Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖
Zmysły, zmysły to zbiór felietonów autorstwa Tadeusza Boya-Żeleńskiego dotyczące tematyki różnych kwestii związanych z seksualnością: antykoncepcją i aborcją, ale także edukacją seksualną, świadomością młodzieży oraz relacjach partnerskich młodych ludzi.
Boy, znany ze swoich mistrzowskich felietonów, porusza tematy związane z miłością fizyczną w sposób wolny od zbędnej pruderii, choć elegancki, humorystyczny i lekki, ale mocno uderzający w XX-wieczne realia. Autor krytykuje ściśle konserwatywne i nieugięte stanowisko, wytykając Kościołowi marginalizowanie trudnych sytuacji, niedostrzeganie faktycznych problemów społecznych i nieodpowiadanie na rzeczywiste potrzeby ludzkie. Przeciwny jest wrogiemu stanowisku wobec homoseksualistom i pragnie dostrzec, że młodzież podejmuje życie seksualne coraz wcześniej, przez co potrzebuje fachowych wskazówek, a nie kar i zawstydzania. Głos Tadeusza Boya-Żeleńskiego był na początku XX wieku jednym z najgłośniejszych w kwestii seksualności i praw oraz obyczajów z nią związanych.
- Autor: Tadeusz Boy-Żeleński
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Zmysły... zmysły... - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka nowoczesna TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński
Nie ma już dziś takich pieśni. I dlatego błagam Kiepurę, jeśli go przypadkiem dojdą te słowa, aby na najbliższym swoim koncercie zaśpiewał coś specjalnie dla mnie: i Tostiego, i „światło na mogile”, i przede wszystkim owo Czemu (Per chè). I kiedy będzie lał nektar swego cudnego głosu w Filharmonii, niech wie, że gdzieś w ciemnym pokoiku na kanapie leży cień ludzki ze słuchawkami na uszach i z twarzą zalaną łzami wtóruje mu z cicha: „Czemu w mym sercu dzisiaj smutek gości”...
Czemu... czemu... czemu...
Dziwne rzeczy można znaleźć w starej Encyklopedii d’Alemberta!...
Uderzało mnie zawsze, że w gazetach pisze się o wielu rzeczach, ale najmniej albo nic o tym, co jest ważne. Pisze się o katastrofach kolejowych całego świata, pisze się o ukąszeniu dziecka przez żmiję w stanie Ohio. Pisze się o bilansie handlowym, na którym nikt z czytelników się nie rozumie90, a nie pisze się o bilansie dnia powszedniego, o bilansie ludzkiego szczęścia. Nigdy bardziej to nie uderzało, niż w tej chwili. Trzeba być ślepym, aby nie widzieć, jak bardzo świat się przemienia; ale przemiana ta odbywa się, można rzec, na dziko: nikt (u nas przynajmniej) nie sili się dopomóc do jej uświadomienia. Wkłamuje się nowe życie w dawny frazes, to i wszystko. A ludziska błąkają się bezradnie.
Grano niedawno w Warszawie amerykańską sztukę Ulica, gdzie pijak i brutal zabija niewierną żonę, z gruntu dobrą kobiecinę, dla której był najgorszym mężem. Znosiła to cierpliwie, wychowała sama dzieci, była najlepszą matką, aż, po dwudziestu latach, serce jej upomniało się o trochę miłości.
Dysputowano w towarzystwie na temat tej sztuki; jakiś pan architekt (po paru wódeczkach co prawda) rzekł: „Oczywista, że nie mógł nic innego zrobić; i ja bym tak zrobił, i każdy toż samo”.
Uderzyła mnie ta opinia, bo podobny wypadek zabójstwa wziął sędzia Lindsay91 za punkt wyjścia swoich rozważań na temat zazdrości w książce Małżeństwo koleżeńskie.
A teraz pytanie: czy by nasz pan architekt zabił, czy nie? Raczej by nie zabił; ale wówczas błąkałby się bezradnie w położeniu, którego nie przemyślał i z którego nie widzi żadnego ludzkiego wyjścia. I zdziwiłby się ten mieszczuch, zakrzepły w tradycjach wojewody z Mazepy92, dowiadując się, że sprawa, o której mowa, jest obecnie w świecie przedmiotem bardzo poważnego ruchu rewizjonistycznego. Nie zabójstwo z zazdrości, ale i zazdrość sama.
