Momenty wychowawcze - Janusz Korczak (jak czytać książki online za darmo txt) 📖
Janusz Korczak obserwuje dzieci przy zabawie i pracy, a my możemy obserwować Janusza Korczaka, jego wrażliwość i jego namysł: nad dziećmi — i nad samym sobą.
Dzieci w przedszkolu zabierają sobie klocki albo dzielą się klockami, dzieci w szkole próbują przetrwać lekcję albo wyrywają się do odpowiedzi, a Korczak nie tylko próbuje sobie wytłumaczyć, dlaczego tak się dzieje, ale też notuje własne odczucia i odruchy: i swoją skłonność do powierzchownego osądu, i wielkie wzruszenie wobec dziecięcej uczuciowości i szlachetności.
Niezwykła jest zwłaszcza relacja z dwunastoletnim Stefkiem, którego autor zabrał z przytułku podczas pierwszej wojny światowej. Korczak notuje jego trudności i postępy w nauce, ale też jego potrzeby duchowe, lęki i radości. Ten wybitny wychowawca setek sierot ze zdumieniem odkrywa, jakie bogactwo uczuć i przeżyć objawia się w jednym zwyczajnym dziecku, jeśli podejść do niego z otwartością i szacunkiem.
- Autor: Janusz Korczak
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Momenty wychowawcze - Janusz Korczak (jak czytać książki online za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Janusz Korczak
Uczy się szanować istotną zasługę.
Helcia litery30 — sny o potędze — ja przy stoliku, ona zwraca się do pani N.
Babrze się w literach: — Czy dobrze?
— Nie!
(Jak do cna demoral.31 dzieci zachwyty dorosłych)!
Do mnie: prawda, że tak się składa?
— Nie.
— No proszę patrzeć.
— Nie.
Jedną lit.32 przekłada.
— No proszę zobaczyć.
— Źle.
Nie pozwala sobie pokazać.
Rzucam obelgę: „ty za mała” (bo mnie gniewa).
Odchodzi — pokazuje pani N., że stolik złamany — lalkę:
— Czy brzydko ubrana.
Wylicza, jak ubrana.
— A ja mam coś takiego w kieszeni. A co ja mam?
— Nie wiem, skąd mogę wiedzieć — a ty wiesz, co ja mam?
— A wiem (zagląda).
Do liter:
— No proszę zobaczyć (do p. N.33), czy dobrze?
— Nie.
(Praca — nie chce się pogodzić).
Pani N. pokazuje, jak układać — nie patrzy: chce czarować, królować, nie pracować.
Mnie się pyta: a teraz? — Nie!
Znów do złamanego stolika, pokazuje Jankowi. Z p. N. — rozmowa.
Książkę z obrazkami — nuci, oglądając, jedną z piosenek Ogródka34, Poliszynela.
— Pani umie kota narysować? A ja umiem.
(W domu umie to, czego dorośli nie potrafią).
Rozmawia z Tadziem, czegoś mu nie pozwala.
Nudzi się.
— Weź klocki, domki, jak Haneczka.
— Jak Krysiaaa?
— Nie, jak Haneczka.
— Nie chcę. To łatwo. A pan umie fartuch szyć?
— Nie.
— A ja umiem.
— Nawet zapiąć nie umiesz.
— Umiem.
— Nie.
— Umiem (Drażnienie się).
— A umie pan wózek rys.35?
— Nie.
— A ja umiem. A kota?
— Umiem.
Daję ołówek, papier: narysuj.
— A ja umiem ołówek rysować.
Rysuje kaczkę (po trzyletniemu). Chłodno, bez zapału, przyznaję, że dobra.
— A pan umie?
— Tak.
Patrzy zdziwiona, rysuje.
— No co to jest?
— Nie wiem.
— No co to, co ma tyle nogów36?
Ja rysuję kaczkę.
— Proszę dać papieru, miseczkę narysuję.
— Rysuj na tym samym.
— Eee — ale rysuje.
Zamiast miseczki — dziewczynka z koszykiem.
— Miałaś miseczkę narysować.
— A ładna miseczka?
— Zapytaj się Krysi.
Rozmowa Krysi z Helcią — krótka.
— Co Krysia powiedziała?
— A to dobry koszyczek?
— Zły.
Ja rysuję: czy twój lepszy, czy mój?
Palcem: ten (wskazuje na mój).
Żal mi jej:
1. Zachwyt.
2. Niechęć — gniew.
3. Współczucie.
Sprzymierzam się z Helcią przeciw Krysi. Helcią się zachwycają, Krysię uwielbiają. Krysia stara się być pierwsza w marszu. Helcia chce wziąć impetem, Krysia czeka, aż samo przyjdzie. Krysie:
1. Nieczynne, nie tracą energii.
2. Ciche — wszędzie się wkradną, wypatrzą, kto co robi najlepiej — długo patrzą tylko.
3. Zwyciężają bez walki — nagłym wybuchem, jednym atakiem.
Pomóc chcę Helci: nauczę.
— Daj kredę.
Nie wie, gdzie. Krysia wie — przynosi. Rysuję na tablicy domek. Próbuje też — źle. Dorabia okna do mojego domku. Przechodzi Lala.
Hel: O, patrz, ładne?
Lala: Ładnie ty rysujesz.
Hel: O, okna, patrz.
Hel.: rozumie, że zaszło nieporozumienie — wstydzi się. Drzewa rysuje — nie chce wycierać ściereczką, tylko skrawkiem papieru. Ręką ściera, patrzy na mnie z uśmiechem przekory.
Hel.: Proszę coś narysować.
Rysuję człowieka — ona dorabia mu palce, poprawia.
Domaga się nowego rysunku. Rysuję ptaka.
Hel.: To ptak albo skowronek. (Czeka na zachwyt z powodu nowego wyrazu).
Dochodzę na chwilę do Krysi, która klei.
Przychodzi wnet Helcia — odciąga mnie (zazdrość). Gubi kredę, długo szuka — znajduje.
Kreda upadła — złamała się. Patrzy zdziwiona, pisze na tablicy kawałkiem, rzuca umyślnie i patrzy (eksperym.).
Żąda nowego rys. Rysuję kwiat. Ulepsza go.
— Co to jest?
— Okulary.
— Po co?
— Żeby lepiej widzieć.
— A to po co?
— To potrzebne, żeby się trzymało.
— To można gwoździkami.
— Gwoździkami to by bolało.
Zdejmuję okul.37, pokazuję. Smaruje mnie kredą.
— Zabrudzisz mnie, Helciu.
— A to nowe ubranie?
— Nie, stare.
— A ja mam nowe. Zosia uszyła.
— A kto to Zosia?
— Człowiek z głową, z ręcami38, z czołem...
— Dlaczego wąsy na twarzy?
Tatuś się goli. Ja nie mogę, bo nie mam za co kupić. Radzi zrobić ze złota albo z papieru. Wycinam według wskazówek z papieru. Zostaje papier z dwoma otworami. Kładzie papier na twarzy, straszy mnie. (Czeka na: oj, boję się, oj, schowam się). Ja nic.
— Czy straszne?
— Nie.
Daję lusterko, żeby zobaczyła, czy straszne. Pytam się Krysi, czy straszne.
— Nie.
Rysuje coś na masce, żeby było straszne.
— Teraz straszne?
— Nie.
Wykrzywia twarz.
— A teraz?
— Nie.
Ja: A czy kto się bał tego? — Nie odpowiada. — Mnie przymierza maskę, Krysi próbuje.
Śniadanie.
Hel. głośno:
— A ja już wiem, gdzie moja butelka (z mlekiem).
(NB. Krysia zamiast k mówi t — może ta wada wymowy uczynić ją małomówną, nietowarzyską: higiena wychowawcza winna pamiętać, zapobiegać).
(Nie Helcię dwa dni obserwowałem, ale prawa natury, człowieka).
Są w Ogródku39 tylko dwie małe: Helcia i Krysia. Wedle naszej recepty: „bawcie się razem” — zmuszone, bawiłyby się nieprzynaglane, garną się raczej do starszych dzieci — to im coś więcej obiecuje, niż zabawę. Mania najchętniej rozmawia, opiekuje się małymi; dostrzega to Krysia, i Manię musiała pociągnąć ku sobie małomówna, spokojna, poważna Krysia. Helcia szuka dopiero. Dochodzi40 do Stasi, źle wybrała, do Janka — ten dobry: od tygodnia dopiero w Ogródku, jeszcze „się nie rozruszał”, skrępowany — mało kogo zna, różnicę wieku wyrównywa41 to — rozmawiają. Ale Helcia niecierpliwa. Zaczepia Wikę — niezręcznie: informuje go o wieku brata, ale nie będąc pewna, czy dobrze powiedziała (8 lat) — zmieszała się. Helci całą bezpośredniość uczuć, każdy czyn — krępuje i hamuje obawa śmieszności. Dlatego nie bierze udziału w modlitwie, w marszu, w gimnastyce. Cierpi, ale boi się — nie może. Kiedy dzieci maszerują w takt fortepianu — pragnąc zwrócić na siebie uwagę, nad potrzebę głośno mówi o fartuchu i... przewraca ławeczkę: kompromitacja. Oznajmia o tym zdziwionym głosem z przymuszonym śmiechem i szybko zmieniając temat rozmowy, oznajmia mi, że się przewróciły rękawy fartucha (na lewę stronę). Doprowadza rękawy do porządku, kładzie42 fartuch; nie może zapiąć. Chcę jej pomóc — odmawia. Sądzi, że przeszkadza zbyt wąska dziurka (fartuch z tyłu zapinany). Sama zwraca się z prośbą o pomoc, ale w ostatniej chwili odsuwa się nagle i znów próbuje. Zwracając się po raz wtóry, nie puszcza guzika, jeszcze próbuje. Jest to zjawisko niezmiernie częste nie tylko u małych, ale i starszych, i dorosłych. Kiedy jako student pracowałem w szpitalu, byłem świadkiem takiej sceny: kolega H. chce wyrwać pacjentowi ząb — nie może. Zwraca się do lekarza, ten dochodzi. Student nie oddaje kleszczy — jeszcze jedna próba i ząb się łamie.
Litery ruchomego abecadła mieszczą się w przegródkach pudełka, na podobieństwo czcionek w kaszcie drukarskiej. Rano porozrzucane, układają je dzieci, które liter nie znają: podobne do podobnych. Krysia umie, Helcia chce pracę zastąpić blagą. Domyślam się: w domu nabazgrze coś na papierze i mówi, że napisała, a ponieważ dorośli potwierdzają, że ona pisze, więc wierzy. Cóż dziwnego, że jeśli trzyletniemu zdaje się, że tak łatwo czytać (mruczy pod nosem), rysować, pisać — sześcioletnie niechętnie ponosi trud wysiłku. Helcia żąda natarczywie, gniewnie, by przyznać, że dobrze ułożyła litery, nie chce, żeby jej wytłumaczyć, pokazać, pomóc. Chce sama! W jej bezustannych pytaniach: „czy pan umie?”, „a ty czy umiesz?” — łatwo odczytać, że w domu dorośli udają, że nie umieją tego, co ona umie. Ileż razy się to widzi, w ilu odmianach. Trzylatek zeskakuje ze schodka: „ja umiem”; wesoły wujcio udaje, że nie umie, boi się, przewraca, błaznuje; dziecko śmieje się, popycha go, podnieca w przekorze, złośliwej igraszce, drwinie, bladze. Trzylatek namazał coś na papierku: „to konik”. Wujek zdumiony: jaki piękny koń, on by tak nie umiał; próbuje, bierze ołówek niezaostrzoną stroną, potem ołówek wypada mu z ręki, papier spada na podłogę. Dziecko objaśnia, niecierpliwi się, czasem bije. Gdyby wesoły wujcio wiedział, że dziecko śmieje się podniecone, bo wie, że zabawa zakończy się huśtaniem, przyciskaniem, pocałunkami, a drugie dlatego właśnie gniewa się, niecierpliwi; gdyby dostrzegł, że iskrząca się w oczach wesołość i rozhulany śmiech pierwszego boba43 i na pół zdziwione, na pół gniewne spojrzenie drugiego przypominają mu rozwydrzenie gabinetu i opór buduaru44: byłby może ostrożniejszy w przyszłości. Jeśli to samo czynią nianie, kto wie, czy nie od wesołych wujciów to przejęły; boć45 nie ze wsi, nie z chaty wyniosły; bo w chatach, o ile widziałem, stosunek do dzieci jest poważny, pełen godności.
Gniew, który wyraził się w rzuconej Helci obeldze: „zostaw lepiej, ty za mała”, zapewne adresowany był właściwie do wesołych wujciów (i cioć), którzy nie mogą spojrzeć na dwuletnie ładne dziecko bez półświadomej czy nieświadomej myśli o tym, co to będzie kiedyś za pikantny człowiek. Tak zaraza idzie do dziecinnego pokoju, tak kaleczy się najmłodsze, które potem w Ogródkach — w bólu prostują wykrzywione dusze, ale tracą zaufanie do dorosłych i przywiązanie do domu.
„Nie” — „właśnie, że nie” — „właśnie, że wiem” — „właśnie, że umiem”: to też z repertuaru wesołych wujciów. — Wujcio mówi: „a ja ciebie kupię od mamusi” — „masz brzydkie oczy” — o, wynalazczość ich jest wielka! Dziecko mówi: „nieprawda — właśnie, że nie; prawda, mamusiu, że nie?” — „A właśnie, że tak”. „A nie”. — Nazywa się to — droczeniem się. Niektóre dzieci nienawidzą tego, niektóre lubią te żarty, gdzie gniew, niechęć, obawa dają mocne sensacje.
Helcia obiecuje narysować miseczkę, ale rozumie, że nie ma śladu podobieństwa; więc niech to będzie „dziewczynka z koszykiem” — dorośli są tacy durnie, że wszystkiemu wierzą. Dwa razy zmienia temat niemiłej dla niej rozmowy. Uczciwie przyznaje, że mój koszyczek lepiej narysowany, ale kiedy Lala narysowany przeze mnie na tablicy domek przyjęła za dzieło Helci, Helcia nie ma odwagi wyjaśnić zaszłego nieporozumienia...
Epizod z kredą ciekawy. Nie oczekiwała, że, upadłszy, kreda się złamie. Jeśli szklanka upadnie, staje się niezdatna do użytku, ołówek łamie się. Kreda złamała się — Helcia ostrożnie próbuje: pisze, jak dawniej. Rzuca jeszcze raz: co z tego wyniknie? Już wie — wie na całe życie. Przed kilku dniami Brzydula próbowała maczać kredę w wodzie i pisać. Każdy z nas ma w przeszłości moment, kiedy zadał sobie pytanie, gdzie podziewa się cukier, wrzucony do herbaty; jeśli mu powiedziano, że się „rozpuszcza”, dodano do niezrozumiałego zjawiska niezrozumiały wyraz. Dopiero zrozumiał, eksperymentując cukrem, solą; pamiętam, jak słoną wodę wystawiałem na słońce, żeby zobaczyć, czy znów będzie sucha sól w flaszeczce46; ale soli się nie doczekałem — i rozwiązanie zagadnienia zostało w zawieszeniu. Dziecko lubi samo mieszać łyżeczką cukier w herbacie, ale mama tego nie lubi, bo się szklanka najczęściej przewraca.
Rozmowa o okularach. Tu są nie tylko szkiełka, przez które się lepiej widzi, ale i kawałki żelaza — po co to? — Jeżeli szkiełka się nie trzymają, można przybić gwoździkami. Odpowiadam, że nie można, ale się nie śmieję. Umocowanie szkiełek, przez które się lepiej widzi, znalazło wielorakie rozwiązanie: monokl, binokle, okulary (lornetka); to nie tak proste dostrzec uszy, o które można zahaczyć druciki. Że trzyletnia Helcia tego nie wie, co wymyślił zbiorowy wysiłek specjalistów w ciągu stuleci — to nie śmieszne. Ale że ja w czterdziestym roku życia, wskutek zapytania Helci, po raz pierwszy o tym pomyślałem — to kompromituje. Drwiną, że dziecko nie wie, zabijasz w nim chęć dowiedzenia się. Kto przyzna się, że nie czytał Fausta, nie widział Rubensa, nie wie, kto był Pestalozzi47? I czytamy, aby zbyć, patrzymy, aby zbyć, wiemy wszystko byle jak — cywilizację robią jednostki, politykę robią kliki, zaś ogół durny — za nos wodzony — umiera nawet, a wstydzi się przyznać, że nie wie za co, byle się nie śmiano z niego. Kto się śmieje z trzyletniego dziecka, że chce gwoździkami przybić szkiełka do oczów48 — jest zdrajcą, deprawatorem.
Helcia nie wie, jak trzymają się okulary, ale ma nową sukienkę. Ot, do czego się dogadaliśmy wreszcie.
Rozmowa o pieniądzach — złocie i papierach — to strzępy aktualnych, dosłyszanych rozmów. Wykrawam w arkuszu papieru dwa otwory (pieniądze) wedle wskazówek Helci. Helcia dostrzega podobieństwo arkusza z maską, którą dobry wujcio lubi straszyć dzieci. Zaplątana w rozmowę finansową, chce się wywikłać, by nie zdradzić swej niewiedzy. Nakłada na twarz „maskę” i próbuje straszyć mnie i Krysię. Nie udaje jej się. Zapewne maska zła — trzeba się wykrzywić. Nie pomaga.
Zdaje mi się, że Helcia zaczyna rozumieć, że dom żartuje, bawi się, udaje, kłamie; że jest zupełnie inaczej, niż sądziła. Boi się, ale pociąga ją to nowe — istotne życie, które jest wysiłkiem i walką, gdzie ma walor zasługa, nie — czar, gdzie więcej obojętnych spojrzeń, niż uśmiechów, gdzie więcej sideł, niż rąk pomocnych. Dom nie pomaga
Uwagi (0)