Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖
Najsłynniejsza powieść autobiograficzna w literaturze światowej.
Nie są totypowe, znane od wieków pamiętniki i wspomnienia, w których autor jestświadkiem, a nierzadko współtwórcą historii. W tym przypadku zdarzeniahistoryczne stanowią zaledwie mgliście zarysowane tło. Rousseau bowiemzamierzył swoje Wyznania jako utwór literacki zupełnie innego, nowegorodzaju, jako bezprecedensowe w swojej szczerości studium ludzkiej duszy: „Chcę pokazać moim bliźnim człowieka w całej prawdzie jego natury; a tymczłowiekiem będę ja”. Z bezlitosną prawdomównością opowiada o swoim życiu,począwszy od dzieciństwa i lekkomyślnej młodości. Opisuje wydarzeniastawiające go w korzystnym świetle, ale nie skrywa także intymnych iwstydliwych faktów, niskich, godnych potępienia uczynków. „Powiem głośno:oto co czyniłem, co myślałem, czym byłem. Wyznałem dobre i złe równieszczerze”.
- Autor: Jean-Jacques Rousseau
- Epoka: Oświecenie
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyznania - Jean-Jacques Rousseau (jak czytać książki w internecie za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jean-Jacques Rousseau
Wreszcie, znużony rolą hiszpańskiego kochanka i nie mając gitary, postanowiłem napisać do panny de Graffenried. Byłbym wolał napisać wprost do jej przyjaciółki, ale nie śmiałem; bardziej zresztą wypadało mi pisać do tej, przez którą zawarłem tę znajomość i z którą byłem bliżej. Napisawszy list, zaniosłem go do panny Giraud, tak jak się umówiłem z panienkami. Panna Giraud była hafciarką i pracując niekiedy u pani Galley, miała wstęp do jej domu. Pośredniczka nie wydała mi się szczęśliwie dobrana, ale bałem się, że gdybym robił trudności co do tej drogi, nie wskażą mi żadnej innej. Co więcej, nie śmiałem się przyznać, że ta brzydula miała na mnie sama jakieś widoki. Poniżało mnie, iż ona, w stosunku do mnie, mogła się uważać za osobę tej samej płci co moje urocze przyjaciółki. Ostatecznie wolałem to pośrednictwo niż żadne i puściłem się237 na hazard.
Za pierwszym słowem panna Giraud przejrzała mnie, co nie było trudno. Gdyby nawet list przeznaczony dla panienek nie mówił sam za siebie, zdradziłaby mnie głupia i zakłopotana mina. Można się domyślić, że to zlecenie nie sprawiło jej przyjemności; podjęła się go wszelako i dopełniła wiernie. Nazajutrz rano pobiegłem do niej i znalazłem odpowiedź. Jakże mi pilno było wyjść, by ją odczytywać i całować do woli! Nie potrzebuję tego powiadać. Uważam natomiast, iż trzeba mi podnieść zachowanie się panny Giraud, która okazała w tym więcej delikatności i umiarkowania, niżbym się spodziewał. Mając dość zdrowego rozsądku, aby widzieć, że w swoich trzydziestu siedmiu latach, ze swymi zajęczymi oczami, zatabaczonym nosem, chrypliwym głosem i czarniawą cerą nie miała szans powodzenia wobec dwóch młodych osób pełnych wdzięku i w rozkwicie piękności, nie chciała ani zdradzić ich, ani im służyć i wolała raczej mnie stracić, niż oddać mnie w ich ręce.
(1732). Już od pewnego czasu Merceret, nie mając żadnej wiadomości o pani, wybierała się z powrotem do Fryburga; panna Giraud wpłynęła na jej decyzję. Zrobiła więcej, podsunęła jej myśl, że byłoby dobrze, aby ją ktoś odprowadził, i poddała mnie. Merceret, która również nie czuła do mnie wstrętu, zasmakowała od razu w pomyśle. Oznajmiły mi o tym tego samego dnia jako o ubitej sprawie; że zaś ten sposób rozrządzania moją osobą był mi dość po myśli, zgodziłem się, uważając całą podróż za rzecz najwyżej tygodnia. Panna Giraud, która miała inne poglądy, zajęła się przygotowaniami. Trzeba było wyznać stan moich finansów. Zaradzono i na to; Merceret podjęła się opędzić koszta, aby zaś odbić tę nadwyżkę, zdecydowano na mą prośbę, że wyśle naprzód swój nieduży pakunek i że drogę odbędziemy, wędrując z wolna pieszo. Tak się też stało.
Przykro mi, że muszę się chwalić miłością tylu dziewcząt; ale ponieważ nie mam powodu zbytnio się wbijać w dumę z korzyści, które wyciągnąłem z tych wszystkich amorów, sądzę, iż mogę mówić prawdę bez skrupułu. Merceret, młodsza i mniej szczwana niż Giraud, nigdy nie była ze mną tak otwarcie zalotna; ale naśladowała mój ton, sposób mówienia, powtarzała moje odezwania, miała dla mnie wszystkie względy, jakie ja powinienem był mieć dla niej, i obstawała zawsze przy tym (jako że była bardzo bojaźliwa), abyśmy sypiali w jednym pokoju — wspólność, która rzadko pozostaje w tych skromnych granicach w czasie podróży dwudziestoletniego chłopca z dwudziestopięcioletnią dziewczyną.
Mimo to nie przekroczyła ich tym razem. Naiwność moja sięgała tak daleko, iż mimo że Merceret wcale była warta grzechu, w całej tej podróży nie przyszła mi na myśl, nie mówię, pokusa, ale nawet najdalsza idea jej możliwości. Gdyby nawet ta idea wpadła mi do głowy, byłem zbyt głupi, aby z niej skorzystać. Nie wyobrażałem sobie, w jaki sposób dziewczyna i chłopiec mogą dojść do tego momentu, aby się razem położyć do łóżka; myślałem, że trzeba całych wieków, by doprowadzić do tej straszliwej poufałości. Jeżeli biedna Merceret, biorąc mnie na swój koszt, rachowała na tego rodzaju odszkodowanie, przeliczyła się grubo; przybyliśmy do Fryburga zupełnie tak, jak wyruszyliśmy z Annecy.
Przechodząc przez Genewę, nie wstępowałem do nikogo, ale gdym znalazł się na moście, byłem bliski omdlenia. Nigdy nie zdarzyło mi się oglądać murów tego błogosławionego miasta, nie zdarzyło mi się ich przestąpić, żeby nie doznawać jakiejś omdlałości serca wynikłej ze zbytku rozczulenia. Szlachetny obraz wolności podnosił mą duszę, a zarazem wizje równości, jedności, prostoty obyczajów wzruszały mnie do łez i budziły najwyższą żałość, iż utraciłem te wszystkie skarby. W jakimż byłem błędzie, ale jakże błąd ten był naturalny! Zdawało mi się, iż widzę w mej ojczyźnie to wszystko dobro, ponieważ nosiłem je w sercu.
Trzeba było przechodzić przez Nyon. Minąć, nie oglądając ojca! Gdybym miał odwagę to uczynić, umarłbym chyba z żalu. Zostawiłem Merceret w gospodzie i poszedłem, na los szczęścia, do ojca. Ach, jakże płonne były me obawy! Na mój widok dusza jego dała upust ojcowskim uczuciom, którymi była wezbrana. Ileż łez wylaliśmy, obejmując się wzajem! Mniemał zrazu, iż wróciłem na stałe. Opowiedziałem mu swe dzieje i zwierzyłem zamysły. Zwalczał je dość miękko. Ukazał mi niebezpieczeństwa, na które się narażam, mówił, że im wcześniej człowiek się opamięta, tym dlań lepiej. Poza tym nie kusił się nawet zatrzymywać mnie przemocą i w tym uważam, że miał słuszność; ale to pewna, iż nie próbował wszystkiego, co było w jego mocy, by mnie przyciągnąć do siebie, czy że po tym, co uczyniłem, mniemał, iż nie ma dla mnie powrotu, czy że sam był w kłopocie, co począć z chłopakiem w moim wieku. Dowiedziałem się później, iż powziął on o mej towarzyszce wyobrażenie bardzo niesprawiedliwe i odległe od prawdy, ale zresztą dość naturalne. Macocha, poczciwa kumoszka, nieco obleśna, próbowała niby to zatrzymać mnie na wieczerzy. Nie zostałem, ale rzekłem, że mam nadzieję zatrzymać się dłużej wracając, i zostawiłem u nich mały pakunek, który przybył za mną statkiem i który sprawiał mi kłopot. Ruszyłem w drogę wczesnym rankiem, niezmiernie rad, że widziałem ojca i że miałem odwagę spełnić obowiązek.
Przybyliśmy szczęśliwie do Fryburga. Pod koniec podróży czułość panny Merceret osłabła nieco. Od chwili przybycia odnosiła się już do mnie bardzo chłodno; ojciec jej, który nie opływał w dostatki, również nie okazywał mi zbytniej serdeczności; wobec tego ulokowałem się w gospodzie. Odwiedziłem ich nazajutrz; zaprosili mnie na obiad, przyjąłem. Rozstaliśmy się bez łez. Wieczorem powróciłem do mej nory i ruszyłem z powrotem, na trzeci dzień po przybyciu, nie wiedząc sam dobrze, dokąd się udać.
Oto jeszcze jedna okoliczność w moim życiu, w której Opatrzność podsuwała mi właśnie to, czego mi było trzeba, aby pędzić do końca szczęśliwe i spokojne dni. Merceret była to bardzo dobra dziewczyna, bez jakichś świetnych zalet, nie ładna, ale też wcale nie brzydka; spokojna, rozsądna, pomijając przelotne napady humorów, które wyładowywały się w płaczu i nigdy nie miały burzliwych następstw. Miała do mnie szczerą skłonność; byłbym ją mógł zaślubić bez trudności i uprawiać rzemiosło jej ojca. Moje zamiłowanie do muzyki pozwoliłoby mi polubić ten zawód238. Byłbym się osiedlił we Fryburgu, mieścinie nieładnej, ale zamieszkałej przez dobrych ludzi. Postradałbym z pewnością wielkie rozkosze życia, ale żyłbym spokojnie do ostatniej godziny; a mogę lepiej niż ktokolwiek inny wiedzieć, że nie ma się co i wahać przy takiej zamianie.
Wróciłem nie do Nyonu, ale do Lozanny. Chciałem się nasycić widokiem tego pięknego jeziora239, które stamtąd można oglądać w najszerszym widnokręgu. Istotnie motywy, od których bywały zależne me postanowienia, zazwyczaj były niewiele poważniejszej natury. Odległe horyzonty rzadko działają na mnie dość silnie, by mnie pobudzić do czynu. Niepewność przyszłości zawsze kazała mi patrzeć na rzeczy dalsze jako na czcze mamidła. Mogę jak każdy poddawać się złudom nadziei, byle mnie to nic nie kosztowało; ale gdy trzeba długo się mozolić, oho! już mnie nie ma. Lada przyjemność, która nawinie się po drodze, kusi mnie więcej niż wszystkie rozkosze raju. Wyjątek stanowi przyjemność, po której następuje troska: ta mnie nie kusi, lubię jedynie radości czyste, takich zaś nigdy nie można zakosztować, kiedy się wie, iż czeka po nich zgryzota.
Pragnąłem zresztą dostać się do jakiegokolwiek miasteczka, i to im bliżej, tym lepiej; zabłąkawszy się bowiem w drodze, znalazłem się wieczorem w Moudon, gdzie wydałem resztę pieniędzy, z wyjątkiem dziesięciu centów, które poszły nazajutrz na obiad. Przybywszy wieczorem do wioski w pobliżu Lozanny, wszedłem do karczmy, nie mając grosza na zapłacenie noclegu i nie wiedząc, co z sobą począć. Byłem bardzo głodny; przybrałem minę pewną siebie i zażądałem wieczerzy, jak gdybym miał czym zapłacić. Udałem się spokojnie na spoczynek, nie myśląc o niczym. Rano, pośniadawszy i obliczywszy się z gospodarzem, chciałem za mą należność oddać w zastaw kamizelkę. Zacny człowiek nie przyjął ofiary; powiedział, iż, dzięki niebu, nie obdarł nigdy nikogo, że zaś nie chce zaczynać tego dla kilkudziesięciu groszy, mogę zachować kamizelkę, a zapłacę, kiedy będę mógł. Uczułem się wzruszony jego dobrocią, ale mniej, niżbym powinien i niż byłem nieraz później, wspominając to zdarzenie. Odesłałem mu pieniądze z podziękowaniem i kiedy w piętnaście lat później, wracając z Włoch, przejeżdżałem przez Lozannę, bardzom żałował, iż zapomniałem nazwiska karczmy i gospodarza. Byłbym go odwiedził; sprawiłoby mi szczerą przyjemność przypomnieć mu jego dobry uczynek i dowieść, że nie trafił na niewdzięcznika. Usługi, ważniejsze z pewnością, jakich doznałem od ludzi, ale świadczone z mniejszą prostotą, nie wydały mi się tak godne wdzięczności, jak prosta i skromna ludzkość tego zacnego człowieka.
Zbliżając się do Lozanny, rozmyślałem nad swym rozpaczliwym położeniem oraz nad środkami wydobycia się zeń bez zdradzenia swej nędzy wobec macochy. W ciągu pielgrzymki nieraz porównywałem się w myśli do przyjaciela Venture’a w chwili jego przybycia do Annecy. Rozpaliłem się tak tą ideą, że nie myśląc o tym, iż nie mam ani jego uroku, ani talentów, nabiłem sobie głowę konceptem, aby odegrać w Lozannie małego Venture’a, dawać lekcje muzyki, której sam nie umiałem, i podać się za przybywającego z Paryża, gdzie nigdy w życiu nie byłem. Powziąwszy ten piękny zamiar, ale mając jeszcze na tyle zastanowienia, by się nie pchać między zawodowych muzyków, zacząłem się na początek wywiadywać o jaką oberżę, gdzieby można żyć dobrze i tanio. Wskazano mi niejakiego Perroteta, który odnajmował stancje z utrzymaniem. Ów Perrotet okazał się najpoczciwszym człowiekiem w świecie, przyjął mnie bardzo dobrze. Wytrząsłem przed nim swoje kłamstewka, tak jak je sobie ułożyłem. Obiecał, że będzie o mnie mówił i że postara się znaleźć mi uczniów; powiedział, iż mogę mu zapłacić dopiero wówczas, gdy sam coś zarobię. Pensja wynosiła pięć talarów; nie było to wiele, ale bardzo wiele dla mnie. Poradził mi, bym się zgodził na początek na pół pensji, która obejmowała na obiad dobrą zupę bez dalszego ciągu, ale za to dostatnią wieczerzę. Przystałem. Dobry Perrotet ofiarował mi wszystkie te usługi najserdeczniej w świecie i nie oszczędzał starań, aby mi być użytecznym.
Jak to się dzieje, iż spotkawszy tylu dobrych ludzi w młodości, tak mało znajduję ich w późniejszym wieku? Czyżby rasa ich się wyczerpała? Nie; ale sfera, w której zmuszony jestem szukać ich dziś, nie jest tą, w której znajdowałem ich wówczas. Wśród ludu, gdzie wielkie namiętności odzywają się jedynie z rzadka, naturalne uczucia częściej przychodzą do głosu. W wyższych klasach zduszone są one zupełnie i pod maską uczucia przemawia zawsze jedynie interes lub próżność.
Napisałem z Lozanny do ojca; odesłał mi tobołek i dołączył wyborne rady, z których powinienem był lepiej skorzystać. Zaznaczyłem już, iż zdarzały się w moim życiu chwile niepojętego zamroczenia, w których przestawałem być sobą. Oto jeszcze jeden typowy przykład. Aby zrozumieć, jak miałem przewrócone w głowie, do jakiego stopnia byłem niejako „zwenturyzowany”, trzeba się tylko przypatrzeć, ile szaleństw nagromadziłem. Jestem tedy nauczycielem śpiewu, nie umiejąc odczytać z nut jednej melodii. Gdybym nawet skorzystał z sześciu miesięcy spędzonych u Mistrza, nigdy by to nie wystarczyło; prócz tego uczyłem się tam z cudzą pomocą — to dla mnie dość, abym się uczył licho. Występując jako genewski paryżanin i jako katolik w kraju protestanckim, uważałem, iż wraz z religią i ojczyzną należy mi odmienić nazwisko. O ile mogłem, wciąż starałem się zbliżyć do pierwowzoru. On mienił się Venture de Villeneuve, ja zrobiłem anagram z mego nazwiska Rousseau na Vaussore i nazwałem się Vaussore de Villeneuve. Venture posiadał zasady kompozycji, choć nikomu o tym nie wspominał; ja, nie posiadając ich wcale, chwaliłem się przed całym światem tą umiejętnością; niezdolny sklecić najmniejszej melodii, podawałem się za skończonego muzyka. To nie wszystko: przedstawiony panu de Treytorens, profesorowi prawa, który lubił muzykę i urządzał u siebie koncerty, chciałem dać próbkę swego talentu i zacząłem komponować utwór na koncert u niego, tak bezczelnie, jak gdybym miał o tym pojęcie. Miałem wytrwałość parania się przez dwa tygodnie z tym pięknym dziełem, skopiowałem je na czysto, rozpisałem partie i rozdałem je z taką pewnością, jak gdyby to było arcydzieło harmonii. Wreszcie — rzecz trudna do wiary, a jednak prawdziwa — aby godnie uwieńczyć tę wyniosłą produkcję, umieściłem w niej na końcu menuecik, który obiegał wówczas ulice i który może wszyscy przypomną sobie jeszcze po tych tak znanych słowach:
Uwagi (0)