Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Król Wiktor Amadeusz, sądząc z poprzednich wojen i z położenia dawnej dziedziny ojców, zdając sobie sprawę, że prędzej czy później ten kraj wymknie się spod jego berła, myślał jedynie o tym, aby go wycisnąć. Postanowiwszy przed kilku laty obłożyć szlachtę podatkiem, nakazał sporządzenie powszechnego katastru275 całego kraju, aby gdy przyjdzie do nałożenia kontrybucji276, móc ją sprawiedliwie rozdzielić. Pracę tę, zaczętą za panowania ojca, dokończono za syna. Dwustu lub trzystu ludzi, tak mierników, których nazywano geometrami, jak skrybów, którzy nosili tytuł sekretarzy, użyto do tej pracy; mnie, dzięki poparciu mamusi, wpisano w liczbę tych ostatnich. Pozycja nie była zbyt intratna, zapewniała jednak w tym kraju dostatnie życie. Ujemną stroną było, że zajęcie było tylko czasowe. Bądź co bądź, pozwalało czekać i rozglądać się za czym innym; toteż przewidująca mamusia starała się pozyskać mi względy intendenta, bym mógł z czasem przejść na jakie trwalsze stanowisko.
Objąłem funkcje w niewiele dni po przybyciu. Praca nie była trudna, niebawem włożyłem się do niej. W ten sposób, po kilku latach włóczęgi, szaleństw i niedoli, pierwszy raz od ucieczki z Genewy, zacząłem uczciwie zarabiać na chleb.
Te obszerne szczegóły mej młodości wydadzą się zapewne błahe. Bardzo mi przykro, że tak jest; mimo że pod niektórymi względami wcześnie stałem się człowiekiem, pod innymi znowuż długo byłem i jestem jeszcze dzieckiem. Nie przyrzekłem przedstawić czytelnikowi jakichś wielkich kolei; przyrzekłem odmalować się takim, jak jestem. Aby mnie poznać w późniejszym wieku, trzeba mnie dobrze znać w mej młodości. Ponieważ w ogóle przedmioty słabiej odciskają się w mych wrażeniach niż ich wspomnienia, a wszystkie myśli kształtują mi się w obrazach, pierwsze rysy, które wyryły się w mej głowie, pozostały w niej trwale, te zaś, które w dalszym ciągu się w niej wycisnęły, raczej skombinowały się z pierwszymi, niż je zatarły. Istnieje pewne dziedziczenie uczuć i myśli, które wpływa na ich kolejne następstwo i z którego trzeba dobrze sobie zdawać sprawę. Dlatego staraniem mym jest dobrze rozwinąć wszędzie pierwsze przyczyny, aby tym wyraźniej uwydatnić zahaczanie się następstw o siebie. Chciałbym w jakiś sposób uczynić duszę moją przezroczystą dla oczu czytelnika. Dlatego staram mu się ją pokazać ze wszystkich punktów, oświetlić wszelakim światłem, sprawić, by nie było najmniejszego drgnienia, które by dlań zostało niewidzialne, iżby mógł sobie wyrobić własny sąd o pierwiastku będącym ich źródłem.
Gdybym wziął gotowy rezultat i powiedział: „Taki jest mój charakter”, czytelnik byłby zdolny mniemać, że mogę łudzić, jeśli nie jego, to samego siebie. Ale gdy mu opowiem po prostu wszystko, co mi się zdarzyło, com działał, myślał, czuł, nie mogę go wprowadzić w błąd, chyba żebym chciał; a nawet mając ten zamiar, niełatwo go urzeczywistnić przy tej metodzie. Rzeczą czytelnika jest zestawić te składniki i określić istotę, na którą się składają. Rezultat winien być jego dziełem; jeśli się omyli, sam będzie odpowiedzialny. Otóż, do tego celu nie wystarczy, by opowiadanie było wierne; trzeba także, aby było dokładne. Nie do mnie należy sądzić o wadze faktów; winienem wymienić wszystkie, innym zostawić troskę o wybór. Oto staranie, do którego przykładałem się dotąd najusilniej i nadal w tym z pewnością nie osłabnę. Ale wspomnienia wieku średniego są zawsze mniej żywe niż pierwszej młodości. W początku mej pracy wyzyskałem je najlepiej, jak mogłem. Jeżeli późniejsze przychodzić mi będą na pamięć z tą samą siłą, mniej cierpliwy czytelnik znudzi się może trochę, ale ja nie będę nierad z mej pracy. Jednej rzeczy tylko się obawiam: nie tego, że mogę powiedzieć za wiele i powiedzieć kłamstwa, ale że mogę powiedzieć nie wszystko i przemilczeć coś z prawdy.
