Darmowe ebooki » Felieton » Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński



1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 26
Idź do strony:
z rozkoszy. (Przez wdzięczność przetłumaczyłem ją potem, jedną z pierwszych). Przypadek zrządził, że o parę kroków od mego hoteliku stał pomnik Diderota, koło którego przechodziłem co dzień: przemiły pomnik, siedzi sobie Diderot na fotelu, z żywym gestem człowieka, który rozmawia. Stawałem odtąd długo pod tym pomnikiem, dopowiedział mi resztę powiastek swego Kubusia. I niech kto przeczy użyteczności pomników!

I tak ciągnęło się to życie wyobraźnią. „Tydzień książki”... w łóżku, a raczej wiele tygodni.

— Dziwne spędzenie czasu w Paryżu, powie ktoś. Aby czytać Balzaka, na to nie potrzeba wyjeżdżać z Krakowa.

— Z gruntu fałszywe rozumowanie, jak każde, które nie uwzględnia pierwiastka mistycznego. Wręcz przeciwnie. Przeżywać za młodu dzieje pięknego Lucjana de Rubempre121, na piątym piętrze paryskiego hoteliku, z porami mózgu rozpulchnionymi fluidem tego miasta, z dochodzącym z oddali głuchym drżeniem Paryża, które czuje się przez ścianę, to są emocje, których nie da się zapomnieć ani powtórzyć. Czytając Stracone złudzenia musiałem przestawać co chwilę, aby złapać oddech.

Ze spuchniętą głową, odurzony tym nadużyciem łóżka (o nieopatrzna młodości!) człowiek ubierał się wreszcie i wychodził na ulicę. Wówczas ciągnęło mnie tam, gdzie najgwarniej, gdzie nad wieczorem fala ludzka płynie korytem bulwarów. Bulwary sprzed lat trzydziestu, z epoki „żywego konia”, o ileż więcej mówiące niż dziś, gdy nieprzerwany sznur zamkniętych pudeł przesuwa się trąbiąc w ucho i terkocząc motorami, a ruch reguluje się mechanicznie na komendę białej pałki. Ale wówczas ile żywej poezji płynęło bulwarem! Każda młoda kobieta z bukiecikiem fiołków wracała najoczywiściej ze schadzki. Co paręset kroków ze sklepu z gramofonami buchała melodia, gromada ludzi skupiona koło blaszanej tuby uczyła się jej na gorąco i za chwilę wychodziła, nucąc, na ulicę. Dziś, w epoce warszawskich „przebojów”, nie wyda się to niczym nadzwyczajnym; w owym czasie dla chłopca przybyłego z sennego Krakowa, ta piosenka tryskająca zewsząd, dająca niejako rytm myślom, działała jak narkotyk, niby „woda ognista” na dzikiego. Owo życie wyobraźnią, samo przez się upajające, czymże się stawało jeszcze skąpane w tej aurze miłosnej, którą oddycha chanson122 paryska! Te słodkie i jakby zmęczone melodie, wałęsające się po moim mózgu i siadające na kolana jego zwojom, dawały nową fizjonomię i nowy sens drukowanym światom. (Czytałem właśnie wówczas listy Diderota do Zofii Voland...)

Ilomaż powierzchniami zresztą migoce ta piosenka! Sentymentalna na ulicy, najbardziej sentymentalna w norach, gdzie zbierają się szumowiny społeczne, jakże znów staje się nieoczekiwanie inna, gdy zaiskrzy się ogniem dowcipu. To było dla mnie objawienie. Nowa kopulacja myśli, ociupinkę przewrotna. Sylogizmy śpiewane. Demonstracja per absurdum123. Pułapki zastawiane zdrowemu rozumowi: idzie sobie, idzie, w takt melodii, pewnie, śmiało, kontent z siebie, aż tu bęc, leży, a refren skrzeczy nad nim szyderczo. Melodyjki ironiczne, zuchwałe, rewolucyjne. Pamiętam jakąś melodię Chat-noiru124, której pierwsze takty elektryzowały mnie wręcz: robiły na mnie wrażenie Marsylianki125 drwiącego intelektu...

Takie były wzruszenia owego kilkumiesięcznego pobytu w Paryżu, w czasie którego chodziłem jak pijany. Kiedy znalazłem się z powrotem w Krakowie, pijaństwo pamięci wciąż trwało. Mimo niewinności przeżyć, było to urzeczenie wręcz zmysłowe. I ten charakter zaciążył na drugiej fazie mego „romansu z Francją”, fazie w której przeszedłem z roli biernej do czynnej. Wszystko się pokiełbasiło w moim życiu. Medycyna poszła w diabły. Literatura, którą nasiąkłem na wybrzeżu Sekwany, zaczęła się we mnie telepać nad Wisłą. — To, czego doznawałem, to była tęsknota, można powiedzieć, fizyczna. Nie mogłem żyć bez atmosfery Paryża: trzeba ją było sobie sfabrykować. Chciałem słyszeć piosenki, więc pisałem je. Chciałem oglądać na scenie Celimenę, Izabelę, Joasię, Rozynę — więc tłumaczyłem sztuki, których są heroinami, i wystawiałem je w teatrze. Chciałem dzielić się (cóż za perwersja!) z publicznością książkami, z którymi tyle przeżyłem w łóżku — więc ciskałem je w publiczność dziesiątkami tomów Biblioteki Boya. Wszystko to miało charakter sublimacji erotycznej, aż do Ducha Praw włącznie. Nawet moje uczone Studia z literatury francuskiej noszą tytuł Mózg i płeć... Ma redaktor rację; to był romans, i bardzo niebezpieczny.

Encyklopedia w stylu Pompadour126

Kupiłem świeżo Encyklopedię, tę prawdziwą, z XVIII w., na wyprzedaży po jednym z naszych bibliofilów. Wydanie co prawda nie pierwsze, z r. 1781, datowane przezornie z Lozanny i Berna. Zapłaciłem 100 złotych za trzydzieści kilka tomów dobrze oprawnych w skórę i płótno: niedrogo. Kiedy rozpisywano na nią subskrypcję około r. 1750, cena wynosiła 1000 franków: suma, na owe czasy zwłaszcza, ogromna. To dało Wolterowi127 powód do kostycznej128 uwagi, że, gdyby Ewangelia kosztowała 1200 sestercji129, chrześcijaństwo nigdy nie byłoby się rozpowszechniło. Mimo to, powodzenie dzieła było niesłychane: ilość subskrybujących wynosiła ponad 4000 osób.

Porównanie Woltera miało swój głęboki sens. Encyklopedia była w istocie ewangelią; ewangelią nowej myśli. Streszczała nie tylko dwadzieścia lat wytężonej pracy całego zastępu ludzi, ale zarazem dwadzieścia lat walki o to, aby się mogła ukazywać. Walka ta o Encyklopedię obfituje w epizody czasem zabawne, a zawsze tak charakterystyczne dla epoki, że chciałbym przypomnieć z nich te, które mi się nasuwają, kiedy przewracam jej karty.

Przyznaję się, że pierwszy raz mam ją w ręku. Oglądam z ciekawością tomy plansz, owych słynnych plansz, które były niejako rękojmią „grzeczności” Diderota130. Te plansze, to był jego wydział: ogrom trudu, związanego ze zilustrowaniem — po raz pierwszy — wszystkich działów pracy ludzkiej, sztuk, a zwłaszcza rzemiosł. Nad tym czuwał osobiście, biorąc sobie do pomocy biegłych rękodzielników. Kiedy, w początkach druku Encyklopedii, Diderot dostał się do więzienia w Vincennes, okazało się to taką katastrofą dla wydawnictwa, że na przyszłość filozof postanowił unikać podobnych incydentów. Tym tłumaczy się, że on, tak niepowściągliwy w języku, był stosunkowo tak oględny w piórze, a raczej, że te utwory, w których pozwolił sobie na niejakie swobody, nie ukazały się w druku za jego życia, obiegały jedynie w odpisach. Tak np. Kubuś fatalista, tak Bratanek mistrza Rameau. Ten pochował się we Francji tak gruntownie, że pierwsze wydanie francuskie było przekładem z niemieckiego przekładu; dopiero potem odnaleziono tekst prawdziwy.

