, nie tykając ziemi, idą przez życie...
— Sądzę — zauważył pan Sesemann — że mieszkańcy Szwajcarii muszą także dotykać ziemi, jeśli chcą iść. Inaczej mieliby skrzydła, nie zaś nogi.
— Ach! Pan mnie chyba dobrze rozumie! — ciągnęła dalej. — Mam na myśli owe znane, żyjące w wysokich sferach górskich, czyste postacie, płynące w dal jak wiew ideału...
— Na cóż Klarci takiego wiewu ideału, proszę pani?
— O, ja wcale nie żartuję! Sprawa jest dużo poważniejsza, niż pan sądzi. Zostałam strasznie, okropnie oszukana!
— Na czymże polega ta groza? Dziecko wcale nie wygląda strasznie — zauważył spokojnie.
— A więc, niech pan wie o choćby jednej rzeczy. Istota ta wprowadziła do pańskiego domu strasznych ludzi i zwierzęta!
— Zwierzęta? Cóż to znaczy? Jak mam to zrozumieć?
— Właśnie zupełnie się tego nie da zrozumieć! Zachowanie tej istoty może chyba tłumaczyć fakt, że ma chwilami zupełne pomieszanie zmysłów.
Pan Sesemann nie brał dotąd sprawy poważnie, słysząc jednak o napadach pomieszania zmysłów, zastanowił się. Mogło to być brzemienne w najgorsze skutki dla Klary. Obejrzał dokładnie pannę Rottenmeier, jakby ją podejrzewał o bzika. W tej chwili otwarto drzwi i zjawił się pan profesor.
— Ach! — zawołał pan Sesemann. — Oto nasz profesor! Chodźże pan i siadaj przy mnie! — podał mu rękę i dodał: — Pan profesor wypije z nami filiżankę czarnej kawy, panno Rottenmeier. Siadajże pan, siadaj, nie potrzeba mi komplementów. Powiedz pan od razu, co sądzisz o towarzyszce mojej córki? Cóż to za zwierzęta, które sprowadziła do domu, i czy jest naprawdę szalona?
Pan profesor wyraził przede wszystkim radość swoją z powodu szczęśliwego powrotu pana Sesemanna, potem zaś zaczął odpowiadać na zapytanie w sposób szczegółowy:
— Mając wydać opinię o tej młodej dziewczynie, muszę na wstępie zwrócić uwagę czcigodnego pana na tę okoliczność, iż chociaż z jednej strony niedostateczny stan rozwoju, wywołany zaniedbanym wychowaniem, czyli lepiej powiedzmy, spóźnionym kształceniem i odosobnieniem, które, jakkolwiekbyśmy je sądzili, podkreśla raczej zalety dziecka, to jednak zbyt długi pobyt w Alpach, bardzo skuteczny, o ile nie przekracza pewnego określonego czasu...
— Drogi profesorze! — zawołał pan domu. — Zadajesz sobie pan całkiem niepotrzebny trud. Powiedz pan, proszę, tylko, czy i pan zostałeś przerażony zwierzętami, jakie sprowadziła ponoć do domu, i co pan sądzisz o jej obcowaniu z moją córką?
— Nie chciałbym, zaprawdę, uczynić krzywdy tej dziewczynie — zaczął pan profesor — bowiem, o ile z jednej strony brak towarzyskiego doświadczenia, związany mniej lub więcej z niekulturalnym sposobem życia, jakie wiodła aż do chwili przesiedlenia jej do Frankfurtu, które to przesiedlenie było przełomem w rozwoju tego, rzec można, całkiem lub po większej części nierozwiniętego, ale z drugiej strony, zaletami nie do pogardzenia wyposażonego dziecka, należałoby przypuścić, że oględne i staranne nauczanie...
— Przepraszam! Mów pan dalej, drogi profesorze! — zawołał pan domu wstając. — Ja zajrzę tylko na chwilę do córki!
Rzekłszy to, wybiegł i nie wrócił. Usiadł w pracowni przy wózku Klary. Heidi wstała. Zwrócił się w jej stronę i rzekł:
— Droga Heidi, proszę cię, przynieś mi... zaraz, zaraz... — zawahał się, czego ma żądać, by ją oddalić na chwilę — przynieś mi szklankę wody!
— Świeżej? — spytała.
— Tak, tak, świeżej. Całkiem świeżej. — odparł, a Heidi wybiegła natychmiast.
— Droga Klarciu! — rzekł ojciec, przysuwając się całkiem
Uwagi (0)