Darmowe ebooki » Powieść » Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Johanna Spyri



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 29
Idź do strony:
spali, a inne domy były szczelnie pozamykane. W końcu Sebastian i Jan zdobyli się na odwagę i pod wpływem namowy panny Rottenmeier postanowili spędzić noc w pokoju przylegającym do wielkiej sali, żeby zbadać przyczynę. Panna Rottenmeier wyposażyła ich w starą i nowszą broń rodziny Sesemannów i wręczyła Sebastianowi dużą butelkę likieru dla pokrzepienia sił przed spodziewaną walką.

Usiedli przy stole i zaczęli do siebie przepijać, co zrazu ich podnieciło, potem zaś zmorzyło, tak że obaj, rozparci w fotelach, usnęli. Stary zegar wieżowy wydzwonił północ. Sebastian otrzeźwiał i zaczął nawoływać towarzysza, ale Jan spał dalej, przekładając tylko głowę z poręczy na poręcz za każdym zawołaniem. Sebastian nastawił uszu, ale panowała głęboka cisza, zarówno w domu, jak i w ulicy. Nie zasnął na nowo, gdyż go zdjął lęk, teraz wołał na Jana półgłosem i potrząsał nim co chwila. W końcu wybiła pierwsza. Jan ocknął się, przypomniał sobie, dlaczego siedzi w fotelu, a nie leży w łóżku. Skoczył na równe nogi z wielką odwagą i zawołał:

— Sebastianie! Musimy przecież wyjrzeć do sieni i zobaczyć, co się dzieje! Przecież nie czujesz strachu? Idź za mną!

Jan otworzył z lekka przymknięte drzwi wiodące do sieni. Silny przeciąg zgasił mu zaraz świecę. Stangret skoczył wstecz, porwał ze sobą Sebastiana, zatrzasnął drzwi i co tchu przekręcił klucz. Potem wydobył zapałki, zaświecił. Stojący za nim Sebastian nie wiedział, co się stało, nie odczuł też przeciągu. Spojrzawszy na Jana przy blasku świecy, wydał okrzyk przerażenia. Stangret był trupio blady i drżał jak liść osiki.

— Co się stało? Coś zobaczył? — spytał ze współczuciem.

— Brama otwarta na oścież! — wyrzucił z trudem Jan. — A na schodach biała postać szła lekko, a potem znikła.

Sebastiana przeszły ciarki. Siedli obaj blisko siebie, nie ruszając się już wcale, aż do świtu. Gdy w ulicy zatętniło życie, wyszli razem, zamknęli otwartą dotąd bramę, potem zaś udali się do panny Rottenmeier, żeby złożyć raport. Czekała już na nich mimo wczesnej godziny, gdyż tej nocy w żaden sposób nie mogła zasnąć. Usłyszawszy od naocznych świadków, co zaszło, napisała zaraz do pana Sesemanna list, jakiego chyba nie otrzymał dotąd w życiu. Wyczytał on tam, że przerażenie wprost paraliżuje jej rękę, wobec czego prosi, by niezwłocznie wracał do domu, gdzie się dzieje coś niesłychanego. W dalszym ciągu listu opisała cały przebieg sprawy, dodając, że ponieważ każdej nocy ktoś otwiera bramę, nikt w całym domu nie jest pewny życia, a fakt ten może wywołać nieobliczalne skutki. Pan Sesemann odpowiedział niezwłocznie, że nie może rzucić wszystkiego i wracać. Wyraził zdumienie co do owej historii z duchami i polecił zwrócić się do swej matki, która na pewno pospieszy z pomocą do Frankfurtu i szybko rzecz załatwi, tak że duchy przestaną niepokoić jego dom. Ton tego listu rozdrażnił pannę Rottenmeier, dla której sprawa przedstawiała się dużo poważniej. Napisała niezwłocznie do pani Sesemann, ale i od niej nie uzyskała żadnej pomocy. Przeciwnie, w jej odpowiedzi znalazła kilka przytyków. Staruszka oświadczyła, że nie opłaci jej się jechać z Holsztynu do Frankfurtu z tego tylko powodu, iż droga Rottenmeier ma wizje duchów. Poza tym nie widywano dotąd w domu Sesemannów żadnego ducha, jeśli zaś wcisnął się tam obecnie jakiś, musi to być żywy człowiek i łatwo się z nim porozumieć przy pomocy nocnego stróża.

Panna Rottenmeier, doprowadzona do ostateczności, postawiła wszystko na jedną kartę. Nie mówiła dotąd nic dziewczynkom o nocnych wydarzeniach, obawiając się złych skutków, teraz jednak udała się wprost do pracowni, gdzie były razem, i opowiedziała wszystko ze szczegółami. Klara krzyknęła, że za nic sama nie zostanie w domu i ojciec musi wracać niezwłocznie, ponadto panna Rottenmeier i Heidi przeniosą się na noc do jej sypialni, inaczej bowiem duch mógłby im zrobić coś złego. Postanowiła, że będą spały we trzy razem, nie gasząc światła. Tineta miała spędzać noc w przyległym pokoju, zaś Sebastian i Jan w korytarzu. Gdyby duch wszedł schodami, mieli spłoszyć go krzykiem i zaalarmować innych. Klara popadła w takie wzburzenie, że pannie Rottenmeier trudno ją było uspokoić. Przyrzekła, że niezwłocznie napisze do ojca, przeniesie swoje łóżko do jej pokoju i nie odstąpi na chwilę. Wszystkie trzy nie mogły się pomieścić razem, więc panna Rottenmeier zaproponowała, by Tineta spała w pokoju Heidi, ale dziewczynka bała się jej bardziej niż duchów, o których nie słyszała dotąd nic a nic, oświadczyła więc, że woli zostać sama. Potem panna Rottenmeier napisała list do pana Sesemanna z doniesieniem, że conocne dziwne wydarzenia tak dalece wstrząsnęły delikatnym organizmem Klary, że można się obawiać jak najgorszych skutków. Znane są przypadki, gdzie w takich warunkach występowała nagle epilepsja25 lub obłęd. Toteż córce zagraża wielkie niebezpieczeństwo, jeśli nie ustanie panujące w domu ciągłe napięcie nerwów.

To odniosło skutek. W dwa dni później pan Sesemann zadzwonił do swej bramy tak silnie, że zbiegli się wszyscy domownicy i zaczęli spoglądać po sobie w wielkim osłupieniu, byli bowiem pewni, że to rozzuchwalony duch przychodzi jeszcze przed nocą. Sebastian wyszedł na piętro i zajrzał ostrożnie spoza uchylonej okiennicy. W tej chwili szarpnięto za dzwonek tak silnie, że mogła tego dokonać tylko ludzka ręka. Sebastian rozpoznał ją, zbiegł, przewrócił się na schodach, wstał i wreszcie otwarł bramę. Pan Sesemann rzucił krótkie pozdrowienie i ruszył wprost do pokoju córki. Klara przywitała ojca okrzykiem radości, zaś jego czoło wygładziło się, gdyż Klara miała rześki wygląd i nie było w jej rysach żadnych śladów nerwowych przejść, a poweselał zupełnie, gdy córka powiedziała mu, że jest bardzo wdzięczna duchowi i jego figlom, bowiem to właśnie spowodowało powrót ojca.

— No, jakże się tam ten duch zachowuje? — spytał żartobliwie, zwrócony do panny Rottenmeier.

— Panie Sesemann — odrzekła — to nie są żarty! Jutro przekona się pan osobiście i przestanie śmiać. W tym domu zaszło w dawnych czasach coś strasznego, co zostało zatajone.

— Nic o tym nie wiem — zauważył. — Chciałbym jednak, by nie rzucano podejrzeń na mych czcigodnych przodków. Proszę mi zawołać do jadalni Sebastiana, pomówię z nim.

Pan Sesemann zauważył, że Sebastiana nie łączy z panną Rottenmeier wielka sympatia. Powziął zatem pewną myśl.

— Chodź no, chłopcze! — skinął na wchodzącego. — Powiedz z ręką na sercu, czy nie udawałeś czasami ducha, żeby rozweselić pannę Rottenmeier?

— Wielmożny panie! — odparł z całą uczciwością. — Proszę tak nie sądzić. Sam trochę się boję.

— Jeśli tak, to pokażę tobie i Janowi owego ducha w dziennym świetle. Wstydź się, chłopcze! Jesteś młody, silny, a uciekasz przed duchem? Idź natychmiast do mego starego przyjaciela, doktora Classena. Pozdrów go ode mnie i poproś, by tu przyszedł punktualnie o dziewiątej wieczór. Musi przez całą noc czuwać nade mną. Przybyłem z Paryża umyślnie na tę konsultację, gdyż bardzo źle się czuję. Niech się do tego zastosuje. Zrozumiałeś, chłopcze?

— O tak, wielmożny panie! Załatwię wszystko jak najlepiej! — odparł Sebastian, wychodząc, a pan Sesemann udał się do córki, by ją uspokoić zapewnieniem, że całą sprawę z duchem wyjaśni jeszcze tej nocy.

Punktualnie o dziewiątej, gdy dziewczęta zasnęły, a panna Rottenmeier także udała się na spoczynek, przyszedł doktor, siwowłosy, ale rumiany, czerstwy, o żywych, przyjaźnie błyskających oczkach. Zrazu miał minę zmartwioną, jednak zaraz po przywitaniu wybuchnął śmiechem i rzekł:

— Nie wyglądasz mi wcale, drogi przyjacielu, na człowieka, nad którym by trzeba czuwać po nocach.

— Cierpliwości! — odrzekł pan Sesemann. — Ten, nad którym masz czuwać, będzie wyglądał dużo gorzej, gdy go złapiemy.

— Jest więc w tym domu chory, którego trzeba łapać?

— Jeszcze gorzej, mój drogi! W tym domu mieszka duch, który straszy.

Doktor roześmiał się głośno.

— Ładne współczucie! — zauważył pan Sesemann. — Szkoda, że cię nie słyszy panna Rottenmeier. Jest przekonana, iż któryś z Sesemannów wałęsa się tu, pokutując za popełnione zbrodnie.

— Jakże się z nim zapoznała? — spytał wesoło lekarz.

Pan Sesemann opowiedział przyjacielowi, że służba co dzień o wczesnym poranku zastaje na oścież otwartą bramę domu, a stangret Jan widział raz na schodach białą postać. Żeby przygotować się na wszelki wypadek, kazał zanieść do pokoju wartowni na dole dwa nabite rewolwery. Jeśli to niepożądany żart ze strony któregoś ze znajomych służby, by straszyć mieszkańców pod nieobecność pana domu, to wcale nie zaszkodzi strzał w powietrze, który przestraszy straszaka. Jeśli zaś robią to złodzieje, którzy pod pozorem ducha chcą obezwładnić obronę, a sobie ułatwić działanie, wówczas broń także się przyda.

Po tym wyjaśnieniu obaj zajęli miejsca w tym samym pokoju, gdzie czuwali Sebastian z Janem. Na stole stało kilka butelek dobrego wina na pokrzepienie sił, gdyby przyszło czuwać przez całą noc. Tuż obok leżały dwa rewolwery i stały dwa trójramienne kandelabry26, gdyż pan Sesemann nie chciał czekać na ducha po ciemku.

Przymknięto drzwi prowadzące na korytarz, by go nie spłoszyć. Przyjaciele usiedli wygodnie w fotelach i zaczęli rozmawiać, popijając wino, i zanim się spostrzegli, wybiła północ.

— Duch pewnie nas zwęszył i dzisiaj nie przyjdzie — powiedział lekarz.

— Cierpliwości! Zjawia się podobno dopiero o pierwszej — odrzekł pan Sesemann.

Zaczęli znowu rozmawiać. Wybiła pierwsza. Wszędzie wokoło było cicho, a i z ulicy nie dolatywał żaden gwar. Nagle doktor podniósł palec.

— Pst! Czy słyszysz?

Nadstawili obaj uszu. Usłyszeli wyraźnie, że ktoś odsuwa belkę, przekręca dwa razy klucz w zamku i otwiera bramę. Pan Sesemann sięgnął po rewolwer.

— Przecież się nie boisz — rzekł doktor, wstając.

— Lepiej być ostrożnym — szepnął w odpowiedzi, ujął lewą ręką kandelabr, prawą rewolwer i ruszył za doktorem, który szedł pierwszy, mając także broń i światło. Wyszli na korytarz.

Brama była na oścież otwarta. Blask księżyca padał jasną smugą do sieni, a w tym świetle ujrzeli białą, nieruchomą postać stojącą na progu.

— Kto tam?! — krzyknął doktor, aż zahuczało w korytarzu, i obaj podeszli ze światłem i bronią do białej postaci. Obróciła się i wydała okrzyk. Była to Heidi, bosa, w samej tylko koszuli. Stała zmieszana widokiem światła i broni, drżąc całym ciałem jak listek w wietrze. Panowie spojrzeli po sobie, wielce zdumieni.

— Zdaje mi się, doprawdy, że to jest dziewczynka, która mnie napoiła! — rzekł doktor.

— Dziecko! Cóż to znaczy? — spytał pan Sesemann. — Co chciałaś zrobić? Po co zeszłaś na dół?

Śmiertelnie blada Heidi szepnęła niemal niedosłyszalnie:

— Nie wiem.

— To wkracza w mój zakres! — oświadczył doktor. — Zamknij bramę, przyjacielu, i wracaj na razie do swego fotela, ja tymczasem umieszczę to dziecko tam, gdzie być powinno.

Położył rewolwer na ziemi, wziął drżącą Heidi za rękę i prowadził po schodach, mówiąc łagodnie:

— Nie bój się, moja mała. Przyjdź do siebie. Trzeba być spokojną. W tym nie ma nic złego. No, no...

Dotarłszy do pokoju Heidi, postawił światło na stole, wziął ją w ramiona, położył do łóżka i okrył starannie kołdrą. Potem usiadł obok, czekając, aż się uspokoi i przestanie drżeć.

— Tak, już wszystko w porządku — rzekł po chwili. — Powiedzże mi teraz, gdzie chciałaś iść?

— Nigdzie nie chciałam iść — zapewniła. — Nie zeszłam nawet sama, tylko nagle znalazłam się w bramie i ujrzałam obu panów.

— Tak, tak! A czyś miała w nocy jakiś sen, taki wyraźny, jasny sen?

— Każdej nocy śni mi się to samo. Jestem w domu u dziadka, słyszę szum jodeł, myślę sobie, że gwiazdy błyszczą, wybiegam z chaty, a wokoło jest tak pięknie! Ale gdy się zbudzę, znajduję się znowu we Frankfurcie.

Heidi zaczęła walczyć z łkaniem, które wstrząsało nią raz po raz.

— Hm! A nie boli cię gdzieś? W głowie albo w plecach?

— Nie. Tylko tutaj ciąży niby wielki kamień.

— Hm. Masz takie uczucie, jakbyś chciała zrzucić jedzenie?

— Nie. Mam uczucie, że chciałabym bardzo płakać.

— I płaczesz pewnie do woli?

— O nie! Panna Rottenmeier zabroniła mi płakać.

— Połykasz wiec dalej łzy, prawda? A czy chętnie przebywasz we Frankfurcie?

— O, tak! — powiedziała z cicha tonem, który przeczył wprost tym słowom.

— Hm. Dotąd żyłaś w domu dziadka?

— Tak, na hali, od dzieciństwa.

— Nie jest to chyba bardzo wesołe, ale raczej nudne życie.

— O nie! Tam tak pięknie!

To wspomnienie wyczerpało opór dziecka, łzy pociekły obficie, a gwałtowne łkanie zaczęło wstrząsać jej ciałem.

Doktor wstał, położył dłoń na głowie Heidi i rzekł:

— Wypłacz się, dziecko, potem śpij spokojnie. Jutro wszystko będzie dobrze.

To powiedziawszy, wyszedł.

Wrócił do wartowni, gdzie pan Sesemann czekał z ciekawością na wyjaśnienie.

— Słuchaj! — powiedział przyjacielowi. — Twoja wychowanka jest lunatyczką i całkiem nieświadomie grała rolę ducha, strasząc wszystkich domowników. Po drugie zjada ją tęsknota za domem, tak że wyschła niemal na szkielet. Tu trzeba doraźnej rady. Wielkie podniecenie nerwowe pogarsza wysoce pierwszą sprawę, a samo w sobie jest drugą poważną sprawą. Mam na jedno i drugie tylko jedną receptę. Trzeba to dziecko odesłać do domu, na rześkie, górskie powietrze.

Pan Sesemann wstał, zaczął biegać po pokoju i powtarzać raz po raz:

— Lunatyczka! Chora! Tęskni za domem! Wychudła u mnie! Czy sądzisz, że odeślę dziadkowi chore i wychudłe dziecko, które przybyło do mnie zdrowe i silne? Nie, nie, tego nie zrobię. Weź się do Heidi, lecz ją, rób, co trzeba, potem zaś ją odeślę, gdy ozdrowieje, teraz za nic!

— Przyjacielu! — odparł doktor poważnie. — Zważ, co chcesz zrobić! Dziecko nie zapadło na chorobę, którą by można leczyć proszkami i pigułkami. Jest odporna. Jeśli ją

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 ... 29
Idź do strony:

Darmowe książki «Heidi - Johanna Spyri (bibliotek a TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz