Głód życia - Eleonora Kalkowska (biblioteka na książki .TXT) 📖
Głód życia to zbiór dziewięciu opowiadań Eleonory Kalkowskiej, wydany w 1904 roku pod pseudonimem „Ire ad Sol”. Utrzymany w młodopolskiej estetyce cykl podejmuje tematy życia, śmierci i sztuki, pozostając blisko nietzscheańskiej i bergsonowskiej filozofii.Kalkowska porusza w swojej prozie problemy społeczno-obyczajowe — bohaterowie i bohaterki opowiadań cierpią na nieuleczalne choroby, doświadczają nędzy i nierówności społecznych, a jednocześnie nieustannie walczą o życie, które stanowi dla nich wartość nadrzędną, samą w sobie. Do tego życia narratorka zwraca się w pisanym prozą poetycką Wstępie, stanowiącym modlitwę dziękczynną do sił natury, witalności, władających ziemią odwiecznych żywiołów.
Związana z niemieckim ruchem emancypacyjnym autorka podnosi sprawę sytuacji społecznej kobiet, które u progu XX wieku uzyskują głos w kwestii równouprawnienia, pracy i samorealizacji. W opowiadaniu Dziecko uobecniony zostaje konflikt wewnętrzny kobiety-matki, opiekującej się śmiertelne chorym dzieckiem i kobiety pragnącej rozwijać się zawodowo, debiutującej na scenie teatralnej. Z kolei historia bohaterki Odwiecznego prawa, młodej lekarki, ukazuje problemy związane z wyzwoleniem kobiecej świadomości w zakresie cielesności i naturalnych, biologicznych praw determinujących decyzje życiowe.
- Autor: Eleonora Kalkowska
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Głód życia - Eleonora Kalkowska (biblioteka na książki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eleonora Kalkowska
— Panie dyrektorze. — Wstała i oparła się obiema rękoma o stół. — Panie dyrektorze — rzekła stanowczym, sztucznie spokojnym głosem — jestem zupełnie zdecydowana dzisiaj nie występować.
— Cooo? — parsknął nerwowym śmiechem. — Za przeproszeniem, czy pani zwariowała? Czy pani wie, jakie to straty pociąga za sobą? Czy pani wie, że to są straty, których dla pani dziecka ponieść nie mam zamiaru i wątpię, czy pani będzie mogła zwrócić mi te pieniądze?
Szyderczo się rozśmiał.
— Czy pani wie, co to dla pani znaczy? To znaczy utrata sławy na zawsze! Jeżeli pani mi urządzi taką awanturę, to pani w żadnym dużym teatrze nie zaangażują. Więc teraz — z naciskiem wymawiał każde słowo — albo natychmiast pani pójdzie ze mną, albo na zawsze utraci karierę, sposobność lepszego życia i — znów się szyderczo uśmiechnął — zwróci mi pieniądze, które ja przez panią stracę. Jeśli zaś pani dziś wystąpi, to, mając talent, tak, stanowczy talent, może się pani wybić, stać się drugą Modrzejewską31. Dziś ostatnią ma pani sposobność.
— Panie dyrektorze — wyrzekła, wstając i zbliżając się do niego — panie dyrektorze — powtórzyła błagającym głosem — ja nie mogę, ja na serio nie mogę; dziecko bardzo chore — niech pan mnie nie męczy.
Łzy wystąpiły jej z oczu.
— Dobrze — rzekł krótko i zdecydowanie dyrektor. — Daję pani trzy minuty do namysłu — i tu wyciągnął zegarek — po upływie tych trzech minut pani będzie łaskawa — szyderczo się uśmiechnął — odpowiedzieć mi, czy raczy dzisiaj zagrać Lenę, ku swemu i memu dobru, czy sentymenta32 czułe wezmą górę, a wtedy zobaczymy, jak sąd rozstrzygnie naszą sprawę. Co?
— Mamo, mamo! — rozległ się w tej chwili przestraszony głos dziecka z przyległego pokoju.
Ona stała nieporuszona.
A dyrektor podszedł do drzwi, stanął na progu pokoju, podparł się pod boki i z nachmurzonym czołem fuknął:
— Cicho być! Jak to można tak mamie przeszkadzać.
Matka stała ciągle zamyślona.
Widziała przed oczyma cudne obrazy przyszłości — drugą Modrzejewską — powiedział dyrektor. O! Rozkwitnąć w całej pełni swego talentu, w słońcu sławy i to dzisiaj, dzisiaj! Czuje ona, jak krew w niej wre; jak by ona mogła grać, żyć na scenie życiem tej kobiety, którą wcielała, wylać z siebie ten nawał uczuć. Nagle odczuwa taką gwałtowną potrzebę sceny, tej atmosfery, do której przywykła od najmłodszych lat, że jej się zdaje, iż się zadusi tu, w ciasnym mieszkaniu, przy cichym, chorym dziecku. I czuje z wielką jasnością, że jeżeli dzisiaj nie pójdzie, to się zamknie dla niej cała przyszłość sceniczna, zamknie się na zawsze. A to dla niej jest życiem!...
