Darmowe ebooki » Powieść » Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 29
Idź do strony:
na ławce z założonymi na piersiach rękoma i miał minę nieustępliwą.

— Cóż chcecie zrobić z dziecka? — spytał znowu.

— Nic! Rośnie, chowa się, bawi z kozami i ptakami, jest jej dobrze, a niczego złego od zwierząt nauczyć się nie może.

— Ależ dziecko nie jest kozą ni ptakiem, tylko człowiekiem. Nie uczy się wprawdzie od swych towarzyszy niczego złego, ale nie uczy się też niczego zgoła. A przecież dziewczynka powinna się uczyć, bo już czas po temu. Przyszedłem, sąsiedzie, umyślnie zawczasu, byście mogli w ciągu lata rzecz rozważyć i przygotować. To ostatnia zima, podczas której Heidi nie pobierała żadnej nauki. Najbliższej zimy musi, i to codziennie, chodzić do szkoły.

— Nie poślę jej, księże proboszczu! — oświadczył Halny Dziadek stanowczo.

— Czy myślicie, sąsiedzie, że nie ma środka doprowadzenia was do rozumu i złamania uporu? — powiedział proboszcz nieco żywiej. — Zwiedziłeś pan przecież kawał świata, nabierając różnych wiadomości. Sądziłem, że znajdę u was, sąsiedzie, więcej rozwagi.

— Tak? — odparł Halny Dziadek, również z pewnym rozdrażnieniem w głosie. — Sądzi więc ksiądz proboszcz, że będę następnej zimy posyłał wątłe dziecko, bez względu na burzę i śnieg, o dwie godziny drogi, po to, by wracało samo o zmierzchu, kiedy dmie taki wicher, że nieraz silnemu mężczyźnie zagraża niebezpieczeństwo? Pamięta zapewne ksiądz proboszcz matkę Heidi, Adelajdę? Była także wątła, i w dodatku lunatyczka. Czyż ta dziewczynka ma skutkiem przemęczenia popaść w to samo? Ciekawym bardzo, kto mnie zmusi? Stanę przed każdym sądem, a zobaczymy, czy mnie któryś ukarze.

— Macie słuszność, sąsiedzie! — rzekł proboszcz łagodnie. — Istotnie, stąd dziecka do szkoły posyłać nie sposób. Kochacie jednak, widzę, małą Heidi, więc zróbcie dla niej to, coście powinni był już dawno zrobić. Sprowadźcie się z powrotem do osiedla i żyjcie pośród ludzi! Cóż to za życie w tej pustce, z sercem zatwardziałym względem Boga i świata? Któż by wam pospieszył z pomocą w razie jakiegoś wypadku? Pojąć nie mogę, sąsiedzie, że nie zamarzacie na śmierć w porze zimowej w tej chacie i że dziecko znosi te warunki.

— Dziecko ma młodą krew i dobrą kołdrę, księże proboszczu. Poza tym wiem ja dobrze, gdzie jest drzewo i kiedy je gromadzić. Proszę zajrzeć do mojej szopy, jest pełna. W izbie pali się przez całą zimę nieustannie. Ale o tych przenosinach nie ma mowy. Ludzie mną gardzą, a ja nimi, lepiej dla mnie i dla nich, że się nie stykamy.

— Nie lepiej, nie lepiej! — zaprzeczył proboszcz serdecznym tonem. — Zaręczam, że odnośnie do tej wzgardy przesadzacie, sąsiedzie drogi. Pogódźcie się tylko z Bogiem, poproście o przebaczenie, o ile to uznacie za potrzebne, wróćcie między ludzi, a przekonacie się, że was polubią i że wam będzie dobrze z nimi!

Proboszcz wstał, ujął dłoń starca i powtórzył raz jeszcze serdecznie:

— Spodziewam się, drogi sąsiedzie, że zobaczymy was w osiedlu tej zimy i że zostaniemy z powrotem dobrymi sąsiadami. Wielką by mi sprawiło przykrość, gdyby musiano zastosować do was przymus. Dajcież mi rękę na znak, że wrócicie między ludzi i pogodzicie się z nimi oraz z Bogiem!

Halny Dziadek podał proboszczowi dłoń i rzekł dobitnie:

— Ksiądz proboszcz ma jak najlepsze zamiary, czuję to, ale nie zrobię, czego się spodziewa. Mówię otwarcie i szczerze. Nie poślę Heidi do szkoły i nie wrócę do osiedla.

— Niechże was więc, sąsiedzie, Bóg ma w swej opiece! — powiedział proboszcz smutno, potem zaś opuścił chatę i ruszył ku osiedlu.

Halny Dziadek stracił humor. Gdy Heidi zapytała nazajutrz, czy pójdzie do babki, odrzekł:

— Dzisiaj nie pójdziemy.

Przez całe poobiedzie nie wyrzekł słowa, gdy zaś Heidi ponowiła dnia następnego pytanie, powiedział oschle:

— Zobaczymy!

Zjedli oboje obiad, zanim jednak zdołali odstawić miseczki, wszedł niespodzianie nowy gość, mianowicie ciotka Deta. Miała na głowie piękny kapelusz z piórami, a długą suknią zamiatała wszystko, co leżało na podłodze. Wiadomo zaś, że w góralskim szałasie jest mnóstwo rzeczy nieodpowiednich dla modnej toalety damskiej. Halny Dziadek obejrzał ją od stóp do głowy i nie rzekł nic. Ciotka Deta była w doskonałym humorze i wszczęła przyjacielską rozmowę. Oświadczyła, że Heidi wygląda doskonale, tak iż ledwo ją poznała. Musi jej być dobrze u dziadka. Nieustannie myślała o tym, by ją zabrać do siebie, gdyż jest, oczywiście, dziadkowi ciężarem. Dotąd nie mogła jednak wykonać swego zamysłu. Dniem i nocą rozmyślała, gdzieby ją umieścić, teraz jednak zaszło coś, co może stanowić o szczęściu Heidi na całe życie. Jedno dziecko na sto tysięcy spotyka tak świetny los. Krewny jej państwa, mówiła, właściciel najpiękniejszego domu we Frankfurcie, ma połowicznie sparaliżowaną córeczkę, która musi jeździć w wózku. Córeczka ta jest osamotniona, sama jedna pobiera naukę, nudzi się i rada16 by mieć towarzyszkę zabawy. Wspomniał o tym podczas odwiedzin u jej państwa, ona zaś, dowiedziawszy się wszystkiego od gospodyni zarządzającej gospodarstwem owego bogacza, poczyniła odpowiednie kroki. Szło o znalezienie dziewczynki niewinnej, a nieprzeciętnej, jak tyle innych. Przyszła jej zaraz na myśl Heidi. Opowiedziała zatem o niej wszystko, co wiedziała, a zarządczyni domu zgodziła się bez wahania. Sytuacja jest obecnie taka, że wprost nie wiadomo, jak wielkie szczęście czeka Heidi, bo jeśli bogacz ją polubi, a własnej jego córce coś się stanie... mój Boże, jest wszakże tak słaba... jeśli w dodatku nie zechce zostać bez dziecka... może nastąpić coś niesłychanego!

— Czyś już skończyła? — zapytał dziadek, który dotąd nie zdołał wtrącić słowa.

— Ba! — odparła Deta, zadzierając głowę. — Zachowujecie się, Halny Dziadku, tak jakbym wam gadała brednie, a nie ma przecież w całym Prättigau człowieka, który by nie dziękował Bogu, gdybym mu przyniosła taką wieść.

— Przynoś ją, komu chcesz. Mnie nic po tym! — powiedział Halny Dziadek oschle.

Deta wybuchnęła teraz jak rakieta.

— Jeśli tak sądzicie, Halny Dziadku, to powiem wam swe zdanie. Dziewczyna ma już osiem lat, a nic nie umie i niczego się nie uczyła, dlatego że nie chcecie do tego dopuścić. Nie posyłacie jej ani do szkoły, ani do kościoła. Powiedziano mi to w osiedlu. A Heidi jest przecież jedynaczką mojej siostry. Na mnie spoczywa odpowiedzialność, a jeśli dziecko może osiągnąć takie szczęście, jak obecnie Heidi, dlaczegóż się temu sprzeciwiacie? Nie ustąpię! Mówię otwarcie. Mam za sobą wszystkich mieszkańców osiedla, a jeśli chcecie sądu, to radzę wam dobrze się namyślić. Są pewne sprawki, które by można odgrzać przy sposobności. Kiedy się raz zacznie z sądami, nie wiadomo nigdy, na czym się rzecz skończy, a to niezbyt przyjemne.

— Milcz! — huknął Halny Dziadek, a oczy mu rozgorzały. — Bierz ją i zniwecz! Nie pokazujcie mi się obie nigdy na oczy! Nie chcę widzieć twego kapelusza z piórami i słuchać twoich słów!

