Wielki zmierzch - Cezary Jellenta (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖
Wielki zmierzch to pamiętnik młodopolskiego pisarza i krytyka literackiego Cezarego Jellenty z pierwszych miesięcy I wojny światowej. Przedstawione w nim doświadczenia cywila — warszawiaka z niepokojem zerkającego na każdy nagłówek prasowy zostały wzbogacone o głębokie refleksje natury filozoficznej i liczne odwołania do sztuki. Na niemalże każdej stronie ujawnia się artystyczna wrażliwość Jellenty oraz jego ogromna erudycja.
Jellenta w Wielkim zmierzchu wojny nie widzi. On ją ogląda niczym spektakl teatralny. Wprawionym okiem zwraca uwagę na detale, jednocześnie ogarniając całość. Uważnie śledzi każde drgnienie, gest, dokładnie analizuje każdą scenę, szukając dla niej uzasadnienia w dalszych częściach „sztuki”. Wsłuchuje się w muzykę dział. Dla niego „działa brzmią barytonem, okna zaś odpowiadają chrapliwym basem”.
- Autor: Cezary Jellenta
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wielki zmierzch - Cezary Jellenta (darmowa biblioteka cyfrowa txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Cezary Jellenta
W ogólności coraz częściej Europa oddaje hołd waleczności Niemców; bowiem zrozumiała, że choć przerost ich idei państwowości dochodzi do karykatury, po prostu do nowotworów i tłuszczaków na ciele zbiorowym, to jednak w znakomitej części okupuje ją wielki patriotyzm i bezgraniczne poświęcenie.
Oczywiście nie zrozumie tego nigdy Warszawa, chora — a i ja nie jestem bez winy — na „rusyfilis”, jak ktoś trafnie określił.
To też Warszawa znowu zaczyna się martwić. Zagadano w pismach o „straży honorowej” i wymieniono naczelników rewirów. Strategicy w spódnicach, zadowoleni, że znowu mają pretekst do robienia zapasów, zapytują, czy aby Niemcy nie zakłócą świąt Bożego Narodzenia. Toż wilia391 za dziewięć dni, a Wilhelm się podobno wygrażał, że na wilię stanie w Warszawie.
Ale miasto jest tak ożywione, ruch tak wielki, w teatrach tyle premier, że rozsądniejsi nie czują w powietrzu burzy i nie myślą o niej.
Zastanowiło mnie niesłychane podobieństwo w tonie i układzie dwóch artykułów: Słowa Polskiego o Palestynie, przytoczonego niedawno przez „Kurier Warszawski” i pana Werguna o Lwowie. Ciekawym polecam zestawienie obydwu — pagina fracta392. Działacz rosyjski, przyjaciel pana Tana i Mienszykowa, mówiąc o „rdzennie rosyjskiej stolicy” wschodniej Galicji, twierdzi, że sama jej ludność prosi o skasowanie resztek polskiego języka... A ja tam miałem tyle odczytów po polsku! Kto wie, czy nie będę musiał odpokutować za to. Rewidują i aresztują nawet takich, co jeździli przed wojną do... Częstochowy i Sosnowca...
Już nie ma dzisiaj wątpliwości, że Austria sama się wycofała z Serbii — a jeńców bierze na wyżywienie Anglia. Agencja WAT kombinuje i znajduje posłuch u szerokiego ogółu, że dobrowolny odwrót to zapowiedź pokoju, że za cenę tego „upokorzenia” resztki Austrii będą ocalone — tak uchwaliły państwa neutralne, do których ona się o ratunek zwróciła.
Słowem, Austria to już tylko biedny bezdomny, którego losem musi się zająć Komitet Obywatelski Europy...
Agencje wymyśliły nowe źródło dochodu — dziennikarzom zresztą od dawna znane — prostowanie fałszywych wiadomości. A więc Kronprinz niemiecki bynajmniej nie umarł. Ale i ataku łodzi podwodnych na Dover — nie było. Kto wie, ilu jeszcze sensacji trza się wyrzec będzie?
Słowa te piszę po koncercie symfonicznym Zdzisława Brinbauma. Pod wrażeniem jestem Eroiki Beethovena i mało mnie zaciekawiają dodatki nadzwyczajne. Ale stopniowo wracam na ciernistą drogę, która wiedzie do mojej czatowni, i rozglądam się dookoła. Wiadomości są ważne: i wódz naczelny przyznaje, że armia rosyjska musiała cofnąć się od Sochaczewa z powodu niedogodności terenu. Ach te tereny!...
Wielu ludziom nagle przysłyszały się odgłosy kanonady.
Ale jest i druga nowina: w kierunku Mławy Niemców odrzucono aż do granicy. Myślę, że ten fakt całkiem równoważy znaczenie tamtego, a nawet go przeważa. Powodzenie Niemców pod Sochaczewem nie ma istotnego znaczenia — inaczej na pewno sztab by go w takiej chwili nie ogłaszał.
Pięknoszyjej na koncercie nie było, choć obiecała być. Domyślam się, dlaczego nie przyszła. W dalszych rzędach siedzieć nie lubi, a w pierwszych mierzi ją sąsiedztwo plutokracji. Jest nieco antysemitką, ale w sympatycznym dla mnie sensie. Dla biedaków ma litość, ale po prostu zieje nienawiścią do bogatych i snobów. Woła, że to ludzie bez rasy, tchórzliwe małpy we frakach i smokingach i sukniach koronkowych. Kiedyś dowodziła mi, że jeden zrujnowany hrabia więcej ma szczerości niż wszyscy zbogaceni cukrownicy, bawełniarze i bankierzy. Gdy chodzi o poparcie rzeczy wielkiej, arystokrata polski, choćby z nią nie sympatyzował, przez samą elegancję uczyni gest; a parweniusz do każdego ofiarowanego rubla pozwoli sobie dodać sto głupich pytań i uwag krytycznych.
Pięknoszyja, która w każdym uczuciu, w każdym ruchu, w swej tęsknocie i w swym pragnieniu estetycznego towarzystwa posiada rasę, jest stanowczym wrogiem semityzmu z bibliotekami i kolekcjami obrazów. Woli ideologów, co nie z własnej woli przejechali się przez Syberię, i nauczyli się skromności, powściągliwości w obejściu, i skupionej siły. Lecz w muzyce jest po stronie przesady i baroku.
Przepada za Patetyczną Czajkowskiego. Poddaje się jej spazmowi, wybuchom, jej żalowi od bieguna do bieguna i pomrukom buntu — całkiem bezkrytycznie, z jakimś sybarytyzmem zupełnej uczuciowej bezwoli, i roztapia się w słodkim płaczu.
Brak mi jej było na koncercie, szukałem jej podczas antraktów, rozglądałem się — na pewno jej nie było.
Aureli nie jest szczególnym miłośnikiem muzyki, ale także obiecał być, a że oboje nie przyszli więc pewnie są gdzieś razem...
A teraz oda z powodu Pięknoszyjej.
Polki nie są tak wspaniałe, jak te kobiety egzotyczne, które się spotyka w Paryżu albo na wielkich plażach i w wielkich domach gry, jak Hiszpanki, Brazylijki, Kreolki i nawet Amerykanki z Nowego Jorku. Nie mają ani tych wielkich oczów, ani szczodrych biustów, włosów bujnych Elektry, na których widok mężczyźni truchleli, dziwnych odcieni cery i niesłychanych zharmonizowań koloru naskórka. Nie, nie, Polka nie może w ogólności błyszczeć tą aureolą siły narodów szczęśliwych, i krain na pewno zdrowych, gdzie nad wielkimi morzami bodą niebiosa wielkie góry. Jest o wiele skromniejsza i niklejsza, a w ostatnich czasach coraz więcej tchnie prowincją. Nie rozumie, jak należy zachowywać się w wielkim świecie i nosi na twarzy wyraz zachwyconej sobą heroiny z Rodziny Połanieckich393, jako przystrój zakopiański lub w innym sensie parafiański, sentymentalność, rozmarzoność lub niebieskawą idylliczność.
Ale choćby nie wiem jak śmieszną miała duszę na pięknej zresztą fizjonomii, tył ma zawsze piękny. Mówię oczywiście o królewiankach. Krakowianki są, jak Czeszki, bez urody i smaku. Co do swej sylwety, to przypominają one nieraz chodzące poduszki, przewiązane w połowie. Już o wiele powabniejsze są lwowianki; ale dziewice z Warszawy śmiało mogłyby rywalizować z Wenus Kalipyge, którą Kazimierz Tetmajer, tak sugestywnie malujący piękno ciała kobiecego, nazwał po polsku Wenus Pięknotyłą394.
Taki piękny tył to coś więcej niż tylko piękny tył. To i pięknie wymodelowane biodra i pięknie utoczone ramiona i szyja. Jestem głęboko przekonany, że kallipygizm jest źródłem wszelkiego piękna kobiecego. On jest centrum układu plastycznego i wpływa na ukształtowanie form i ruchów wszystkich części ciała. Piękny tył to podstawa Polki. Jeżeli na kimś, to na Polce z Warszawy ostatnia moda spełnia zbrodnię, bo ohydnie rozszerzając suknię w okolicach ud, krzywdzi biodra. Z dobrze naszkicowanego przez siebie tyłu — natura znakomicie wyprowadziła piękną figurę, tak jakby to uczynił rzeźbiarz. Tył ani za wielki ani za mały — to zwierciadło Erosa i Psychy, w jedną zaklętych osobę. Jest on kluczem do zrozumienia przede wszystkim pięknego chodu i słynnych drobnych nóżek, które taką zgrozę zawiści i nienawiści wywołują w Niemcach.
Tył warszawianki to fundament naszej przyszłości. On czyni naszą kobietę niebezpiecznie ponętną i ukrycie — gdyż tył zawsze właściwie jest ukryty — historyczną. Kallipygizm naszych kobiet nawet z nad Warty rzucał na kolana Henryka Heinego, a Bismarcka napełniał trwogą o całość Niemiec.
Przeto spokojny jestem o los Polski. Jeśli pomimo wszystkich rozbiorów Polski, pomimo stulecia przewrotnego podkopywania się pod nią, zarówno gnębicieli jak i własnych jej tak zwanych synów, istnieje ona i płonie jakimś ukrytym ogniem, którego Mickiewiczowskie „sto lat nie wyziębi” jest wiernym symbolem — to zasługa tego niezachwianie raźnego stąpania jest dziełem kallipygizmu Polek. Oto moja mistyka i metafizyka narodowego animuszu i fantazji. Dawne mundury szwoleżerów, kaski ułańskie, polonezy i dzisiejsze kurtki sokołów przepiękne i malowane ozdoby strzelców — to wszystko jest uśmiechniętą odpowiedzią na piękny kształt Polki, a więc wytworem kallipygizmu, który zatem nie tylko niewiastę, ale i rycerza polskiego formuje.
Daleko piękniej i zgodniej z ziemią byłoby, gdyby nasi poeci i artyści wyobrażali sobie Polonię nie jako boleściwą i dręczoną, nie jak to czyni Wyspiański np. lub Styka395, lecz jako pannę Marię, z inteligentnego domu, kuzynkę Marianny396 francuskiej; ta ma na głowie frygijską czapkę397, tamta posiada piękny tył, niewielki, a przecież tak jędrny, że na nim daleko więcej niż na obietnicach wodzów można budować zjednoczenie. Taka panna Maria Kallipyge daleko pewniej i dźwięczniej zawtóruje burzącym krew w żyłach pobudkom Marsylianki:
Formez vos bataillons!...398
18 grudnia, piątekChodzę omotany melodiami beethovenowskiego wieczoru i zgoła niedostępny wrażeniom z zewnątrz. Jakoż wszystko to, co dzisiaj gwar miasta przyniósł, rozprzędło się w cienkie nici i oplątując mnie, nie przeniknęło do wnętrza. Jakby jakieś majaczenie, biorę wiadomość o nowym dowodzie furii teutońskiej399. Eskadra admirała Tirpitza skorzystawszy rzekomo z mgły, przedarła się przez kordon floty brytańskiej i napadła na Yorkshire, zasypując granatami porty Hartlepool, Whitby i Scarborough.
Tę brawurę w wielkim stylu, germanofobia stara się ośmieszyć i przedstawić, jako coś błazeńskiego. Lekcje skromności i bezstronności, które co dzień niemal daje Europie Joffrench, są po prostu dla nas znad Wisły zbyt niezrozumiałe, ażeby mogły skutkować.
I również mało mnie wzruszają wieści o Sochaczewie — to także jakiś półsenny oprząd. Miga tylko coś krwawego. Olbrzymie straty Rosjan — z dwóch korpusów nie zostało i kilkunastu ludzi. Sochaczew, spalony i zniszczony — w ręku Niemców.
Za chwilę: Rosjanie przyparli Niemców do ujścia Bzury, niezliczone masy wycięli w pień, potopili. Reszta cofnęła się aż poza Łowicz. Generał Turbin promieniał radością, gdy o tym opowiadał jednemu z dziennikarzy. A zaś na południu, podjazdy rosyjskie dotarły do — Katowic!... Co ma być zasługą zręcznych manewrowań generała Ewersa i Leczyckiego.
W tym punkcie zupełnie odszedł ode mnie czar muzyki. Słucham i kombinuję uważnie, i aczkolwiek nic skombinować nie mogę — doznałem silnego wrażenia.
Czytam i odczytuję glossy do napaści floty niemieckiej; podoba mi się ta odwaga, prawie Normandów, ze strony napastników, a więcej jeszcze wspaniała gotowość bojowa floty angielskiej, która w niespełna godzinę po ucieczce eskadry niemieckiej już była na miejscu zagrożonym. Uczułem tu wyraźnie, że brzeg Anglii, choć go na chwilę obryzgano krwią niewinnych ofiar, podobno aż kilkudziesięciu — jest dobrze broniony. Może się nie obawiać o całość Albionu człowiek, co w czasie trzęsienia ziemi, jak dzisiejsze, żyje jedynie otuchą, iż tam kędyś istnieją dwie wielkie wyspy, którym się nic złego nie stanie, i które zawsze są absolutnie pewnym azylem wielkiej cywilizacji.
Znowu mnie chwyta w swe gorące szpony zła pasja w obliczu krwawych zapasów. Może to tajemne przeczucie, że znowu coś wyrocznego zbliża się do Warszawy. Może tak działa na mnie powrót niektórych „zaskoczonych”, których nieobecność czyniła powietrze w naszym mieście zdrowszym. Liczyło się, że tam już wsiąkną, a oni znowu tutaj, aniołowie — stróże konspiracji przeciwko wszystkiemu, co woli kwitnienie niż gnicie. Może i osobiste moje zainteresowanie było w tym, ażeby pozostali tam, gdzie byli dotąd. Może wreszcie jątrzy mię rosnąca czelność samozwańców. Widzę zresztą, że jest coraz więcej ludzi i nawet pism, którymi również jak i mną miota żądza wypadków oczyszczających. Powoli zgęszcza się atmosfera i unosi się w powietrzu zapach dżdżu siarczystego... Jeden z moich przyjaciół twierdzi, że ma rozkoszne sny — bo mu się śni gilotyna. Odpowiadam mu, że gilotyna strącała jeno głowy wzniosłych doktrynerów lub tytanicznych ideologów...
Aureliusz leży chory z nadmiaru wzruszeń. On tak wierzył na nowo w bliskość zbawienia, w geniusz Hindenburga i Ludendorfa, tak gore niecierpliwością i trapi się każdą wieścią o przewadze Rosjan, że w końcu gorączka ta wyczerpała jego organizm i zapadł na jakąś dość ciężką influenzę400.
Słowa te piszę u niego; śpi i nieco bredzi przez sen. Była także i Pięknoszyja, ale poszła, ulegając moim gorącym prośbom i perswazjom. Niecom się obawiał401 takiej pielęgniarki dla niej i dla Kosa. Dla mnie siedzenie w nocy przy łożu chorego nie jest żadną ofiarą. Prawie że rad jestem, gdy mogę nie ubiegać się o sen, zresztą umiem doglądać chorych i zdarzało mi się to nieraz, i byłbym wcale niezgorszym sanitariuszem; przytomność moja i czujność nieraz marzą o takim dla siebie zastosowaniu. Mam ambicję wykazania ludziom, że umiem leczyć intuicyjnie i nie przeszedłszy bynajmniej kursu ratownictwa. Zaimponowałem nawet Pięknoszyjej, której się zdawało, że mężczyzna nie potrafi zdobyć się na delikatność i miękkość ruchów. Niedarmo bliscy moi mawiali nieraz, że byłbym znakomitym... akuszerem.
Pięknoszyja ciągle się z nami kłóci. Utrzymuje, że jak ludzie pospolici, zanadto się poddajemy namiętności wyczekiwania. Że nie powinno się ani na chwilę tracić z oczów owych setek tysięcy męczenników — żołnierzy, a nie myśleć bezustannie o zwycięstwie tego lub owego systemu politycznego. I twierdzi też, że ta nasza pasja to także tylko egoizm. Aureliuszowi czyniła wyrzuty, że dla triumfu swej idei stracił serce i nie widzi zgoła, jakich ten triumf straszliwych wymaga okupów.
— Czy pan nie czuje, że każdy kilometr o który przybliżają się Niemcy, zaścieła się pokosem ludzi?
A on odpowiadał na to:
— Ma pani słuszność, nic na to poradzić nie mogę; mogę tylko dołączyć do krwi potoku i własną mą krew, byle przestała u nas rządzić infamia402. U nas? — źle mówię, ona rządzi dziś światem całym.
Widzę z ogromnym zadowoleniem, jak powoli nastaje w sercu Pięknoszyjej jakieś odrętwienie na własną tęsknotę. Zwiedza przytułki dla bezdomnych i zaczyna się uczyć sztuki sanitarnej... Bywa w lazaretach i posępnymi oczyma odprowadza te wozy, na których stoją dwie-trzy czarne, proste, trumny. Dziś wieczór poszliśmy pod dworzec Kolei Wiedeńskiej, i na widok setek ewakuowanych, z Skierniewic podobno, idących nocą w czeluść obcego miasta, z dziećmi i biednymi manatkami, tak głęboko milczała, żem się bał spojrzeć w jej wspaniałe oczy...
19 grudnia, sobotaI te słowa piszę u Aureliusza. Jest już prawie całkiem zdrowy, zdrowa natura rychło zmogła gorączkę. Całą swą powagą „lekarską” zmusiłem go do pozostania w łóżku i nie pozwolę i jutro podnieść się. Mógłbym właściwie zostawić go samego tj. powierzyć pieczy służącego, który
Uwagi (0)