Nagle drgnęła.
A dziecko, dziecko chore niebezpiecznie?
I rozpoczęła się straszna walka matki z kobietą rwącą się do życia, swobody.
Podeszła automatycznie do drzwi przyległego pokoju.
— Halino — rzekła nieswoim głosem.
— Co, mamo?
— Nic.
Nie ma odwagi odpowiedzieć.
— Mamo, podejdź tu do mnie bliżej!
Głos pełen wyrozumiałości, a jednak ten smutny odcień goryczy.
— Mama teraz nie wie, czy pójść tam czy się zostać tu przy mnie, prawda, tak jest? A ja mamie powiadam — tu dziecko zerwało się energicznym ruchem — ja mamie powiadam, że mama pójdzie! Słyszy mama? Ja nie chcę przeszkadzać — powtórzyło.
— Ależ kochanie, dziecko moje, ja się boję opuścić ciebie, gdybyś ty mogła razem...
— Ja? — Tu dziecko gorzko się uśmiechnęło. — Widać mama się nawet nie domyśla, jakam33 słaba.
Matka nachyliła się nad nią i z wzrokiem pełnym nagle wielkiej troski spytała:
— No co ci, co ci, powiedz dziecko? Przecież nic złego, powiedz!
— Nic, nic, tylko idź! Jeżeli mnie kochasz, to idź. Słyszysz? Ja chcę, żebyś poszła. Ja nie przeszkadzam, ja nie przeszkadzam!
— Trzy minuty minęły — rzekł dyrektor, podchodząc do nich — jakież postanowienie?
— Panie dyrektorze, niech pan zabiera mamę, bo mama się jakoś waha teraz, a ja chcę, ja chcę, żeby mama poszła.
— A to zuch dziewczyna! Widzisz dziecko, matka twoja — to wielka artystka, zobaczysz...
— Nie zobaczę — westchnęło dziecko niedosłyszalnie i znów opadło na kanapę.
Ona się nagle zerwała.
— Idę, dyrektorze — rzekła drżącym ze wzruszenia głosem o wzroku rozgorączkowanym. — Będę grała, och, tak bosko grała...
Ale znów się zwróciła do Halinki.
— A ty złotko moje, ty?...
— Mnie nic — wymuszony uśmiech przesunął się po twarzy dziewczynki. — Niech mamusia tylko idzie; jutro mi wszystko opowie. — I ledwie dosłyszalnym głosem dodała — Ja nie przeszkadzam.
A gdy wchodowe34 drzwi zamknęły się za matką i dyrektorem i wkoło niej zapanowała głucha cisza, wtedy zarzuciła rączki na twarz i wybuchła głośnym płaczem.
W teatrze straszny zgiełk. Wszyscy zaniepokojeni ciągłą jeszcze nieobecnością bohaterki. Reżyser chodzi po scenie jak dziki zwierz po klatce. Koledzy opóźnienie się „Leny” delikatnymi swymi komentarzami obdarzają.
— A, a, nareszcie!
Wchodzi ona z dyrektorem. Zewsząd ją otaczają, machinalnie, naprędce odpowiada, uśmiecha się, na lewo i na prawo uściski rąk...
Nareszcie jest w garderobie.
W pół godziny sama nie wie, jak jest ubrana i uczesana.
Stoi za płóciennymi drzwiami kulisy i wyczekuje z głośno bijącym sercem znaku.
Coraz mocniej zaciska ręce, coraz bardziej zęby jej wpijają się w dolną wargę, a oczy szeroko rozwarte wlepia w ścianę sceniczną przed sobą — jeden wielki strach zapanował nad jej duszą.
Dziś się rozstrzygnie, dziś się rozstrzygnie.
Coraz bardziej się zbliża chwila jej występu. Teraz zaraz, zaraz...
Inspicjent35 daje znak.
Wchodzi machinalnie, nieprzytomnie...
W pierwszej chwili jest tak oszołomiona, że widzi przed sobą tylko jedną wielką przepaść czarną, a nad tą przepaścią rząd jakichś jaskrawych świateł.
Odrętwienie takie trwa jeden moment zaledwie. Potem jakby prąd elektryczny przeszywa całe jej ciało.
„Do dzieła!” — woła coś w niej i na oślep rzuca się w wir falujących uczuć swej bohaterki.
Gra, gra całą duszą, z całym zrozumieniem.
