Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖
Heidi to wzruszająca klasyczna powieść nie tylko dla młodych czytelników.
Historia pięcioletniej dziewczynki, która po śmierci swoich rodziców zamieszkała z dziadkiem w jego domu w Alpach. Radosna dziewczynka podbiła serce dziadka, który przez okolicznych mieszkańców uważany jest za dziwaka i gbura, zawarła nowe przyjaźnie i wniosła wiele ciepła i radości w życie mieszkańców alpejskiej wioski. Niespodziewanie została zabrana do Frankfurtu, gdzie ma dotrzymywać towarzystwa chorej dziewczynce. Jak dalej potoczą się losy dziewczynki?
- Autor: Johanna Spyri
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri
Pan Sesemann przystanął, przerażony, potem rzekł:
— Ha, wobec tej diagnozy należy działać niezwłocznie.
Wzięli się pod ręce i chodząc po pokoju, omawiali szczegóły. Potem doktor poszedł. Minęło już sporo czasu i brzask świtu oświetlił sień, gdy sam pan domu otwarł bramę przyjacielowi.
Pan Sesemann wbiegł spiesznie po schodach i wielce rozdrażniony zapukał tak mocno do sypialni panny Rottenmeier, że wydała okrzyk przerażenia i wyskoczyła z łóżka. Posłyszała głos pana domu:
— Proszę się pospieszyć! Czekam w jadalni. Trzeba przygotować wszystko do odjazdu.
Spojrzała na zegarek. Była piąta. Tak wcześnie nie wstawała dotąd w życiu. Cóż się mogło stać? Pod wpływem ciekawości i niepokoju chwytała niewłaściwe części odzieży, nie mogąc dojść do ładu. Mając już coś na sobie, szukała tego samego po całym pokoju.
Tymczasem pan Sesemann szedł korytarzami i dzwonił gwałtownie, tak że we wszystkich sypialniach domownicy jeden po drugim wyskakiwali z łóżek i ubierali się spiesznie, a niezręcznie, w przekonaniu, że duch napadł na pana domu, który w ten sposób wzywa ratunku. Zjawiali się po kolei, coraz to dziwaczniej ubrani, stając przed chlebodawcą, który zupełnie zdrowy chodził raźno po jadalni, a nie było po nim widać, by doznał strachu z powodu ducha. Jan otrzymał polecenie, by doprowadził do porządku powóz i konie, a potem zajechał przed dom, Tineta miała zbudzić Heidi i przygotować ją do podróży, Sebastian miał czym prędzej pójść do chlebodawców Dety z wezwaniem, by stawiła się niezwłocznie. Panna Rottenmeier nadeszła jako tako ubrana, tylko czepek tkwił na jej głowie odwrotnie, co dawało wrażenie, że ma twarz zwróconą na plecy. Pan Sesemann, nie zważając na to, przystąpił niezwłocznie do rzeczy. Oświadczył czcigodnej damie, że ma bez straty czasu postarać się o duży kufer do spakowania wszystkich rzeczy małej Szwajcarki... tak ją bowiem zazwyczaj nazywał, nie mogąc nawyknąć do imienia Heidi... a oprócz tego polecił dodać sporo sukienek i drobiazgów Klary, by dziecko przywiozło coś porządnego do domu. Wszystko to stać się musiało zaraz, bez długiego namysłu.
Panna Rottenmeier osłupiała. Stała bez ruchu, zapatrzona w pana Sesemanna. Spodziewała się wstrząsającej historii z duchami i była jej nawet, teraz po dniu, ciekawa, zamiast tego jednak otrzymała mnóstwo niewygodnych zleceń. Tak szybko nie sposób było dać wszystkiemu radę. Stała zatem, czekając na dalsze wyjaśnienia.
Ale pan Sesemann ani o tym myślał. Obrócił się na pięcie i zapukał do pokoju córki. Przypuszczał, że już nie śpi, zbudzona niezwykłym ruchem i rozgwarem, i tak też było. Usiadł przy jej łóżku i opowiedział cały przebieg nocnej przygody. Dodał jeszcze, że zdaniem doktora stan Heidi jest dość groźny. Nocne wycieczki mogły przybrać rozmiary chodzenia po dachach, połączonego z wielkim niebezpieczeństwem. Postanowił więc odesłać ją niezwłocznie do domu, gdyż nie mógł brać na siebie tak wielkiej odpowiedzialności. Prosił córkę, by się nie opierała, gdyż inaczej być nie może.
Dotknęło to bardzo Klarę, próbowała różnych wybiegów, ale ojciec nie ustąpił. Przyrzekł jej tylko, że pojadą w przyszłym roku do Szwajcarii, jeśli będzie rozsądna i przestanie lamentować. Zgodziła się w końcu, żądając tylko, by przyniesiono do jej pokoju kufer Heidi. Chciała do niego włożyć to, co być musiało miłe dla Heidi. Ojciec przystał ochoczo, zachęcając ją nawet, by wyposażyła dostatnio przyjaciółkę. Tymczasem nadeszła ciotka Deta. Czekała niecierpliwie w przedpokoju, zaciekawiona niezwykłym o tej porze wezwaniem. Pan Sesemann objaśnił rzecz pokrótce, żądając, by dziś jeszcze odwiozła Heidi do domu. Ta niespodziewana wieść wielce ją rozczarowała. Nie zapomniała wcale, że dziadek zabronił jej pokazywać mu się na oczy. Czuła, że przywożąc dziecko dziadkowi z powrotem, rozzłościłaby go srodze. Bez długiego zatem namysłu zaczęła wymownie dowodzić, że w żaden sposób nie może zaraz jechać, a w następnych dniach jeszcze trudniej jej się oddalić ze służby. Pan Sesemann zwrócił się więc do Sebastiana i rozkazał mu natychmiast przygotować wszystko do drogi. Jeszcze tego samego dnia jeszcze miał dotrzeć z Heidi do Bazylei27, nazajutrz zaś odwieźć ją do domu. Potem miał zaraz wracać. Dziadkowi Heidi nie trzeba było nic mówić, gdyż list wszystko wyjaśni.
— Najważniejsza rzecz, Sebastianie, to punktualność! Znam pewien hotel w Bazylei. Pokażesz mój bilet wizytowy, a dadzą ci dla dziecka porządny pokój. Gdy się położy, wejdziesz i zaryglujesz okna, tak by trzeba było do ich otwarcia wielkiej siły, potem zamkniesz z zewnątrz drzwi na klucz. Dziecko wędruje po nocach i mogłoby sobie zrobić coś złego, wychodząc z pokoju w nieznanym domu. Rozumiesz?
— Ach, ach! — zdumiał się wielce Sebastian. — Więc to ona była duchem?
Teraz zrozumiał wszystko.
— Tak, ona! Obaj z Janem jesteście tchórze i błazny!
Rzekłszy to, poszedł do swego gabinetu pisać list do dziadka Heidi.
Sebastian dumał przez chwilę, powtarzając sobie w duchu:
— Czemuż dałem się cofnąć w głąb pokoju temu tchórzliwemu Janowi? Trzeba było podejść do białej postaci! Tak, zrobiłbym to niezawodnie!
Nabrał odwagi teraz, gdy słońce świeciło jasno.
Tymczasem ubrana w odświętną sukienkę Heidi czekała, nie wiedząc o niczym. Tineta obudziła ją i pomogła ubrać się, nie mówiąc słowa. Robiła tak zawsze, gardząc nieposiadającą wykształcenia dziewczynką.
Pan Sesemann wszedł z listem w ręku do jadalni, gdzie już nakryto do śniadania i spytał:
— Gdzież dziecko?
Zawołano Heidi. Podeszła do pana Sesemanna, witając go na dzień dobry, on zaś spojrzał na nią pytająco i rzekł:
— Cóż sądzisz o tym wszystkim, moje dziecko?
Patrzyła na niego wielce zdumiona.
— A więc jeszcze nic nie wiesz? — roześmiał się. — Wracasz do domu, i to nawet zaraz.
— Do domu? — powtórzyła szeptem, pobladła strasznie i przez chwilę nie mogła odetchnąć, bo z wrażenia zamarło jej serce.
— A może nie chcesz jechać? — spytał ze śmiechem.
— O, chcę, chcę! — wyrzuciła, czerwieniejąc mocno.
— Ano, to dobrze! — powiedział, siadając, i dał znak, by zrobiła to samo. — Trzeba się porządnie najeść, potem do powozu i jazda!
Heidi nie mogła przełknąć kąska, mimo wysiłków, by być posłuszną. W tym podnieceniu nie wiedziała, czy śni, czy naprawdę przeżywa to wszystko. A może się znowu zbudzi, stojąc w bramie w nocnej koszulinie?
— Sebastian zabierze obfity zapas jedzenia i napitku! — powiedział pan Sesemann do wchodzącej właśnie panny Rottenmeier. — Dziecko, oczywiście, w tej chwili jeść nie może! Idź teraz do Klary — dodał łagodnie — zanim powóz podjedzie.
Pobiegła czym prędzej.
Pośrodku pokoju Klary stał otwarty olbrzymi kufer.
— Chodź, Heidi! Patrz, co dla ciebie kazałam spakować. Cieszysz się, prawda? — zawołała Klara.
Zaczęła wyliczać mnóstwo rzeczy: suknie, fartuszki, ręczniki, prześcieradła, chustki, przybory do szycia.
— A tu, popatrz, Heidi! — powiedziała, podnosząc koszyk.
Heidi zajrzała do niego i podskoczyła radośnie, gdyż było w nim dwanaście ślicznych, białych bułeczek, przeznaczonych dla babki. W tym rozradowaniu obie całkiem zapomniały, że nadchodzi chwila rozstania, nagle jednak rozległo się wołanie:
— Powóz czeka!
Heidi pobiegła do swego pokoju po książkę otrzymaną od babuni. Nie rozstając się z nią w dzień ni w nocy, trzymała skarb swój pod poduszką. Nakryła książką bułeczki w koszu. Potem otwarła szafę i zaczęła szukać czegoś, czego na pewno nie zapakowano do kufra. Znalazła starą czerwoną chustkę, która nie miała łaski w oczach panny Rottenmeier, owinęła w nią ten inny przedmiot, wydobyty z głębi szafy, i wróciwszy, położyła zawiniątko na wierzchu zamkniętego już kufra. Potem włożyła na głowę nowy, piękny kapelusik.
Pożegnanie z Klarą trwało krótko, gdyż pan Sesemann czekał już, by wsadzić Heidi do powozu. Panna Rottenmeier stała na szczycie schodów, chcąc tu pożegnać dziewczynkę. Ujrzawszy czerwone zawiniątko, wzięła je i rzuciła na ziemię.
— Nie, Adelajdo! — rzekła karcąco. — Z tym nie możesz od nas wyjeżdżać. Zresztą, cóż ci po tej szmacie. Ano, bądźże zdrowa!
Wobec zakazu Heidi nie mogła podnieść zawiniątka, spojrzała tylko na pana Sesemanna tak żałośnie, jakby ją pozbawiono największego skarbu.
— O nie! — powiedział gospodarz domu stanowczym tonem. — Niechże to dziecko zabierze do domu wszystko, co mu sprawia przyjemność, choćby miała wieźć ze sobą młode kocięta i żółwie. Nie gorszmy się tym, droga panno Rottenmeier!
Słysząc to, Heidi podniosła z ziemi swoje zawiniątko, a oczy jej zabłysły podzięką i radością. Wsadziwszy ją do powozu, pan Sesemann podał jej rękę, zapewniając, że ani on, ani Klara nigdy o niej nie zapomną. Życzył jej szczęśliwej podróży, a Heidi także podziękowała mu za wszystkie dobrodziejstwa, na końcu zaś rzekła:
— Zasyłam serdeczne pozdrowienie panu doktorowi i dziękuję mu stokrotnie!
Zapamiętała bowiem dobrze, jak ją zapewniał, że „jutro wszystko będzie dobrze”! Tak też dosłownie się stało.
Wsadzono Heidi do powozu, potem umieszczono koszyk, paczkę z zapasami i Sebastiana. Pan Sesemann zawołał raz jeszcze:
— Szczęśliwej drogi!
Potem powóz ruszył.
Heidi, siedząc w wagonie, trzymała koszyk na kolanach, gdyż za nic nie chciała się z nim rozstać nawet na chwilę. Były tam bułeczki dla babki, pilnowała ich więc troskliwie, co pewien czas zaglądając, czy nie zginęły. Przez kilka godzin siedziała jak trusia, teraz dopiero uświadamiając sobie dokładnie, że wraca do dziadka, na halę, do babki i Pietrka-koźlarza. Przed oczyma stanęło jej wszystko jak żywe, w głowie zaczęły krążyć nowe myśli, w końcu zaś spytała trwożnie:
— Sebastianie! Czy babka na hali nie zmarła podczas mojej tak długiej nieobecności?
— Nie, nie! — uspokajał ją. — Miejmy nadzieję, że żyje i zdrowa!
Heidi zamyśliła się znowu, czasem zaglądając do koszyka, gdyż główną jej chęcią było dowieźć bułeczki i położyć babce na stole. Po kilku godzinach odezwała się znowu:
— Sebastianie! Chciałabym bardzo wiedzieć na pewno, że babka jeszcze żyje.
— O tak, tak! — odparł rozespany Sebastian. — Żyje, zapewne... czemużby miała nie żyć?
Potem Heidi zasnęła. Ubiegła noc była wielce niespokojna, potem wstała wcześnie, toteż zapadła w głęboki sen i zbudziła się, dopiero gdy Sebastian zaczął nią potrząsać, wołając:
— Panienko! Panienko! Wysiadamy! To Bazylea!
Nazajutrz jechali dalej długo. Heidi ciągle trzymała na kolanach swój koszyk. Nie mówiła nic, a napięcie oczekiwania wzrastało w niej z każdą chwilą. Wreszcie, kiedy całkiem zapomniała o tym, gdzie wysiada, usłyszała okrzyk: „Mayenfeld!”. Skoczyła z ławki, a to samo zrobił Sebastian, również niespodziewający się, że są na miejscu. Wysiedli, kosz postawiono obok nich, pociąg zagwizdał i ruszył dalej. Sebastian posłał za nim żałosne spojrzenie, o ileż bowiem wygodniej było siedzieć na miękkiej ławce, niż iść pieszo po wertepach, a na końcu jeszcze wspinać się na jakieś tam skały, dzikie, jak ponoć wszystko w tym kraju. Rozejrzał się bacznie, szukając kogoś, kto by mu wskazał drogę do osiedla. Tuż pod dworcem stał niewielki wóz drabiniasty z chudym konikiem. Barczysty chłop ładował na niego kilka wielkich worów odebranych z kolei. Sebastian podszedł do niego i spytał o najbezpieczniejszą drogę do osiedla.
— U nas wszystkie drogi są bezpieczne! — odparł krótko wieśniak.
Sebastian zapytał teraz o najlepszą drogę, gdzie nie ma przepaści, a także w jaki sposób można by dostawić do osiedla kufer. Chłop zmierzył kufer oczyma, po chwili zaś oświadczył, że jeśli nie jest zbyt ciężki, zawiezie go, gdyż jedzie właśnie do osiedla. Zaczęli rozmawiać i nastąpiła ugoda, mocą której wieśniak miał za pewną zapłatą odwieźć kufer razem z Heidi do osiedla, skąd będzie mogła pod wieczór dostać się z kimś do domu.
— Pójdę sama! — oświadczyła, przysłuchując się układom. — Znam drogę doskonale!
Sebastianowi spadł ciężar z serca. Nie potrzebował już łazić po górach i skałach. Skinął tajemniczo, odprowadził Heidi na bok i wręczył jej ciężki rulon oraz list do dziadka, mówiąc, że rulon jest podarkiem pana Sesemanna i trzeba go włożyć na sam spód koszyka, pod bułki. Nie wolno zgubić tego rulonu, gdyż inaczej pogniewałby się strasznie i już nigdy w życiu nie udobruchał.
— Nie zgubię go na pewno! — oświadczyła Heidi stanowczo, wkładając oba przedmioty na spód koszyka.
Wkrótce na wozie znalazł się kufer, a potem Heidi wraz z koszykiem. Sebastian podał jej na pożegnanie rękę i zaczął znakami przypominać, by strzegła zawartości kosza. Woźnica był w pobliżu, więc przez ostrożność nie chciał mówić. Nie czuł się wcale w porządku z sumieniem, bowiem miał osobiście odwieźć dziewczynkę na miejsce. Woźnica usiadł obok Heidi i wóz potoczył się w stronę gór, zaś Sebastian, wielce zadowolony, że zaoszczędził sobie wycieczki w góry, zajął miejsce na stojącej pod budynkiem stacyjnym ławce, w oczekiwaniu pociągu powrotnego.
Woźnicą był piekarz z osiedla. Przyjechał na stację po worki z mąką. Nie widział dotąd Heidi, znał jednak, jak wszyscy, dzieje wnuczki Halnego Dziadka. Znał ponadto jej rodziców, więc łatwo domyślił się reszty. Dziwiło go trochę, że wraca, wszczął więc rozmowę:
— Ty jesteś zapewne tą dziewczyniną, która mieszkała u Halnego Dziadka?
— Tak.
— Źle ci było, widać, w mieście, skoro wracasz?
— Nie. Było mi we Frankfurcie dobrze, jak może nikomu w świecie.
— Czemuż więc wracasz?
— Dlatego, że mi pozwolił pan Sesemann.
— Ba! Mogłaś przecież zostać mimo pozwolenia!
— Wróciłam, gdyż nad wszystko wolę być u dziadka na hali!
— Zmienisz pewnie zdanie,
Uwagi (0)