Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖
Heidi to wzruszająca klasyczna powieść nie tylko dla młodych czytelników.
Historia pięcioletniej dziewczynki, która po śmierci swoich rodziców zamieszkała z dziadkiem w jego domu w Alpach. Radosna dziewczynka podbiła serce dziadka, który przez okolicznych mieszkańców uważany jest za dziwaka i gbura, zawarła nowe przyjaźnie i wniosła wiele ciepła i radości w życie mieszkańców alpejskiej wioski. Niespodziewanie została zabrana do Frankfurtu, gdzie ma dotrzymywać towarzystwa chorej dziewczynce. Jak dalej potoczą się losy dziewczynki?
- Autor: Johanna Spyri
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri
Potem kobiety od nowa się użalały:
— Biedna, biedna Heidi!
Deta biegła co sił i odetchnęła, dopiero gdy głosy zostały daleko za nią. Nie była z sobą w porządku, gdyż matka, umierając, zleciła jej opiekę nad dzieckiem. Uspakajała się tylko, mówiąc sobie, że łatwiej jej będzie przyjść z pomocą siostrzenicy, gdy zarobi na służbie dużo pieniędzy. Cieszyła ją jednocześnie myśl, że zejdzie z oczu ludzi męczących ją uwagami i osiągnie dobry zarobek.
Po odejściu Dety stary dziadek siadł z powrotem na ławce i zaczął puszczać z fajki wielkie kłęby dymu. Patrzył przy tym w ziemię i milczał. Heidi rozglądała się tymczasem radośnie wokoło, zobaczyła przybudowaną do chaty stajenkę na kozy i zajrzała do wnętrza. Była pusta. Podczas dalszych poszukiwań doszła do trzech starych jodeł. Wiatr dął poprzez gałęzie, a szczyty drzew szumiały rozgłośnie. Heidi przystanęła, nadsłuchując. Gdy wiatr nieco przycichł, obeszła chatę i wróciła drugą stroną do dziadka. Zastawszy go w tej samej pozycji, co przedtem, stanęła przed nim, założyła ręce za plecy i zaczęła mu się przypatrywać. Po chwili podniósł głowę i zapytał, patrząc na stojącą nieruchomo:
— Cóż teraz myślisz robić?
— Chcę zobaczyć, co jest tam w środku, w chacie — odparła.
— Chodź więc! — zadecydował, wstał i skierował się ku drzwiom. — Zabierz ze sobą tobołek z odzieżą! — rozkazał, stojąc w progu.
— Już mi to niepotrzebne — oświadczyła Heidi.
Starzec obrócił się i spojrzał przenikliwie na dziecko, którego czarne oczy gorzały2 od ciekawości, co też może się znajdować w chacie.
— Mądre dziecko, zdaje się — mruknął pod wąsem i dodał: — Dlaczego jest ci to już niepotrzebne?
— Wolę chodzić jak kózki, lekko, na cienkich nóżkach.
— Zgoda, chodź sobie, ale zabierz te rzeczy — rozkazał dziadek — schowamy je do szafy.
Usłuchała natychmiast. Dziadek otwarł drzwi i wszedł, a Heidi za nim. Znaleźli się w obszernej izbie, stanowiącej jedyne pomieszczenie chaty. Był tu stół ze stołkiem, w jednym kącie znajdowało się legowisko dziadka, w drugim ognisko z wielkim kotłem, a po drugiej stronie widniały w ścianie wielkie drzwi. Dziadek otwarł je. Była to właśnie szafa. Wisiała tu jego odzież, na półce leżało kilka koszul, pończochy, ręczniki, na drugiej Heidi ujrzała kilka talerzy, kubków i szklanek, zaś na najwyższej leżał duży, okrągły chleb, wędzone mięso i ser. Szafa ta mieściła w sobie wszystko, co posiadał dziadek i czego potrzebował do życia. Gdy tylko szafa została otwarta, Heidi zbliżyła się prędko i wepchnęła swój tobołek głęboko, za odzież dziadka, tak by było jak najtrudniej znaleźć to wszystko. Potem objęła spojrzeniem izbę i spytała:
— Gdzie będę spała, dziadku?
— Gdzie zechcesz — odparł.
Heidi bardzo się to spodobało. Zaczęła szukać po wszystkich kątach, gdzieby sobie urządzić posłanie. Nad legowiskiem dziadka był w powale3 otwór, do którego wiodła drabina. Heidi weszła po niej na strych. Znalazła tam całe kupy wonnego siana, a przez okrągłą lukę widać było dolinę, aż po krańce widnokręgu.
— Tutaj będę spała! — krzyknęła dziadkowi z góry. — Ślicznie tu! Chodź, dziadku, i zobacz sam!
— Znam to, znam! — odpowiedział z dołu.
— Urządzę sobie legowisko! — powiedziała, krzątając się ochoczo. — Musisz jednak przyjść i przynieść mi prześcieradło, bo na łóżku musi być prześcieradło, zanim się ktoś położy.
— Tak, tak — mruknął. Po chwili podszedł do szafy, zaczął w niej grzebać, wyciągnął spod koszul wielkie, grube płótno, mogące od biedy udawać prześcieradło, i wszedł po drabinie. Zastał na strychu porządne posłanie. Siano nastroszone było w miejscu, gdzie miała spocząć głowa, zwrócona wprost ku okrągłemu otworowi.
— Dobrześ to zrobiła! — pochwalił. — Ale zaczekaj jeszcze — wziął sporą naręcz siana i pogrubił dwukrotnie posłanie, by leżąca nie odczuwała twardego podłoża, i powiedział: — Tak. Teraz nakryjemy to prześcieradłem.
Heidi objęła oburącz płótno, ale ledwo zdołała je unieść, tak było ciężkie. Wyszło jej to zresztą na korzyść, gdyż spoistego materiału nie przebijały ostre źdźbła siana. Rozpostarli je oboje na sianie, a ponieważ było za długie i za szerokie, Heidi podwinęła brzegi pod siano. Łóżko wyglądało teraz porządnie i czysto. Heidi patrzyła na nie zamyślona, potem zaś rzekła:
— Zapomnieliśmy o czymś jeszcze, dziadku.
— O czymże to? — spytał.
— O kołdrze. Kładąc się do łóżka, trzeba wejść pomiędzy prześcieradło a kołdrę.
— Tak myślisz? A jeśli ja nie mam kołdry?
— To nic — uspokoiła go. — Zamiast kołdry można wziąć siana.
To powiedziawszy, Heidi ruszyła do sterty, ale ją powstrzymał.
— Czekaj, zaraz wrócę!
Zeszedł na dół i podszedł do swego legowiska. Po chwili przyniósł gruby, płócienny wór, położył go na podłodze i spytał:
— To lepsze od siana, prawda?
Heidi oburącz chwyciła wór, chcąc go rozłożyć, ale małe rączki nie mogły podołać ciężkiej tkaninie. Dziadek pospieszył z pomocą i wkrótce łóżko zostało przykryte. Heidi patrzyła na nie z podziwem, potem zaś oświadczyła:
— Śliczne mam łóżko i kołdrę! Chciałabym, by już noc nadeszła i bym się mogła położyć.
— Sądzę, że można by przedtem zjeść coś, jak myślisz?
Heidi pod wrażeniem przygotowywania łóżka zapomniała o wszystkim innym. Teraz jednak, na wzmiankę o jedzeniu, uczuła silny głód. Wczesnym rankiem dostała kawałek chleba i filiżankę cienkiej kawy, potem zaś odbyła daleką drogę. Toteż zgodziła się zaraz, mówiąc:
— I ja tak myślę.
— Skoro jesteśmy jednej myśli, to zejdź! — powiedział i oboje zeszli do izby.
Dziadek podszedł do ogniska, odsunął wielki kocioł, nastawił mniejszy, wiszący na łańcuchu, potem zaś, usiadłszy na drewnianym zydlu4, rozdmuchał węgle i dołożył drzewa. Niedługo w kociołku zaczęło syczeć, a dziadek obracał tymczasem nad ogniem wielki kawał sera, zatknięty na długi żelazny widelec. Ser nabrał ze wszystkich stron pięknego, złotego koloru. Heidi przypatrywała się temu z wielkim zaciekawieniem. Nagle jednak coś jej widocznie wpadło do głowy, gdyż pobiegła do szafy i zaczęła się żywo krzątać. Po chwili dziadek wrócił do stołu z garnkiem i upieczonym serem w rękach. Zastał już krągły chleb, dwa talerze i dwa noże pięknie ułożone. Heidi dostrzegła wszystko w szafie i domyśliła się, czego będzie trzeba do jedzenia.
— Dobrze, że sama potrafisz coś zrobić — pochwalił ją, kładąc ser na chlebie — ale czegoś jeszcze brak na stole.
Heidi spojrzała na garnek, z którego obiecująco buchała para, i pobiegła do szafy. Znalazła tylko jedną miseczkę. Ale jej zakłopotanie trwało nie długo. Chwyciła jedną z dwu stojących na półce szklanek i wróciła do stołu.
— Umiesz sobie, jak widzę, poradzić! — powiedział. — Gdzież będziesz teraz siedziała?
Na jedynym stołku siedział sam dziadek. Heidi skoczyła do ogniska, przyniosła zydel i usiadła.
— Siedzisz, co prawda — zauważył — ale trochę za nisko. Z mojego stołka też byś nie dosięgła stołu. Ale poradzimy i na to.
Wstał, napełnił miseczkę gorącym mlekiem, postawił ją na stołku i przysunął do zydla, tak że Heidi miała swój własny stół. Dziadek położył przed nią duży kawałek chleba i złocistego sera, potem zaś powiedział:
— Jedz, Heidi!
Sam usiadł na krawędzi stołu i zaczął się posilać. Heidi chwyciła oburącz miseczkę i zaczęła pić: piła, piła bez przestanku. Pragnienie, wywołane długą podróżą, pojawiło się dopiero teraz. Po chwili odetchnęła głęboko, gdyż pijąc łapczywie, zapomniała oddychać, i postawiła na stołku pustą miseczkę.
— Smakuje ci mleko? — spytał dziadek.
— Nigdy nie piłam tak dobrego mleka! — oświadczyła Heidi.
— Dostaniesz jeszcze — rzekł na to.
Powtórnie napełnił miseczkę i postawił przed dziewczynką, która teraz zajadała chleb, posmarowany złocistym, miękkim jak masło serem. Smakowało jej bardzo, popijała mlekiem i miała bardzo zadowoloną minę. Po jedzeniu dziadek poszedł do obórki, by ją uporządkować. Heidi przyglądała się z zaciekawieniem, jak zamiatał, a potem rozrzucał świeżą mierzwę5, by kozom było wygodnie spać. Następnie ruszył ku zaroślom. Wyciął tam kilka długich kijków, zaczął majstrować koło sporej deski, wiercił dziury, klepał, kuł, wbijał gwoździe i oto nagle zrobił się z tego wszystkiego stołek taki sam jak dziadka, tylko dużo wyższy.
— Co to jest, Heidi? — spytał w końcu dziadek.
— To jest mój stołek, bo taki wysoki. Jakżeś prędko go zrobił, dziadku! — powiedziała, zdjęta wielkim podziwem.
— Rozumie wszystko, na co patrzy! — mruknął pod wąsem. Potem zaczął krążyć wokoło chaty. Gdzieniegdzie wbił gwóźdź, poprawił coś u drzwi, chodził długo z młotkiem i gwoźdźmi w rękach, łatając to i owo lub usuwając, co niepotrzebne. Heidi chodziła za nim krok w krok, patrzyła na niego nieustannie, a wszystko, co robił, wydawało jej się bardzo zabawne.
Na tym upłynął im czas do wieczora. Stare jodły zaszumiały głośniej, silny wiatr rozkołysał ich gęste korony. Heidi słuchała tego szumu z nieopisanym zachwytem, skakała wesoło dookoła drzew, doznając ogromnej radości, a dziadek patrzył na nią, stojąc pod drzwiami obórki. Nagle zabrzmiał przenikliwy gwizd. Heidi przerwała skakanie, a dziadek spojrzał w stronę gór. Wąską ścieżyną pędziła w szalonych skokach trzoda kóz, a pośrodku nich biegł Pietrek. Heidi wydała okrzyk radości i rzuciła się między kozy, witając z osobna każdą, starą znajomą z dzisiejszego ranka. Pod chatą zatrzymało się wszystko, a ze stada wyszły dwie smukłe kózki, biała i brunatna. Zbliżywszy się do dziadka, zaczęły lizać jego palce, w których miał sól. Robił tak każdego wieczora, witając swoje zwierzęta. Pietrek popędził dalej trzodę, a Heidi głaskała jedną i drugą kozę, potem zaś pobiegła wokoło, by je pogłaskać także z drugiej strony, i radowała się nimi bardzo.
— Czy one naprawdę nasze? Czy obie nasze, dziadku? — pytała. — Czy pójdą do obórki? Czy zostaną u nas na zawsze? — pytała i pytała, tak że dziadek z trudem mógł wtrącić swoje: „Tak, tak”.
Gdy kozy zlizały sól, powiedział:
— Przynieś teraz swoją miseczkę i chleb.
Heidi przyniosła posłusznie jedno i drugie. Dziadek udoił z białej kozy pełną miseczkę mleka, ukroił chleba i rzekł:
— Teraz jedz, a potem idź spać! Ciotka Deta zostawiła dla ciebie zawiniątko, są tam koszule i inne drobiazgi. Znajdziesz je w razie potrzeby w szafie. Ja się zajmę kozami. Dobranoc!
— Dobranoc, dziadku! Dobranoc! A jak się nazywają nasze kózki? Jak się nazywają, dziadku? — spytała, biegnąc za odchodzącymi.
— Biała nazywa się Białuszka, a brunatna Buraska! — odpowiedział.
— Dobranoc, Białuszko! Dobranoc, Burasko! — wykrzyknęła z całej siły, bo kozy weszły już do obórki. Potem siadła na ławce, zaczęła jeść i pić, ale musiała się spieszyć, gdyż wiatr dął tak silnie, że omal nie zdmuchnął jej z siedzenia. Skończywszy, weszła po drabinie do swej sypialni, wsunęła się pod kołdrę i po chwili spała tak smacznie, jakby leżała w książęcym łożu. Niedługo potem, jeszcze przed zupełnym zapadnięciem nocy, położył się także dziadek. Wstawał zawsze razem ze słońcem, a wiadomo, że w górach słońce wschodzi latem bardzo wcześnie. Wiatr nabrał w nocy takiej siły, iż cały dom drgał, belki trzeszczały, w kominie wyło żałośnie, a mniejsze gałęzie starych jodeł spadały raz po raz na ziemię. Dziadek wstał, mruknął pod wąsem: — Pewnie się boi ta mała! — wszedł na strych i zbliżył się do legowiska Heidi. Szybko przelatujące chmury zakrywały, to znów odsłaniały księżyc. Właśnie teraz przez krągły otwór dachu padły na dziecko jasne promienie. Leżała spokojnie, zarumieniona z powodu ciężaru kołdry, podłożywszy pod głowę krągłe ramię, i śniło się jej zapewne coś miłego, gdyż miała rozradowaną buzię. Dziadek patrzył na nią, póki było jasno, potem zaś wrócił na swoje legowisko.
Wczesnym rankiem zbudził Heidi przenikliwy gwizd. Otworzywszy oczy, ujrzała pęk złocistych promieni, które padając przez otwór, przepajały jej posłanie, siano i wszystko wokoło przecudną poświatą. Rozglądała się przez chwilę, wielce zdumiona, gdyż nie wiedziała, gdzie jest. Dopiero gruby głos dziadka przypomniał jej, skąd przybyła i że jest u dziadka na hali, nie zaś u starej Urszuli, która była całkiem głucha, a siedziała ciągle przy ognisku, gdyż drżała zawsze z zimna. Nie pozwalała Heidi wychodzić z izby, dlatego że, nie słysząc, chciała ją mieć ciągle na oku. Heidi nieraz ciasno było w izbie i chętnie wybiegłaby w pole. Toteż ucieszyła się, wspomniawszy, gdzie jest, ile nowości poznała wczoraj, ile ich dziś ujrzy, a zwłaszcza Białuszkę i Buraskę. Wyskoczyła czym prędzej z pościeli i w ciągu kilku minut wdziała to, co miała na sobie poprzedniego dnia, a było tego bardzo mało. Zeszła po drabinie i wyskoczyła za próg chaty. Stał tu Pietrek ze swoją trzodą, a dziadek wyprowadzał właśnie obie kozy z obórki, żeby je przyłączyć do reszty towarzystwa. Heidi pobiegła je przywitać.
— Czy pójdziesz na pastwisko? — spytał dziadek, a Heidi podskoczyła wysoko z radości. — Ale przedtem trzeba się umyć. Inaczej słońce cię wyśmieje. Jest czyste i lśniące, więc nie lubi brudasów. Tam masz przygotowane, co trzeba!
Wskazał na wielki ceber6, pełny wody, stojący przed drzwiami w słońcu. Heidi pobiegła i dopóty się pluskała i myła, aż była czyściuteńka. Tymczasem dziadek wszedł do chaty, mówiąc do Pietrka:
— Chodź no tu, kozi generale, i weź ze sobą plecak!
Zdumiony Pietrek wszedł i podał plecak, w którym miał swój chudy posiłek południowy, wzięty z domu.
— Otwieraj! — rozkazał dziadek, potem zaś włożył do środka wielki kawał chleba i sporo sera.
Pietrek wytrzeszczył oczy, bowiem to, co starzec włożył do plecaka, przewyższało dwukrotnie jego własne zapasy.
— Tak! Teraz jeszcze miseczka — rzekł dziadek. —
Uwagi (0)