Don Juan - Molière (Molier) (bibliotek a .TXT) 📖
Don Juan to komedia Moliera z 1665 roku. Jest to odpowiedź autora na krytykę Świętoszka.
Głównym bohaterem jest Don Juan, który jest pozbawionym zasad uwodzicielem. Zdobywa on Annę, a następnie w pojedynku zabija jej ojca. Aby nie dosięgła go zemsta udaje pozorną religijność, nawrócenie. Czy na końcu spotka go za to kara?
- Autor: Molière (Molier)
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Don Juan - Molière (Molier) (bibliotek a .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Molière (Molier)
Ach, jakiż los okrutny! Trzebaż, abym ci był winien życie i aby don Juan był właśnie twoim przyjacielem!
SCENA PIĄTADajcie pić koniom i prowadźcie je za mną; pragnę przejść nieco piechotą. Spostrzegając obydwu: O nieba! Co ja widzę? Jak to! bracie, ty tutaj, razem z naszym śmiertelnym wrogiem!
DON KARLOSŚmiertelnym wrogiem?
DON JUANTak, ja jestem don Juan Tenorio. Przewaga liczebna, którą macie po swojej stronie, nie zmusi mnie pewnie do ukrywania nazwiska.
DON ALONZOHa, zdrajco, musisz zginąć i... Sganarel chowa się.
DON KARLOSAch, bracie, wstrzymaj się. Jestem mu winien życie; bez pomocy jego ramienia poległbym z ręki opryszków, którzy mnie opadli.
DON ALONZOI ty chciałbyś, aby ten wzgląd wstrzymał naszą zemstę? Usługa oddana przez rękę wroga nie może nas krępować w niczym. Jeżeli zmierzymy to zobowiązanie ze zniewagą, którą nam wyrządził, wdzięczność twoja jest śmieszną po prostu, bracie. Honor jest rzeczą nieskończenie droższą od życia, i zaprawdę nic nie jesteśmy winni temu, kto nam ocala życie, wydarłszy wprzódy honor.
DON KARLOSZnam, bracie, różnicę, jaką powinien czynić szlachcic pomiędzy jednym a drugim. Poczucie mej wdzięczności nie zaciera bynajmniej świadomości zniewagi; lecz chciej pozwolić, abym mu tu na miejscu oddał to, czego mi użyczył, abym odwłoką naszej zemsty spłacił dług, który zaciągnąłem, i pozwolił mu bodaj przez kilka dni cieszyć się owocem swego dobrodziejstwa.
DON ALONZONie, nie, odwlekać zemstę znaczyłoby ją narażać, a sposobność mogłaby już nie wrócić. Niebo zsyła ją nam w ręce, naszą rzeczą jest z niej korzystać. Kiedy honor zraniony jest tak śmiertelnie, nie czas myśleć o innych względach; jeśli ty wzdragasz się użyczyć swej dłoni, wystarczy jeśli się usuniesz i mojej zostawisz chwałę zadośćuczynienia.
DON KARLOSZaklinam cię, bracie...
DON ALONZOKażde słowo jest tu zbyteczne: musi umrzeć!
DON KARLOSWstrzymaj się, powtarzam, bracie. Nie ścierpię, aby ktoś godził na jego życie. Przysięgam wobec nieba, że będę go bronił, że to życie, które on ocalił, stanie się dla niego szańcem. Nim go dosięgnie twa szpada, mnie pierwej musi ugodzić.
DON ALONZOJak to? Stajesz przeciw mnie po stronie wroga? Miast pałać na jego widok tą samą wściekłością, która mnie porusza, dajesz się uwieść niewczesnej37 ludzkości38!
DON KARLOSBracie, okażmy umiarkowanie w czynie, którego pobudką jest sprawiedliwość, i nie mścijmy naszego honoru z porywczością, jaka tobą miota w tej chwili. Miejmy odwagę, lecz bądźmy zdolni nad nią panować; okażmy hart, który nie ma nic wspólnego z dzikością, i który czyni, co postanowi, w pełni jasnego rozumu, nie zaś pod wpływem ślepego gniewu. Nie chcę, bracie, zostać dłużnikiem mego wroga; zaciągnąłem względem niego zobowiązanie, które spłacić jest mym pierwszym prawem. Zemsta nasza, choć odroczona, nie straci swego blasku; przeciwnie, raczej zyska: okoliczność ta tym bardziej stanie się w oczach świata rękojmią39 naszej sprawy.
DON ALONZOO, cóż za niecna słabość i straszliwe zaślepienie! Narażać w ten sposób sprawę swego honoru dla40 śmiesznych skrupułów urojonego zobowiązania!
DON KARLOSNie, nie, bracie, nie lękaj się o to. Jeśli popełniam błąd, będę umiał go naprawić. Biorę na siebie całą troskę obmycia naszego honoru. Wiem, jakie obowiązki on na nas nakłada: zwłoka jednego dnia, wynikła z uczuć naturalnej wdzięczności, zdoła jedynie powiększyć zapał, którym płonę. Don Juanie, widzisz, że czynię, co mogę, aby ci oddać twoje dobrodziejstwo; możesz stąd wnosić, że z tym samym zapałem wywiążę się z mego obowiązku i że nie mniej będę skory w tym, aby ci odpłacić twą zniewagę, co twoją szlachetność. Nie chcę żądać od ciebie, abyś się tłumaczył ze swoich uczuć: zostawiam ci swobodę zastanowienia się, jaką drogę obierzesz. Znasz doniosłość obelgi, którąś wyrządził: twemu własnemu sądowi zostawiam więc zadośćuczynienie, którego ona wymaga. Dla zaspokojenia nas istnieją środki łagodne; istnieją również gwałtowne i krwawe: jednakże, jaki bądź zrobisz wybór, dałeś mi słowo, iż don Juan uczyni nam zadość w całej pełni. Pomnij, aby się to przyrzeczenie ziściło, i wiedz, że od tej chwili mam obowiązki tylko względem własnego honoru.
DON JUANNiczego od pana nie żądałem, a co przyrzekłem, dotrzymam.
DON KARLOSChodźmy, bracie; wierz mi, to chwilowe ustępstwo nie przyniesie żadnej ujmy powadze naszego obowiązku.
SCENA SZÓSTAHola! hej! Sganarelu!
SGANARELwychodząc z ukrycia: Słucham.
DON JUANJak to, łotrze! Ty umykasz, gdy mnie napadają?
SGANARELNiech mi pan wybaczy, tylko kawałeczek odszedłem. Zdaje mi się, że ta suknia41 posiada własności rozwalniające, i że, gdy ją kto włoży, to tak jakby zażył na przeczyszczenie.
DON JUANBierzże cię licho, błaźnie! Okryj przynajmniej swoje tchórzostwo przyzwoitszym płaszczem. Wiesz, kto jest ten, komu uratowałem życie?
SGANARELJa? Nie.
DON JUANBrat Elwiry.
SGANARELBrat...
DON JUANZresztą jakiś dzielny człowiek. Zachował się bardzo po rycersku, i żal mi, że muszę mieć z nim sprawę.
SGANARELBardzo by panu było łatwo załagodzić wszystko.
DON JUANTak; ale uczucie moje do donny Elwiry już się zużyło, a wszelkie więzy nie odpowiadają memu usposobieniu. Lubię swobodę w miłości, wiesz o tym; nie umiałbym się pogodzić z tym, aby zamknąć swoje serce w czterech ścianach. Mówiłem ci już ze dwadzieścia razy: mam jakąś naturalną skłonność, aby ulegać wszystkiemu, co mnie pociąga. Serce moje należy do wszystkich pięknych kobiet, każda ma prawo brać je po kolei i władać nim, jak długo zdoła. Ale cóż to za wspaniały budynek między tymi drzewami?
SGANARELJak to, pan nie wie?
DON JUANNie, doprawdy.
SGANARELDobryś! Przecież to grobowiec, który komandor rozpoczął właśnie budować, kiedyś go pan uśmiercił.
DON JUANPrawda, masz słuszność. Nie wiedziałem, że to w tej stronie. Istne cuda słyszałem o tej budowli, również jak i o posągu komandora. Chętnie je zobaczę.
SGANARELEj, panie, niech pan tam nie idzie.
DON JUANDlaczego?
SGANARELTo jakoś niegrzecznie odwiedzać człowieka, którego się zabiło.
DON JUANPrzeciwnie, właśnie ta wizyta będzie dowodem mej uprzejmości i powinien ją wdzięcznie przyjąć, jeśli jest człowiekiem dobrze wychowanym. No, chodźmyż do środka. Grobowiec się otwiera, widać wewnątrz posąg komandora.
SGANARELAch, jakie to piękne; cóż za piękne rzeźby! Co za piękny marmur! Jakie piękne kolumny! Ach, jakie to wszystko piękne! Cóż pan na to powiada?
DON JUANŻe dalej nie mogłaby się posunąć ambicja nieboszczyka. Co mnie najbardziej zdumiewa, to to, że człowiek, który za życia zadowalał się dość skromnym mieszkaniem, zapragnął posiadać tak wspaniałe wówczas, gdy mu już ono na nic się nie przyda.
SGANARELOto posąg.
DON JUANTam do kata! Wcale mu do twarzy w tym stroju rzymskiego imperatora.
SGANARELNa honor, panie, pięknie odrobione. Zdaje się, że jest żywy i że przemówi lada chwila. Spogląda na nas takim wzrokiem, że gdybym tu był sam, doprawdy miałbym duszę na ramieniu. Mnie się zdaje, że on wcale nie jest kontent42 z naszego widoku.
DON JUANTo byłoby bardzo brzydko z jego strony; dowiódłby, że nie umie ocenić zaszczytu, który mu wyświadczam. Spytaj go, czy zechce przyjść do mnie na wieczerzę.
SGANARELJa myślę, proszę pana, że on już tego nie potrzebuje.
DON JUANSpytaj, powiadam.
SGANARELCzy pan żartuje? Trzeba by chyba być wariatem, żeby przemawiać do posągu.
DON JUANCzyń, co ci każę.
SGANARELCóż za szaleństwo! Panie komandorze... na stronie: Śmieję się z własnej głupoty, ale to mój pan zmusza mnie do tego. Głośno: Panie komandorze, mój pan, don Juan, zapytuje, czy chcesz mu uczynić ten zaszczyt i przybyć doń na wieczerzę. Posąg kiwa głową. Ha!
DON JUANCo to jest, co się stało? Powiedz! Będziesz-że raz gadał?
SGANARELPosąg...
DON JUANI cóż, co ty bredzisz, hultaju?
SGANARELMówię panu, ze posąg...
DON JUANI cóż, posąg? Zatłukę cię, jeżeli nie będziesz gadał.
SGANARELPosąg skinął głową.
DON JUANA, bałwan przeklęty!
SGANARELSkinął głową, powiadam panu, nic prawdziwszego pod słońcem. Niechże się pan sam z nim rozmówi, aby się przekonać. Może...
DON JUANChodź, ciemięgo, chodź. Pokażę ci jak na dłoni całe twoje tchórzostwo. Uważaj. Czy pan komandor raczy przyjść do mnie na wieczerzę? Posąg znowu kiwa głową.
SGANARELNie chciałbym już tego oglądać ani za dziesięć dukatów. I cóż, panie?
DON JUANEt, chodźmy stąd.
SGANARELLubię tych mędrków, co to w nic nie chcą wierzyć.
Jak było, tak było, ale dajmy temu pokój. To czyste głupstwo; mogliśmy łatwo ulec złudzeniu migocącego światła, a może jakieś wyziewy spowodowały zaćmienie naszego wzroku.
SGANARELEch, panie, niech pan się nie stara zaprzeczyć temu, cośmy widzieli obaj na własne oczy. Nie masz nic prawdziwszego nad to kiwnięcie głową. Ani na chwilę nie wątpię, że to niebo, zgorszone pańskim życiem, sprowadziło ten cud, aby pana przekonać i wstrzymać od...
DON JUANSłuchaj, jeśli poważysz się mnie dłużej nudzić swymi głupimi kazaniami, jeśli mi jeszcze słówko piśniesz w tym przedmiocie, natychmiast zawołam ludzi, aby tu przynieśli tęgi harap43 z byczej skóry, każę cię przytrzymać i wsypać tysiąc odlewanych. Zrozumiałeś?
SGANARELDoskonale, panie, nie można lepiej. Pan się tłumaczy bardzo jasno; to właśnie wielka zaleta pańska, że pan nie szuka żadnych omówień. Wyraża się w danym przedmiocie z zadziwiającą ścisłością.
DON JUANRuszaj. Niech mi podadzą wieczerzę jak najwcześniej. Krzesło tutaj, chłopcze.
SCENA DRUGAProszę pana, kupiec, który pana zaopatruje, pan Niedziela, pragnąłby się widzieć z panem.
SGANARELDobryś, tego jeszcze brakowało, aby nam wierzyciele zaczęli spadać na kark. Cóż za bezczelność, przychodzić żądać od nas pieniędzy! Czemuś mu nie powiedział, że pana nie ma w domu?
FIOŁEKOd trzech kwadransów już mu to powtarzam, ale nie chce wierzyć; usiadł i mówi, że zaczeka.
SGANARELNiechajże czeka, dokąd mu się spodoba.
DON JUANNie, przeciwnie, wpuść go tutaj. To bardzo zła taktyka ukrywać się przed wierzycielami. O wiele lepiej zaspokoić ich w jakiś sposób; co do mnie, umiem ich tak zażyć, że odchodzą kontenci, mimo iż nie dostali ani szeląga.
SCENA TRZECIAA! Pan Niedziela, proszę pana, proszę bliżej. Nie uwierzy pan, jak się cieszę, że pana widzę, okrzyczałem po prostu tych drabów, że pana nie wpuścili od razu. Dałem wprawdzie rozkaz, że mnie nie ma dla nikogo, ale to nie odnosi się przecież do pana. Pan masz wszelkie prawo, aby drzwi moje zawsze stały dla pana otworem.
PAN NIEDZIELAPanie, jestem niezmiernie obowiązany...
DON JUANDo kroćset, hultaje jedne, ja was nauczę trzymać pana Niedzielę w przedpokoju! Nauczę was, abyście wiedzieli, co się komu należy.
PAN NIEDZIELAAleż to nic, proszę pana.
DON JUANJak to nic? Mówić panu, że mnie nie ma w domu! Panu Niedzieli, najlepszemu memu przyjacielowi!
PAN NIEDZIELAPanie, jestem pańskim uniżonym sługą. Przybyłem...
DON JUANDalej, żywo, krzesło dla pana Niedzieli.
PAN NIEDZIELAAleż... mnie dobrze i tak, panie hrabio.
DON JUANNie, nie, chcę, abyś pan usiadł tu koło mnie.
PAN NIEDZIELAAleż to niepotrzebne.
DON JUANZabierz ten taburet i przynieś fotel.
PAN NIEDZIELAPan chyba żartuje; ja...
DON JUANNie, nie, ja wiem, co panu jestem winien, i nie chcę, aby między nami czyniono jaką bądź różnicę.
PAN NIEDZIELAPanie...
DON JUANDalej, siadaj pan.
PAN NIEDZIELADoprawdy, nie trzeba, proszę pana. Mam tylko słówko do powiedzenia. Chciałem...
DON JUANNiechże pan siada, proszę.
PAN NIEDZIELANie, panie hrabio, mnie tak doskonale... Przyszedłem, aby...
DON
Uwagi (0)