Chore perły i inne opowiadania - Alter Kacyzne (czytaj książki online .TXT) 📖
Arabeski napisane prozą poetycką są zbudowane z bardzo delikatnej materii baśni. Kacyzne łączy w nich współczesność z przeszłością. Wśród tych utworów wybijają się na czoło Chore perły.
Można je uznać za małe arcydzieło, utwór poczęty z ducha największego biblijnego poematu erotycznego Pieśń nad pieśniami Salomona.Z całkiem innego świata pochodzi opowiadanie Swaty w Parczewie. Śmiałe pod względem treści i awangardowe formalnie, Swaty w Parczewie są nowym, bulwersującym w sensie obyczajowym, tematem w na ogół purytańskiej literaturze żydowskiej.
- Autor: Alter Kacyzne
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Chore perły i inne opowiadania - Alter Kacyzne (czytaj książki online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Alter Kacyzne
— A drugi pałac? A tamten?
— Wzniósł dla swojej królowej.
— Dla córki faraona? Dla tej czarnej?
Królowa Saby znowu przytuliła się do srebrnej, gęstej brody Awnera. Ukryła w niej niemal całą twarz i cicho popłakiwała.
— Salomonie, Salomonie! Tyś zawładnął całym moim jestestwem. Opanowałeś moje ciało i wzburzyłeś moją krew. Gdyby moi rodzice widzieli, jak ich córka się męczy, zmartwiliby się ogromnie. Nie patrz na mnie, Awnerze, kiedy płaczę. Nie patrz, wierny mój sługo, i nie staraj się mnie pocieszać. Nie rób tego! Zabraniam ci!
Wąską, delikatną dłonią próbowała zasłonić dużą twarz starca. On zaś przylgnął wargami do jej palców i całował kolejno wszystkie.
Tymczasem kary koń niósł ich dalej, po krętych ścieżkach wijących się wśród gór i dolin. Miasto zostało daleko w dole. Niepostrzeżenie rumak przeszedł ze stępa w kłus.
I nagle, dość raptownie ukazało się słońce nad Syjonem. Gdzieś tam pastuch zadął w róg. Z gór jęły zbiegać stada owiec. Białe i szare. Kłębiły się w biegu jako żywo przypominając spadający strumień wodospadu w blasku słońca. Tu i ówdzie wyłaniał się na drodze ciężko obładowany osiołek i sunący za nim poganiacz. Od czasu do czasu mijały ich postacie wysmukłych i zgrabnych kobiet z dzbanami na głowach. Nad drogą unosił się gęsty obłok kurzu. Niebieski w cieniu i czerwony w świetle słońca. Nagle rozległ się szum. Wydawało się, że za chwilę spadnie ulewny deszcz. Awner zjechał nieco z drogi, aby przepuścić stado półdzikich wołów. Poganiacze krzycząc strzelali z batów. Woły pędziły z pyskami opuszczonymi ku ziemi. Nozdrza rozdęte. Oczy nabiegłe krwią.
— Dokąd to? — pyta Awner jednego z poganiaczy.
— Do stołu królewskiego, mój panie.
A kiedy słońce osiągnęło zenit, Jerozolima była już daleko w tyle. Teraz droga wiodła wśród rozżarzonych winnic. Gdzie można znaleźć cieplejsze serce, jeśli nie tutaj, w tej słonecznej krainie? Królowa coraz bardziej przekonywała się do tej myśli. Zmęczona konną jazdą kołysała się w bezpiecznych ramionach swego wiernego, starego doradcy. Nagle w górach rozległy się dźwięki pastuszej fujarki. Z początku płynęły cicho, potem przybrały na sile. Wzmagały się, wibrowały i drżały w upale tak samo jak tamtejsze powietrze na błękitnym tle nieba. Dźwięki fujarki rozpływały się w przestrzeni i ginęły jak topniejący cukier w niebieskim, czystym napoju.
Nim królowa zdążyła wyrazić swoje życzenie, Awner zatrzymał konia. Zawsze potrafił odgadnąć w porę jej myśli. Zasłonił oczy przed rażącym słońcem i zaczął niecierpliwie szukać wzrokiem jakiejś żywej istoty wśród otaczających ich winnic. Nagle, nad górą przeleciał orzeł. Leciał dostojnie i poważnie. Długo wlókł za sobą po piasku swój cień.
Na przeciwległym wzgórzu kąpała się w słońcu winnica. Na białym, czystym piasku wylegiwał się chłopiec. Leżał na brzuchu. Łokcie wbił w piasek, a nogami zgiętymi w kolanach wymachiwał w powietrzu. To on właśnie grał na fujarce. To on wypełniał całą okolicę przeciągłą pieśnią słoneczną:
Takie to myśli i uczucia wygrywał. A jego głowa złociła się płomiennie w promieniach słońca. Zdawało się, że ma na niej jakieś czerwone nakrycie.
— Trzeba go zapytać, czy nie ma czasem siostry.
Awner zszedł więc z konia i pomógł zejść królowej. Przywiązał rumaka postronkiem i ruszył w kierunku leżącego obok winnicy.
A im wyżej wspinali się, tym piękniejszy stawał się chłopak w ich oczach. Jego wysmukła postać, opalone na brąz, wspaniałe, jakby utoczone przez rzeźbiarza nogi, były niemal doskonałe. Nic dodać, nic ująć. Na głowie nie miał niczego. To tylko niesforne, złociste kędziory odbijały się w słońcu pełnym blaskiem.
W pierwszej chwili chłopiec ich nie zauważył. Grał dalej. A przeciągłe dźwięki jego fujarki rozlewały się w roztopionym od upału powietrzu.
— Chłopcze, chłopcze, zobacz, kto przyszedł.
Raptownym ruchem obrócił się twarzą do przybyszy. Jego duże ciemne oczy przywodzą na myśl spojrzenie młodych łani. Czai się w nich strach i jednocześnie igra drwina. Strach, bo łanie z natury są bojaźliwe, a drwina, bo zdają sobie sprawę, że nikt ich nie dogoni.
— Moich braci tu nie ma. Zostawili mnie na straży. Samotnie pilnuję winnicy — głos chłopca brzmi delikatnie, jakoś dziewczęco. Oczy śmieją się. Błyskają w nich iskierki radości. — Bracia udali się do Jerozolimy. Szukają swata. Chcą mi sprawić weselisko. Powiadają, że taka młoda osoba zbytnio się rozpuściła.
I nagle z sarnich oczu znika uśmiech. Zachodzą mgłą. Chłopiec szybko zasłania twarz, aby ukryć łzy.
Królowa Saby pochyla się nad płaczącym i delikatną białą dłonią dotyka jego opalonego na brąz ramienia.
— Chłopcze, twoi bracia nie są nam potrzebni. Potrzebna nam jest twoja siostra. Powiedz, gdzie przebywają twoje siostry?
Na te słowa płomiennozłocista główka w mig obróciła się ku królowej. Oczy jeszcze wilgotne od łez znowu roziskrzyły się śmiechem.
— Nie mam sióstr, łaskawa pani. Jestem jedyną siostrą u moich czterech braci. Nie zważaj na to, że jestem czarna. To słońce mnie opaliło.
A widząc, że królowa nie daje wiary jej słowom, zgrabna istota gwałtownym ruchem zrywa się z ziemi i ściąga koszulę.
— Spójrz, pani! Jestem kobietą. Taką samą jak ty. Popatrz na moje piersi. To prawda, że są małe, ale twarde i szczelnie do serca przyrosły. Są dojrzałe. Są rozwinięte i rozkwitają z radością, gdy ich dotknie głaszcząca dłoń. Pragną, aby je głaskano. I wzdychają z tęsknoty za dotknięciem głaszczącej ręki. Są takie dwie błogosławione dłonie na tym świecie. Twoja jest delikatna. Taka ręka jak twoja może dotknąć moich piersi. Widzisz? Są prawdziwe. Ale takie palce mają tylko królowe. Och, jakie wspaniałe nosisz pierścienie. Zwłaszcza ten z czerwonym kamieniem. Pozwól mi go przymierzyć.
Królowa Saby uklękła przy śniadej stróżce winnicy. Zdjęła pierścionek i dała jej do przymierzenia. Z zachwytem patrzyła, jak słońce gorącymi promiennymi pocałunkami znęca się nad delikatną, różową skórą okalającą młode sutki na obnażonych piersiach. A kiedy zauważyła, że swoim cieniem gasi złocisty płonący płomień loków dziewczęcia, przezornie odsunęła się na bok. A dziewczyna bawiła się klejnotami królowej. Śmieje się i płacze na przemian i wzruszona otwiera przed nią głębię swego serca:
— Bracia zostawili mnie, abym pilnowała winnicy. Mnie jednak gna tęsknota. Uciekam więc i nie pilnuję. Wtedy bracia mnie biją. Powiadają, że Sulamit rozpuściła się. Powiadają „Sulamit to otwarte drzwi...”
I oblewa się ze wstydu pąsem, podnosi oczy do góry i wyciąga ramiona ku swojej nowej przyjaciółce.
— Nie wierz moim braciom, siostro moja! Sulamit to nie otwarte drzwi. Sulamit to mur nie do przebicia. Sulamit to niedostępna ściana. Popatrz, jak twarde są moje piersi. Zobacz, jakie są gładkie. Nie ściskaj ich tak mocno, siostro moja! Krew kipi w moich żyłach. Albo nie. Raczej ściskaj je. Niech we mnie kipi krew, niech wrze. Będę cię całowała jak siostrę albo jak mego umiłowanego. Gorące są moje wargi. Suche są moje wargi. Moje oczy są zamglone. Nic nie widzę. Już nic nie widzę. Tak! Moi bracia mają rację. Zaiste, jestem rozpuszczona. Może w istocie jestem rozpustnicą... Co mam robić siostro moja? Co mam czynić?
A królowa siedzi bez ruchu. Oczarowana i milcząca. Sulamit ściska ją i całuje. Obejmuje i płacze.
— Pachniesz olejkami mego miłego. Mam wrażenie, że ty i mój miły z jednego pochodzicie pnia. A może widziałaś go? Może go nawet dziś o świcie spotkałaś, kiedy opuszczał moją altankę? Ależ nie! Nie mogłaś go spotkać. Ty pochodzisz z wielkiego i szlachetnego rodu, zaś mój miły jest zwykłym, prostym pastuchem z gór Gilad. Co trzecią noc nawiedza mnie. Ale to mało, więc serce moje nie przestaje usychać z tęsknoty.
I pełna zachwytu snuje:
— Mój miły zwinny jest jak jeleń. Jako lew jest silny. A jego zęby, gdy ukazuje je w uśmiechu, to istne białe owce, bliźniaczo do siebie podobne... Jest bez najmniejszej skazy. A kiedy obejmuje mnie lewą ręką, to prawą przyciska do swojej piersi. O, tak tak...
— Przestań, nie mów tak, siostro moja.
Królowa mdleje w jej ramionach i błaga, aby zaprzestała dalszych wynurzeń.
I dziewczyna zażenowana opuszcza głowę.
— Tak, jestem zepsuta. Moi bracia mają rację.
Awner stoi z boku i przygląda się objętym wpół niewiastom, stojącym nieruchomo w całej krasie swoich tęsknych powabów i wdzięków. Rozważa sytuację, wzdycha i podejmuje decyzję. Rusza w dół zbocza, gdzie stoi uwiązany jego najlepszy przyjaciel, kary lśniący koń.
Pogrążony w myślach, zrywa machinalnie po drodze dojrzałe złote winogrona z krzaków. Bezwiednie wkłada je do ust, miażdży językiem o podniebienie i połyka.
A kiedy niewiasty zostały same, królowa otworzyła przed strażniczką winnicy swoje serce. Rzeczywiście, pochodzi z wysokiego i szlachetnego rodu. Mężczyzna, którego kocha, również wywodzi się z dostojnego domu. Jakże jednak nie żywić pretensji do niebios, skoro w tym kraju szczęście gości przeważnie w namiotach pasterzy i pasterek. Serca swego miłego jeszcze nie zdobyła. Jej ukochany jest po królewsku chłodny. Po królewsku uprzejmy i po królewsku szyderczy. Właśnie wybiera się do niego. Od dzisiejszej nocy licząc, spotka się z nim za dwa dni. Chce zjawić się przed nim w całej krasie. W pełnym blasku i przepychu.
— Wiedz bowiem, moja siostro, że my, niewiasty, nigdy nie jesteśmy jedynymi w życiu mężczyzny, którego kochamy. Zbyt dużo kobiet kręci się wokół mego miłego...
I Sulamit słucha jej z uwagą. Przywiera do niej całym ciałem. A ciało ogarnięte jest piekielnym ogniem. I nagle powiało chłodem. Uważnie patrzy na przyjaciółkę. Jest w jej spojrzeniu cierpienie. Niewysłowione cierpienie zranionej łani. Czyżby i ona nie była u swego miłego jedyną miłością? Jej dotychczasowe szczęście nagle wzbogaciło się o cierpienie. I od tej chwili nie jest już wystanie odróżnić szczęścia od bólu.
Królowa, krygując się, trochę zawstydzona, wyciąga zza dekoltu sznur białych pereł.
— Popatrz, siostro moja. Zobacz, jakie są blade.
Sulamit dotyka ich cienkimi, opalonymi palcami. Pełna podziwu i zdumienia powiada cicho:
— Takie perły noszą przecież tylko królowe!
— Tak, siostro, takie perły noszą rzeczywiście królowe. Nie powinny jednak tak wyglądać.
I smutnym głosem opowiada jej, że perły są chore. Zauważyła to dopiero wtedy, gdy zdała sobie sprawę, że bez ich blasku nie może się pokazać na oczy owemu mężczyźnie ze szlachetnego rodu.
Snując swoją spowiedź królowa płacze. Bezradna, rzuca się na szyję dziewczynie i rozpaczliwym głosem woła:
— Pomóż mi, siostro! Ratuj!
A Sulamit przepełniona litością, płacze także. Obejmując ją tkliwie i czule głaszcze:
— O siostro moja! Czyż ja, biedna wieśniaczka, potrafię ci pomóc?
— Potrafisz, siostro...
Królowa opanowuje się. Przestaje płakać. Powiada dziewczynie, że perły może uratować tylko ciepłe serce.
— Należy je, siostro, przez trzy dni i trzy noce nosić na piersi. Wtedy odzyskają w pełni swój blask. Kto, jeśli nie ty, siostro, ze swoim gorącym sercem, potrafi przywrócić im życie?
I wtedy Sulamit zdecydowanym ruchem sięga po perły. Chce je natychmiast włożyć na piersi. Ręce jednak zaczynają jej drżeć. Jest zakłopotana. Po chwili ociągania się zwraca je królowej.
— Nie, siostro, nie mogę.
Z piersi królowej wyrwał się okrzyk bólu. Sulamit pozostaje jednak przy swojej decyzji.
— Doprawdy nie mogę. Dziś o świcie pożegnałam mego miłego. Za trzy dni znowu do mnie przyjdzie. Jakże pokażę mu się z cudzym klejnotem na piersi? Jestem przecież zwykłą strażniczką winnicy, a mój najdroższy jest pastuchem. Twoje perły gotowe rzucić cień wstydu na nasze ubóstwo. Mogą doprowadzić do zerwania naszych serdecznych uczuć.
Królowa zaczyna prosić. Całuje ją i błaga. Sulamit odwzajemnia pocałunki, ale jest nieugięta.
Wtedy królowa rzecze:
— Popatrz tylko, siostro! Masz bardzo dużo szczęścia i nie chcesz podzielić się ze mną najmniejszą jego cząstką.
Sulamit jednak pilnuje swego szczęścia.
— Mój miły może mnie zapytać: skąd masz te perły? Co ja mu na to odpowiem? Czy uwierzy mi? Mój najdroższy z całą pewnością pomyśli: to chyba przebrana królowa. Przestanie mnie wtedy kochać. Zrozum, za trzy dni ma do mnie przyjść w nocy.
— Dlatego też przyślę do ciebie umyślnego, aby odebrał perły, zanim twój kochanek zdąży przyjść. Tobie już wtedy nie będą potrzebne, a mnie się właśnie przydadzą.
— A jeśli się spóźnisz? A jeśli zapomnisz? A co będzie, jeśli moje szczęście zawiśnie nad przepaścią? I co się stanie, jeśli mój wybrany opuści mnie dla innej kobiety?
Sulamit ma oczy suche. Tylko dreszcze nią wstrząsają, kiedy mówi. A każde jej słowo jest jak łza ognista. Kiedy spada na serce, wypala w nim otwór.
Królowa wstaje i cichym, obojętnym, chłodnym tonem powiada:
— Żegnaj! Pokój z tobą!
I rusza tam, gdzie czeka na nią Awner z koniem. Lecz kiedy w ciszy i skupieniu stawia stopę na podstawioną rękę Awnera, aby dosiąść konia, z górzystej ścieżki rozlega się wołanie pełne żalu:
— Siostro! Siostro!
To Sulamit pędem zbiega z góry. I płomienie włosów złocistych obejmują całą jej głowę.
— Siostro! Siostro! Wybacz.
Podbiega do królowej. Pada przed nią na kolana. Obejmuje jej nogi.
— Wybacz, siostro! Jestem grzeszna i bracia moi mają rację. Myślę tylko o sobie... Nie, nie zostawię cię na pastwę smutku. Daj mi te perły. Włożę je na siebie i niechaj wyzdrowieją. Oby to ci pomogło. Za moją i ich sprawą.
A kiedy włożyła blade perły na smagłą szyję, dreszcze przeszywały jej ciało. Błaga królową:
— Tylko uważaj siostro, aby wysłany przez ciebie sługa nie spóźnił
Uwagi (0)