Darmowe ebooki » Powieść poetycka » Konrad Wallenrod - Adam Mickiewicz (czytaj ksiazki on line .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Konrad Wallenrod - Adam Mickiewicz (czytaj ksiazki on line .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:
ucichło, zagasło!... 
Nic nie żałuję, choć gorzkie łzy leję, 
Boś wszystko odjął, zostawił nadzieję. 
 

*

Nadzieję, cichym powtórzyły echem 
Brzegi jeziora, doliny i knieje. 
Zbudził się Konrad i z dzikim uśmiechem: 
«Gdzież jestem — wołał — tu słychać — nadzieje?!... 
Na co te pieśni?... Pomnę38 twoje szczęście: 
Trzy piękne córki było was u matki, 
Ciebie najpierwej żądano w zamęście... 
Biada, o biada wam, nadobne kwiatki! 
Straszliwa żmija wkradła się do sadu, 
A kędy piersią prześliźnie się błędną, 
Usechną trawy i róże uwiędną, 
I będą żółte jako piersi gadu! 
Uciekaj myślą i dni przypominaj, 
Które byś dotąd pędziła wesoło, 
Gdyby... Ty milczysz?... Śpiewaj i przeklinaj; 
Niechaj łza straszna, co głazy przecieka, 
Nie ginie darmo; zdejmę szyszak z głowy, 
Tu niechaj spadnie, niech mi pali czoło; 
Tu niechaj spadnie, jam cierpieć gotowy: 
Chcę znać zawczasu, co mię w piekle czeka». 
  Głos z wieży
«Daruj, mój miły, daruj mi, jam winna. 
Przyszedłeś późno, tęskno było czekać, 
I mimowolnie jakaś pieśń dziecinna... 
Precz mi z tą pieśnią!... Miałaż bym39 narzekać? 
Z tobą, mój luby, z tobąśmy przeżyli40 
Znikomą chwilę: lecz tej jednej chwili 
Nie będę mieniać41 z całą ziemian zgrają 
Na ciche życie przepędzone w nudzie! 
Ty sam mówiłeś, że zwyczajni ludzie 
Są jako konchy42, co się w bagnie tają: 
Ledwie raz na rok, falą niepogody 
Wypchnięte, z mętnej pokażą się wody, 
Otworzą usta, raz westchną ku niebu 
I znowu wrócą do swego pogrzebu43. 
Nie, jam na takie szczęście nie stworzona! 
Jeszcze w ojczyźnie ciche pędząc życie, 
Nieraz w pośrodku towarzyszek grona 
Za czymś tęskniłam i wzdychałam skrycie, 
I czułam serca niespokojne bicie. 
Nieraz z poziomej uciekałam łąki, 
I na najwyższym stanąwszy pagórku, 
Myśliłam sobie: gdyby te skowronki 
Ze skrzydeł swoich dały mi po piórku, 
Poszłabym z nimi i tylko z tej góry 
Chciałabym jeden mały kwiat uszczyknąć, 
Kwiat niezabudki, a potem za chmury 
Lecieć wysoko! wysoko! i — zniknąć... 
Tyś mię wysłuchał! Ty, skrzydły orlemi, 
Monarcho ptaków, wzniosłeś mię do siebie!.. 
Teraz, skowronki, o nic was nie proszę: 
Bo gdzież ma lecieć, po jakie rozkosze, 
Kto poznał Boga wielkiego na niebie 
I kochał męża wielkiego na ziemi?» 
  Konrad
«Wielkość! i znowu wielkość, mój aniele! 
Wielkość dla której jęczymy w niedoli!... 
Kilka dni jeszcze, niech serce przeboli, 
Kilka dni tylko — już ich tak niewiele... 
Stało się! Próżno po czasie żałować; 
Płaczmy — lecz niechaj drżą nieprzyjaciele: 
Bo Konrad płakał — ażeby mordować. 
Po coś tu przyszła, po co, moja droga! 
Z klasztornych murów, z świątyni pokoju? 
Jam się poświęcił na usługi Boga: 
Nie lepiejż było w świętych jego murach 
Z dala ode mnie płakać i umierać, 
Niż tu, w krainie kłamstwa i rozboju, 
W grobowej wieży, w powolnych torturach 
Konać i oczy samotne otwierać, 
I przez niezłomne tej kraty okucia 
Pomocy żebrać... a ja słuchać muszę, 
Patrzeć na długą skonania katuszę, 
Stojąc z daleka, i kląć moję duszę, 
Że w niej są jeszcze ostatki uczucia!...» 
  Głos z wieży
«Jeśli narzekasz, nie przychodź tu więcej! 
Chociażbyś przyszedł, błagał najgoręcej, 
Już nie usłyszysz! Już okno zamykam: 
Spuszczę się znowu w moją wieżę ciemną, 
Niechaj w milczeniu gorzkie łzy połykam. 
Bądź zdrów na wieki, bądź zdrów, mój jedyny! 
I niech zaginie pamięć tej godziny, 
W której nie miałeś litości nade mną!» 
  Konrad
«Więc ty miej litość! Ty jesteś aniołem! 
Stój! A jeżeli prośba cię nie wstrzyma, 
O ten róg wieży uderzę się czołem, 
Będę cię błagał skonaniem Kaima...» 
  Głos z wieży
«O, miejmy litość, nad sobą samemi!... 
Pomnij, mój luby, że jak ten świat wielki, 
Dwoje nas tylko na ogromnej ziemi, 
Na morzach piasku dwie rosy kropelki; 
Że lada wietrzyk, z ziemnego padołu 
Znikniem na zawsze: ach, gińmyż pospołu!... 
Nie na to przyszłam, ażeby cię dręczyć: 
Nie chciałam przyjąć święcenia kapłanek, 
Bo niebu serca nie śmiałam zaręczyć, 
Póki w nim ziemski panował kochanek. 
Pragnęłam zostać w klasztorze i skromnie 
Oddać dni moje zakonnic usłudze: 
Lecz tam, bez ciebie, wszystko wokoło mnie 
Było tak nowe, tak dzikie, tak cudze... 
Wspomniałam sobie, że po latach wielu, 
Miałeś powrócić do Maryi-grodu, 
Szukając zemsty na nieprzyjacielu 
I broniąc sprawy biednego narodu... 
Kto czeka, lata myślami ukraca; 
Mówiłam sobie: on już może wraca, 
Może już wrócił... czyż nie wolno żądać, 
Gdy mam żyjąca zakopać się w grobie, 
Abym cię mogła raz jeszcze oglądać, 
Abym przynajmniej umarła przy tobie?... 
Pójdę więc, rzekłam, w pustelniczym domku, 
Około drogi, na skały ułomku, 
Zamknę się sama: może rycerz jaki 
Koło mej chatki przechodzący blisko, 
Wymówi czasem kochanka nazwisko; 
Może pomiędzy obcymi szyszaki 
Ujrzę znak jego; niech odmieni zbroje, 
Niechaj na tarczy obce godła kładnie, 
Niech twarz odmieni... jeszcze serce moje, 
Z daleka nawet, kochanka odgadnie; 
I gdy go ciężka powinność przymusza 
Wszystko dokoła wyniszczać i krwawić, 
Wszyscy go przeklną — będzie jedna dusza, 
Co mu z daleka śmie pobłogosławić!... 
Tu mój obrałam domek i grobowiec, 
W cichej ustroni, kędy świętokradzki 
Mych jęków nie śmie podsłuchać wędrowiec. 
Ty, wiem, że lubisz samotne przechadzki; 
Myśliłam44 sobie: on może z wieczora 
Wybieży z dala od swych towarzyszy, 
Pomówić z wiatrem i z falą jeziora, 
Pomyśli o mnie i głos mój usłyszy... 
Niebo spełniło niewinne życzenia! 
Przyszedłeś, moje zrozumiałeś pienia!... 
Dawniej prosiłam, by mię twym obrazem 
Sny pocieszały, choć obraz był niemy: 
Dziś, ile szczęścia! Dziś, możemy razem — 
Razem zapłakać...» 
  Konrad
«I cóż wypłaczemy?... 
Płakałem, pomnisz, kiedy się wydarłem 
Na wieki wieków z twojego objęcia; 
Gdy dobrowolnie dla szczęścia umarłem, 
Ażeby krwawe spełnić przedsięwzięcia. 
Już uwieńczone zbyt długie męczeństwo! 
Teraz stanąłem u życzeń mych celu, 
Mogę się zemścić na nieprzyjacielu: 
A ty mi przyszłaś wydzierać zwycięstwo!... 
Odtąd jak znowu z okna twej wieżycy 
Spojrzałaś na mnie: w całym kręgu świata 
Znowu nic nie ma dla mojej źrenicy, 
Tylko jezioro i wieża, i krata... 
Wkoło mnie wszystko wre wojny rozruchem: 
Śród trąb odgłosu, śród oręża szczęku, 
Ja niecierpliwym, wytężonym uchem 
Szukam ust twoich anielskiego dźwięku, 
I dzień mój cały jest oczekiwaniem, 
A gdy wieczornej doczekam się pory, 
Chcę ją przedłużyć rozpamiętywaniem: 
Ja życie moje liczę na wieczory! 
Tymczasem Zakon spoczynkowi łaje45, 
O wojnę prosi, własnej żąda zguby, 
I mściwy Halban wytchnąć mi nie daje: 
Albo dawniejsze przypomina śluby, 
Wyrżnięte sioła i zniszczone kraje; 
Albo, gdy nie chcę skargi jego słuchać, 
Jednym westchnieniem, skinieniem, oczyma, 
Umie przygasłą chęć zemsty rozdmuchać... 
Wyrok mój zda się przybliżać do końca, 
Nic już Krzyżaków od wojny nie wstrzyma. 
Wczoraśmy z Rzymu odebrali gońca, 
Z różnych stron świata niezliczone chmury 
Pobożny zapał w pole nagromadził, 
Wszyscy wołają, abym ich prowadził 
Z mieczem i krzyżem na wileńskie mury... 
A przecież — wyznam ze wstydem ! — w tej chwili, 
Kiedy się ważą narodów wyroki, 
Myślę o tobie, wynajduję zwłoki, 
Żebyśmy jeszcze dzień jeden przeżyli... 
Młodości! jakże wielkie twe ofiary! 
Jam miłość, szczęście, jam niebo za młodu 
Umiał poświęcić dla sprawy narodu, 
Z żalem lecz z męstwem! — a dzisiaj, ja stary, 
Dzisiaj powinność, rozpacz, wola boża 
Pędzą mię w pole: a ja siwej głowy 
Nie śmiem oderwać od tych ścian podnóża, 
Ażeby twojej nie stracić — rozmowy!...» 
 
Umilknął. Z wieży słychać tylko jęki. 
W milczeniu długie przeciekły godziny; 
Noc rozrzedniała46 i promyk jutrzenki 
Już zarumienił lica cichej wody; 
Pomiędzy liściem drzemiącej krzewiny 
Ze szmerem ranne przewiewały chłody, 
Ptaszęta cichym ozwały się pieniem, 
Umilkły znowu — i długim milczeniem 
Znać dają, że się zbudziły za wcześnie. 
Konrad powstaje, wzniósł ku wieży czoło, 
Długo na kratę poglądał boleśnie. 
Słowik zanucił. Konrad na około 
Spojrzał: już ranek; opuścił przyłbicę, 
W szerokie zwoje płaszcza twarz obwinął, 
Skinieniem ręki żegna pustelnicę 
I w krzakach zginął. 
Tak duch piekielny od wrót pustelnika 
Na odgłos dzwonu porannego znika. 
 
IV
Uczta
Był dzień patrona, uroczyste święto. 
Komtury z braćmi do stolicy jadą; 
Białe chorągwie na wieżach zatknięto: 
Konrad rycerzy ma uczcić biesiadą. 
 
Sto białych płaszczów powiewa za stołem, 
Na każdym płaszczu czerni się krzyż długi: 
To byli bracia; a za nimi kołem 
Młodzi giermkowie stoją dla posługi. 
 
Konrad na czele. Po lewicy tronu 
Wziął miejsce Witołd ze swymi hetmany, 
Dawniej był wrogiem, dziś gościem Zakonu, 
Przeciwko Litwie sojuszem związany. 
 
Już Mistrz powstawszy daje uczty hasło: 
«Cieszmy się w Panu!» Wnet puchary błysły47, 
«Cieszmy się w Panu!» tysiąc głosów wrzasło, 
Srebra zabrzmiały, strugi wina trysły. 
 
Wallenrod usiadł i na łokciu wsparty 
Słuchał z pogardą nieprzystojnych gwarów; 
Umilkła wrzawa, ledwie ciche żarty 
Gdzieniegdzie przerwą lekki dźwięk pucharów. 
 
«Cieszmy się — rzecze. — Cóż to, bracia moi, 
Także rycerzom cieszyć się przystoi? 
Zrazu wrzask pjany, a teraz szmer cichy... 
Mamyż ucztować jak zbójce lub mnichy? 
 
Inne zwyczaje były za mych czasów, 
Kiedy na pełnym trupów bojowisku, 
Śród gór kastylskich lub finlandzkich lasów, 
Przy obozowym piliśmy ognisku. 
 
Tam były pieśni!... Między waszym gminem 
Czyż nie ma barda albo menestrela48? 
Serce człowieka wino rozwesela, 
Ale piosenka jest dla myśli winem». 
 
Zarazem różni śpiewacy powstali. 
Tam Włoch otyły słowiczymi tony 
Konrada męstwo i pobożność chwali; 
Ówdzie trubadur49 od brzegów Garony50 
Opiewa dzieje miłosnych pasterzy, 
Zaklętych dziewic i błędnych rycerzy. 
 
Wallenrod drzemał; piosenki ustały; 
Nagle zbudzony przerwanym łoskotem, 
Cisnął Włochowi trzos ładowny złotem: 
«Mnie — rzekł — jednemu śpiewałeś pochwały, 
Jeden nie może dać innej nagrody: 
Weź i pójdź z oczu!... Ów trubadur młody, 
Który piękności i miłości służy, 
Niechaj daruje, że w rycerskim gronie 
Dziewicy nie masz, co by mu na łonie 
Wdzięczna przypięła marny kwiatek róży... 
 
Tu róże zwiędły... Innego chcę barda, 
Zakonnik-rycerz innej chcę piosenki: 
Niechaj mi będzie tak dzika i twarda 
Jak hałas rogów i oręża szczęki 
I tak ponura jak klasztorne ściany, 
I tak ognista jak samotnik pjany. 
 
Dla nas, co święcim i mordujem ludzi, 
Mordercza piosnka niech świętość ogłasza, 
Niechaj rozczula i gniewa, i nudzi; 
I znowu niechaj znudzonych przestrasza. 
Takie jest życie — taka piosnka nasza!... 
Kto ją zaśpiewa?... kto?» 
 
«Ja» — odpowiedział 
Sędziwy starzec, który u podwojów 
Między giermkami i paziami siedział. 
Prusak czy Litwin, jak widać ze strojów. 
Brodę miał gęstą, wiekiem ubieloną, 
Głowę obwiewa ostatek siwizny, 
Czoło i oczy zakryte zasłoną, 
W twarzy wyryte lat i cierpień blizny. 
 
W prawicy starą lutnię pruską nosił, 
A lewą rękę wyciągnął do stoła 
I tym skinieniem posłuchania prosił. 
Ucichli wszyscy. 
 
«Ja śpiewam — zawoła. — 
Dawniej Prusakom i Litwie śpiewałem: 
Dziś jedni legli w ojczyzny obronie, 
Drudzy, żyć nie chcąc po ojczyzny zgonie, 
Dobić się wolą nad jej martwym ciałem; 
Jak sługi, wierne w dobrym i złym losie, 
Giną na swego dobroczyńcy stosie. 
Inni sromotnie po lasach się kryją, 
Inni — jak Witołd, między wami żyją... 
 
Ale po śmierci... Niemcy, wy to wiecie, 
Sami spytajcie niecnych zdrajców kraju, 
Co oni poczną, gdy na tamtym świecie 
Wskazani wiecznym ogniom na pożarcie, 
Zechcą swych przodków wywoływać z raju? 
Jakim językiem poproszą o wsparcie? 
Czy w ich niemieckiej, barbarzyńskiej mowie 
Głos dzieci swoich uznają przodkowie?... 
 
O dzieci, jaka na Litwę sromota51! 
Żaden mi żaden nie przyniósł obrony, 
Gdy od ołtarza, stary wajdelota, 
Byłem w niemieckich kajdanach wleczony... 
Samotny, w obcej ziemi zestarzałem; 
Śpiewak, niestety! śpiewać nie mam komu; 
Na Litwę patrząc oczy wypłakałem... 
Dzisiaj — jeżeli chcę westchnąć do domu, 
Nie wiem, gdzie leży mój dom ulubiony, 
Czy tam, czy ówdzie, czyli z tamtej strony... 
 
Tu tylko w sercu, tu się ochroniło, 
Co w mej ojczyźnie najlepszego było... 
I te ubogie, dawnych skarbów szczątki 
Weźcie mi, Niemcy, weźcie mi pamiątki! 
 
Jak zwyciężony rycerz na igrzysku 
Zachowa życie, ale cześć utraca; 
I dni wzgardzone wlekąc w pośmiewisku, 
Znowu do swego zwycięzcy powraca, 
I raz ostatni wytężając ramię, 
Broń swą pod jego stopami rozłamie: 
Tak mię ostatnia natchnęła ochota. 
Jeszcze do lutni ośmieliłem rękę: 
Niech wam ostatni w Litwie wajdelota 
Nuci ostatnią litewską piosenkę». 
 
Skończył i czekał Mistrza odpowiedzi. 
Czekają wszyscy w milczeniu głębokiem: 
Konrad badawczym i szyderczym okiem 
Witołda liców i poruszeń śledzi52. 
 
Postrzegli wszyscy, kiedy wajdelota 
Mówił o zdrajcach, jak się Witołd mienił53, 
Zsiniał, pobladnął, znowu się czerwienił: 
Dręczy go równie i gniew, i sromota54; 
Na koniec, szablę ściskając u boku, 
Idzie, zdziwioną gromadę roztrąca, 
Spojrzał na starca, zahamował kroku 
I chmura gniewu nad czołem wisząca 
Opadła nagle w bystrym łez potoku. 
Powrócił, usiadł, płaszczem twarz
1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:

Darmowe książki «Konrad Wallenrod - Adam Mickiewicz (czytaj ksiazki on line .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz