Darmowe ebooki » Felieton » Obiad literacki - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka w .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Obiad literacki - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka w .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Boy-Żeleński



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 19
Idź do strony:
pisarzem w Rosji, ale w Paryżu, skoro nie ma innego, przyznacie, że jestem pierwszy. Otóż, w tych warunkach, wiecie, jak mnie posadzono przy stole? Miałem czterdzieste siódme miejsce, siedziałem za popem, a wiadomo, jaką pogardą otoczony jest duchowny w Rosji...

— Wiecie, co powiedział Royer-Collard, kiedy, swego czasu, Hugo był u niego z przepisową wizytą? Że czytał jego książki, że jedne mu się podobają, inne nie, ale że nie da mu głosu, bo wchodząc do Akademii, Hugo wniósłby temperaturę, która zmieniłaby jej klimat.

— Hugo w Akademii lubił posiedzenia słownikowe, lubił etymologię, zachwycała go tajemniczość trybów warunkowych, przysłówków...

Potem Turgieniew opowiada o swoim wydawcy moskiewskim, który zaledwie umie czytać i podpisać się. Otoczony jest tuzinem fantastycznych staruszków, swoich lektorów i doradców, którym płaci po 700 kopiejek rocznie. Co za typy, co za cyganeria! Szkicuje nam portret pijaka, który, aby mieć na wódkę rano, ożenił się z dziewczyną publiczną za 20 kopiejek. Pijak ten napisał niepospolitą komedię, którą Turgieniew wydał.

Tymczasem Gautier, rozmawiając w innym kącie stołu, powtarzał miłośnie zdanie, które słyszał w ustach Flauberta, że „z formy rodzi się myśl”.

— Tak, z formy rodzi się myśl! To najwyższa formuła, którą powinno by się ryć na ścianach. Forma to myśl, to piękno, to wszystko!

— Co to jest piękno? Co to jest piękno w sztuce? — rzucił ktoś.

EDMUND GONCOURT: — Piękno to jest to, co się wydaje szkaradne niewyrobionym oczom. Piękno to to, co waszej kochance i waszej kucharce wyda się instynktownie okropne.

JULIUSZ: — Widzieć, czuć, wyrazić — cała sztuka jest w tym.

— Sztuka to uwiecznienie, w formie najwyższej, absolutnej, ostatecznej, znikomości jakiejś ludzkiej istoty lub rzeczy...

GAUTIER: — Tak, wszystko gnije i kończy się bez sztuki. To balsamator umarłego życia: nic nic osiągnie odrobiny nieśmiertelności, prócz tego, co ona dotknęła, co opisała, odmalowała lub wyrzeźbiła...

TAINE: — Każdy człowiek z talentem jest produktem swego środowiska.

GONCOURT: — Nic podobnego. Gdzie pan znajdzie, pytamy, źródło egzotyzmu Chateaubrianda174? To ananas wyrosły w koszarach.

GAUTIER: — Święta racja. Mózg artysty jest taki sam w czasach Faraonów, jak dziś. Co się tyczy mieszczuchów, możliwe, że ich mózg się zmienił, ale to nie ma znaczenia. Mieszczuch to jest płynna nicość.

— Patrz, jak się Flaubert rozjaśnił na tę definicję. A nasz Flaubert, panie Taine, czy też jest produktem środowiska? Gdzie jest środowisko tego samotnika?

— To prawda, nawet w Paryżu cała moja rozrywka to niedzielny obiad u pani Sabatier.

— Pani Sabatier! Kobieta ukąszona przez węża? „Prezydentka”, jak ją nazywa Gautier?

— Muza Kwiatów grzechu Baudelaire’a?

GONCOURT: — Ciało w istocie wspaniałe — sądzę z rzeźby Clésingera175. Ale kobieta? Spędziłem raz wieczór w jej towarzystwie, nie lubię tej grubej176 trywialnej werwy. Można by tę piękną istotę określić na sposób antyczny: „markietanka177 faunów178”.

— A jednak trzeba rozrywki, bodaj takiej. Jakiż zapas sił ducha musi mieć pisarz, aby wynieść swoją myśl ponad życie bieżące, aby jej dać pracować swobodnie i lotnie. Musi się oderwać od przykrości, kłopotów, mąk istnienia; musi się wznieść aż do tej pogody mózgu, w której się spełnia poczęcie. Wierzcie mi, to nie jest mechaniczna operacja, jak dodawanie w rachunkach.

— Komu to opowiadasz?

JULIUSZ: — A dopiero potem! Bo dziś nie wystarczy napisać książkę: trzeba być sekretarzem tej książki, obnosić swój nowy tom, stać się lokajem swego sukcesu. Ileż się młody autor nanosi swoich książek do ludzi, którzy może przetną parę kartek, albo spuszczą książkę u antykwarza...

— Haha! znamy, znamy, nienasycona, rozpaczliwa ambicja literacka, wszystkie gorycze próżności autorskiej. Dziennik, gdzie nie ma mowy o tobie, rani cię; dziennik, gdzie jest mowa o drugich, przywodzi cię do rozpaczy.

— Tak, tak, człowiek spostrzega ze smutkiem, że literatura, zamiast stępić w nim wrażliwość, przeciwnie rozwija ją, wydelikaca, obnaża. Ta nieustanna praca, jakiej dokonywa na sobie, na swoich wrażeniach, odruchach, ta codzienna i cominutowa autopsja swego ja, odsłania w końcu najdelikatniejsze włókna, gra na nich w sposób nader bolesny. Tysiąc sprężyn, tysiąc tajemnic odnajduje w sobie człowiek, aby cierpieć. Przez studiowanie samego siebie, zamiast stwardnieć, staje się niby odarty ze skóry, moralnie przewrażliwiony, tkliwy, bez ochrony, bez obrony, wciąż krwawiący...

— Trzeba mieć sporo męstwa, aby się oprzeć pokusie felietonu, jego wpływów, jego doraźnych korzyści.

— Uważaliście ten symptom czasu? W księgarniach nie ma już krzeseł. France miał ostatni sklep z książkami, gdzie były krzesła i gdzie trwoniło się nieco czasu przy załatwianiu sprawunku. Teraz, kupuje się książki stojący. Zapytanie i cena. Nic więcej. Oto dokąd spekulacja doprowadziła sprzedaż książki, niegdyś związaną z wałęsaniem się, szperaniem, próżniaczeniem, gawędą...

FLAUBERT do sąsiada: — Nienawidzę wsi. Pracuję dziesięć godzin na dobę, ale tracę mnóstwo czasu; czytam, zamyślam się, chodzę na wagary pisząc. Kiedy siądę do pracy w południe, rozgrzewam się ledwie koło piątej. I, doprawdy, mam poczucie daremności tej pracy.

— Wyobrażacie sobie — wykrzykuje — głupotę mordowania się nad wytępieniem asonansów albo powtarzających się wyrazów? Dla kogo? Kto to zauważy, kto się na tym pozna? I nawet kiedy książka się uda, nigdy nie macie tego właśnie sukcesu, o który wam chodziło. Czyż nie najbanalniejsze strony Pani Bovary stworzyły jej powodzenie? Tak, sukces zawsze przechodzi obok. Forma! Tak. Ale kto z publiczności zdolny jest ocenić formę? A zważcie, że forma czyni nas podejrzanymi trybunałom, które są „klasyczne”... Klasycy, dobry kawał! Ależ nikt nie czytał klasyków! Nie ma ani ośmiu literatów, którzy czytali Woltera — czytali, rozumiecie? Czy znajdzie się w Towarzystwie autorów dramatycznych pięciu ludzi zdolnych wymienić tytuły sztuk Tomasza Corneille179? Ależ klasycy są pełni obrazów, na jakie dziś by się nikt nie odważył! „Sztuka dla sztuki”! Ależ sztuka dla sztuki nigdy nie znalazła takiej apoteozy jak w przemówieniu klasyka Buffona. „Sposób, w jaki wypowiedziano jakąś prawdę — rzekł Buffon w Akademii — użyteczniejszy jest ludzkości niż prawda sama”... Zdaje mi się, że to jest sztuką dla sztuki...

GAUTIER mruczy: — Tak, dziewięćset godzin pracy i rezultat — trzydziestostronicowa nowela — to ów sławny system Flauberta.

GONCOURT, do brata półgłosem: — Czysta literatura, książka, którą artysta tworzy dla swojej satysfakcji, to rodzaj skazany na wymarcie. Nie widzę takich poza Flaubertem i nami. Skoro nasz tercet umrze, nie wiem, kto nas zastąpi.

Ale Nogent-Saint-Laurens, który należy do komisji własności literackiej, sprowadza rozmowę na ten pasjonujący zawodowców temat. Saint-Laurens oświadcza, że jest za wiekuistą własnością. Na to Sainte-Beuve oburza się, wykrzykuje namiętnie:

— Jesteście dość zapłaceni hałasem, dymem... sławą. Ależ człowiek, który pisze, powinien mówić: „Bierzcie, bierzcie!” — powinien być szczęśliwy, że go ktoś chce.

FLAUBERT, który lubi być przeciwnego zdania, mówi: — Ja, gdybym wynalazł kolej żelazną, pragnąłbym, aby nikt nią nie jechał bez mego pozwolenia.

SAINTE-BEUVE, z furią: — Nie potrzeba własności literackiej, tak samo jak wszelkiej innej... Nie trzeba własności... Trzeba, aby wszystko się odnawiało, aby każdy pracował z kolei...

— Popatrz na niego — szepce Edmund Goncourt do brata — w tej chwili ma głowę niemal członka Konwentu — niwelatora; bije z niego coś z nienawiści Jana Jakuba. On jest nawet trochę podobny z fizjognomii180 do Roussa181. Pokazał nam w tej chwili najistotniejszą głąb swojej duszy: stary kawaler rewolucjonista.

RENAN, miękko: — Tak, dzisiejsze pojęcia własności są zbyt absolutne...

— Absolutne? Wprost przeciwnie. Człowiek posiada coś naprawdę jedynie w stanie dzikim. Wszędzie, gdzie jest cywilizacja, rząd, administracja, podatki, serwituty, wywłaszczenie, człowiek nie jest już pełnym panem swojej własności.

RENAN: — Ktoś mówił do bretończyka, który budował sobie dom z kamienia, jak zwykle buduje się w Bretanii: „Czemu pan nie buduje z cegły, to ładniejsze. — Cegła trwa tylko osiemset lat”, odparł właściciel.

— Tak, śmierć dla pewnych ludzi, to nie tylko śmierć, ale wygaśnięcie własności.

— Powiem wam modlitwę pewnego starca, mego znajomego: „Spraw, o Boże, aby moja uryna była lżejsza, aby mnie muchy nie kąsały, spraw, abym żył tyle, żeby zarobić jeszcze sto tysięcy franków, spraw, aby cesarz trwał, iżby moja renta szła w górę, spraw, aby trwała hossa na akcje węgla”. I jego gospodyni miała rozkaz czytać mu to wszystko co wieczór i on to powtarzał ze złożonymi rękami!

— Pewien czterdziestoletni człowiek mówił: „Jest w życiu jedna rzecz rujnująca, nawet dla bogaczy: własność. Prawie wszystkie kłopoty pochodzą z tego uczucia, że człowiek chce się uważać nie za dzierżawcę, ale za wiekuistego właściciela stworzeń i rzeczy. To jest pierwsze i najmocniejsze uczucie w człowieku, ale ja je zabiję w sobie: będę miał dom, powóz, kobietę, rocznie, miesięcznie — będę dożywotnikiem wszystkich uciech życia”.

— Jest w Paryżu człowiek, który ma sto tysięcy franków do wydania dziennie. Zajdźcie do niego: ujrzycie go siedzącego na słomianym wyplatanym krześle, kręcącego młynka palcami naprzeciwko jedynego obrazu, jaki posiada w domu. Z dochodem, dającym władzę niemal boską, człowiek ten — Rosjanin zresztą — umie zrobić tylko tyle: wydać od czasu do czasu obiad dla członków Jockey-klubu i wynająć raz na dwa tygodnie za pięćset franków dom publiczny.

— Czy zauważyliście, że giełdziarze, bogacąc się, robią się oliwkowi? Nabierają tonów metalu. Rzekłbyś że mają pod żółciową barwą skóry refleks złota.

— A propos: ładne powiedzenie starego Rotszylda. Pytał go ktoś, czemu renta spadła poprzedniego dnia. „Alboż ja wiem, odparł, czemu przychodzi hossa albo bessa? Gdybym wiedział, zrobiłbym majątek”.

— A znacie to jego powiedzenie, godne balzakowskiego Nucingena: „Na giełdzie jest moment, że aby wygrać, trzeba umieć po hebrajsku”.

— Słyszałem, że kiedyś, z powodu błędu 3 centimów w wykazach prywatnego majątku Rotszylda, siedmiu urzędników strawiło, jak mnie zapewniano, pięć dni i pięć nocy na szukaniu omyłki.

— Faktem jest, że panujący składają oficjalnie wizytę jedynie pieniądzowi. Nigdy nie idą do wielkiego człowieka, idą do człowieka z milionami, jakby on jeden godny był ich przyjąć. I to od trzech wieków! Ludwik XIV182 i Fouquet183. Ludwik XV184 i Bouret i tak dalej.

— Twierdzą, że u Semitów mózg rozwija się tylko do dwudziestego piątego roku, u Aryjczyków znacznie dłużej.

SAINT-VICTOR: — Powiem wam słówko bardzo znakomitego Żyda. Pod koniec obiadu, przy którym piło się obficie, przyjaciel zapytał go, czemu, będąc tak bogaty, pracuje jak Murzyn, żeby być jeszcze bogatszy. „Och, wy nie wiecie, co to za rozkosz czuć pod swoim butem kupę chrześcijan”, odpowiedział wielce znakomity Żyd.

— To jednak jest ciekawe, czemu Żydzi dochodzą w ogóle do wszystkiego, a tak łatwo do tego, co jest ambicją wszystkich — do pieniędzy?

DOKTOR ROBIN: — Dałoby się to może wytłumaczyć tym, że obrzezanie, zmniejszając u nich rozkosz, zmniejsza i pochłonięcie kobietą.

— Żyd Mires mówił w roku 1860 do generała Turr: „Jeżeli, do pięćdziesięciu lat, nie powiesicie nas, panowie katolicy, nie zostanie wam potem ani na kupno postronka w tym celu.

SAINT-VICTOR: — Ten sam Mires powiadał mi, że w szkole żydowskiej, gdzie się chował, nie dawano nagród za rachunki, bo wszyscy by je dostali.

— Skąpstwo dzisiejszych ludzi bardzo bogatych odkryło nową i ładną hipokryzję: prostotę gustów. Milionerzy mówią o rozkoszach obiadu w garkuchni i o przyjemności chodzenia na wsi w sabotach185.

— Cóż mają począć? Postęp w zakresie komfortu jest tak ograniczony, że, osiągnąwszy pewien punkt, trzeba się cofać. Nauka...

SAINT-VICTOR, który coś dosłyszał: — Trarara! Nauka, postęp!... Postęp zastąpił torturę fizyczną torturą moralną, łamanie ciała łamaniem mózgu... Postęp zrobił nędzarzy z tych, którzy mieli jakiś mająteczek!... Postęp — co jemu w gruncie zawdzięcza Paryż? Bulwary, wielkie arterie... tak, nie zostało już ani kącika w nieznanych ulicach, gdzie można było niegdyś żyć nieznanym i szczęśliwym... We wszystkim fałszerstwo, namiastka, kłamstwo. Wiecie, że teraz smakosze noszą ze sobą moździerzyk, aby gnieść pieprz. Kupcy nauczyli się fałszować pieprz, mieszając go z czymś, może z popiołem.

— Ba, fałszują wszystko tak, że za niespełna sto lat będą sobie może pokazywali człowieka, który raz w życiu jadł prawdziwe mięso z prawdziwego wołu.

— Mnie brzydzi co innego w dzisiejszym świecie. To, że nie ma już ekstrawagancji. Wydarzenia zrobiły się rozsądne. Nie zjawia się już żaden wariat opętany wiarą albo sławą, który by mącił trochę i niepokoił swoją epokę niespodzianym wstrząsem. Nie, wszystko reguluje się mieszczańskim rozsądkiem, równowagą budżetu. Nie ma szaleńców, nawet na tronach.

— Słowem, trzeba by ci Napoleona, ale pierwszego?

RENAN: — Naród to jest bydlę, które się żywi chwałą; ale, kiedy się przyzwyczaił do tego obroku186, trzeba mu go dawać co dzień; to robił Napoleon pierwszy.

— Jest w mojej rodzinie ciekawy dokument wychowania dzieci za Napoleona. Krewniak mój uczył syna łaciny, bo wszędzie nią się rozmówi; grać na skrzypcach, aby, na wypadek gdyby był jeńcem, mógł coś zarobić w ten sposób; i sypiać na gołej ziemi, aby przywykł do spania na lawecie.

GONCOURT: — Napoleon! Niedawno robiłem bilans jednej z imprez napoleońskich. A więc: trupa aktorów, trupa tancerek, budy z marionetkami, sto kobiet francuskich, lekarze, cyrulicy, aptekarze, pięćdziesięciu ogrodników, szynkarze, destylatorzy, 200. 000 baryłek wódki, 30. 000 łokci błękitnego i szkarłatnego sukna, oto, z czym Napoleon chciał stworzyć cywilizację w Egipcie.

— Co tworzy renomę męża stanu? — Wielkie błędy na wielkiej scenie. Zgubić wielkie państwo, znaczy być wielkim mężem stanu. Wielkość człowieka mierzy się ilością gruzów, jakie pozostawia.

— Bądź co bądź, pan Thiers187 zwiedzający strategicznie brzegi Renu, to Tomcio Paluch w bucie Napoleona.

Rozmowa schodzi na nudę, która jest zmorą epoki.

— Nuda jest może przywilejem. Głupcy nie czują, że się nudzą. Może nawet się nie nudzą. Rewolucja co osiemnaście lat wystarczy aby ich rozerwać.

— Odraza człowieka do rzeczywistości każe mu szukać tych trzech ucieczek: pijaństwo, miłość, praca.

FLAUBERT melancholijnie: — Ostatecznie, praca, to jeszcze najlepszy sposób oszukania życia...

GAUTIER: — Może już zaczynam robić się stary, ale wydaje mi się, źe naszej epoce brak jest powietrza. To nie dość mieć skrzydła; trzeba, aby było powietrze... Nie czuję się już współczesny... Tak, w roku 1830 byłem wspaniały, ale byłem o parę lat za młody. Nie miałem

1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Obiad literacki - Tadeusz Boy-Żeleński (biblioteka w .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz