Wielki zmierzch - Cezary Jellenta (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖
Wielki zmierzch to pamiętnik młodopolskiego pisarza i krytyka literackiego Cezarego Jellenty z pierwszych miesięcy I wojny światowej. Przedstawione w nim doświadczenia cywila — warszawiaka z niepokojem zerkającego na każdy nagłówek prasowy zostały wzbogacone o głębokie refleksje natury filozoficznej i liczne odwołania do sztuki. Na niemalże każdej stronie ujawnia się artystyczna wrażliwość Jellenty oraz jego ogromna erudycja.
Jellenta w Wielkim zmierzchu wojny nie widzi. On ją ogląda niczym spektakl teatralny. Wprawionym okiem zwraca uwagę na detale, jednocześnie ogarniając całość. Uważnie śledzi każde drgnienie, gest, dokładnie analizuje każdą scenę, szukając dla niej uzasadnienia w dalszych częściach „sztuki”. Wsłuchuje się w muzykę dział. Dla niego „działa brzmią barytonem, okna zaś odpowiadają chrapliwym basem”.
- Autor: Cezary Jellenta
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wielki zmierzch - Cezary Jellenta (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Cezary Jellenta
Takie zaufanie do armii — musi jej dawać zwycięstwo...
11–12 grudnia, piątek-sobota.W dalszym ciągu Łódź jest do wzięcia.
Dziś, wczoraj i onegdaj koalicja zakarbowała wielkie sukcesy.
Przede wszystkim, bliżej nas, odparto energiczne natarcia Niemców na linii Łowicz-Iłów oraz w okręgu Mławskim. Znaczyłoby to, że Niemcy paszczami swych dział daremnie wzdychają do Modlina. Na innym zaś polu, na polu hańbienia swojej ojczyzny, zasnął w Bogu szczęśliwie, zyskawszy miano wrzodu państwowego, minister oświaty Kasso; rak Rosji umarł na raka. Jest to jedno z największych uzdrowień.
Następnie — dalej od nas: flota angielska odniosła świetne zwycięstwo na morzu, w pobliżu wysp Falklandzkich. Zatopiono trzy krążowniki niemieckie, „Scharnhorst”, „Gneisenau” i „Leipzig”, a według dzisiejszych telegramów i „Nuernberg”.
Dzisiaj nadeszła nadto wiadomość o ataku eskadry podmorskiej niemieckiej na Dovre. Zakończył się zagładą trzech łodzi.
Lew brytański pokazał swe królewskie pazury. Ale i Niemcy, jak widać z powyższego, atakują zuchwale na morzu.
Wreszcie wielkie zwycięstwo miała odnieść Serbia nad trzema korpusami austriackimi — tysiące jeńców, olbrzymie łupy wojenne, odzyskanie dawniejszej linii obronnej.
Jak z tym pogodzić wieści, że Austria wysłała gubernatorów do nowo zajętych prowincji serbskich? Kto tu kłamie? Prawdopodobnie obie strony.
Jednakże triumfy te, choć tak liczne, mniej cieszą szeroki ogół. Rozdwoił się on najwidoczniej. Osłabia wiarę w autorytet sztabów i agencji bezcelowość walk na zachodzie. Zajęcie domu przewoźnika, odzyskanie ogrodu lub przesunięcie się o 200 do 600 metrów naprzód nie mogą być karmią dla powszechnej żądzy jakiegoś wydatnego rezultatu. Joffrench skąpi nam grubszych sensacji.
A nadto mącą jednolitość radości nowi zaskoczeni, którzy w tych czasach przybyli z Berlina i Wiednia i przywieźli żywe i wymowne echa całkiem innych nastrojów niż te, o których nas zapewnia słowo drukowane. W stolicach niemieckich ma panować rzeźkość, otucha i pewność zwycięstwa, całe życie zewnętrzne świadczyć ma o małym zakłóceniu zwykłej pogody. Twarze ludzkie tak są ożywione patriotyzmem i poczuciem solidarności, młodzież tak rwie się egzaltowanie do służby dla ojczyzny, że znowu stajemy wobec dylematu: organizacja państwowego kłamu doszła tam do najwyższego punktu i zdołała zmusić do milczenia wszystek krytycyzm, właściwy wielkoświatowym krajom konstytucyjnym.
Mam dziś wrażenie, że w ewolucji nastrojów powszechnych przyszła teraz kolej na nastrój zniechęcenia, nudy i apatii. Pierwszych oznak szemrania w tych dniach było kilka. Manifestują przeciw wojnie, jako bezcelowej i bezmyślnej, robotnicy rosyjscy, posłów socjalno-demokratycznych uwięziono, komunikat urzędowy w sposób niebywale łagodny mówi o konspiracjach związku drukarzów. Nie muszą być te rozruchy byle jakie, skoro aż francuscy ministrowie socjaliści, Sembat i Guesde, apelują do patriotyzmu robotników rosyjskich i proszą o zaniechanie opozycji.
Równocześnie przebąkuje się o agitacji w prowincjach nadbałtyckich i nawet w Finlandii, gdzie zaczął się system deportacji. Zapewne, i tu i tam nie z bezcelowością wojny walczą, lecz z wojną samą, jako sposobnością do coraz większego ucisku i prześladowania obcych. Ale wszystko to świadczy, że pierwszy okres — zapału i wmówionego patriotyzmu mija. Coraz częściej też opowiada się o żołnierzach i oficerach rosyjskich, przekładających nadmiernie siedzenie w Warszawie nad pobyt w okopach pod Łodzią i Łowiczem.
Wreszcie, co już jest najpewniejszym symptomatem, powoli wraca do swego znaczenia — wódka. Zjawia się coraz więcej „ulg” i „wyjątków” z dotychczasowego iście drakońskiego (dla łatwowiernych oczów) zakazu sprzedaży alkoholu i mocnego wina.
Ostatecznie, nie należy przeceniać ważności reformy, a raczej istnego zamachu stanu, jakim było usunięcie alkoholu z zaopatrzenia bojowego, no, i z obiegu publicznego. Więcej w tym było śmiałości niż głębszej racji stanu i pożytku. Korzyść niewątpliwa płynęła dla robotników i biednego ludu, który przestał mieszkać w monopolach i szynkach. Ale i z tej korzyści nie wiele przypadło na robotnika polskiego, albowiem w ogóle roboty nie ma i fabryki przeważnie stanęły.
Drugim pożytkiem było to, że w czasie mobilizacji nie przychodziło do większych awantur, grabieży, napaści, niesubordynacji, i wielki proces przygotowywania ciętych baniek organizm państwowy przebył dość poprawnie.
Natomiast strat i niedogodności co nie miara! Po pierwsze, skarb państwa, zubożawszy nagle o miliard rubli, musiał pomyśleć o całej litanii innych podatków i ciężarów i każdy krok, zrobiony pieszo czy przebyty w wagonie kolei, obłożyć daniną. Po wtóre, wycofana z szeregów wódka skoncentrowała się w kadrach starszyzny wojskowej i wytworzyła w nich pewnego rodzaju sybarytyzm382, którego ofiarą właśnie padają żołnierze. Sybarytyzm tym większy, że zwyczajną „czystą” zastąpiły kosztowne i wykwintne likiery i koniaki, od których — taka to już natura ludzka — jeszcze trudniej oderwać się. A biedny żołnierz, któremu czarka okowity nieraz dodałaby ducha, i zziębnięte ciało rozgrzała bodaj na chwilę, skazany jest na abstynencję, jak nie przymierzając eleuteryk z parafii profesora Lutosławskiego383.
Co do publiczności, to ta mniej cierpi. Zauważyłem, że nigdy jeszcze nie było takiego łaknienia spirytualiów, jak właśnie teraz, gdy się stały owocem zakazanym. To też szczęśliwym sposobem, w każdym porządnym domu znajdzie się butelka niezłego koniaku i często nawet węgrzyna. Ja sam, choć dzieł tych nigdy w swej bibliotece nie posiadałem, dzisiaj stale, od złego przypadku... To trudno — à la guerre comme a la guerre384.
A co do restauracji, to te różnie sobie radzą. Jedne, zarobiwszy suto na przestąpieniu zakazu, pozwoliły się zamknąć, i tak np. Wróbel jest „na fest” zamknięty w swej klatce. Inne dają piwo w filiżankach do kawy, a wódkę w kubeczkach do jaj. Są, co znajomym klientom dają „w prezencie” większe partie napojów. Są handelki, które ustępują tylko wobec siły wyższej, to znaczy: świadectwa lekarza, ale tak odmierzają apteczną dozę, że szczęśliwy pacjent mógłby się w niej kąpać. Pewna elegancka restauracja radzi sobie przy pomocy instrumentów muzycznych. Gdy gość znajomy wchodzi, kelner zapytuje, „czy pan nie życzy sobie koniaczku?”. Na odpowiedź twierdzącą wprowadzają go do pokoju z pianinem; tam czeka już w odpowiednim artystycznym namaszczeniu piccolo i z pianina wyjmuje flaszkę Hennessy lub Martella i nalewa kieliszek tej wielkości, jakby to było opium lub inna trucizna. Taka dawka kosztuje pół rubla. Jesteś więc zmuszony powtórzyć ją kilkakrotnie. Oficerowie zaś czynią to bez żadnego zgoła przymusu, i nie tylko że często udają się do gabinetu z muzyką, ale i długo w nim przesiadują.
Ponieważ, oczywiście, ograniczenia w sprzedaży wódek znacznie uszczupliły ich zapasy zostawione Niemcom, przeto ci, w miejscowościach zajętych, radzą sobie, podobnie jak lud nasz, spirytusem skażonym. Ilekroć podchodzę do swej maszynki spirytusowej, żeby sobie ugotować wody na herbatę, przypominają mi się ci biedacy, których codziennie kilku pada ofiarą swego denaturowanego spirytualizmu. Podobny los spotyka i Niemców... Ponieważ ci podobno nie boją się nikogo prócz Boga, przeto nie wypada im bać się i śmierdzącego alkoholu, i przeto upiwszy się jak nieboskie zgoła stworzenia, giną jak muchy. Częściej zaś zapominają o oddziałach, do których należą i gromadnie zasnąwszy snem błogosławionych w stodołach, kuchniach itp., wpadają w ręce Kozaków, którzy z nimi porządek czynią. Niejeden Prusak został lancą junaka z kraju usuryjskiego glebae adscriptus385, do ziemi przygwożdżony...
12–13 grudnia, sobota-niedzielaRozmawiałem z filozofem bez filarów. Zaszła w jego poglądach widoczna zmiana. Wróciła mu dawna jego wielka sympatyczność artysty, który o rzeczach obcych sztuce mówi z pobłażaniem i sceptyczną dalekością. I zaufanie do oręża rosyjskiego nieco się zachwiało. I wiara w spełnienie obietnic nie taka mocna. Wzdycha po dawnemu do Anglii, którą lubi romantyzmem teoretycznego podróżnika, ale zaczyna rozumieć, że Azja Mezopotamii, Tybetu, Chin i Japonii to nie Azja panów Tana, Werguna i Mieńszykowa. Jego sen o wielkich cywilizacjach Wschodu, niezużytych, niezbanalizowanych, szczerszych niż europejska i genialniejszych, jakoś nie ziszcza się ani w Warszawie ani w Londynie. Przybliżył się jeno kraj zakaspijski, Turkiestan, ze swymi wspaniałymi dwunożnymi ogierami, z kruczo-lśniąco szerścią pod pachami, zawadiacko zsuniętymi na ucho, z minami, jak do skoku, w burkach mogących służyć za namioty polowe, ze stalowymi muskułami i nogami sprężystymi jak resory. Ale to wszystko jakże dalekie jest od cudów państwa Dalajlamy, Konfucjusza, wschodzącego słońca lub białego słonia!
Zapewne, zapewne, można by użyć tych rosyjskich centaurów do poprawienia ras europejskich. Ze swą wrodzoną inteligencją, i zdrowiem jakby ze złotego wieku, z ramionami i torsami z fryzów w Pergamon, z świetną dzikością i pierwotnością natury, przydaliby się „zgniłemu zachodowi”. Toż ci ludzie, dla których marzenie Podbipięty386 o ścięciu od jednego zamachu trzech głów, nie byłoby wcale niedościgłym szczytem ambicji rycerskiej, do późnej starości nie wiedzą, co to ból zęba, wypadanie włosów, nagniotki itp. prerogatywy kultury europejskiej. Odświeżyliby nasze drobnomieszczaństwo szerokością instynktów, przewietrzyliby wichurą stepową — ale cóż, kiedy to są jednakże tylko wspaniałe okazy z tabunu, a nie członkowie społeczeństwa?
Więc filozof bez filarów zaczyna się poddawać apatii; i jego ogarnęła nuda wszechświatowego paraliżu i jemu przestaje się podobać rozum pękniętej rury, przez którą wycieka śmietanka drogocennej krwi ludzkości.
Próbuję go orzeźwić zdarzeniem ważnym, także rasowym — protestem ludowców — i to nie wiele pomaga. A mnie ono — przyznam — bardzo zaciekawiło, nawet pomimo, że Warszawa, zbaraniawszy doszczętnie, wcale się tą odezwą nie zajmuje. Sól ziemi — chłopi — przemówiła, i po swojemu: krótko, węzłowato; odmawiają samozwańcom wszelkich danych i wszelkich moralnych praw do reprezentowania polityki narodu. Nie zachwyca mnie orientacja ludowa, ale coś po sercu pogłaskało, że tam, w tym wielkim pracownym i trzeźwym, po piastowsku jasnym i słonecznym fundamencie, ukryta jest odwaga, a ma ona język, jak wyostrzona kosa. Ze zaś Komitet w swoim manifeście użył wyrazu „piastowski”, więc na sukmanach i świtach groźnie zaciskają się pięście...
Za to Kos nie został na odezwę ludowców obojętny. Chodzi i śmieje się głośno, prawie do siebie. Podejrzewam, że w tym historycznym dokumencie była i jego rączka. Przypominam sobie, że przecież pochodzi ze szlachty zagonowej, a więc tak jakby z chłopów.
14 grudnia, poniedziałekDużo mgły, wiele słów, a mało wiadomości. Gdyby się poddać wrażeniu dzisiejszych telegramów, można by sądzić, że życzenie śmieszne, dualistyczne Kosa, zaczyna się spełniać. Na zachodzie Niemcy tracą, na wschodzie — my dzięki wojnie już jesteśmy wschodem — zyskują. Tam odebrano la Bassée — tu nie odebrano, zdaje się, ani Łowicza ani Łodzi. To znaczy, że Łódź nareszcie znalazła aspiranta do swej ręki i przestała być wolną. Całe ministerium poczty pantoflowej, zasiadające w kawiarniach w Bristolu, Polonii — u Lourse’a i Semadeniego, domyśla się i czuje, że Łódź zajęli Niemcy, głową za to nie ręczę.
Nie o wiele wyraźniej przedstawia się sytuacja w Galicji i na linii Częstochowa- Kraków. Przemyśl „podobno” jest bombardowany i pierwsze forty już padły. Natomiast bliżej Krakowa musi być natarcie bardzo utrudnionym, gdyż sztab główny w dzisiejszym motywowanym komunikacie prawie że rezygnuje z walki pozycyjnej, a zamierza poprzestawać na manewrowaniu. Przyznaje on dwa fakty wielkiej wagi: że ofensywa czołowa naraża na wielkie straty, i że Austro-Niemcy rozporządzają licznym landszturmem i landwerą387, które do obrony fortyfikacji jeszcze się, i to doskonale, nadawać mogą.
„Ukośnym potwierdzeniem moich domysłów służyć może” (zwrot, jeden z tysiąca, dzisiaj szczególnie miły naszej prasie) i pewien splot wydarzeń w życiu wewnętrznym Królestwa. Kurs rządowy ma pozory pewnego złagodzenia. Cofnięto rozporządzenie, które usuwało napisy polskie na Kolei Wiedeńskiej; przekreślono też ostatnie dzieło Kasa — dotyczące wykładów historii i geografii w szkołach prywatnych polskich. I ministerium finansów chce być uprzejmym, obiecuje wyznaczyć kredyt 50 milionowy dla banków prywatnych, a drugie tyle na pomoc dla zniszczonego robotnika.
Wszelkie tego rodzaju ustępstwa lub obietnice są zwykłymi towarzyszami zachmurzania się widnokręgu, w sposób, przypominający starożytne: Hannibal ante portas388.
Z prawdziwą przyjemnością czytam wyjątki z memoriału, który złożyli władzom centralnym w „Piotrogrodzie”, członkowie CKO389 w przedmiocie klęski materialnej, jaka dotknęła wszystkie gałęzie życia w Polsce. Dokument to historycznego niemal znaczenia — mówi wiele, szczerze i mężnie, a przy tym maluje położenie treściwie i dokładnie.
15 grudnia, wtorekW dalszym ciągu trwa sytuacja, ściśle według wzoru: złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.
Stosuje się to nie tylko do okręgu Łowicz-Iłów i w ogóle walk między Wisłą a Wartą, lecz i do wyprawy na Węgry. Istnieją delikatne natracenia, „że Austriacy przedostają się na północne stoki Karpat”. A więc wypierają Rosjan z powrotem do Galicji?
Gdyby nie te z konieczności nasuwające się wnioski, młotem, rozbijającym wszelkie konstrukcje austro-polskie, byłaby sensacyjna wiadomość o odebraniu przez Serbów Białogrodu. W pierwszej chwili zasępiła mnie ona, jako groźba perspektywy, że oto znowu zacznie się codzienne bombardowanie Białogrodu w porze five o’clocku390, jak to bywało przez pierwsze trzy miesiące wojny. Ale gdy jednocześnie powtórzono wieść o przechodzeniu Austriaków na północ Karpat — stało się niewątpliwym, że im idzie więcej o Galicję niż o Serbię i że prawdopodobnie przerzucili wojska znad Driny nad Dunajec.
W ten sposób piorunujące swe zwycięstwo Serbowie zawdzięczaliby nie tyle słabości nieprzyjaciela, ile jego dobrowolnemu ustąpieniu. Bajeczne zaś liczby wziętych do niewoli, tak wielkie, że samo ich wykarmienie mogłoby przyprawić o bankructwo monarchię króla Piotra, będzie prawdopodobnie tylko zwykłą krzykliwą dekoracją.
Ostatecznie, chociaż szczególnego sentymentu dla Serbów nie posiadam, cieszę się, że odzyskali swą stolicę. Wielka czyjakolwiek radość z odzyskania ojczyzny, jest zawsze i moją wielką radością, całkiem niezależnie od tego, kto miał być ciemiężcą, mój wróg czy przyjaciel.
Przyzwyczaiłem się zaś brać fakta oddzielnie z ich własnym ciężarem gatunkowym złego lub dobrego, a bez łączności z resztą zasupłanych sprzeczności, z których się składa wojna. Gdybym chciał łączyć, konsekwencja nakazywałaby mi ubolewać nad triumfem Serbii — on bowiem osłabia bądź co bądź szanse Austrii i obnaża całe niebezpieczeństwo, grożące Krakowowi i Węgrom.
I w ten sposób uwydatnia się całkowicie dominująca cecha wojny europejskiej: konieczność przerzucania mas wojsk z jednego frontu na drugi, z jednej granicy państwa na drugie, częstokroć przeciwległe. Innymi słowy, z każdym dniem zwiększa się nakład pracy i energii i ilość posunięć gwałtownych, a zmniejszają widoki jakiegokolwiek rezultatu.
Losy Isery i Ypres są w dalszym ciągu albo nierozstrzygnięte albo dla
Uwagi (0)