(1732–1736). Było to, zdaje się, w r. 1733, kiedy przybyłem do Chambéry i zacząłem urzędować w katastrze, w służbie królewskiej. Liczyłem lat przeszło dwadzieścia, blisko dwadzieścia jeden. Umysł miałem, na swój wiek, dość ukształcony, ale rozsądek i znajomość życia nie szły z nim w parze; toteż bardzo potrzebowałem ręki, która by mną pokierowała. Kilka lat doświadczeń nie mogło mnie doszczętnie uleczyć z romantycznych chimer i mimo wszystkich niedoli, jakie wycierpiałem, miałem o świecie i o ludziach tak słabe wyobrażenie, jak gdybym nie opłacił drogo tej nauki.
Mieszkałem w domu, to znaczy u mamusi, ale nie odnalazłem dawnego pokoju z Annecy. Przepadły ogrody, strumienie, krajobrazy! Dom, który zajmowała, był smutny i ponury, a mój pokój najbardziej z całego domu. Mur zamiast horyzontu, zaułek miast ulicy, mało powietrza, mało światła, mało przestrzeni, świerszcze, szczury, zgniłe deski — wszystko to nie składało się na zbyt powabne mieszkanie. Ale byłem u niej, przy niej; bez ustanku przy moim biurku albo w jej pokoju, niewiele zwracałem uwagi na szpetotę mieszkania; nie miałem czasu zajmować się tym w swych marzeniach. Wyda się dziwne, że mamusia przeniosła się do Chambéry umyślnie, aby zamieszkać w tym brzydkim domu; to właśnie był z jej strony rys zręczności, którego nie powinienem zamilczeć. Jechała do Turynu z niechęcią, czując, że po tak świeżych przewrotach, wśród zamętu na dworze, chwila nie jest zbyt sposobna, aby się pokazywać. Interesy wszelako wymagały tego: lękała się, iż może cię stać ofiarą zapomnienia lub intrygi. Wiedziała zwłaszcza, że hrabia de Saint-Laurent, generalny intendent finansów, nie jest jej przychylny. Miał on w Chambéry stary dom, licho zbudowany i w tak nieładnym położeniu, że zawsze stał pustką; najęła go i zamieszkała. To poskutkowało lepiej niż cała podróż; nie skasowano pensji, a hrabia de Saint-Laurent był odtąd zawsze jej życzliwy.
Zastałem skład gospodarstwa mniej więcej ten sam co poprzednio i wiernego Klaudiusza Anet zawsze przy jej boku. Był to — zdaje mi się, już wspominałem — wieśniak z Moutru, który w dzieciństwie zbierał zioła w górach Jura, aby z nich sporządzać szwajcarską herbatę. Pani de Warens przyjęła go właśnie z przyczyny tych ziół, uważając, iż wygodnie będzie mieć pod ręką lokaja herborystę277. Stopniowo on tak się zapalił do studiowania roślin, ona zaś tak skutecznie podsycała to zamiłowanie, że stał się prawdziwym botanikiem i gdyby nie umarł młodo, zdobyłby zaszczytne imię w tej nauce, tak jak zasłużył sobie na nie wśród uczciwych ludzi. Ponieważ był to człowiek poważny, nawet surowy, a ja byłem od niego młodszy, stał się dla mnie jak gdyby opiekunem, co mnie uchroniło od wielu szaleństw; miałem przed nim respekt i nie byłbym śmiał mu uchybić. Imponował nawet swojej pani, która znała jego wielki rozsądek, jego prawość, niezłomne przywiązanie, odpłacane szczerą wzajemnością. Klaudiusz Anet był to niecodzienny człowiek; jedyny nawet, jakiego znałem tego typu. Powolny, stateczny, rozważny, oględny w postępowaniu, chłodny w obejściu, małomówny i zwięzły w odezwaniach, odznaczał się w uczuciach swoich gwałtownością, która nigdy nie wydobywała się na wierzch, ale trawiła go wewnątrz. Gwałtowność ta przyprawiła go w życiu o szaleństwo jedno, ale straszliwe, mianowicie popchnęła go do zażycia trucizny. Tragiczna scena zaszła niedługo po mym przybyciu. Trzeba było aż tego, aby mnie uświadomić co do rodzaju stosunków, jakie łączyły Klaudiusza z jego panią; gdyby mi sama tego nie powiedziała, nigdy bym się nie domyślił. Z pewnością jeżeli przywiązanie, gorliwość i wierność mogą wysłużyć sobie podobną nagrodę, należała mu się, a że był jej godny, dowiódł tym, że nigdy nie nadużył tego faworu. Rzadko zachodziły między nimi sprzeczki i zawsze kończyły się dobrze. Zdarzyła się wszakże jedna, która obróciła się źle; pani de Warens rzuciła mu w gniewie zelżywe słowo, którego nie mógł strawić. Usłuchał jedynie głosu rozpaczy i, znalazłszy pod ręką flaszeczkę laudanum278, połknął jej zawartość, po czym ułożył się spokojnie do spoczynku, jak mniemał, wiecznego. Szczęściem, pani de Warens, niespokojna i sama wzburzona, błądząc po domu, spostrzegła pusty flakon i domyśliła się reszty. Spiesząc na pomoc, wydała krzyk, który mnie ściągnął na miejsce wypadku. Wyznała mi wszystko, wezwała mej pomocy i doprowadziła Aneta z wielkim trudem do tego, że zwymiotował opium. Będąc świadkiem tej sceny, podziwiałem mą głupotę, iż nigdy nie powziąłem najmniejszego podejrzenia co do tego stosunku. Ale Klaudiusz był tak dyskretny, że i ktoś przenikliwszy ode mnie mógłby się nie spostrzec. Pojednanie było takie, iż sam uczułem się wzruszony; od tego czasu, pomnażając w dwójnasób mój szacunek, stałem się jakby wychowankiem Klaudiusza, co mi wyszło jedynie na dobre.
Nie bez przykrości wszelako było dla mnie dowiedzieć się, że istnieje ktoś, kto żyje z mamusią bliżej ode mnie. Nie przeszło mi nigdy nawet przez myśl pożądać dla siebie tego miejsca, ale ciężko mi było wiedzieć, że zajmuje je kto inny; to bardzo naturalne. Mimo to miast nienawiści do tego, kto mi ją zabrał, uczułem, zupełnie szczerze, że przywiązanie, które miałem dla mamusi, rozciąga się na niego. Pragnąłem przede wszystkim, by ona była szczęśliwą; a skoro do jej szczęścia potrzebny był jego współudział, cieszyłem się że i on jest szczęśliwy. On ze swej strony wszedł najzupełniej w intencje swej pani i pokochał serdeczną przyjaźnią przyjaciela, którego ona wybrała. Nie przybierając ze mną tonu, na który pozwalałoby mu stanowisko, nie szukał w naszym stosunku innych przewag, prócz tych, jakie rozsądek jego dawał mu nad moim. Nie śmiałem uczynić nic, co on by potępiał, on zaś potępiał jedynie to, co było w istocie złe. Żyliśmy w ten sposób w najserdeczniejszej spójni, która dawała szczęście wszystkim trojgu i którą chyba śmierć mogła zniweczyć. Jednym z dowodów zalet charakteru tej uroczej kobiety jest to, iż wszyscy, którzy ją kochali, kochali się między sobą. Zazdrość, współzawodnictwo nawet ustępowało przeważającemu uczuciu, które ona budziła, i nigdy nie widziałem, aby ktokolwiek z tych, co ją otaczali, odnosił się z nieprzyjaźnią do drugiego. Niechaj czytelnik przerwie na chwilę czytanie przy tej pochwale i jeśli, zastanowiwszy się, znajdzie w myśli drugą kobietę, o której mógłby powiedzieć to samo, niech złoży w jej ręce spokój swego życia, choćby to była zresztą279 najostatniejsza z ladacznic.
Tutaj, od mego przybycia do Chambéry aż do wyjazdu do Paryża w r. 1741, następuje okres ośmiu lub dziewięciu lat, w ciągu których mało mam do opowiedzenia. Życie moje płynęło równie spokojnie, jak słodko; i ta właśnie jednostajność była bardzo potrzebna, aby dokończyć kształtowania charakteru, który wśród ustawicznego rozproszenia nie miał sposobności się ustalić. Podczas tego błogosławionego czasu wykształcenie moje, dotąd bezładne i nieporządne, nabrawszy większej konsystencji, uczyniło mnie tym, czym nie przestałem już być wśród burz, które mnie czekały. Postęp ten, odbywający się powoli i nieznacznie, nie obfitował w jakieś pamiętne wypadki; zasługuje wszelako, by go tu nakreślić i rozwinąć.
Z początku zajęty byłem jedynie pracą; przymus biurowy nie pozwalał myśleć o czym innym. Trochę swobodnych chwil, które mi pozostawały, spędzałem przy drogiej mamusi. Nie miałem czasu nawet na czytanie; zresztą nie było mi to w głowie. Ale kiedy później, otrzaskawszy się z zajęciem, mniej byłem nim pochłonięty, dawne niepokoje ogarnęły mnie na nowo; czytanie stało mi się konieczne; że zaś upodobanie to zawsze podniecała trudność jego zaspokojenia, byłoby się pewnie stało namiętnością, jak niegdyś za czasów terminu, gdyby nie odciągnęły mnie inne, nowe zamiłowania.
Jakkolwiek prace nasze nie wymagały zbyt wysokiej matematyki, i to wystarczało, aby mnie nieraz wprawić w kłopot. Chcąc zwyciężyć te trudności, zakupiłem książki z zakresu arytmetyki i nauczyłem się jej dobrze, ile że uczyłem się sam. Arytmetyka praktyczna, jeśli się chce ją stosować z drobiazgową ścisłością, sięga dalej, niżby się zdawało. Istnieją długie i zawiłe operacje, w których, jak sam widziałem, tęgiemu geometrze nieraz się zdarzy zgubić. Refleksja połączona z wprawą rozjaśnia pojęcia; wówczas wynajduje się metody skrócone, których pomysłowość głaszcze miłość własną, trafność zadowala umysł i które pozwalają znaleźć przyjemność w niewdzięcznej samej przez się pracy. Zagłębiłem się w tym tak skutecznie, iż niebawem nie było kwestii dającej się rozwiązać przez same cyfry, która by mnie sprawiała trudność; i teraz, kiedy wszystko, co niegdyś umiałem, zaciera się z każdym dniem w mej pamięci, ta zdobycz przechowała się w niej, po trzydziestoletniej przerwie, bodaj w części. Właśnie przed kilku dniami, w czasie wycieczki do Davenport280, będąc obecny przy lekcji dzieci mego gospodarza, rozwiązałem bez błędu, z niewypowiedzianą przyjemnością, jakieś bardzo skomplikowane zadanie. Kreśląc cyfry na papierze, miałem uczucie, że jestem w Chambéry za mych szczęśliwych dni.
Praca nad kolorowaniem map wróciła mi pasję do rysunku. Kupiłem farby i zacząłem malować kwiaty i krajobrazy. Szkoda w istocie, iż tak mało objawiłem talentu do tej sztuki, bo zamiłowania mi nie brakło. Wśród pędzli i ołówków byłbym zdolny przepędzić całe miesiące, nie ruszając się z domu. Zajęcie to zaczęło mnie pochłaniać do tego stopnia, że w końcu trzeba mnie było od niego oderwać. Tak się dzieje z każdym upodobaniem, które mnie ogarnie: potęguje się, staje się namiętnością; niebawem, przestaję widzieć cokolwiek na świecie poza zabawą, która mnie w danej chwili zaprząta. Wiek nie uleczył mnie z tego narowu, nie złagodził go nawet. W chwili gdy to piszę, zacietrzewiłem się oto, jak stary maniak, w innej bezużytecznej nauce, o której nie mam żadnego pojęcia281 i którą
Uwagi (0)