Naciera ta kwestia na nas ze wszystkich stron. Czytałem niedawno nowy Savoir vivre francuski Pawła Reboux. Różni się tym od innych, że pisany jest przez dobrego literata i rozsądnego człowieka. Gdy zwykle takie podręczniki, przepisywane jeden z drugiego, są zbiorem czczych93 formułek, tutaj autor swobodnie rozgląda się po świecie i poddaje kontroli formy naszego życia; bada, co jeszcze się trzyma, a co już spróchniałe i dobre na śmietnik. I dlatego godłem widniejącym na okładce książki jest miotła: wymiatać, wymiatać! Otóż uderzyło mnie w tej książce, wkraczającej chwilami w dziedziny filozofii życia, z jaką pasją, w paragrafie o zazdrości, autor atakuje „tę przywarę, najbardziej jałową, ślepą, okrutną, głupią, zbrodniczą ze wszystkich”.
Skoro rzecz weszła już do savoir vivre, to znak, że jest poważna i warta zastanowienia. Rozpatrzmy więc pokrótce elementy zazdrości, oraz stosunek myśli nowoczesnej do tej sprawy.
Należałoby odróżnić zazdrość męską i zazdrość kobiecą. Mówmy na razie o męskiej. W niej znowuż wypadnie rozróżnić instynkt naturalny, spotykany i u zwierząt, od elementu wychowania społecznego: to ów punkt honoru, wszczepiony w ludzi, popychający do gwałtownych aktów zazdrości, nawet wobec kobiety uczuciowo obojętnej.
Źródło tego wychowania społecznego wymagałoby znowuż analizy. Gra tu dużą rolę poczucie własności, sięgające epok, gdy kobieta była rzeczą mężczyzny. W patriarchalnym ustroju dawnych społeczeństw przeważał wzgląd na czystość rodu, autentyczność potomstwa. Ta znowuż, w świecie opartym na posiadaniu, była zarazem kwestią majątkową: dziecko cudze, wprowadzone niejako podstępem do rodziny, uszczupla schedę94 rodzeństwa, przywłaszcza sobie dziedzictwo, które mu się nie należy.
Oto autentyczny fakt, który mi opowiadano, świadczący, że, w analogicznych stosunkach, pojęcia te można by spotkać i dziś w całej ich czystości. Przed kilkunastu laty umarł jeden z naszych magnatów, mniejsza o nazwisko. W momencie działu majątkowego, wdowa po nim zgromadziła dorosłe dzieci i rzekła: „Moje dzieci, ponieważ zwykłam chodzić zawsze prostą drogą, więc wam powiem, że wasza najmłodsza siostra nie jest córką waszego ojca i tym samym nie ma prawa do schedy; wyposaży ją jej prawdziwy ojciec, którym jest hrabia X.” Dla tej ostatniej polskiej matrony95 była to przede wszystkim kwestia uczciwości majątkowej, silniejszej niż poczucie wstydu. Jest w tym coś rzymskiego, a w każdym razie bardzo pańskiego.
Przypuszczam dalej (mimo że nie spotkałem się z tym motywem), że niemałą rolę w zazdrości w dawnych czasach musiała grać i kwestia higieny. W epoce, gdy nieopanowany przez medycynę syfilis96 groźny był jak dżuma, jedyną gwarancją było zaślubić patentowaną dziewicę i trzymać ją pod kluczem. Mąż niewiernej żony nie był pewny dnia ani godziny, a salwarsanu97 nie było.
Wreszcie, im dalej w przeszłość, tym życie ludzi było bardziej gromadne, przeźroczyste: osobiste postępki, a nawet odczucia człowieka były pod ciśnieniem przeciętności.
Wszystko to bardzo się w ostatnich czasach pozmieniało.
Świat rodów i majątków ustąpił miejsca światowi pracy. Kobieta przestaje być rzeczą mężczyzny, aby się stać jego uprawnioną towarzyszką, z każdym dniem zyskującą na samodzielności i swobodzie. „Błąd” kobiety coraz rzadziej grozi niepożądanym macierzyństwem. Uczucie miłości wysubtelniło się, skomplikowało psychicznie, gardzi dawnymi środkami przymusu; zresztą, w nowoczesnych warunkach, dozór, kontrola cudzego życia jest technicznym niepodobieństwem98.
Wszystkie te przemiany — które oczywiście zaznaczam bardzo pobieżnie i których punktację można by przedłużać do woli — sprawiły, że praktyka współżycia niezmiernie się zmieniła. — Ale teoretycznie brak jakichkolwiek uprawnień dla tego przeobrażenia. Życie okazuje się tu znacznie śmielsze od myśli ludzkiej, która milczy lub zadowala się frazesem. Dopiero w ostatnim czasie wypowiedzieli się w sprawie dzisiejszego małżeństwa dwaj ludzie, których nazwiska powtarza się najczęściej, gdy chodzi o nowe formy życia: angielski filozof Bertrand Russell99 (Małżeństwo i moralność) oraz wspominany już Lindsay. Obaj dopełniają się: sędzia, mający za sobą trzydzieści lat doświadczenia, człowiek który wysłuchał tysięcy zwierzeń i spowiedzi i rozplątał setki konfliktów zdawałoby się beznadziejnych, reprezentuje empiryzm życia; Russell, jeden z największych filozofów współczesnych, wspiera go autorytetem myśliciela.
Obaj ci moraliści wygłaszają poglądy nader śmiałe. Obaj wprawdzie uważają małżeństwo za najlepszą formę współżycia dwojga ludzi (sami są szczęśliwie żonaci) i to małżeństwo trwałe (zwłaszcza o ile są dzieci), monogamiczne, wyłączne. Ale (powiadają) to jest ideał, do którego nie wszyscy dorośli i który nie wszystkim się nadaje. Nie ma powodu, aby nieziszczenie tego ideału było równoznaczne z katastrofą życia. Że tak jest często dotąd, wina w tym fałszywego wychowania, rutyny zastępującej osobiste poczucie ludzkie. W wypadku, od którego Lindsay zaczyna swoje rozważania, zdradzony mąż zastrzelił żonę i siebie; czy zrobiłby tak — pyta Lindsay — gdyby weń nie wmówiono, że to jest jedyne wyjście? Japoński generał popełnia harakiri100, skoro przegra bitwę; amerykański generał nie: kwestia wychowania.
Lindsay i Russell wypowiadają się przeciwko tyranii zazdrości, tyranii odziedziczonej w znacznej mierze po innych stadiach cywilizacji. Lindsay dopuszcza śmiało możliwość stadła101, które się kocha wzajem, ale w którym każda strona odczuwa potrzebę nowych przeżyć. Cytuje przykład takiego małżeństwa, żyjącego w najlepszej harmonii. Zamiast rozdzierać szaty, podnosi z uznaniem inicjatywę tych, którzy problem własnego życia starają się poznać i rozwiązać indywidualnie, którzy torują niejako nowe drogi. „Gdyby więcej ludzi zerwało z tradycjami i żyło wedle własnego tajemnego przekonania, wówczas byłoby więcej szczęśliwych małżeństw i mniej rozwodów; gdyby małżeństwa kierowały się indywidualnymi skłonnościami a nie rutyną, przyniosłoby to nieobliczalne korzyści”, powiada ten sędzia. Przeżycie miłosne jest dla niego czymś innym niż „rozpustą”; może ono być najszlachetniejszą podnietą duchową; źle byłoby, gdyby małżeństwo miało być grobem wszystkich możliwości, albo gdyby każda miała mu grozić rozbiciem.
Zazdrość — zdaniem Lindsaya — polega częścią102 na romantycznym pojęciu miłości, częścią na zadawnionym przeświadczeniu, że kobieta jest własnością, do której nabywa się praw. Nasze niepisane konwencje gloryfikują zazdrość, robią z niej fetysza. Podejrzliwość, brutalny egoizm wynosi się do rzędu kardynalnych cnót domowych. Pośrednio czy bezpośrednio, zazdrość jest przyczyną 90% nieszczęścia w małżeństwie. Naturalnym jest pragnienie zajmowania jedynego miejsca w sercu ukochanej istoty, ale szpetnym egoizmem jest bronić tego miejsca siłą. Miłości nie da się wymusić. Miłość dba o drugą istotę, zazdrość o siebie. Nie ma ona nic wspólnego z miłością, mimo że się za nią przebiera. W dzisiejszym skomplikowanym naszym życiu jest to „trzykrotnie destylowana trucizna”. Ludzie nie doszli do zrozumienia, że złość, nienawiść, zazdrość itp., o wiele są zgubniejsze dla szczęścia, niż trochę swobody płciowej. Niedorzeczne jest upieranie się przy formach życia, które nie odpowiadają rzeczywistości; „przesądem i bluźnierstwem jest wierzyć, że Bóg jest konserwatywny, a szatan postępowy” — tak kończy Lindsay swą diatrybę103 przeciw zazdrości.
W książce tej, w której autor co chwila ilustruje rzecz zajmującymi przykładami, jeden zwłaszcza jest charakterystyczny. Dwoje młodych ludzi, z których każde pracuje na siebie, pokochało się i byli szczęśliwi. On był komiwojażerem, raz po raz odbywał dłuższe podróże. Kiedy byli razem, pożycie było idealne; gdy on wyjeżdżał, żadne nie spodziewało się i nie żądało absolutnej wierności. Było im z sobą tak dobrze, że postanowili się pobrać; i oto, po niedługim czasie, zjawili się przed sędzią Lindsayem z błaganiem o rozwód. Cóż się okazało? — z chwilą, gdy się pobrali, czuli się w obowiązku być o siebie zazdrośni, zatruwali sobie życie. Zniszczyła ich rutyna pojęć.
Russell idzie w swojej rewizji może jeszcze dalej. Instynkt zazdrości (powiada) mniej jest absolutny, niż się przypuszcza; raczej wynikł on z obawy przed sfałszowaniem potomstwa w czasach patriarchalnych. Emancypacja kobiet skomplikowała problem małżeństwa, wprowadzając dwie indywidualności w miejsce jednej; stąd konieczność wzajemnej inteligentnej wyrozumiałości. Obecność dzieci powinna łączyć małżeństwo na zawsze, ale nie musi to być zaporą dla innych przeżyć miłosnych. Dotąd przeszkadzała temu zazdrość, podsycana fałszywym wychowaniem; ale zmiana pojęć może opanować te uczucia, wprowadzając w przywiązanie małżeńskie czynnik serdecznego koleżeństwa zamiast drapieżnej zaborczości. O ile poczucie wspólnoty nie jest naruszone, można, zdaniem Russella, patrzeć pobłażliwie na wszystkie dywersje. Fałszem jest zasada, że, jeśli się kogoś kocha, nie można odczuwać pociągu do kogo innego. Mimo iż każdy wie, że jest inaczej, ulega presji tzw. moralności i robi „słonia z pchły”, powiada Russell. Samo w sobie cudzołóstwo nie jest powodem do rozwodu. (Cóż za skok od pojęć, wedle których uważane było za jedyny powód do rozwodu!)
Pięknie jest (uczy dalej), gdy mężczyzna i kobieta kochają się tak wyłącznie, że żadne z nich nie doznaje pokus niewierności; ale nie jest ani pięknie, ani dobrze każdą niewierność piętnować jako coś straszliwego, a w każdym razie nie powinno się iść tak daleko, aby uniemożliwiać każdą przyjaźń z osobą płci odmiennej. Szczerego życia nie da się budować na postrachu, zakazach i wkraczaniu w wolność drugiej istoty. Gdzie wierność da się utrzymać bez tego wszystkiego, tam jest ona dobra; inaczej cena jej staje się za wysoka i nieco wzajemnej wyrozumiałości dla przygodnych zboczeń z drogi byłoby lepsze. Słowem, trzeba zupełnie zmienić wychowanie ludzi w tej mierze.
Oto znamienne próby teoretycznego skodyfikowania zjawisk, na które patrzymy. Pierwszy raz tak wyraźnie powiedziano, że to, co się dzieje, to nie tylko „powojenne rozluźnienie obyczajów” — jak klepie pusty frazes — ale po prostu nowe formy życia; można powiedzieć nowa moralność, która, odwracając się od formułek, zwraca się ku temu, co jest celem moralności, ku dobru ludzi. Małżeństwo — zdaniem tych jego nowych kodyfikatorów — przebyło różne etapy; długi czas opierało się na przemocy, potem na kłamstwie; oto próba oparcia go na wolności i na prawdzie. Nie każdy, przypuszczam, podzieli tę optymistyczną wiarę w rychłe opanowanie zadawnionego instynktu. Ale faktem jest, że dotychczasowa ascetyczna etyka, która przeciwstawiała się wszystkim instynktom ludzkim, ten jeden — zazdrość — wyraźnie faworyzowała; w obliczu zaś konfliktu zostawiała człowieka bezradnym, albo pchała go w kierunku okrucieństw i nienawiści.
Nowe poglądy nie dążą bynajmniej do podkopania rodziny, ale wręcz przeciwnie, do wzmocnienia jej przez złagodzenie nieuniknionych zderzeń, które wprzód powodowały jej rozbicie. W każdym razie ta — jak ją nazwałem — ofensywa przeciw zazdrości zasługuje na uwagę.
„Póki bić będą serca ludzkie, póty będą istniały ludzkie bóle, męki, pragnienia; ale z radością oglądamy świt dnia, w którym wszystkie te delikatne sprawy będzie regulował kodeks ludzki, a nie honorowy”. Tymi słowami kończyłem przed laty mój szkic p. t. Zazdrość i jej paradoksy. Cieszy mnie, że jeden sędzia i jeden matematyk są dziś tego samego zdania.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
W walce o nowe formy życia, jaka toczy się dziś w świecie, dwa czynniki u nas uderzają swą biernością: — kobiety i młodzież. Gdy chodzi o palące kwestie kobiecej egzystencji, gdy wykuwają się nowe prawa, nowe pojęcia — kobiety milczą. One, których w dobie tworzenia dawnych norm nikt nie pytał o zdanie i które miałyby teraz sposobność rzucić swoją wolę, myśl, swój głos na szalę — milczą, albo wypowiadają się dość blado. Tak samo ze strony młodzieży nie pada żadne interesujące słowo; raczej powtarzają z automatyczną wiarą frazesy, w które dorośli... stracili po trosze wiarę.
Niedawno temu, na przykład, jedno z pism — och, bardzo umiarkowane! — rozpisało ankietę celem zorientowania się w życiu i duszach młodzieży. Między in. ankieta ta pytała o stosunek młodzieży do małżeństwa. Otóż, podając jej wyniki, na wstępie redaktor zmuszony był stwierdzić, że większość młodzieży zupełnie nie zrozumiała pytania. Sądzili, że chodzi w ogóle o pogląd studentów na samą instytucję małżeństwa. Odpowiedzieli więc, że uważają małżeństwo za „gwarancję rozwoju i zwartości narodu”, za „podstawową komórkę społeczeństwa”, za „nierozerwalny sakrament” itp. Zastrzegli się przeciw wszelkiej zmianie ustawodawstwa małżeńskiego...
(Godzi się zaznaczyć, że obecnie posiadamy trzy ustawodawstwa małżeńskie, czyli trzy stare kodeksy odziedziczone po rządach zaborczych; polska ustawa dopiero jest w przygotowaniu: to chyba dostatecznie oświetla naiwność tej enuncjacji104).
Któryś, w odpowiedzi na pytanie ankiety, oznajmił, że „jeżeli syn czy córka wynosi szlachetne idee z ogniska domowego, to na pewno w życiu późniejszym umie ich przestrzegać z godnością i uczciwością”...
Taką wiązankę pięknych aforyzmów zebrał redaktor, który chciał się
Uwagi (0)