Wielki zmierzch - Cezary Jellenta (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖
Wielki zmierzch to pamiętnik młodopolskiego pisarza i krytyka literackiego Cezarego Jellenty z pierwszych miesięcy I wojny światowej. Przedstawione w nim doświadczenia cywila — warszawiaka z niepokojem zerkającego na każdy nagłówek prasowy zostały wzbogacone o głębokie refleksje natury filozoficznej i liczne odwołania do sztuki. Na niemalże każdej stronie ujawnia się artystyczna wrażliwość Jellenty oraz jego ogromna erudycja.
Jellenta w Wielkim zmierzchu wojny nie widzi. On ją ogląda niczym spektakl teatralny. Wprawionym okiem zwraca uwagę na detale, jednocześnie ogarniając całość. Uważnie śledzi każde drgnienie, gest, dokładnie analizuje każdą scenę, szukając dla niej uzasadnienia w dalszych częściach „sztuki”. Wsłuchuje się w muzykę dział. Dla niego „działa brzmią barytonem, okna zaś odpowiadają chrapliwym basem”.
- Autor: Cezary Jellenta
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wielki zmierzch - Cezary Jellenta (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Cezary Jellenta
Będziemy mieli święta spokojne. Ci, co jak ja — od trzech miesięcy listu od swoich nie mieli, będą mieli święta, tylko odurzające się trunkami. One muszą być — taki postawiłem warunek tym, co mnie proszą na wilię. Zresztą, prawdę mówiąc, ze wszystkich, rozdzielonych do niedawna z swym najdroższymi, ja jeden już tylko pozostałem samotnym. I wstyd pomyśleć o tym, co stoi na przeszkodzie, że pojechać do swej rodziny nie mogę. Nie wojna, nie odległość, nie miny podmorskie na lądzie, boć przecież ogłasza się nawet Nizza, że komunikacja z nią została przywrócona, ale...
Coraz dłużej przesiaduję u siebie. Mój pokój, no i teatr — to moja wolność i moja niepodległość. Z nikim prawie nie rozmawiam, ale widzę wiele. Ostatnio zajęły mnie bliżej kobiety rosyjskie, których ogromna ciżba napłynęła do kraju. Spotykam je ciągle na korytarzach „Europejskiego”419, słyszę bezustannie ich mowę na ulicy, w teatrze siedzę śród nich. Dalipan420, nie mogę się nimi zachwycać. Przede wszystkim, nie są pięknotyłe jak warszawianki. Po wtóre, mają chód oficerski. Po trzecie, wiele spośród starszych ma wyraz twarzy zły i bardzo rosyjski. Znam takie, których oczy mogę tylko nazwać białymi — taka w nich złość i okrucieństwo się maluje. Niemki były zawsze nieponętne i tylko w ostatnich czasach snobizm estetyczny i dobrobyt uczyniły je wykwintniejszymi Zdarzają się Rosjanki powabne i pociągające, ale w nich połączenie zakonnicy, sanitariuszki i kokiety jest szorstko obce i niemiłe. A już zupełnie nie pojmuję gustu dla dragonic421, które Rosjanie nazywają: belle femme-istaja422. Wiem, że i Polki sanitariuszki potrafią być zalotnymi; w pewnym eleganckim lazarecie fundatorzy nawet kazali (sic) im być takimi; ale to stałe rosyjskie połączenie pielęgniarki z kochanką — jeszcze nie utorowało sobie drogi do mojej miłości. Jeszcze mam pewne przesądy. Polka jest niemniej zmysłowa, romantyczna i nawet erotyczna, ale nie umie jeszcze włączać miłosnej ekspansji w opiekę nad chorymi.
W najbliższym moim sąsiedztwie ta synteza rosyjska rozgrywa się bardzo często; nie chciałem w nią z początku wierzyć, ale za dużo faktów o niej świadczy. Słuszność każe dodać, że w samej pracy sanitarnej Rosjanki są jednak bardzo dzielne i poświęcone.
W tramwaju wciągnęli mnie raz Rosjanie do rozmowy. Zapewne zdziałała to gazeta rosyjska, którą czytałem. Było już koło północy i w wagonie, snadź ostatnim, ludzi było bardzo mało. Kobiety odezwały się tonem absolutnej pewności, że właściwie na święta powinien być zawarty pokój, wobec tego, iż cała Galicja i Prusy wschodnie są już w „naszych rękach”. Odparłem nieśmiało, że inicjatywę powinna dać Rosja. „Nie, Niemcy powinny upokorzyć się i przeprosić”.
Patriotyzm rosyjski jest, przypuszczam, wielki, ale coraz częściej pojawiają się znaki, że żołnierza żadna zrozumiała i uchwytna myśl nie zagrzewa. Bijemy się „za tych przeklętych Polaków”, mówią zdrowi, i dopiero ranni nie mają słów wdzięczności dla „Polaczków”, za miłosierne i troskliwe obchodzenie się z nimi. Podobno wielu marzy tylko o tym, ażeby otrzymać ranę w rękę i iść do szpitala. Opowiadają, że chętnie wysuwają ręce nad okopy, ażeby przyciągnąć kulkę niemiecką. Muszą być i tacy, co sobie sami palce obcinają, skoro wydano prawo grożące za takie okaleczanie się śmiercią.
I pomyśleć: po co i na co straciła Rosja milion żołnierzy w zabitych i rannych? Gdy wszystkie państwa walczące bronią swego bytu przed hegemonią pruską lub inne — swego stanowiska mocarstwowego, jedyna Rosja, wielka, w tułowiu swym niezagrożona, niemal nieprzystępna i zgoła niepożądana, dla jakiejś tam „misji historycznej” brodzi we krwi po sam pępek. Tyle ziemi, tyle chleba, tyle ryb, tyle lasu, tyle bogactw w naturze i ludziach i zwierzętach, że choćby tylko dziesiąta część tego była należycie gospodarowaną, już by państwo — kolos było syte i szczęśliwe. Nie! Muszą iść stanąć przed światem w papasze na bakier z hasłem: „Ja im pokażę! Ura! Ura! Ura!”
Oto racja stanu rosyjska. Nikomu nie pomoże, Berlina nie powącha, Poznania nie dosięgnie nawet najdłuższą piką kozacką. Lwów posiada i już zalała dziegciem, popami i policjantami. Ongi Bohdan Chmielnicki423, oblegając gród lwi, żądał jako okupu, pewnej ilości kobiet do namiotów i Żydów dla szubienic — Rosja już to wszystko ma; po co więc walczyć dłużej, bez sensu i życiowej lub politycznej konieczności?
Ostatecznie, wojna dzisiejsza Rosji niczym zgoła nie różni się od tej, którą toczyli z Japonią — tylko jeszcze więcej strat i jeszcze mniej idei.
I ludziom się wydaje, że Rosja wiele się nauczyła i kroczy naprzód. Ale w jakim kierunku? W tym samym kierunku okłamywania Europy pychą sparodiowanego bizantynizmu, podawaną za wielki imperializm słowiański.
22 grudnia, wtorekPoranne wiadomości urzędowe z terenu mławskiego, znad Bzury, Sanu i z okręgu przełęczy Dukla brzmią bardzo pomyślnie. Dysonans tkwi jeno w odezwie sztabu głównego, który piętnuje kłamstwa zagraniczne o złym stanie armii rosyjskiej i zapewnia, że „skrócenie frontu” zarządzono dobrowolnie wobec przeważających sił nieprzyjaciela.
Do południa ludzie łamali sobie głowy nad tym, jak pogodzić tę dobrowolność z przeważającymi siłami. To co miało uspokoić trwożliwych, dopiero na serio ich zaniepokoiło. Do wieczora zaś przybyło wiele opowieści o ewakuacji miast z linii Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Późnym wieczorem ktoś w tajemnicy zapewniał mnie, że Łódź została nareszcie zajęta przez Niemców i że komendantem został ten sam von Liebert424, który za okupacji poprzedniej, na prośbę fabrykantów o sprowadzenie dla nich węgla z Dąbrowy, odrzekł z uśmiechem:
— Meine Herren, wir sind noch nicht verheiratet, wir sind erst verlobt.425
Wreszcie na finisz jeden z zapaleńców lekarzów przyniósł nowinę, iż Rosjanie ponieśli wielką klęskę pod Kielcami. W to prędzej wierzę niż w zbliżanie się Niemców do Warszawy.
Nie brakowało też poczty, opiewającej o znacznych sukcesach Rosjan. Ale ja zaczynam coraz silniej wierzyć, że „skrócony front” nic szczególnie dobrego ani nam ani im nie wróży.
Myślę, że Niemcy wykonywują teraz pierwotny swój plan. Umocniwszy się na froncie zachodnim, biorą się do Rosji ściągniętymi stamtąd siłami. Jeśli się w tym punkcie nie mylę, to jeszcze mniej pobłądził wódz naczelny, odmawiając przyjęcia złotej szabli od obywatelstwa warszawskiego. Byłoby to nieco przedwczesne i ryzykowne. Słusznie, że ją przyjął generał Ruzski, ten bowiem nie obiecywał zjednoczyć Polski i nie zapowiadał, że zje śniadanie w Poznaniu, a strawi je itd. w Berlinie. Ten dowódca dokonał bądź co bądź trudnej i wielkiej rzeczy: zwyciężył Austriaków w Lubelskiem i na długo dwuprzymierzu stępił miecz.
Ciekawość ogarnia coraz większa — ledwo że spać można.
Pod dniem wczorajszym winienem był uczcić rozstanie się królów skandynawskich w Malmö po krótkim zjeździe. Było to jedno z tych cichych skromnych spotkań, których szacowną ozdobą jest wartość kulturalna. — Trzej królowie milczą o celu swego porozumienia. Ale my chyba czujemy, że oni nie grożą, nie konspirują, nie deklamują; ot podali sobie serdecznie ręce w obliczu sadystki Europy i pewnie ślubowali wzajemną pomoc i solidarność w bronieniu cieśnin swych od bezwzględności flot wojujących. A może po cichu skrytykowali i Niemcy, i Anglię i Rosję? A może i postanowili wystąpić w chwili odpowiedniej z wielką inicjatywą pokoju? Kto wie, tej kultury, tej wysokiej i uczciwej kultury narody mogłyby mieć zasłużoną ambicję dokonania dzieła wielkiej historycznej wagi.
Byliby to naprawdę trzej królowie, idący za Gwiazdą Betlejemską...
23 grudnia, środa„Nie trać nadziei, jakkolwiekć się dzieje”426. W chwilach największego niepokoju i niepewności o los rodziny, najniespodzianiej przybywa dobry zwiastun. Przyjaciele moi otrzymali wiadomość, że żona moja z młodszym synem, którego Austriacy nie uwięzili jeszcze, powędrowali do Morawskiej Ostrawy, oczywiście ewakuowani z Krakowa, i że miała nieco pieniędzy. A więc znaleźli się dobrzy ludzie, którzy jej nie opuścili. Posyłam w dal moje błogosławieństwo i wzruszone dzięki, o ile ich nie zagłuszy huk armat.
Myślę sobie: gdyby tak żona moja zechciała zapisywać swoje przeżycia i przygody, na pewno ciekawy byłby to pamiętnik, zwłaszcza w zestawieniu z moim. W jaki sposób myśl tę jej przesiać? W dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego inni otrzymują z Austrii listy, a ja nie.
A propos, z tego samego listu, który mnie pocieszył, wypływa, że wydaleni krakowiacy wkrótce już wrócą pod Wawel. A więc dni groźby minęły, a więc nie będzie już bombardowania wież kościelnych gwoli urojonych w Warszawie kartaczownic. Jeszcze nigdy śnieg z deszczem nie wydawał mi się taką manną z nieba!..
Notuję świeżą koncepcję: w kołach ugodowych zaczyna się krystalizować nastrój wdzięczności dla Niemców, że ocalili Kraków.
Mam prywatne wiadomości i to z wprost przeciwnych stron „Petrogradu”. Wszystkie są zgodne, a ich kwintesencja: że sfery urzędnicze i wojskowe w stolicy rosyjskiej coraz więcej bagatelizują znaczenie strategiczne Warszawy i są całkiem przygotowani na jej utratę...
Tak utrzymuje arystokracja. Pomimo całej logiczności takiej wersji, trudno mi w nią uwierzyć. Nie spotkałem jeszcze człeka z błękitną krwią, którego by obchodził Kraków. Jeśli zaś wdzięczność taka dojrzewa, to jako program, jako stanowisko na pewną chwilę, a chwilą tą może być jedynie spodziewane wkroczenie Niemców. Taka zmiana frontu będzie wymagała i drugiej jeszcze złotej szabli — dla jenerała Hindenburga.
Przeoczyłem, jak się okazuje, odezwę władz przeciwko donosom, które w ostatnich czasach rozgrasowały się gorzej chorób zakaźnych. Odezwę przyniósł mi Kos i, śmiejąc się opętanie, dodał:
— Wiesz, co dało bezpośredni powód do tej deklaracji? Oto ja sam podałem donos na siebie. Ciągle włóczą się za mną jakieś bydlaki, a przy tym na żebraniu zwymyślałem cichaczem kilku poznaniaków, którzy za bardzo podlizują się „naszym”, przeto na wszelki wypadek, uprzedzając ich szlachetne intencje, uprzedziłem generał-gubernatora wojennego, że pewnie będę zadenuncjowany427... Był u mnie urzędnik z żądaniem wyjaśnień, niby to rewizja niby śledztwo, a właściwie guzik. Powiedziałem, że otwarcie wyśmiewam się z różnych ajencji428, i z depesz warszawskich, ze 150 tysięcy jeńców, wykrzykiwanych na ulicach, że nazywam judaszami tych, co się cieszą ze zdobycia Lwowa, i że wierzę komunikatom naczelnego wodza. Jednocześnie takie samo podanie wniósł i Antoni P. Oto masz genezę odezwy.
Nie wiem, czy Aureliusz pomógł sprawie swym dowcipem. Ponieważ trzeba koniecznie kogoś więzić, więc rzucono się ponownie na Austriaków i Wielkopolan... Aresztowano powtórnie dyrektora Teatru Polskiego i wielu innych Galicjan. Zasekwestrowano429 gazownię — i od wczoraj rządzi nią magistrat. Widać to zaraz — bo gaz na ulicach i w lokalach jest już tylko widmem siebie samego. To są już tylko błędne ogniki, niczym nie przypominające świetnych fejerwerków z odezwy naczelnego wodza. Słychać, że wezmą się i do artystów scen rządowych — poddanych austriackich. Gratuluję wspaniałego zwycięstwa! Tylko czy nie jest ono odwetem — odwetem na bezbronnych Polakach, za dubium eventum430 walk galicyjskich? Chi lo sa431 ?
24 grudnia, czwartekBóg się rodzi, moc truchleje!
To właśnie całe szczęście Boga, że się nie rodzi, bo gdyby, na świat przyszedłszy, ujrzał tę wędrówkę rannych narodów, wnet skonałby z boskiego wstydu i świętej zgrozy.
Jeśli w świadomości mojej Boże Narodzenie kojarzy się od lat dziecięcych z obrazem choinki i płonących na niej gwiazd, łakoci i upominków, to dzieci, które dzisiaj chodzą po świecie, zapamiętają największe ze świąt w innym kształcie — jako tysiące niezupełnych jeszcze umrzyków, rozwożonych po mieście w coraz to gorszych, coraz rozpaczliwszych wehikułach. W przyszłości na choince wisieć będą konne tramwaiki i automobile, zapełnione kalekami o trupich twarzach i zgaszonych świecach ócz432.
W każdym razie scenariusz taki utrwali się w pamięci tych kilku tysięcy ofiarnych kobiet, tych Polek nie tylko z imienia, ale i z duszy, które biednym chorym w lazaretach i jeszcze biedniejszym jeńcom, osładzają ten wieczór światełkami choinek i drobnymi podarkami. Przed chwilą jeden z lekarzy opowiadał mi, jak ranni Rosjanie prawosławni z takim samym wzruszeniem patrzyli w piękne drzewko Chrystusowe, jak i katolicy, i błagali, żeby im pozwolono leżeć w jego bliskości. Jeden z nich, ciężko postrzelony w obie nogi, ledwo mogąc się w łóżku poruszać, dotykał ręką świerkowych gałązek, gładził je pieszczotliwie, i płacząc, szeptał: „Teraz mi lepiej, o teraz mi o wiele lepiej...”
A więc jednak Bóg się rodzi...
Nie będę Mu bluźnił w ten straszny dzisiejszy wieczór wszechtęsknoty i wszechżałoby. Bo gdybyśmy nie mieli głęboko ukrytej iskry nadziei Bożej, i gdybyśmy nie piastowali w duszy wspomnienia lat minionych, lat przeszłych — gdyby spoza nas i sprzed nas nie szły ku nam promienie jakiejś wiary, wigilia dzisiejsza byłaby tylko powszechną stypą pogrzebową na cmentarzu wielkim, jak trzy części świata.
Na bluźnierstwo nie pozwoliłoby mi kilka ważnych przyczyn. Warszawa uczyniła wszystko, co w jej mocy było, aby niedoli ulżyć wszystkim ofiarom wojny, kalekom i bezdomnym, sierotom, udręczonym, oderwanym od gniazd i od rodzin, biednym wojakom, cierpiącym katusze za niesłychaną podłość i głupotę tronów i gabinetów...
Po wtóre, niebo zesłało powietrze ciche, łagodne i kojące. Przyjemnie mi było chodzić o północy i rzeźwić się tchnieniem lekkim, w którym było coś jakby z zaprzestania, wypoczynku, jakieś — zawieszenie walki żywiołów.
Wreszcie — czyż to nie zbieg okoliczności, cudownej jak choinka: list od mego syna z Drosendorfu, pełny pogody, miłości i otuchy. List pisany trzeciego grudnia, przez Kopenhagę i Helsinki — przyszedł w sam dzień Bożego Narodzenia, a że zawierał wiadomości i o żonie mojej i młodszym synie, więc trzymałem go na stole zamiast kwiatów, których nie ma mi kto przysłać...
Zresztą nie skarżę się. Dużo dobroci i serdeczności okazali mi przyjaciele i krewni, szczęśliwsi ode mnie, bo nieposzarpani tak ja przez wojnę. Oddałem się całym sercem balsamom łaskawości ludzkiej, i po kilku godzinach przebywania wśród uczuć zacnych i dobrych, aż mi wstyd, że tyle uwagi w dniach ostatnich poświęcałem zgadywaniu jutra i obliczaniu szans walczących. Nie warto, doprawdy niewarto! Jeśli kto z nas nie ma w sobie Boga, niech go
Uwagi (0)