Rzekłszy to, wyszedł z izby.

— Rozgniewałaś, ciotko, dziadka! — powiedziała Heidi, łyskając niezbyt przyjaźnie czarnymi oczyma w kierunku Dety.

— Udobrucha się z czasem. Teraz chodź! — nalegała Deta. — Gdzież są twoje sukienki?

— Nie pójdę! — zaprotestowała Heidi.

— Jesteś, widzę, uparta jak koza — powiedziała Deta. — Wszak słyszałaś wyraźnie — ciągnęła dalej z pozoru łagodnie, a jednocześnie z gniewem — słyszałaś chyba wyraźnie, że dziadek zabronił nam obu pokazywać mu się na oczy. Będzie ci dobrze, nie wiesz nawet, jak bardzo dobrze!... — Podeszła do szafy, wydobyła rzeczy Heidi i spakowała je w tobołek, potem zaś rzekła: — Włóż na głowę kapelusik! Nie jest ładny, ale na drogę wystarczy. Chodźmy teraz!

— Nie pójdę! — powtórzyła Heidi.

— Nie bądźże głupia i uparta jak koza. Nauczyłaś się tego, widzę, od tych zwierząt. Przecież dziadek się gniewa i nie chce nas widzieć na oczy. Życzy sobie nawet, bym cię zabrała. Nie drażnij go, Heidi. Pojęcia nie masz, jak pięknie jest we Frankfurcie. Jeśliby ci się jednak nie spodobało, możesz wracać w każdej chwili. Tymczasem dziadek udobrucha się na pewno.

— Czy mogę być tam jeszcze dziś i wrócić do domu wieczorem? — spytała Heidi.

— Cóż za gadanie! Powiadam ci, że możesz w każdej chwili wrócić do domu. Dziś dojdziemy do Mayenfeldu, jutro rano wsiądziemy do pociągu. Nie wiesz chyba, że jadąc koleją żelazną, można być w krótkim czasie, gdzie się chce.

Ciotka Deta wzięła pod pachę zawiniątko z rzeczami Heidi, ujęła ją za rękę i ruszyła żwawo w kierunku osiedla.

Nie nastał jeszcze czas wypasów, zatem Pietrek chodził, a raczej miał chodzić do szkoły. Czasem robił sobie jednak wakacje. Na cóż się może przydać umiejętność czytania, rozumował. Natomiast wędrówka w celu uzyskania długich leszczynowych kijów do wędek jest sprawą ważną i praktyczną. Właśnie tego dnia mu się powiodło. Wracał do domu z dużym pękiem długich, grubych żerdek. Na widok Heidi i Dety przystanął, gdy go zaś mijały, zapytał:

— Dokąd to idziesz?

— Muszę pojechać na krótko z ciotką do Frankfurtu! — odpowiedziała Heidi. — Ale wstąpię jeszcze do babki, gdyż czeka na mnie.

— Ani mowy! Już późno! — powiedziała żywo ciotka Deta, przytrzymując dziewczynkę silnie za rękę. — Pójdziesz tam, wracając do domu. — Potem pociągnęła Heidi dalej i nie puszczała jej z obawy, że wróci i się rozmyśli, a babka poprze jeszcze upór dziecka.

Pietrek wpadł do domu i trzasnął pękiem leszczynowych drążków tak mocno, że się wszystko zatrzęsło, a babka wstała od kołowrotka i zaczęła biadać. Pietrek musiał dać wyraz swemu podnieceniu.

— Cóż się stało? Cóż to znaczy? — spytała trwożnie babka, a siedząca przy stole łagodna i pobłażliwa Brygida dorzuciła:

— Co cię znowu opętało, Pietrusiu?

— Ona zabrała Heidi! — powiedział.

— Kto, kto? Dokąd? — spytała babka ponownie, jeszcze trwożniejszym tonem. Zaraz domyśliła się wszystkiego. Córka zawiadomiła ją poprzednio, że Deta idzie na halę, w kierunku chaty starego Halnego Dziadka. Drżąc z pośpiechu, staruszka otwarła okno i zawołała błagalnie:

— Deto! Deto! Nie zabieraj nam dziecka! Nie zabieraj Heidi!

Obie słyszały doskonale jej głos, a domyślając się słów, Deta ścisnęła silniej rękę Heidi i przyśpieszyła kroku. Heidi zaczęła się opierać, mówiąc:

— Babka woła! Muszę iść do niej!

Ciotka nie dopuściła do tego, tłumacząc dziewczynce, że mogłyby się spóźnić, a więc nie wyjechałyby nazajutrz. Zaręczała przy tym, że Frankfurt ją zachwyci i nie zechce wyjeżdżać z miasta. Jeśliby jednak miało być inaczej, nikt jej nie zabroni wracać natychmiast, a w dodatku przywiezie babce coś, co ją ucieszy. Ta nadzieja uradowała bardzo Heidi i biegła teraz bez wahania obok ciotki.

— Co mam przywieźć babce? — spytała po chwili.

— Coś dobrego! — odparła Deta. — Na przykład piękne, miękkie, białe bułeczki. Będą jej smakowały, bo jak wiesz, już nie może jeść twardego, czarnego chleba.

— To prawda. Daje zawsze chleb Pietrkowi, mówiąc, że dla niej zbyt twardy. Sama to widziałam! — potwierdziła Heidi. — Idźmy więc prędko, ciotko. Dziś jeszcze może będziemy we Frankfurcie i zaraz wrócę z bułeczkami.

To rzekłszy, zaczęła Heidi biec tak szybko, że niosąca tobołek Deta została w tyle. Radował ją jednak ten pośpiech, gdyż wchodziły właśnie do osiedla, gdzie można się było spodziewać mnóstwa zapytań i różnej gadaniny, która by mogła zmienić zamiary Heidi. Biegła więc co sił w nogach, a dziewczynka ciągnęła ją jeszcze za rękę. Wszyscy widzieli, że śpieszy się, pod wpływem przynaglania Heidi. Na rozliczne pytania, dolatujące z okien i drzwi domów, odpowiadała niezmiennie:

— Widzicie przecież, że nie mogę się zatrzymać, dziecko nagli, a mamy jeszcze długą drogę przed sobą.

Od tego dnia począwszy, Halny Dziadek stał się bardziej jeszcze ponury. Gdy schodził do osiedla, nie odpowiadał na pozdrowienia i nic nie mówił. Z wypchanym serami koszem na plecach, ze ściągniętymi brwiami i grubym kijem w ręku wyglądał tak strasznie, że matki ostrzegały dzieci:

— Uciekajcie! Halny Dziadek może wam zrobić coś złego!

Starzec nie zadawał się z nikim w osiedlu, szedł dalej w dolinę, sprzedawał sery i zaopatrywał się w mięso, chleb i inne konieczne rzeczy. Mieszkańcy osiedla przystawali grupami, gdy przeszedł i robili uwagi. Zgodzono się ogólnie na to, że teraz jest jeszcze dzikszy niż przedtem, nie zwraca na nikogo uwagi i że wielkie szczęście spotkało Heidi. Dziewczynka przynaglała do pośpiechu, bojąc się widocznie, by jej nie doścignął i nie zmusił do powrotu na halę. Jedna tylko ślepa babka stała wytrwale po stronie Halnego Dziadka. Ile razy ktoś zachodził do niej z przędzą lub po odbiór przędziwa, opowiadała, jak dobry był dla dziecka i jak naprawił jej domek, który bez jego przysługi zapadłby się już dawno. I te wieści krążyły po osiedlu, ale ludzie powiadali sobie, że staruszka nie wie, co gada, albowiem nie widząc, zapewne nie może także słyszeć.

Halny Dziadek nie zachodził teraz do domku koźlarzy. Na szczęście wszystko zrobił, jak się należy, i dom był zabezpieczony na długo. Ślepa staruszka wzdychała znowu po całych dniach, żaląc się:

— Ach! Wraz z tym dzieckiem znikła cała radość mego życia i dni stały się znowu smutne i puste. Czyż usłyszę kiedy jeszcze przed śmiercią głos Heidi?

Rozdział szósty. Nowy rozdział i same nowe rzeczy

Klara, chora córeczka pana Sesemanna z Frankfurtu, siedziała przez cały dzień w wygodnym wózku, który przetaczano z pokoju do pokoju. W tej właśnie porze zatrzymała się w tak zwanej pracowni, obok wielkiej jadalni. Nagromadzono tu dużo różnych przedmiotów umilających pobyt. Istotnie w pokoju tym spędzała Klara większą część dnia. Wielka szafa o szklanych drzwiach, pełna książek, nadawała nazwę temu pokojowi, gdzie sparaliżowana córka bogatego Sesemanna pobierała codzienną naukę.

Klara miała bladą, szczupłą

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 29
Idź do strony:

Darmowe książki «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz