Darmowe ebooki » Powieść poetycka » Konrad Wallenrod - Adam Mickiewicz (czytaj ksiazki on line .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Konrad Wallenrod - Adam Mickiewicz (czytaj ksiazki on line .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:
class="verse">Spojrzał dokoła, wszystkich zadziwił: 
Zbladłe, zsiniałe miał lice, 
Śmiechem okropnym usta wykrzywił, 
Krwią mu nabiegły źrenice. 
 
«Patrzcie, o giaury87! jam siny, blady... 
Zgadnijcie, czyim ja posłem?... 
Jam was oszukał: wracam z Grenady; 
Ja wam zarazę przyniosłem!... 
 
Pocałowaniem wszczepiłem w duszę 
Jad, co was będzie pożerać... 
Pójdźcie i patrzcie na me katusze, 
Wy tak musicie umierać». 
 
Rzuca się, krzyczy, ściąga ramiona, 
Chciałby uściśnieniem wiecznym 
Wszystkich Hiszpanów przykuć do łona; 
śmieje się — śmiechem serdecznym. 
 
Śmiał się — już skonał — jeszcze powieki 
Jeszcze się usta nie zwarły: 
I śmiech piekielny został na wieki 
Do zimnych liców przymarły. 
 
Hiszpanie trwożni z miasta uciekli: 
Dżuma za nimi w ślad biegła; 
Z gór Alpuhary nim się wywlekli 
Reszta ich wojska poległa. 
 

*

«Tak to przed laty mścili się Maurowie: 
Wy chcecie wiedzieć o zemście Litwina?... 
Cóż? jeśli kiedy uiści się w słowie, 
I przyjdzie mieszać zarazę do wina... 
Ale nie — o nie! — dziś inne zwyczaje, 
Książę Witołdzie: dziś litewskie pany 
Przychodzą własne oddawać nam kraje 
I zemsty szukać na swój lud znękany! 
 
Przecież nie wszyscy... o! nie, na Peruna! 
Jeszcze są w Litwie... jeszcze wam zaśpiewam... 
Precz mi z tą lutnią!... zerwała się struna, 
Nie będzie pieśni!... ale się spodziewam, 
Że kiedyś będą... Dziś... zbytnie puchary... 
Zanadto piłem... Cieszcie się i bawcie... 
A ty Al... manzor, precz mi z oczu stary! 
Precz mi z Albanem!... samego zostawcie». 
 
Rzekł i niepewną powracając drogą, 
Znalazł swe miejsce, na krzesło się rzucił, 
Jeszcze coś groził; uderzywszy nogą 
Stół z pucharami i winem wywrócił. 
Na koniec osłabł, głowa się schyliła 
Na poręcz krzesła; wzrok po chwili gasnął 
I drżące usta piana mu okryła, 
I zasnął. 
 
Rycerze chwilę w zadumieniu stali. 
Wiedzą o smutnym nałogu Konrada, 
Że gdy się winem zbytecznie zapali, 
W dzikie zapały, w bezprzytomność wpada, 
Ale na uczcie — publiczna sromota! — 
Przy obcych ludziach, w bezprzykładnym gniewie! 
Kto go podniecił? Gdzie ów wajdelota?... 
Wymknął się z ciżby i nikt o nim nie wie. 
 
Były powieści, że Halban przebrany 
Litewską piosnkę Konradowi śpiewał: 
Że tym sposobem znowu chrześcijan 
Przeciw pogaństwu do wojny zagrzewał. 
Ale skąd w Mistrzu tak nagłe odmiany? 
Za co się Witołd tak srodze rozgniewał? 
Co znaczy Mistrza dziwaczna ballada?... 
Każdy w domysłach nadaremnie bada. 
 
V
Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
Wojna
Wojna88. Już Konrad hamować nie zdoła 
Zapędów ludu i nalegań rady; 
Dawno już cały kraj o pomstę woła 
Za Litwy napaść i Witołda zdrady. 
 
Witołd, co wsparcia u Zakonu żebrał 
Dla odzyskania wileńskiej stolicy, 
Teraz po uczcie, gdy wieści odebrał, 
Że wkrótce ruszą w pole Krzyżownicy, 
Zmienił zamiary, nową przyjaźń zdradził 
I swych rycerzy tajnie uprowadził. 
 
W zamki Teutonów, leżące po drodze, 
Wszedł z wymyślonym od Mistrza rozkazem, 
A potem, oręż wydarłszy załodze, 
Wszystko wyniszczył ogniem i żelazem. 
Zakon i wstydem, i gniewem zagrzany, 
Krzyżową wojnę podniósł na pogany. 
Wychodzi bulla: morzem, lądem płyną 
Nieprzeliczone wojowników roje; 
Możni książęta, z wasalów drużyną, 
Czerwonym krzyżem ozdabiają zbroje; 
A każdy na to swe życie poślubił, 
Aby pogaństwo ochrzcił — lub wygubił. 
 
Poszli ku Litwie: i cóż tam sprawili? 
Jeśliś ciekawy, wynidź na okopy, 
Spojrzyj ku Litwie, gdy się dzień nachyli: 
Zobaczysz łunę, co niebieskie stropy 
Krwawym płomieni ruczajem obleje. 
Oto są wojen napastniczych dzieje; 
Łacno je skreślić: rzeź, grabież, pożoga 
I blask, co głupie rozwesela zgraje, 
A w którym mędrzec z bojaźnią uznaje 
Głos, wołający o pomstę do Boga. 
 
Wiatry pożogę coraz dalej niosły, 
Rycerze dalej w głąb Litwy zabiegli, 
Słychać, że Kowno, że Wilno oblegli; 
W końcu ustały i wieści, i posły. 
Już w okolicy nie widać płomieni 
I niebo coraz dalej się czerwieni. 
Darmo Prusacy z podbitej krainy 
Brańców i mnogich łupów wyglądają; 
Darmo ślą częstych gońców po nowiny: 
Spieszą się gońcy, i — nie powracają. 
Srogą niepewność gdy każdy tłumaczy, 
Rad by doczekać chociażby rozpaczy. 
 
Minęła jesień. Zimowe zamieci 
Huczą po górach, zawalają drogi: 
I znowu z dala na niebiosach świeci 
Północne zorze? czy wojny pożogi? 
Coraz widoczniej razi blask płomieni, 
I niebo coraz bliżej się czerwieni. 
 
Z Maryjenburga lud patrzy ku drodze. 
Już widać z dala: kopie się przez śniegi 
Kilku podróżnych... Konrad! Nasi wodze!... 
Jakże ich witać? zwycięzce? czy zbiegi? 
Gdzie reszta pułków?... Konrad wzniósł prawicę, 
Pokazał dalej ciżbę rozproszoną: 
Ach, sam ich widok zdradził tajemnicę!... 
Biegą bezładnie, w zaspach śniegu toną; 
Walą się, depcą jak podłe owady 
W ciasnym naczyniu ginące pospołu; 
Pną się po trupach, nim nowe gromady 
Dźwignionych89 znowu potrącą do dołu. 
Ci jeszcze wleką odrętwiałe nogi; 
Ci w biegu nagle przystygli do drogi, 
Lecz ręce wznoszą i, stojące trupy, 
Wskazują w miasto jak podróżne słupy. 
 
Lud wybiegł z miasta strwożony, ciekawy, 
Lękał się zgadnąć i o nic nie pytał, 
Bo całe dzieje nieszczęsnej wyprawy 
W oczach i twarzach rycerzy wyczytał. 
Nad ich oczyma mroźna śmierć wisiała. 
Harpija głodu ich lica wyssała. 
Tu słychać trąby litewskiej pogoni, 
Tam wicher toczy kłąb śniegu po błoni, 
Opodal wyje chuda psów gromada, 
A nad głowami krążą kruków stada. 
 
Wszystko zginęło, Konrad wszystkich zgubił!... 
On, co z oręża takiej nabył chwały, 
On, co się dawniej roztropnością chlubił: 
W ostatniej wojnie lękliwy, niedbały, 
Witołda chytrych sideł nie dostrzegał, 
A oszukany, chęcią zemsty ślepy, 
Zagnawszy wojsko na litewskie stepy, 
Wilno tak długo, tak gnuśnie oblegał!... 
 
Kiedy strawiono dobytki i plony, 
Gdy głód niemieckie nawiedzał obozy, 
A nieprzyjaciel wkoło rozproszony 
Niszczył posiłki, przecinał dowozy, 
Codziennie z nędzy marły Niemców krocie, 
Czas było szturmem położyć kres wojny, 
Albo o rychłym zamyślać odwrocie: 
Wtenczas Wallenrod ufny i spokojny 
Jeździł na łowy albo w swym namiocie 
Zamknięty knował tajemne układy 
I wodzów nie chciał przypuszczać do rady. 
 
I tak w zapale wojennym ostygnął, 
Że ludu swego niewzruszony łzami, 
Miecza na jego obronę nie dźwignął: 
Z założonymi na piersiach rękami, 
Cały dzień dumał lub z Halbanem gadał... 
Tymczasem zima nawaliła śniegi 
I Witołd, świeże zebrawszy szeregi, 
Oblegał wojsko, na obóz napadał... 
O, hańbo w dziejach mężnego Zakonu! — 
Wielki mistrz pierwszy uciekł z pola bitwy!... 
Zamiast wawrzynów i sutego plonu, 
Przywiózł wiadomość o zwycięstwach Litwy!... 
 
Czyście widzieli, gdy z tego pogromu 
Wojsko upiorów prowadził do domu?... 
Ponury smutek czoło jego mroczy, 
Robak boleści wywijał się z lica, 
I Konrad cierpiał — ale spojrzyj w oczy: 
Ta wielka, na pół otwarta źrenica, 
Jasne z ukosa miotała pociski, 
Niby kometa grożący90 wojnami, 
Co chwila zmienna, jak nocne połyski, 
Którymi szatan podróżnego mami, 
Wściekłość i radość połączając razem, 
Błyszczała jakimś szatańskim wyrazem! 
 
Drżał lud i szemrał. Konrad nie dbał o to; 
Zwołał na radę niechętnych rycerzy; 
Spojrzał, przemówił, skinął — o sromoto! 
Słuchają pilnie i każdy mu wierzy, 
W błędach człowieka widzą sądy Boga: 
Bo kogóż z ludzi nie przekona — trwoga? 
 

*

Stój, dumny władco! Jest sąd i na ciebie!... 
W Maryjenburgu wiem ja loch podziemny: 
Tam, gdy noc miasto w ciemnościach zagrzebie. 
Schodzi na radę trybunał tajemny91. 
 
Tam jedna lampa na podniebiu sali 
I w dzień, i w nocy się pali; 
Dwanaście krzeseł koło tronu stoi, 
Na tronie ustaw księga tajemnicza, 
Dwunastu sędziów, każdy w czarnej zbroi; 
Wszystkich maskami zamknięte oblicza, 
W lochach od gminnej ukryli się zgrai, 
A larwą92 jeden przed drugim się tai. 
 
Wszyscy przysięgli dobrowolnie, zgodnie, 
Karać potężnych swoich władców zbrodnie, 
Nazbyt gorszące lub ukryte światu. 
Skoro ostatnia uchwała zapadnie, 
I rodzonemu nie przepuszczą bratu; 
Każdy powinien gwałtownie lub zdradnie, 
Na potępionym dopełnić wyroku: 
Sztylety w ręku, rapiery u boku. 
 
Jeden z maskowych zbliżył się do tronu 
I stojąc z mieczem przed księgą zakonu, 
Rzekł: «Straszliwi sędziowie! 
Już nasze podejrzenie stwierdzone dowodem: 
Człowiek, co się Konradem Wallenrodem zowie, 
Nie jest Wallenrodem. 
Kto on jest? — nie wiadomo. Przed dwunastu laty 
Nie wiedzieć skąd przyjechał w nadreńskie krainy. 
Kiedy hrabia Wallenrod szedł do Palestyny, 
Był w orszaku hrabiego, nosił giermka szaty. 
Wkrótce rycerz Wallenrod gdzieś bez wieści zginął; 
Ów giermek, podejrzany o jego zabicie, 
Z Palestyny uszedł skrycie, 
I ku hiszpańskim brzegom zawinął. 
Tam w potyczkach z Maurami dał męstwa dowody 
I na turniejach mnogie pozyskał nagrody: 
A wszędzie pod imieniem Wallenroda słynął. 
Przyjął na koniec zakonnika śluby 
I został Mistrzem — dla Zakonu zguby. 
Jak rządził, wszyscy wiecie. Tej ostatniej zimy, 
Kiedy z mrozem i głodem, i z Litwą walczymy, 
Konrad jeździł samotny w lasy i dąbrowy, 
I tam miewał z Witołdem tajemne rozmowy. 
Szpiegowie moi dawno śledzą jego czynów, 
Wieczorem pod narożną skryli się wieżycą; 
Nie pojęli, co Konrad mówił z pustelnicą: 
Lecz, sędziowie, on mówił — językiem Litwinów!... 
Zważywszy, co nam tajnych sądów posły 
Niedawno o tym człowieku doniosły 
I o czym świeżo mój szpieg donosi, 
I wieść już ledwie nie publiczna93 głosi: 
Sędziowie, ja na Mistrza zaskarżenie kładę 
O fałsz, zabójstwo, herezyję, zdradę». 
 
Tu oskarżyciel przed zakonu księgą 
Ukląkł i wsparłszy na krucyfiks rękę, 
Prawdę doniesień zatwierdził przysięgą 
Na Boga i na Zbawiciela mękę. 
 
Umilkł. Sędziowie sprawę roztrząsają: 
Lecz nie ma głosów ni cichej rozmowy: 
Ledwie rzut oka lub skinienie głowy 
Jakąś głęboką, groźną myśl wydają. 
Każdy z kolei zbliżał się do tronu, 
Ostrzem sztyletu, na księdze Zakonu 
Karty przerzucał, prawa cicho czytał, 
O zdanie tylko sumienia zapytał, 
Osądził, rękę do serca przykłada — 
I wszyscy zgodnie zawołali: «biada»! 
I trzykroć echem powtórzyły mury: 
«Biada»! W tym jednym, jednym tylko słowie 
Jest cały wyrok. Pojęli sędziowie: 
Dwanaście mieczów podnieśli do góry 
Wszystkie zmierzone — w jedną pierś Konrada, 
Wyszli w milczeniu, a jeszcze raz mury 
Echem za nimi powtórzyły: «biada!»... 
 
VI
Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Pożegnanie
Zimowy ranek; wichrzy się i śnieży. 
Wallenrod leci śród wichrów i śniegów; 
Zaledwie stanął u jeziora brzegów, 
Woła i mieczem bije w ściany wieży: 
«Aldono» — woła — «żyjemy, Aldono! 
Twój miły wraca, wypełnione śluby, 
Oni zginęli, wszystko wypełniono». 
  Pustelnica
«Alf?... To głos jego!... Mój Alfie, mój luby! 
Jakże! już pokój? ty powracasz zdrowo? 
Już nie pojedziesz?» 
  Konrad
«O! na miłość Boga, 
O nic nie pytaj!... Słuchaj, moja droga, 
Słuchaj i pilnie zważaj każde słowo. 
Oni zginęli... Widzisz te pożary? 
Widzisz? To Litwa w kraju Niemców broi!... 
Przez lat sto Zakon ran swych nie wygoi. 
Trafiłem w serce stugłowej poczwary; 
Strawione skarby, źródła ich potęgi, 
Zgorzały miasta, morze krwi wyciekło... 
Jam to uczynił; dopełnił przysięgi — 
Straszniejszej zemsty nie wymyśli piekło! 
Ja więcej nie chcę — wszak jestem człowiekiem!... 
Spędziłem młodość w bezecnej obłudzie, 
W krwawych rozbojach... Dziś, schylony wiekiem, 
Zdrady mię nudzą; niezdolnym do bitwy; 
Już dosyć zemsty — i Niemcy są ludzie! 
Bóg mię oświecił. Ja powracam z Litwy; 
Ja owe miejsca, twój zamek widziałem, 
Kowieński zamek... już tylko ruiny... 
Odwracam oczy, przelatuję cwałem, 
Biegę do owej, do naszej doliny: 
Wszystko jak dawniej!... Też laski, te kwiaty; 
Wszystko jak było owego wieczora, 
Gdyśmy dolinę żegnali przed laty: 
Ach! mnie się zdało, że to było wczora!... 
Kamień, pamiętasz ów kamień wyniosły, 
Co niegdyś naszych przechadzek był celem? 
Stoi dotychczas: tylko mchem zarosły, 
Ledwiem go dostrzegł, osłoniony zielem. 
Wyrwałem zielska, obmyłem go łzami; 
Siedzenie z darni, gdzie po letnim znoju 
Lubiłaś spocząć między jaworami; 
Źródło, gdziem szukał dla ciebie napoju: 
Jam wszystko znalazł, obejrzał, obchodził. 
Nawet twój mały chłodnik94 zostawiono, 
Com go suchymi wierzbami ogrodził.... 
Te suche wierzby, jaki cud, Aldono! 
Dawniej mą ręką wbite w piasek suchy: 
Dziś ich nie poznasz; dzisiaj piękne drzewa 
I liście95 na nich wiosenne powiewa, 
I młodych kwiatów unoszą się puchy!... 
Ach, na ten widok pociecha nieznana, 
Przeczucie szczęścia serce ożywiło; 
Całując wierzby padłem na kolana 
Boże mój, rzekłem, oby się spełniło! 
1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:

Darmowe książki «Konrad Wallenrod - Adam Mickiewicz (czytaj ksiazki on line .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz