Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖
Heidi to wzruszająca klasyczna powieść nie tylko dla młodych czytelników.
Historia pięcioletniej dziewczynki, która po śmierci swoich rodziców zamieszkała z dziadkiem w jego domu w Alpach. Radosna dziewczynka podbiła serce dziadka, który przez okolicznych mieszkańców uważany jest za dziwaka i gbura, zawarła nowe przyjaźnie i wniosła wiele ciepła i radości w życie mieszkańców alpejskiej wioski. Niespodziewanie została zabrana do Frankfurtu, gdzie ma dotrzymywać towarzystwa chorej dziewczynce. Jak dalej potoczą się losy dziewczynki?
- Autor: Johanna Spyri
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri
Oczy Heidi rozbłysły radością.
— Czy można mu powiedzieć wszystko? — spytała.
— Wszystko! Wszystko!
Dziewczynka wysunęła rękę z dłoni babuni, pytając pospiesznie:
— Czy mogę teraz odejść?
— Naturalnie! — odparła babunia, a Heidi pobiegła prędko do swego pokoju, siadła w kącie na zydlu, złożyła ręce, powiedziała Bogu wszystko, co miała na sercu, co ją smuciło, i prosiła gorąco, serdecznie, by jej pomógł powrócić do domu dziadka.
Minął tydzień z okładem, pewnego dnia zgłosił się do babuni pan profesor, prosząc o posłuchanie w ważnej sprawie. Babunia wyciągnęła do niego przyjaźnie rękę, mówiąc:
— Drogi panie profesorze, witam pana! Proszę usiąść tu, przy mnie! — podsunęła krzesło. — A teraz chciałabym wiedzieć, co pana do mnie sprowadza? Chyba nie usłyszę czegoś złego lub jakichś skarg, nieprawdaż?
— Wprost przeciwnie, czcigodna pani! — zaczął pan profesor. — Nastąpiło coś, czegom się już nie spodziewał ani czego przypuścić nie mógł nikt wtajemniczony w uprzedni stan rzeczy, albowiem wszystkie przesłanki kazały przyjąć za fakt niemożliwość tego, co się jednak istotnie stało i to w sposób zgoła cudowny, sprzeczny z tym, czego logicznie spodziewać się należało...
— Czy może Heidi nauczyła się czytać? — spytała pani Sesemann znienacka.
Pan profesor oniemiał ze zdumienia i wytrzeszczył oczy.
— To wprost niepojęte! — rzekł po chwili. — Uczennica, która mimo gorliwych wysiłków i objaśnień z mej strony nie mogła tak długo rozróżniać liter, tak dalece, że chciałem zaprzestać nauki, porzucić zamysł nieosiągalny, ta właśnie uczennica posiadła, w ciągu jednej nocy, rzec można, sztukę czytania i odczytuje całe zdania poprawnie, bezbłędnie, jak żadne z początkujących dzieci. Jednakże równie cudowny jest fakt, że czcigodna pani dobrodziejka przyjęła za możliwą ową tak odległą rzeczywistość.
— Dzieją się nieraz cuda na świecie! — potwierdziła pani Sesemann z uśmiechem. — Czasem schodzą się korzystne okoliczności, także zmiana metody nauczania wywołuje pożądane skutki. Cieszmy się zatem, kochany profesorze, z postępów tego dziecka i żywmy najlepsze nadzieje na przyszłość.
To rzekłszy, wstała, odprowadziła profesora do drzwi i poszła szybko do pracowni, by się naocznie przekonać. Zastała Heidi przy Klarze. Dziewczynka czytała jej jedną z historyjek, z wyraźnym zdumieniem własnym i coraz to większym zapałem. Wkroczyła w nowy świat, a czarne litery przybrały postać ludzi i rzeczy, nabrały życia i przeistoczyły się w czarowne historyjki. Jeszcze tego samego wieczora, gdy Heidi przyszła na kolację, znalazła na swym talerzu wielką książkę z obrazkami, spojrzała na babunię, a babunia skinęła potakująco i rzekła:
— Jest twoja.
— Na zawsze? Nawet gdy wrócę do domu? — spytała, czerwona z radości.
— Na zawsze, na zawsze! — zapewniła babunia. — Jutro rozpoczynamy czytanie.
— Nie wrócisz, droga Heidi, do domu jeszcze przez długie lata! — wtrąciła Klara. — Babunia rychło odjedzie, więc tym bardziej musisz ze mną zostać.
Heidi obejrzała jeszcze swoją książkę przed snem i od tego dnia jej najmilszym zajęciem było siedzenie nad nią i ciągłe odczytywanie prześlicznych historyjek z obrazkami. Babunia mówiła często wieczorem:
— Teraz Heidi nam coś przeczyta!
Uszczęśliwiało ją to, czytała płynnie, a słuchając samej siebie, jeszcze lepiej wnikała w treść, zwłaszcza że babunia dorzucała niejedno objaśnienie lub szczegół. Heidi z upodobaniem wracała do obrazka przedstawiającego pastwisko i wesołego pasterza, opartego na wysokiej lasce. Pasł trzodę ojca, jego baranki i kozy, i to go radowało wielce. Potem jednak uciekł daleko na obczyznę, musiał paść świnie, żywił się byle czym i bardzo wychudł. Słońce nie świeciło już na tym pastwisku tak jasno, gdyż był to kraj szary i mglisty. Historia kończyła się jednak trzecim jeszcze obrazkiem. Stary ojciec wybiegał, rozpostarłszy ramiona, na spotkanie wracającego ze skruchą syna, który był obdarty, nieśmiały, chudy i miał podartą odzież. Tę ulubioną historyjkę odczytywała ciągle po cichu, to znów głośno, nadsłuchując bacznie objaśnień babuni, która nigdy ich nie szczędziła. Książka zawierała jeszcze dużo pięknych historyjek. Dni mijały szybko na czytaniu i oglądaniu obrazków, aż nadszedł niepostrzeżenie kres wizyty babuni we Frankfurcie.
Przez cały czas, który babunia spędziła we Frankfurcie, siadała ona po obiedzie przy śpiącej Klarze, zaś panna Rottenmeier znikała tajemniczo, spragniona widocznie wypoczynku. Nie trwało to jednak długo. Babunia wstawała z fotela, brała Heidi do siebie, dając jej różne zajęcia i rozmawiając z nią. Przywiozła kilka małych laleczek, ponieważ zaś miała dużo skrawków i płatków o świetnych barwach, pokazała Heidi, jak ma szyć sukienki i fartuszki, a dziewczynka pojęła w mig tę sztukę. Umiejąc czytać, czytywała teraz babuni historyjki, które były dla niej zawsze nowe i coraz to milsze. Przeżywała sama losy osób tam opisanych, weszła z nimi bardzo bliskie i radosne w stosunki. Mimo to jednak Heidi nie była wesoła, a jej oczy przestały się śmiać.
Nadszedł ostatni tydzień pobytu babuni. Wezwała do siebie dziewczynkę, gdyż Klara właśnie spała. Gdy Heidi weszła z książką pod pachą, babunia skinęła, by podeszła blisko do niej, odłożyła książkę na bok i rzekła:
— Powiedz mi, drogie dziecko, czemu nie jesteś wesoła? Czy masz ciągle jeszcze to samo zmartwienie?
— Tak — skinęła głową.
— Przecież się wywnętrzyłaś przed Bogiem?
— Tak.
— I modlisz się, jak sądzę, codziennie, prosząc, by wszystko się zmieniło na dobre i byś była wesoła?
— O nie. Już się wcale nie modlę.
— Cóż to, Heidi? Co mówisz? Dlaczego się nie modlisz, dziecko?
— To na nic! Bóg wcale nie dosłyszał mojej modlitwy, a wiem dlaczego! — i dodała z niejakim podnieceniem: — Co wieczór modli się w całym Frankfurcie tylu ludzi, że nie może sobie z nimi dać rady i oczywiście mnie nie słyszał.
— Jesteś tego pewna, Heidi?
— Modliłam się przez dobry tydzień, prosząc ciągle o to samo, a wszystko zostało po dawnemu.
— Mylisz się, dziecko! Bóg jest dla nas dobrym ojcem i wie dobrze, czego nam trzeba, chociaż my sami o tym nie wiemy. Jeśli się domagamy czegoś, co dla nas nie jest korzystne, odmawia tego, dając rzecz lepszą, oczywiście, gdy się modlimy wytrwale i gorąco, a nie uciekamy od niego zaraz i tracimy zaufanie. To, o coś prosiła, nie jest, widać, na razie dla ciebie dobre. Nie bój się, on dobrze słyszał, słyszy wszystkich ludzi całego świata od razu, a to dlatego, że jest Bogiem, nie zaś człowiekiem, jak ty i ja. Pomyślał sobie: „Heidi otrzyma to, o co prosi, ale dopiero wówczas, gdy to będzie dla niej dobre i uszczęśliwi ją. Jeśli bowiem przychylę się do jej prośby, a ona spostrzeże później, że byłoby lepiej, gdybym jej nie wysłuchał, wówczas zacznie płakać, narzekając, żem jej dał coś, co nie jest tak dobre, jak sądziła”. Patrzył na ciebie z góry, czy się modlisz żarliwie, codziennie, z zaufaniem, a tyś uciekła, zapominając o nim zupełnie. Nie słysząc czyjegoś głosu w tłumie zanoszących modły zapomina Bóg o tym człowieku i zostawia go własnym losom. Jeśli zaś potem człowiek narzeka, że mu nie pomógł, nie lituje się, ale powiada: „Przecież sam uciekłeś ode mnie!”. Czy chcesz, Heidi, by się tak z tobą stało? Radzę ci, proś zaraz Boga o przebaczenie tej ucieczki, módl się codziennie z zaufaniem, a zobaczysz, że uczyni wszystko, co trzeba, ty zaś odzyskasz wesołość i swobodę.
Heidi wysłuchała z uwagą, biorąc sobie do serca każde słowo babuni, do której miała pełne zaufanie.
— Pójdę zaraz, będę prosiła Boga o przebaczenie i nigdy już o nim nie zapomnę! — rzekła ze skruchą.
— Dobrze uczynisz, dziecko! Bóg ci dopomoże niezawodnie, gdy czas będzie na to, bądź pewna! — pochwaliła ją babunia, ona zaś pobiegła natychmiast do swego pokoju i jęła gorąco przepraszać Boga za to, że o nim zapomniała, błagając, by jej nie opuszczał.
Nadszedł dzień odjazdu, nader smutny, zarówno dla Klary, jak i Heidi. Babcia umiała go wprawdzie przemienić w dzień uroczysty, tak że się o smutku zapomniało, ale gdy dobrą staruszkę uniósł pojazd, zapadła w całym domu zupełna cisza i opustoszało wszystko, tak jak gdyby życie uleciało na zawsze. Siedziały obie do samego wieczora zadumane, nie wiedząc, co robić i co teraz nastąpi.
Nazajutrz po lekcji znalazły się znowu razem, a Heidi zaproponowała:
— Przeczytam ci coś, Klarciu, czy chcesz?
Klara zawsze była na to chętna. Ale czytanie nie trwało długo. Heidi zaczęła historię o umierającej babce i zaraz wydała rozpaczliwy okrzyk:
— Ach! Babka umarła!
Zaczęła łkać gwałtownie. Wszystko bowiem, co czytała, było dla niej przeżyciem osobistym.
— Umarła, umarła, nie dostawszy ani jednej bułki, a ja jej teraz już nie mogę przynieść!
Klara starała się wytłumaczyć płaczącej, że jest tu mowa o całkiem innej babce. Powiodło się to po dość długim perswadowaniu, ale chociaż dziewczynka uwierzyła w końcu, płakała dalej na myśl, że babka może umrzeć podczas jej, tak długiej, nieobecności, a dziadek także, i że gdy kiedyś wróci, po latach, na hali będzie pusto, cicho i zostanie sama jedna na świecie, pozbawiona wszystkich, których kochała.
Panna Rottenmeier weszła tymczasem do pracowni, słuchała przez pewien czas, jak Klara stara się uspokoić Heidi, gdy jednak dziewczynka łkała dalej, podeszła z oznakami niecierpliwości i rzekła surowo:
— Adelajdo! Jeśli choćby jeszcze raz rozpłaczesz się przy czytaniu jakiejś historyjki, zabiorę ci książkę i nie oddam wcale.
To wywarło wrażenie. Heidi umilkła, blednąc z przerażenia. Książka była jej największym skarbem. Otarła czym prędzej oczy i zaczęła tłumić łkanie, tak by go nie było słychać. Odtąd nie płakała nigdy przy czytaniu czegokolwiek. Sprawiało jej jednak dużo trudności owo tłumienie łez i okrzyków, wykrzywiała się niemiłosiernie, tak że Klara pytała:
— Heidi, cóż to za miny? Nie widziałam jeszcze czegoś takiego!
Miny nie sprawiały hałasu, uchodziły uwadze panny Rottenmeier, a gdy dziewczynka otrząsnęła się z ataku smutku, na pewien czas wszystko wracało znowu do równowagi. Heidi straciła całkiem apetyt, nie jadła teraz nic, a schudła i pobladła tak, że Sebastian nie mógł na to patrzeć. Podając najsmaczniejsze potrawy, stale odsuwane przez nią, pochylał się, szepcąc:
— Panienko! Proszę brać, to doskonałe! Nie tyle! Całą łyżkę! Jeszcze jedną!
Udzielał jej różnych ojcowskich rad, ale wcale nie pomagały. Heidi przestała niemal całkiem jadać, a gdy kładła się wieczorem spać, stawało jej zaraz przed oczyma wszystko, co zostawiła w domu. Płakała cichutko, tęsknie, tuląc twarz do pościeli, by nikt nie usłyszał.
Czas płynął. Heidi nie wiedziała wcale, czy jest wiosna, czy zima, gdyż mury i okna miały ciągle ten sam wygląd, a na świat wyjeżdżała tylko wtedy, gdy Klara czuła się wyjątkowo zdrowa. Przejażdżki te trwały jednak zawsze bardzo krótko, gdyż chora nie znosiła dalszych wycieczek. Toteż nie wydostawały się nigdy spośród murów i kamiennych ulic. Powóz zawracał rychło, toczył się z wolna szerokimi, pięknymi bulwarami23, gdzie nie było wysokiej trawy, kwiatków leśnych, gór ani jodeł. Pożądanie zobaczenia tych znanych z dawna rzeczy wzmogło się w niej do tego stopnia, że starczyło słowa przypomnienia w czytanych historyjkach, a następował zaraz atak bólu, z którym musiała ciężko walczyć. Tak przeminęła jesień, zima, słońce zaczęło jaskrawić białą ścianę przeciwległego domu, a Heidi rozmyślała o tym, że Pietrek wodzi już zapewne kozy na paszę, że żółte kwiatki lśnią w słońcu, a każdego wieczora góry płoną krwawą poświatą. Siedząc w kątku pokoju, zakrywała twarz dłońmi, nie chcąc patrzeć na oświetloną ścianę kamienicy. Siedziała tak długo, nieraz bez ruchu, walcząc z tęsknotą i czekając na wezwanie Klary, by do niej przyszła.
Od dni kilku panna Rottenmeier wędrowała po całym domu, pogrążona w głębokim milczeniu. Przechodząc o zmroku, zwłaszcza z pokoju do pokoju lub na korytarz, rozglądała się uważnie wokół i zaglądała we wszystkie kąty, jakby w obawie, że ktoś idący cicho z tyłu pociągnie ją znienacka za suknię. Sama odbywała przechadzki tylko po zamieszkałych częściach domu. Udając się na drugie piętro, gdzie były dostatnio umeblowane pokoje gościnne, albo na parter, do wielkiej sali, tętniącej echem kroków, z której ścian spoglądali poważnie rajcowie24, w wielkich białych kryzach, wymalowani w naturalnej wielkości, zabierała zawsze Tinetę, pod pozorem, że trzeba będzie może coś wynieść lub wnieść. To samo robiła Tineta. Mając coś tam załatwić, brała z sobą Sebastiana, pod tym samym pozorem przeniesienia czegoś, zbyt dla niej ciężkiego. O dziwo, Sebastian brał w podobnych okolicznościach stangreta Jana. Każde z nich było posłuszne takiemu wezwaniu, chociaż nigdy nie zachodziła potrzeba wnoszenia czy wynoszenia czegoś. Wśród domowników zapadła milcząca ugoda wzajemnej pomocy na wszelki wypadek. Na dole, w kuchni, stara kucharka stała przy garnkach i grzebała w nich zadumana, mrucząc pod nosem:
— Czego to człowiek nie dożył, miły Boże!
Od pewnego czasu w domu pana Sesemanna działy się dziwne rzeczy. Każdego ranka służba zastawała główną bramę otwartą na oścież, ale nigdzie nie było nikogo, kogo by można było posądzić o otwieranie. Zaraz na samym początku przetrząśnięto cały dom, by stwierdzić, czy czegoś nie brakuje, w przypuszczeniu, że złodziej wślizguje się co wieczór i nocą ucieka z łupem. Nic jednak nie zginęło. Ryglowano teraz bramę, zasuwając ponadto grubą belkę. Wszystko było daremne. Rankiem, choćby najwcześniejszym, służba zastawała bramę rozwartą na oścież. Wszędzie wokoło wszyscy jeszcze
Uwagi (0)