Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖
Heidi to wzruszająca klasyczna powieść nie tylko dla młodych czytelników.
Historia pięcioletniej dziewczynki, która po śmierci swoich rodziców zamieszkała z dziadkiem w jego domu w Alpach. Radosna dziewczynka podbiła serce dziadka, który przez okolicznych mieszkańców uważany jest za dziwaka i gbura, zawarła nowe przyjaźnie i wniosła wiele ciepła i radości w życie mieszkańców alpejskiej wioski. Niespodziewanie została zabrana do Frankfurtu, gdzie ma dotrzymywać towarzystwa chorej dziewczynce. Jak dalej potoczą się losy dziewczynki?
- Autor: Johanna Spyri
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri
— Przeważnie! — odparł.
— A jutro będzie tak samo? Prawda?
— Pewnie, pewnie... — zaręczył Pietrek.
Heidi była zachwycona wrażeniami, a w jej głowie snuło się dużo różnych myśli. Cicha, zadumana doszła do chaty dziadka. Zastała go pod jodłami, na ławce, gdyż i tu tak samo postawił ławkę. Czekał na wracające kozy. Heidi zaraz do niego przybiegła, a za nią Białuszka i Buraska, bowiem kozy znały dobrze swego pana i obórkę. Pietrek zaś zawołał :
— Przyjdę po ciebie jutro! Dobranoc! — Zależało mu bardzo, by Heidi poszła na pastwisko.
Podbiegła do niego, podała mu rękę, zapewniła, że jutro się zobaczą, potem zaś weszła w zabierającą się do drogi trzódkę, objęła za szyję Śnieżkę i powiedziała jej poufnie:
— Śpij spokojnie! Bądź pewna, że się jutro spotkamy, i nie becz tak żałośnie!
Śnieżka spojrzała na Heidi wesoło, z wdzięcznością, i poszła ze stadkiem w stronę osiedla.
Heidi wróciła pod jodły.
— Dziaduniu! — wołała już z daleka. — Jakże pięknie było na pastwisku! Ogień i róże na skałach, błękitne i żółte kwiatki! Patrz, co ci przynoszę!
To rzekłszy, wysypała przed nim z fartuszka cały swój kwietny skarb. Ach, jakże wyglądały teraz biedne kwiatki! Nie mogła ich rozpoznać. Podobne były do siana, a wszystkie kielichy pozamykały się.
— Dziadku! — zawołała przerażona. — Co się stało z tymi kwiatkami! Czemu tak wyglądają?
— Ich miejsce jest na łące, w słońcu, a nie w fartuszku — odpowiedział.
— Już ich nie będę zrywała — oświadczyła Heidi. — Ale czemu drapieżny ptak tak głośno skrzeczał i krakał, powiedz, dziaduniu!
— Teraz musisz się wykąpać, a ja pójdę do obórki po mleko. Potem spotkamy się w izbie, zjemy kolację i odpowiem ci na to, o co zapytasz.
I tak się stało. Niedługo potem Heidi siedziała na swoim wysokim stołku, obok dziadka, mając przed sobą miseczkę z mlekiem. Ponowiła zaraz pytanie:
— Powiedz, dziadku, czemu drapieżny ptak tak krzyczy i kracze nad głową człowieka?
— Chce w ten sposób wyrazić swą wzgardę ludziom, którzy tłoczą się po wsiach i wiodą ze sobą spory. Powiada: „Lepiej by wam było rozejść się i żyć z osobna”.
Słowa dziadka brzmiały ostro, niemal dziko i przypomniały Heidi dokładnie wrzask drapieżnego ptaka, który teraz zapamiętała jeszcze lepiej.
— A dlaczego skały nie mają nazw? — spytała znowu.
— Mają nazwy! — rzekł dziadek. — Opisz mi którąś z nich, tak bym poznał, a powiem ci, jak się zowie.
Heidi opisała wymownie stromą ścianę skalną, zwieńczoną wieżycami i wrębami, a zadowolony z jej bystrości dziadek objaśnił:
— Bardzo dobrze! Ta góra skalna nazywa się Falknis. Czy widziałaś jeszcze inną?
Heidi opisała górę z wielkim polem śniegowym, które pałało12 o zachodzie, potem poróżowiało, a w końcu zaś zagasło i stało się całkiem szare.
— Znam tę górę — rzekł dziadek — to Cezaplana. Więc podobało ci się, widzę, wszystko na pastwisku?
Heidi opowiedziała swe wrażenia z całego dnia, opisała wspaniałą czerwoną łunę wieczorną i spytała, skąd się to bierze, bo Pietrek nie umiał wyjaśnić.
— Widzisz — rzekł dziadek — to robi słońce. Żegna w ten sposób na noc góry, posyła im ostatnie promienie, by pamiętały, że wróci do nich rano.
Spodobało się to Heidi tak bardzo, że zapragnęła doczekać ranka, żeby pójść na pastwisko i zobaczyć, jak to słońce żegna góry. Tymczasem jednak trzeba było iść spać. Przez całą noc spała smacznie na swym legowisku z siana, marząc o lśniących, różowych górach i skaczącej wesoło kózce Śnieżce...
Nazajutrz znowu wzeszło jasne słońce, przyszedł Pietrek z kozami, poszli oboje na pastwisko i tak się działo dzień po dniu. Heidi ogorzała na brązowo, nabrała sił i zdrowia, tak że nic jej nigdy nie dolegało. Życie płynęło jej wesoło i przyjemnie jak ptaszkom w koronach drzew. Nastała jesień, zza gór zaczął wiać ostry wiatr. Pewnego wieczora dziadek rzekł:
— Jutro zostaniesz w domu, Heidi. Wicher może takie maleństwo jak ty lada podmuchem zwiać w przepaść.
Rano dowiedział się o tym Pietrek i popadł w rozpacz, gdyż ujrzał przed sobą czarną przyszłość. Bez Heidi nudził się teraz straszliwie na pastwisku, ponadto miał utracić obfity posiłek, a w dodatku kozy, nawykłe do obecności dziewczynki, stawiały opór i rozbiegały się na wszystkie strony, tak że miał dużo z nimi zachodu. Ale Heidi nie czuła się wcale nieszczęśliwa i zawsze miała coś interesującego do obserwowania. Oczywiście, lubiła bardzo chodzić z kozami i pasterzem na halę do kwiatków i drapieżnego ptaka, ale ciekawiła ją także domowa krzątanina dziadka, który ciągle coś przybijał lub sporządzał i naprawiał sprzęty. Heidi wpadała w zachwyt, patrząc, jak zawinąwszy rękawy, robi w wielkim kotle okrągłe serki z koziego mleka. Nie nudziła się nigdy, przesiadując w domu. Głównie pociągał ją szum wichru w koronach starych jodeł. Wybiegała ku nim raz po raz. Ten tajemniczy, głęboki szum wydawał się jej najpiękniejszą muzyką. Heidi stała nieraz długo pod drzewami, spoglądając w górę i dziwiąc się sile wichru. Słońce nie dogrzewało teraz tak, jak latem, a dziewczynka musiała odszukać w szafie i przywdziać pończochy, trzewiki, oraz spódniczkę, gdyż było coraz chłodniej. Gdy stała pod jodłami, wiatr przewiewał ją na wskroś, niby cienki listek, mimo to jednak biegała tam ciągle, nie mogąc wysiedzieć w izbie, gdy wiało.
Niebawem zrobiło się porządnie zimno i Pietrek każdego ranka chuchał w dłonie. Wreszcie spadł obfity śnieg, cała hala pobielała i jak okiem sięgnąć, nie było nigdzie widać bodaj jednego zielonego listeczka. Pietrek nie przychodził już teraz z kozami, a Heidi patrzyła z zachwytem przez małe okienko na padający ciągle śnieg. Nagromadziło się go tyle, że zaspa sięgnęła samego okienka, potem zaś wzrosła jeszcze wyżej, tak że nie można go było otworzyć, i w końcu wszystko zatonęło w śniegu. Rozradowana tym widokiem biegała od jednego okienka do drugiego, chcąc widzieć, co się stanie. Pewna była, że chata zostanie zupełnie przykryta śniegiem i trzeba będzie w jasny dzień świecić lampę. Ale do tego nie doszło. Nazajutrz, kiedy śnieg ustał, dziadek wziął łopatę i odkopał dom wokoło, robiąc duże śnieżne wały i góry. Dzięki temu zostały oswobodzone okna i drzwi, co bardzo ucieszyło Heidi. Siedziała raz popołudniu, wraz z dziadkiem przy ognisku, każde na swym trójnogu... gdyż dziadek zrobił jej już dawno mały trójnóżek... gdy nagle ktoś zaczął tupać nogami na progu i w końcu otworzył drzwi. Był to Pietrek-koźlarz. Narobił tyle hałasu nie przez brak grzeczności, ale dlatego, by otrząsnąć śnieg z trzewików, i tak zresztą nim pokrytych. Śnieg okrywał także całego Pietrka, który musiał przebrnąć wiele zasp, zanim tu doszedł. Mróz był tego dnia ostry, toteż śnieg utworzył na chłopcu twardą, grubą skorupę. Nie zraziło go to jednak do przyjścia, skoro nie widział Heidi już od całego tygodnia.
— Dobry wieczór! — powiedział, wchodząc. Zbliżył się do ogniska i zamilkł. Ale jego twarz rozpromienił uśmiech wielkiego zadowolenia.
Heidi patrzyła na niego z podziwem, gdyż tający, a coraz bardziej widoczny Pietrek podobny był do małego wodospadu.
— Jak się masz, generale? — powiedział dziadek. — Postradałeś armię i musisz teraz gryźć rysik13.
— Czemu musi gryźć rysik? — spytała ciekawie Heidi.
— Musi przez całą zimę chodzić do szkoły! — objaśnił dziadek. — Uczy się czytać i pisać, co nie jest rzeczą łatwą. Gryzienie rysika pomaga trochę, nieprawdaż, generale?
— Prawda! — potwierdził Pietrek.
Rozciekawiona tym Heidi jęła zadawać pytania o szkołę, o wszystko, co tam można widzieć i słyszeć, a Pietrek opowiadał. Jak każda, tak i ta rozmowa z nim zajęła sporo czasu, toteż wysechł pięknie, od dołu do góry. Zawsze trudno mu było swoim myślom nadać formę słów, a Heidi wprost zasypywała go pytaniami, które wymagały całych zdań.
Dziadek milczał przez całą tę rozmowę, ale kąciki ust raz po raz drgały mu wesoło, co było znakiem, że słucha.
— Generale, byłeś w porządnym ogniu armatnim — powiedział — musisz się więc pokrzepić.
Wstał, wyjął z szafy jedzenie, a Heidi przysunęła krzesło do stołu. Pod ścianą była przybita do niej ławka. Mając teraz towarzystwo, dziadek sporządził kilka stołków, gdyż Heidi zawsze chciała siedzieć obok niego, toteż nie uczuli we troje braku. Oczy wyszły Pietrkowi na wierzch, gdy zobaczył ogromny kawał ślicznie wysuszonego mięsa, który dziadek położył mu na grubej kromce chleba. Dawno nie miał takiej uczty. Gdy skończył jeść, nastał właśnie mrok, a Pietrek musiał wracać. Powiedział:
— Dobranoc! Bóg zapłać!
Potem obejrzał się ponownie po izbie i rzekł:
— Przyjdę znowu w niedzielę, to jest za tydzień. — Będąc już pod drzwiami, zawrócił i rzekł: — A ciebie, Heidi, zaprasza do nas babka, przyjdź, kiedy chcesz.
Było to dla dziewczynki wielką nowiną, że ma w ogóle do kogoś pójść. Utkwiło jej w głowie i zaraz nazajutrz rano powiedziała:
— Dziadku! Powinnam chyba iść dzisiaj do babki. Czeka na mnie.
— Śnieg za duży! — odrzekł niechętnie.
Myśl odwiedzin nie ustępowała jednak z główki Heidi i każdego dnia pytała po kilka razy:
— Muszę już chyba iść! Babka czeka na mnie bardzo długo.
Czwartego dnia mróz był ostry, trzeszczało pod nogami, powłoka śnieżna stwardniała, a jasne słonko słało promienie wprost na krzesło Heidi, siedzącej z dziadkiem przy obiedzie. Dziewczynka podjęła znowu swe nieustanne:
— Dzisiaj muszę już chyba, dziadku, iść do babki. Ona się niecierpliwi, czekając tak długo.
Na te słowa dziadek wstał, poszedł na strych i zniósł gruby wór, służący Heidi za kołdrę. Potem zaś rzekł:
— Chodźże więc!
Dziewczynka wybiegła w radosnych podskokach na lśniący od śniegu świat. Stare sosny stały teraz bez ruchu, na konarach i gałęziach leżała gruba warstwa śniegu, który błyszczał przepięknie, a wszystko wokoło wyglądało tak wspaniale, że Heidi podskakiwała z zachwytu, wołając raz po raz:
— Wyjdź, dziadku, wyjdź! Jodły pokrywa srebro i złoto!
Dziadek poszedł do szopy i przyniósł szerokie sanki. Miały z przodu długą żerdkę, a z niskiego siedzenia można było wyciągnąć nogi naprzód i opierając o śnieg jedną, to drugą, kierować jazdą. Heidi skłoniła dziadka, by wraz z nią podziwiał jodły, potem zaś dziadek usiadł na sankach, wziął ją na kolana, wsadził w worek, by nie przemarzła, i przycisnął ją mocno lewą ręką, gdyż jazda wymagała tej ostrożności. Następnie ujął żerdkę prawą dłonią i odbił się nogami. Sanki ruszyły zaraz na dół i to tak szybko, że Heidi miała wrażenie, że lecą w powietrzu niby ptak. Wydawała okrzyki radości i ani się spostrzegła, gdy sanki stanęły przed chatą Pietrka-koźlarza. Dziadek postawił ją na śniegu, wydobył z worka i rzekł:
— Idź teraz. Ale gdy się zacznie robić ciemno, musisz wyjść przed dom, gdyż po ciebie przyjadę.
To rzekłszy, obrócił sanki i zaczął je ciągnąć pod górę.
Heidi otwarła drzwi i weszła do małej izdebki. Była czarna, w kącie widniało ognisko i kilka miseczek na półce. Heidi poznała, że to jest kuchnia. Otwarła przeciwległe drzwi i znalazła się w równie ciasnej izbie. Chata dziadka miała tylko jedną obszerną izbę, zajmującą całą przestrzeń, a nad nią strych, jednak w tym bardzo starym domku wszystko było ciasne, wąskie i nędzne. Zaraz po wejściu Heidi natrafiła na stół. Matka Pietrka siedziała tu, łatając znany jej dobrze kaftan koźlarka. W kącie siedziała skulona staruszka i przędła na kołowrotku14. Heidi od razu wszystkiego się domyśliła, podeszła więc do niej i rzekła:
— Dzień dobry, babko! Przyszłam do ciebie. Pewnie ci się długie wydało czekanie?
Staruszka podniosła głowę i przez chwilę szukała wyciągniętej na powitanie dłoni dziewczynki, potem obmacała ją starannie i rzekła:
— Czy ty jesteś dziewczynką od Halnego Dziadka, czyś ty Heidi?
— Tak, tak. Dziadek przywiózł mnie przed chwilą sankami.
— Trudno, doprawdy, uwierzyć. Masz ciepłą rękę. Brygido, czy naprawdę sam Halny Dziadek przywiózł dziecko?
Brygida wstała od roboty, obejrzała z zaciekawieniem Heidi od stóp do głowy i rzekła:
— Nie wiem, matko, czy Halny Dziadek przywiózł tę małą. Musi jej się tylko zdawać.
Heidi spojrzała na nią wymownie, jak ktoś, co się nie myli, i odparła:
— Wiem dobrze, kto mnie okrył workiem i przywiózł tutaj. To był dziadek.
— Musi być zatem coś prawdy w opowiadaniu Pietrka z czasu letnich wypasów, chociaż nie chciałyśmy w to wierzyć. Sądziłam, że dziecko nie przeżyje tam trzech tygodni. Jakże ona wygląda, Brygido?
Brygida obejrzała Heidi ponownie i zdała matce sprawę.
— Jest zgrabna jak Adelajda. Włosy ma jednak ciemne, kędzierzawe, jak Tobiasz i ten stary na hali. Podobna do obojga rodziców.
Heidi nie próżnowała przez ten czas, ale badała wszystko, co tu można było zobaczyć. Po chwili rzekła:
— Babko, wiatr chwieje okiennicą. Dziadek wbiłby gwóźdź w tym miejscu i wszystko byłoby znowu w porządku. Jeśli się tego nie zrobi, okiennica na pewno rozbije szybę. O, patrz!
— Kochane dziecko! — odparła babka. — Nie mogę tego widzieć, ale słyszę doskonale. Nie tylko okiennica tłucze się na wietrze, ale cały dom trzeszczy i drga, gdy wicher zawieje. Zwłaszcza nocą, gdy oni śpią, strach mnie często zbiera, że wszystko spadnie na nasze głowy i zabije wszystkich troje. Nie ma nam jednak kto naprawić domu, Pietrek się na tym wcale nie zna.
— Czemuż to, babko, nie możesz widzieć, jak wiatr rusza okiennicą? O, popatrz,
Uwagi (0)