Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖
Heidi to wzruszająca klasyczna powieść nie tylko dla młodych czytelników.
Historia pięcioletniej dziewczynki, która po śmierci swoich rodziców zamieszkała z dziadkiem w jego domu w Alpach. Radosna dziewczynka podbiła serce dziadka, który przez okolicznych mieszkańców uważany jest za dziwaka i gbura, zawarła nowe przyjaźnie i wniosła wiele ciepła i radości w życie mieszkańców alpejskiej wioski. Niespodziewanie została zabrana do Frankfurtu, gdzie ma dotrzymywać towarzystwa chorej dziewczynce. Jak dalej potoczą się losy dziewczynki?
- Autor: Johanna Spyri
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri
— Czy długo jeszcze trzeba czekać, panno Rottenmeier?
Panna Rottenmeier siedziała wyprostowana przy stoliku i haftowała. Z jej ramion spływała tajemnicza opończa, coś w rodzaju fałdzistej peleryny, co nadawało jej postaci niezwykłą powagę, którą podnosiła jeszcze fryzura, podobna do wysokiej kopuły. Panna Rottenmeier od kilku lat, to jest od śmierci żony pana Sesemanna, zarządzała jego domem i miała nadzór nad służbą. Pan Sesemann ciągle podróżował, oddał więc wszystko w ręce panny Rottenmeier, z tym zastrzeżeniem, że córka ma mieć swoje zdanie i nic nie może się dziać wbrew jej życzeniom.
W tej właśnie chwili, kiedy Klara zapytała po raz drugi, czy długo ma jeszcze czekać, stanęła pod bramą domu Deta, trzymając za rękę Heidi, i zapytała stangreta Jana, czy może się dziś jeszcze widzieć z panną Rottenmeier.
— To nie moja rzecz — mruknął. — Proszę zadzwonić na Sebastiana. Jest w korytarzu.
Deta zadzwoniła i niebawem po schodach zszedł lokaj w liberii, z wielkimi, krągłymi, jak jego własne oczy, guzikami.
— Chciałabym wiedzieć, czy mogę dziś jeszcze widzieć się z panną Rottenmeier? — spytała Deta.
— To nie moja rzecz — odparł lokaj. — Proszę zadzwonić na Tinetę. Tam jest drugi dzwonek.
To rzekłszy, odszedł bez dalszych objaśnień.
Deta zadzwoniła po raz drugi. Po chwili zjawiła się na schodach Tineta, ze lśniąco białym stroikiem na czubku głowy i drwiącym wyrazem twarzy:
— Cóż tam takiego? — spytała, nie schodząc.
Deta powtórzyła wszystko raz jeszcze. Tineta znikła, wróciła jednak niebawem, wołając z wysokości schodów:
— Proszę! Czekamy właśnie!
Deta wprowadziła Heidi po schodach i weszły obie do pracowni. Deta zatrzymała się skromnie przy drzwiach, nie puszczając jednak ręki Heidi, bowiem trudno było przewidzieć, co dziewczynka zrobi w danej chwili, w tym obcym sobie środowisku.
Panna Rottenmeier wstała powoli od roboty i podeszła do przyszłej towarzyszki zabaw panny Sesemann, by się jej dokładnie przyjrzeć. Rezultat oględzin nie był dodatni: Heidi miała codzienną, bawełnianą sukienkę i pognieciony, słomiany kapelusik, spod którego żywymi, czarnymi oczyma wpatrywała się z niesłychanym zdumieniem w niebotyczną fryzurę panny Rottenmeier.
— Jak ci na imię? — spytała dama po długiem badaniu dziewczynki, która nie spuszczała z niej oka.
— Heidi! — odparła wyraźnym, dźwięcznym głosem.
— Jak to? Czy istnieje tego rodzaju chrześcijańskie imię? Jakie dostałaś na chrzcie? — badała dalej dama.
— Nie wiem — odrzekła Heidi.
— Ładna odpowiedź — zauważyła panna Rottenmeier, potrząsając głową. — Moja Deto, czy ta dziewczyna jest naiwna, czy może lubi kpinki?
— O ile łaskawa pani zezwoli, odpowiem za nią, gdyż brak jej wszelkiego doświadczenia w stosunkach z ludźmi! — powiedziała Deta, dając jednocześnie Heidi szturchańca za niewłaściwą odpowiedź. — Nie jest wcale naiwna ani też skłonna do kpin. Mówi wprost, co myśli. Po raz pierwszy w życiu znajduje się w pańskim domu i nie zna manier towarzyskich. Ma jednak dużo dobrych chęci i jest bardzo pojętna. Raczy wielmożna pani okazać jej pobłażliwość. Na chrzcie dano jej imię Adelajda, a jest córką mojej nieboszczki siostry.
— A, to co innego! — zauważyła panna Rottenmeier. — To imię można przynajmniej wymówić. Ale, moja Deto! Ta dziewczynka wydaje mi się za mała na swój wiek. Zawiadomiłam przecież, że towarzyszka zabaw panny Klary musi być w równych z nią latach, by pobierać tę samą naukę i dzielić jej zajęcia. Panna Klara ukończyła właśnie dwunasty rok życia. Ileż ma ta mała?
— Za pozwoleniem wielmożnej pani — zaczęła Deta wymownie — sama nie wiem dokładnie, ile ona ma lat. Jest istotnie trochę młodsza, niewiele, jak mi się zdaje, ma tak około dziesięciu lat, a może więcej.
— Mam osiem lat! Tak powiedział dziadek! — oświadczyła Heidi.
Ciotka szturchnęła ją znowu, ale nie wiedząc, za co ją to spotkało, dziewczynka wcale się nie zakłopotała.
— Co? dopiero osiem lat? — wykrzyknęła panna Rottenmeier z oburzeniem. — O cztery lata za mało! Cóż z tym począć? A czegożeś się uczyła i z jakich książek?
— Nie uczyłam się wcale — powiedziała Heidi.
— Co? Jak? Skądże więc umiesz czytać? — badała dalej dama.
— Nie umiem czytać, a Pietrek także nie umie — oświadczyła Heidi.
— Wielki Boże! Nie umiesz czytać? Naprawdę nie umiesz? — wykrzyknęła z przestrachem dama. — Czyż to możliwe? A czegóż cię uczono ?
— Niczego — zeznała Heidi zgodnie z prawdą.
— Moja Deto — rzekła panna Rottenmeier, opanowawszy się po pewnym czasie — umowa była całkiem inna. Jakżeś mogła przywieźć mi tę dziewczynę?
Ale Deta nie ustąpiła tak łatwo i rzekła rezolutnie:
— Dziewczynka ta, za pozwoleniem wielmożnej pani, odpowiada w zupełności jej życzeniom. Wielmożna pani powiedziała, że chce coś odmiennego od innych, coś, co by było całkiem apart17, powinna ją więc wielmożna pani wziąć, gdyż starsze w naszej okolicy nie są wcale tak bardzo apart. Ona jest właśnie taka, jak wielmożna pani opisała. Teraz muszę już iść do moich państwa, którzy na mnie czekają, ale za pozwoleniem moich państwa niedługo wrócę dowiedzieć się, co słychać.
Deta dygnęła nisko, podeszła do drzwi i zbiegła szybko po schodach. Panna Rottenmeier stała przez chwilę w osłupieniu, potem zaś pobiegła za Detą. Przypomniała sobie, że powinna omówić z nią mnóstwo rzeczy, jeśli dziewczynka miała naprawdę zostać. Tymczasem wszystko spełzło na niczym, bowiem takie było silne postanowienie ciotki.
Heidi nie ruszyła się przez cały czas spod drzwi. Klara słuchała dotąd i patrzyła na wszystko ze swego wózka. Teraz przywołała Heidi skinieniem:
— Chodź do mnie!
Heidi podeszła do niej.
— Czy wolisz zwać się Heidi, czy Adelajda? — spytała Klara.
— Jestem Heidi i na tym koniec! — odrzekła.
— Tak cię więc będę nazywała. To imię jest całkiem odpowiednie dla ciebie. Nie słyszałam go dotąd i nie widziałam podobnej do ciebie dziewczynki. Czy zawsze miałaś takie krótkie, kręte włosy?
— Oczywiście! — odrzekła Heidi.
— Czy chętnie jechałaś do Frankfurtu?
— Nie. Ale jutro wrócę do domu i przywiozę babce białe bułeczki — oświadczyła Heidi.
— Dziwna z ciebie dziewczynka — zauważyła Klara. — Sprowadzono cię umyślnie do Frankfurtu, byś pozostała ze mną i uczyła się tego, co ja, ty zaś nie umiesz czytać! To świetne! To zabawne! Przynajmniej będzie jakaś odmiana w lekcjach. Dotychczas nudziły mnie strasznie i nie mogłam się doczekać, by minął ranek. Musisz wiedzieć, że co dzień z rana przychodzi pan profesor i lekcja trwa aż do drugiej. Pan profesor często podnosi książkę do samych oczu, jakby nagle stał się krótkowidzem. Ale ja wiem dobrze, że za książką ziewa straszliwie. Panna Rottenmeier raz po raz zakrywa twarz chustką, niby to wzruszona tym, co czytamy, ale wiem, że także ziewa okropnie. I mnie się często chce ziewać, ale tłumię to, bo inaczej, gdy tylko raz ziewnę, panna Rottenmeier idzie zaraz po flaszkę z tranem, mówiąc, że znowu jestem osłabiona. Zażywanie tranu, wierz mi, to najokropniejsza rzecz w świecie i wolę już nie ziewać. Teraz nastanie coś weselszego i będę mogła słuchać, jak ty się uczysz czytać.
Na wzmiankę o czytaniu Heidi potrząsnęła nieufnie głową.
— Tak, tak, Heidi — przekonywała ją Klara — musisz się nauczyć czytać, każdy musi umieć czytać. Pan profesor jest bardzo dobry, nigdy się nie gniewa, ale wszystko objaśnia najdokładniej. Tylko, widzisz, im bardziej objaśnia, tym się mniej rozumie. W takich razach trzeba milczeć, bo inaczej zacznie objaśniać od nowa. Dopiero potem, gdy się sama czegoś nauczysz, rozumiesz te objaśnienia.
W tej chwili do pracowni wróciła panna Rottenmeier. Nie zdołała odnaleźć Dety. Gniewało ją, że jej nie może wyklarować, iż nie wszystko się stało według umowy, a zupełna niemożność cofnięcia faktu wzburzała ją jeszcze bardziej, zwłaszcza iż sama była powodem całej historii. Biegała po pracowni, wychodziła do jadalni, wracała zaraz i szła z powrotem do jadalni, rzucając szorstkie słowa Sebastianowi, który spoglądał wyłupiastymi oczyma po nakrytym stole, badając, czy czegoś nie zapomniał.
— Niech Sebastian skończy jutro swe wielkie myśli. Niech się ruszy, bo czas na kolację!
Potem przebiegła koło lokaja i zawołała Tinetę tonem tak mało zachęcającym, że pokojówka przybiegła drobniejszym niż zazwyczaj kroczkiem. Ale minkę miała tak drwiącą, że pannie Rottenmeier nie starczyło odwagi, by ją ofuknąć. Wzburzenie jej obróciło się więc do wewnątrz.
— Należy uporządkować pokój przybyłej, Tineto! — rozkazała, siląc się na spokój. — Trzeba zetrzeć kurz z mebli!
— Istotnie, to konieczne — zadrwiła Tineta i poszła.
Sebastian otworzył tymczasem drzwi pracowni, i to dość głośno. Był zły, a nie śmiał wyrazić tego słowami przy pannie Rottenmeier. Potem przystąpił spokojnie do wózka, by go zatoczyć do stołu. Kiedy nastawiał tylną rękojeść, która trochę się rozkręciła, Heidi podeszła do niego, stanęła w pobliżu i nie spuszczała z niego oka. Spostrzegłszy to, burknął szorstko:
— I cóż w tym jest tak dziwnego? — Nie pozwoliłby sobie na taki ton, gdyby widział, że panna Rottenmeier stoi w progu i wchodzi właśnie w chwili odpowiedzi Heidi:
— Jesteś całkiem podobny do Pietrka!
Dama klasnęła rozpaczliwie dłońmi.
— Czyż to możliwe? — jęknęła półgłosem. — Mówi do lokaja „ty”! Tej istocie brak wszelkich zasadniczych pojęć.
Wózek dotarł do stołu, a Klara usiadła z pomocą Sebastiana na swoim krześle.
Panna Rottenmeier zajęła miejsce obok niej, skinęła na Heidi, by usiadła naprzeciwko. Prócz nich nie było nikogo, siedziały więc z dala od siebie i Sebastian miał pod dostatkiem miejsca na podawanie potraw. Obok talerza Heidi leżała piękna, biała bułeczka. Dziewczynka patrzyła na nią z radością. Podobieństwo do Pietrka, jakie odkryła w Sebastianie, obudziło w niej wielkie zaufanie do niego. Siedziała cichuteńko, aż do chwili kiedy podszedł z półmiskiem, podając jej smażone rybki. Wskazała palcem bułkę, pytając:
— Czy mogę to wziąć?
Sebastian skinął głową i spojrzał na pannę Rottenmeier, zdziwiony wrażeniem, jakie wywarło na niej to pytanie. Heidi natychmiast chwyciła bułkę i schowała do kieszeni. Sebastian skrzywił się straszliwie, by nie wybuchnąć śmiechem, co było surowo zabronione. Stał w milczeniu, bez ruchu, nie mogąc ani mówić, ani odejść przedtem, zanim Heidi weźmie potrawę. Dziewczynka patrzyła na niego przez chwilę w zdumieniu, a potem spytała:
— Czy mam to jeść?
Sebastian skinął głową ponownie.
— Więc daj mi — powiedziała, patrząc spokojnie na swój talerz. Sebastian jeszcze bardziej wykrzywił twarz, a półmisek zadrgał mu niebezpiecznie w rękach.
— Niech Sebastian postawi półmisek na stole i przyjdzie potem — powiedziała panna Rottenmeier, robiąc surową minę.
Sebastian znikł niezwłocznie.
— Adelajdo! — rzekła dama. — Widzę, że muszę ci wpajać najpierwotniejsze zasady! Przede wszystkim pokażę ci, co się robi, siedząc przy jedzeniu.
Potem zaczęła pokazywać dobitnie wszystko, co miała robić Heidi.
— A teraz, pamiętaj, że nie wolno ci rozmawiać z Sebastianem, z wyjątkiem kiedy masz mu dać jakieś zlecenie albo zadać konieczne pytanie. W takim razie masz mu mówić przez trzecią osobę, a więc: „niech on” lub „niech Sebastian” i tak dalej. Nie chcę słyszeć, byś miała przemawiać inaczej. Tak samo masz się odzywać do Tinety. Mnie będziesz tytułować, jak to robią wszyscy, zaś odnośnie do Klary, pozostawiam to waszemu porozumieniu.
— Oczywiście, Klaro! — powiedziała zaraz chora panienka.
Nastąpiło wyliczenie mnóstwa przepisów zachowania przy wstawaniu z łóżka, kładzeniu się, wchodzeniu i wychodzeniu, trzymaniu rzeczy w porządku, zamykaniu drzwi itd. Heidi długo słuchała, potem jednak opadły jej powieki. Wstała tego dnia o piątej rano i odbyła daleką podróż. Oparła się o poręcz krzesła i zasnęła. Panna Rottenmeier mówiła jeszcze długo, wreszcie rzekła:
— Zapamiętaj to sobie, Adelajdo! Czyś zrozumiała wszystko?
— Heidi śpi od dawna! — zauważyła Klara z uśmiechem. — Kolacja miała dziś niebywale zabawny przebieg.
— Rzecz niesłychana, co trzeba przeżyć z tym dzieckiem! — wykrzyknęła panna Rottenmeier i zaczęła dzwonić tak gwałtownie, że Sebastian i Tineta wpadli razem do jadalni. Hałas ten nie zbudził jednak Heidi. Z niemałym trudem ocucono ją na tyle, by dała się zaprowadzić do swego pokoju, który był za pracownią, sypialnią Klary i sypialnią panny Rottenmeier, a stanowił narożnik domu.
Nazajutrz wczesnym rankiem Heidi otworzyła oczy i zupełnie niczego nie mogła zrozumieć. Przetarłszy je raz jeszcze silnie, spojrzała po raz drugi i zobaczyła wokół siebie to samo. Siedziała na wysokim, białym łóżku, mając przed sobą duży, jasny pokój. Okna, skąd płynęło światło, miały długie, białe firanki, pod oknami stały dwa krzesła pokryte tkaniną w wielkie kwiaty, pod ścianą taka sama kanapa, przed nią stół, a w kącie umywalnia z mnóstwem przedmiotów, zupełnie jej nieznanych. Nagle przypomniała sobie, że jest przecież we Frankfurcie i wróciło jej z pamięci wszystko, co przeżyła poprzedniego dnia, nawet nauki panny Rottenmeier, o ile je zasłyszała. Zeskoczyła z łóżka, ubrała się, potem zaś podeszła do jednego i drugiego okna, chcąc zobaczyć niebo i ziemię, gdyż firanki nadawały pokojowi wygląd klatki. Nie mogąc ich
Uwagi (0)