Oklaski entuzjastyczne.
Wychodzi oszołomiona z głową spuszczoną.
Kilka słów powinszowań; sama nie wie od kogo odebranych — i znów się znajduje w swojej garderobie.
Ze wzrokiem rozgorączkowanym staje przed lustrem, pudruje się, przypatruje się sobie na pół nieprzytomnie i machinalnie uśmiecha się na komplementy garderobianej pomagającej jej przebierać się.
Ma w swojej duszy jakąś cudną, daleką melodię i jakby przez jakąś mglistą zasłonę widzi i słyszy świat ją otaczający...
Akt drugi przechodzi tak jak pierwszy.
Zaczyna się akt trzeci.
Gra ciągle cudnie, zapomniawszy o dziecku, zapomniawszy o całym świecie.
Tu nagle staje wizja przed jej oczami.
W tym miejscu wczoraj po obiedzie przerwała jej Halinka i teraz widzi ona ze straszną wyrazistością tę dziewczynkę bladą, cierpiącą, samotną, bojącą się, w zimnym, samotnym pokoju... Oczy utkwiła w matkę i mówi tak swym cichym, cierpiącym, pełnym wyrzutu, głosem: „Czemuś mnie opuściła, czemuś mnie opuściła?”.
A ona stoi na scenie, nie może się otrząsnąć z tej wizji.
Blada cała powtarza automatycznie: „Kiedy cisza panuje...” i dalej mówić nie może.
Stoi jak odrętwiała.
Sufler myśląc, że zapomniała, podpowiada kilka razy coraz głośniej:
— „Kiedy cisza panuje grobowa i głucha...”.
Nagle przypomina jej się, gdzie jest.
Otrząsa się jednym, energicznym, lecz ledwie dostrzegalnym ruchem. Gra w dalszym ciągu.
Przechodzi czwarty i piąty akt.
Scenę obłąkania gra tak naturalistycznie, tak wstrząsająco tragicznie, że cała sala tchnie atmosferą bezbrzeżnego smutku i żalu. Hipnotyzuje ludzi prawdą swej gry, a gdy mówi: „czemuż ona wzdycha?”, a potem wybucha nagłym spazmatycznym płaczem, wydaje się, jak gdyby sala cała zadrgała z wielkiej rozpaczy.
Kurtyna opada powoli.
Wśród publiczności cicho, cicho zupełnie.
Ona stoi za zasłoną nieprzytomna, a gdy potem nagle podnoszą się oklaski entuzjastyczne, grzmiące — ona ciągle stoi jeszcze nieruchoma. Gdy znowu kurtynę podnoszą i ona widzi się wobec jakiegoś morza falującego tej publiczności rozgorączkowanej — ciągle nie zmienia swojej postawy i stoi niema i smutna.
Z wolna dopiero wraca jej przytomność.
Teraz czuje ona po raz pierwszy rozkosz oklasków, rozkosz zachwytu i pije z namiętnym pragnieniem te krzyki radosne, ten entuzjazm rozpalony tłumu.
Stoi, kłania się, uśmiecha się, rzucają jej kwiaty pod nogi. Słyszy swoje nazwisko na setkach ust...
Nareszcie ucisza się.
Wychodzi do garderoby. Po drodze spotyka dyrektora, który wyciąga do niej obie ręce.
— Pani, pani, jak pani cudnie grała! Angażuję panią natychmiast. Musi mi pani co dzień grać. Druga Modrzejewska — powiadam, druga Modrzejewska!
Kilku krytyków chce się jej przedstawić. Rozmawia kilka słów z nimi, uśmiecha się na powinszowania, pochwały zapalne...
Wreszcie znajduje się w garderobie.
Prędko, gorączkowo się rozbiera.
Nagle ogarnia ją straszne zmęczenie. Siada na chwilę na kanapie i zakrywa twarz ręką. Przeżywa jeszcze raz dzisiejszy wieczór. Czuje się jeszcze raz Leną, wszystkie nerwy w niej drgają, krew wzburzona szybciej obiega, słyszy jakiś dziwny szum w uszach, a nagle wyraźnie: „druga Modrzejewska, druga Modrzejewska” i oklaski frenetyczne36. Od razu jej się cudnie lekko robi na duszy. Staje i zaczyna lekkim krokiem przechadzać się po pokoju.
Otwarta teraz przed nią droga do szczęścia i sławy, do pewnego artystycznego zadowolenia. Tak, tak, teraz będzie grała jeszcze kilka razy Lenę, potem dadzą jej Norę37, Magdę, Heddę Gabler38...
Z radosnym, głośnym śmiechem zarzuca ręce za głowę i rozkosznie przeciąga się na samą myśl o studiowaniu tych ról.
O! Teraz będzie mogła grać ciągle, ciągle, co dzień, jak dyrektor powiedział...
Nagle opuszcza ręce i staje.
— A dziecko, a Halina?!
I znów ją ogarnia niepokój macierzyński. Co Halinka robiła przez cały długi wieczór? Czy jej czasem nie gorzej? I w gorączkowym pośpiechu zaczyna się ubierać.
Już stoi przed lustrem, by włożyć kapelusz, ale nagle opada jej ręka i tępym wzrokiem patrzy przed siebie.
Jakaś straszna niechęć wrócenia do tego smutnego domu ogarnęła ją.
I znów siada na kanapie i, przytuliwszy się do poręczy, zakrywa twarz ręką.
Jeszcze trochę, jeszcze chwil kilka myśleć tylko o sobie, o swej przyszłości, zapominając o wszystkim smutnym!
Jak ona się teraz rozwinie, pokaże im wszystkim, co ona może! Oho! Zobaczą oni!
Taki wielki przypływ sił czuje w sobie. Jak ona teraz pracować będzie, studiować, grać!
Nagle się zrywa.
Ujrzała, jakby w halucynacji, twarz dziecka swego pełną niewysłowionego żalu i smutku...
Prędko się ubiera i wychodzi na ulicę.
Czeka na nią jeszcze garstka entuzjastycznej młodzieży, przyjmująca ją okrzykami.
Kłania się na prawo i na lewo, uśmiecha się jeszcze raz i, aby się od nich uwolnić, siada czym prędzej w dorożkę przejeżdżającą i wraca do domu.
Podjeżdżając, wychyla głowę z dorożki i niespokojnym wzrokiem szuka swoich okien.
Wszędzie ciemno, pewnie Halinka już śpi.
Wchodzi cicho na schody, ostrożnie wkłada klucz w zamek i na palcach wsuwa się do mieszkania.
Cicho — nikt się nie rusza. Zdaje jej się, jak gdyby martwa cisza panowała wszędzie.
Ostrożnie podchodzi do sypialnego pokoju i zapala małą nocną lampeczkę, aby dziecka nie obudzić.
Podchodzi do kanapy, na której sypia dziewczynka.
Halinka leży nierozebrana i szeroko rozwartymi oczyma wpatruje się w matkę.
Oczy te mają dziwnie szklany, osłupiały wyraz.
Jakiś zimny dreszcz ją przejmuje.
— Halinko, nie śpisz? Czemu nic nie mówisz?
Ona ciągle cicho patrzy na matkę i nic nie odpowiada.
— Halinko, czemu nic nie mówisz? — mówi teraz matka i dalej, chcąc pokonać swój strach. — Przecież muszę tobie opowiedzieć, jak było. Powiadam ci, cudnie!
Dyrektor nazwał mnie drugą Modrzejewską, jutro przyśle kontrakt do podpisania...
— Halinko, zobaczysz, jak teraz cudnie pójdzie! Ale co tobie jest dziecko, czy ty słuchasz?
— Tak — odparła dziewczynka suchym, sennym tonem.
I wtedy dopiero matka spostrzegła, że była ona bardziej blada niż zwykle i oczy miała głębiej podkrążone.
— Co tobie jest, złotko moje, czy znów boli? Dam ci kropli, biedactwo moje. — I zaniepokojona nachyliła się nad czołem dziewczynki.
A ta szeroko otwartymi oczami spojrzała na matkę i lekko ją odsunęła.
— Nic mi nie jest, niczego mi nie potrzeba.
Matka podeszła do stołu, wzięła stojące na nim uspokajające krople i dała je dziewczynce.
Spostrzegła, że butelka była prawie pusta. Halinka musiała podczas nieobecności matki dużo wypotrzebować39.
Milcząc poszły obie spać.
Chciała ucałować i popieścić swe dziecko, ale ono chłodno przyjmowało jej pieszczoty. Była bardzo zaniepokojona tym dziwnym milczeniem; siedziała długo i patrzyła na dziewczynkę. Przeczuwała, że podczas jej nieobecności dziecko bardziej cierpieć musiało.
Westchnęła głęboko, pocałowała dziecko w czoło i odeszła.
Gdy już leżała w łóżku, w ciemnym pokoju, zaczęła smutno rozmyślać o Halinie, o tym, co doktor dzisiaj powiedział: „jeszcze jeden taki atak, a ja za nic nie ręczę”.
Zimny pot oblał jej czoło.
Podniosła się nagle na wpół na łóżku — nie, nie, to być nie może, nie, nie wierzyła. To niemożliwe, niemożliwe! I chciała znów myśleć o dzisiejszym wieczorze triumfu.
Ale nie mogła. Jakiś głuchy strach
Uwagi (0)