A za co Diderot dostał się do więzienia? Też warto przypomnieć, jako rys epoki. Wedle relacji córki filozofa, pani de Vandeul, poszło o to: p. de Reamur zoperował kataraktę ślepemu od urodzenia; interesującą rzeczą było schwycić wrażenie świata widzialnego, jakie odbierze ów ślepy; dlatego pierwszy opatrunek miano zdjąć w obecności zaproszonych artystów i ludzi pióra. Ale z odezwań ślepego okazało się, że ta ceremonia naukowa nie była pierwszą, że doświadczenia dokonał lekarz wprzódy, w obecności pani Dupre de Saint-Maur. Diderot, trochę zirytowany, powiedział wychodząc, że „widać p. Reamur wolał mieć świadkiem parę ładnych oczu bez znaczenia niż oczy zdolne rzecz ocenić”. Pani Dupre była przyjaciółką ministra, poskarżyła się; p. d’Argenson kazał uwięzić filozofa, na którego co prawda miały już władze oko, bodaj jako na autora skandalicznych Niedyskretnych klejnotów, mimo że ich autorstwa zawzięcie się wypierał.

Jakąkolwiek wziąć wersję, czy uwięziono filozofa nie dość liczącego się z potęgą przyjaciółki ministra, czy też autora bezecnie płochej131 książki, czyż to nie pachnie wiekiem XVIII? Jak lekkie pozory ma ów wiek, a jak olbrzymiej dokonał pracy, jak zdumiewającej przebudowy świata! Przegrywką do tej pracy wieku są owe Listy perskie Monteskiusza132, gdzie, na tle drastycznych anegdot haremowych, przyszły autor Ducha praw szkicuje niejako cały plan reform, wskazuje wszystkie słabe punkty wiązań społecznych. Wolter pisze swój Zarys historii obyczajów dla pani du Chatelet, która tymczasem robi doświadczenia nad teorią Newtona. Gdziekolwiek tu spojrzeć, wszędzie kobieta, kobieta...

... Oglądam tedy te plansze i widzę uroczą i przezabawną rzecz. Nie mogę się wstrzymać, aby jej tu nie pokazać: to — w dziale anatomii — ten szkielecik ze skrzyżowanymi nóżkami, oparty ładnym gestem o płytę, pogrążony jak gdyby we wdzięcznej zadumie. Nawet suchą osteologię133 trzeba było przyrządzić ze smakiem dla dam. Czyż może być coś bardziej znamiennego dla epoki, bardziej w stylu Pompadour? Ten szkielet, tak pełen gracji, czyż to nie mogłaby być sama pani de Pompadour, która odeszła właśnie, kiedy dzieło Encyklopedii zbliżało się ku końcowi; dzieło, które pewnie nie mogłoby się urzeczywistnić, gdyby nie pomoc jej dyskretnie wszechwładnej ręki? Udział pięknej markizy w sprawie Encyklopedii — to też czysty wiek XVIII.

Młodą tę osóbkę, zrodzoną w sferze wyższego paryskiego mieszczaństwa, wydaną za mąż za p. d’Etioles, piękną, wykształconą, muzykalną, rychło głos ludu ogłosił „kąskiem królewskim”, jak gdyby przeznaczając ją do królewskiego nie stołu wprawdzie, ale łoża. Miała lat dwadzieścia cztery, kiedy to proroctwo się ziściło; pani d’Etioles zostaje margrabiną de Pompadour, oficjalną kochanką Ludwika XV. Ale to stanowisko, równie zaszczytne, jak pełne upokorzeń, nie wystarcza tej ambitnej i inteligentnej kobiecie. Wyciąga rękę ku wszystkiemu, co może rozszerzyć i utrwalić jej królestwo. Polityka, literatura, sztuka (sama pani de Pompadour była utalentowaną akwaforcistką134), architektura, porcelana — wszędzie umaczała swoje paluszki.

W polityce nie była szczęśliwa. Wojna siedmioletnia to był owoc przymierza trzech kobiet — Elżbiety rosyjskiej, Marii Teresy i pani de Pompadour — przeciw Fryderykowi pruskiemu. Ale Fryc był pederastą i nie bał się kobiet. Literatura okazała się wdzięczniejsza od polityki. Z natury w niej rozmiłowana, kochanka króla widzi w niej zarazem i narzędzie (jakbyśmy dziś powiedzieli) reklamy, i swoją rehabilitację, swoją rację bytu. Z króla, skąpego i obojętnego, chce zrobić mecenasa. Ale król nie mógł się przemóc; pisarze, filozofowie zawsze będą dla niego tałałajstwem. Toteż, po śmierci pani de Pompadour, Wolter, w pełnym poczuciu straty, pisze do d’Alemberta: „Ona była nasza, popierała nauki, sztuki, ile mogła; skończył się piękny sen”... — „Była — powiada Sainte-Beuve — jedyną, która mogła złagodzić rozdźwięk między najmniej literackim z królów a najbardziej literacką z epok”. Wystawia na dworze Świętoszka, w którym gra z talentem rolę Doryny. Wprowadza na dwór Woltera, popiera Marmontela135, dokazuje cudów, aby wskrzesić z martwych glorię starego tragika Crébillona136; chce się przysłużyć Russowi. Kiedy król pruski przyznaje d’Alembertowi pensję, a Ludwik XV dworuje137 sobie z jej szczupłości, ona namawia króla, aby zabronił d’Alembertowi przyjąć dar, a sam dał mu dwa razy tyle. Ale król boi się to uczynić z przyczyny — Encyklopedii.

Dzieło Encyklopedii przypada właśnie na lata pani de Pompadour. Jej panowanie zaczyna się w r. 1745, układ zaś twórców Encyklopedii z księgarzem stanął w r. 1746. Pierwszy tom ukazał się w r. 1751. Już w następnym roku skonfiskowano dwa dalsze tomy, postanawiając, że odtąd mają być poddawane cenzurze teologów: nawet artykuły nic niemające wspólnego z teologią. Ale to się okazało w praktyce niewykonalne; zresztą Diderot już miał możnych protektorów, a jezuici — główni wrogowie Encyklopedii — mieli znowuż swoich wrogów, w ich rzędzie panią de Pompadour, z której awansów nie umieli swego czasu skorzystać. Postawiona między tymi dwiema potęgami, między zakonem jezuitów a zakonem filozofów, odepchnięta przez pierwszych, faworyta przechyla się ku drugim, co zapewne więcej odpowiadało jej wychowaniu i skłonnościom. Pod jej dachem — dosłownie — znajduje przytułek wolna myśl epoki, bezpieczna w tym azylu od prześladowań. W skrzydle pałacu, które zajmowała pani de Pompadour, zamieszkał, jako nadworny lekarz, słynny dr Quesnay, założyciel sekty ekonomistów: tam zbierali się swobodnie Encyklopedyści i Ekonomiści, dysputując, gawędząc, reformując świat: Diderot, d’Alembert, Duclos, Helwecjusz138, Buffon139, Turgot140... Pani de Pompadour, nie mogąc ich ściągnąć do siebie, często zachodziła tam i przysiadała u ich stołu.

To też, kiedy na Encyklopedię spadają ponowne konfiskaty, ona pracuje niestrudzenie, aby dopomóc swoim filozofom w opresji. Na podstawie jakoby opowiadań służącego, Wolter przekazał nam uroczy obrazek chytrości, jakimi starano się omotać tępego króla; epizod owej wesołej wojny o dzieło, od którego następstw cały ten światek miał spłynąć krwią.

Kolacyjka w Trianon w małym kółku. Rozmowa toczy się o polowaniu, przechodzi w spór o wyższość i sposób fabrykacji rozmaitych gatunków prochu.

— Osobliwa rzecz, wykrzykuje książę de Nivernois, że tłuczemy tyle kuropatw w parku Waszej Królewskiej Mości, a nawet zdarza się nam czasem zginąć w obronie granic kraju, a nie wiemy właściwie, co to jest, czym nas zabijają.

— To tak ze wszystkim! — westchnęła pani de Pompadour. — Toż ja nie wiem nawet skąd pochodzi róż, którym się maluję, i byłabym w kłopocie, gdyby mnie spytano, jak się robi jedwabne pończochy, które mam na nogach.

— Szkoda, wtrącił książę de la Valliere, że król skonfiskował nam nasze Encyklopedie, za któreśmy zapłacili każdy po sto pistolów141: znaleźlibyśmy tam na poczekaniu wyjaśnienie tego wszystkiego.

Król zaczął się tłumaczyć z konfiskaty. Powiedziano mu, że ta kupa wielkich tomów, które znajdują się na toaletce każdej damy, to rzecz wysoce niebezpieczna dla monarchii; chciał się tedy przekonać osobiście, co to jest za książka, zanim pozwoli ją rozpowszechniać...

Od słowa do słowa, król posłał po egzemplarz Encyklopedii. Trzech służących przydźwigało ją z trudem. Znaleziono wszystkie wyjaśnienia tyczące prochu strzelniczego; pani de Pompadour znalazła całą historię różu i wszelkich kosmetyków, począwszy od starożytności, a także sposób fabrykacji pończoch, który to opis przejął ją zdumieniem. Każdy rzucił się na książkę, szukając tego, co go interesowało. Kto miał proces, znajdował niemal rozstrzygnięcie swej sprawy. Król znalazł wszystkie prawa korony.

— Doprawdy, rzekł, nie wiem, czemu mi tyle złego nagadano o tej książce!

— Ba, nie widzi Wasza Królewska Mość, że to dlatego, że jest dobra? Nie znęcają się nad tym, co liche. Kiedy kobiety starają się ośmieszyć nowo przybyłą, można być pewnym, że jest ładniejsza od nich.

Wciąż przeglądano dzieło, a tymczasem hr. Coigny prawił królowi:

— Królu, powinieneś być szczęśliwy, że za twego panowania znaleźli się ludzie dość bystrzy, aby zgłębić wszystkie sztuki i rzemiosła i przekazać je potomności. Wszystko tu jest, od szpilki aż do prochu i armaty, od najmniejszych rzeczy do największych. Inne narody muszą albo kupować tę Encyklopedię, albo ją podrabiać. Zabierz mi, panie, wszystko co chcesz, ale oddaj mi moją Encyklopedię.

Cała ta scenka zapewne była przygotowana przez panią de Pompadour. Ale jest w niej rzecz charakterystyczna: mianowicie owo nieznane wprzód zaciekawienie „techniką rzeczy”, rosnące wśród klasy uprzywilejowanej. Dawniej nikt się nie zajmował tym, skąd się coś bierze, byle było. Obecnie, jak gdyby już czuli oddech ludu na karku, ci panicze, te damy zaczynają interesować się światem pracy. Te opisy, te plansze, które Diderot, sam syn nożownika z Langres, umiał wydobywać z rękodzielników, były największą nowością Encyklopedii.

1 ... 5 6 7 8 9 10 11 12 13 ... 26
Idź do strony:

Darmowe książki «Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz