Darmowe ebooki » Epos » Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖

Czytasz książkę online - «Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Ludovico Ariosto



1 ... 199 200 201 202 203 204 205 206 207 ... 334
Idź do strony:
się w niej beły wszytkie zebrały piękności, 
Że w niej nie było żadnej niedoskonałości.  
  76
Dla wielu przyczyn Orland barzo się radował, 
Że się król Olimpiej w on czas rozmiłował; 
Bo okrom, że Biren miał wziąć słuszne karanie, 
O czem pilno obiecał król czynić staranie, 
I sam się mógł ciężkiego ciężaru pozbawić, 
Dla Olimpiej się tam dłuższy czas zabawić, 
Który nie dla niej, ale przybeł w tamtę stronę 
Swej miłej, jeśliby tam beła, na obronę.  
  77
Że tam w on czas nie była, prętko się dowiedział; 
Lecz jeśli beła przedtem, coby mu powiedział, 
Nie beł żaden, bo wszytek lud na miecz puszczono 
I jednego na wyspie nawet nie żywiono. 
Drugiego dnia armata z portu wyjechała 
I nazad ku domowi sztyry obracała; 
Na którą wsiadł i Orland, myśląc z Irlandyej 
Znowu się w swoję drogę puścić do Francyej.  
  78
Nic więcej nad dzień jeden nie chciał się tam bawić, 
Wielkie królewskie prośby nie mogły nic sprawić; 
Który go wściągał, na co pozwolić nie chciała 
Miłość, co go za jego miłą wyprawiała. 
Olimpią królowi zaleca żegnając, 
Aby jej obietnice ziścił, nalegając; 
Acz tego zalecania król nie potrzebował, 
Bo czynił dobrze więcej, niżli obiecował. 
  79
Po wszytkiem swojem państwie zaraz ludzie zbierał, 
Związki z królem angielskiem i szkockiem zawierał; 
Potem do Olandyej z wojskiem się wyprawił, 
Którą wziął i Fryzyą, ale i to sprawił, 
Że mu jego poddani właśni, Zelandowie, 
Wierzgnęli682 i przedniejszy zelandzcy panowie. 
Potem go poimawszy, pozbawił żywota; 
Wprawdzie kaźń beła lżejsza, niż jego niecnota. 
  80
Obert wziął Olimpią za żonę i nową 
Uczynił ją z grabianki bogatą królową. — 
Ale pódźmy do grabie, który morzem jedzie 
We dnie i w nocy, gdzie go ślepa miłość wiedzie. 
Potem zaś w temże porcie żagle z masztu zbierał, 
Gdzie je był rozpiął, gdy się w tę drogę wybierał, 
I dalej stamtąd jedzie na Bryliadorze, 
Zostawując za sobą wiatr i słone morze. 
  81
Wierzę, że na ostatku zimy znamienite 
Dzieła porobił; ale iż beły zakryte 
I jam do tego czasu o nich nic nie słyszał, 
Nie winienem, że o nich nic nie będę pisał. 
Bo Orland więcej beł zwykł czynić, niżli swoje 
Sprawy potem powiadać i czci godne boje, 
I wszytkie jego dzieła nie były wiedziane 
Okrom tych, które były od świadków widziane 
  82
Tak zszedł ostatek zimy, że kędy się bawił, 
Nie wiedziano, i jeśli co znacznego sprawił. 
Ale jak skoro683 słońce sferę oświeciło 
W źwierzęciu, które Fryksa na sobie nosiło684, 
I kiedy zasię znowu Zefirowie mili 
Piękną, wesołą wiosnę na świat wprowadzili, 
Wychodziły pospołu z sobą zioła nowe 
I wielkie, zawołane dzieła Orlandowe.  
  83
Po górach i równinach jedzie, utroskany 
I barzo sfrasowany, grabia zawołany, 
Gdy wjeżdżając do lasu jednego, wołanie 
I żałosne usłyszy jakieś narzekanie. 
Bierze, szablę i konia zwiera ostrogami 
I skąd on dźwięk wychodzi, obraca wodzami — 
Ale wam teraz o tem niechaj nie powiadam, 
Bo to wszytko do drugiej pieśni wam odkładam. 
 

Koniec pieśni jedenastej.

XII. Pieśń dwanasta Argument
Orland gniewliwy goni rycerza srogiego, 
Z Angeliką do lasa uciekającego, 
I trafia do pałacu, który Atlant stary 
Z Kareny dla Rugiera zbudował przez czary; 
Tamże chytry czarownik Rugiera prowadzi. 
Orland o Angelikę z Feratem się wadzi; 
Potem z wojskiem pogańskiem w srogi bój wstępuje, 
Nakoniec Izabellę w jaskini najduje. 
  Allegorye

Pałac Atlantów, gdzie w miłości uwikłani samych siebie nie znają, myśląc tylko o tem, jakoby rzeczy pożądanej dostali, kładzie nam przed oczy ustawiczny labirynt, w którem bez przestanku błądzą ci, którzy się w próżnościach tego świata kochają i że niepowściągliwe żądze nasze zasłaniają nam wzrok rozumu, że i przyjaciół naszych i własnego dobra naszego znać nie możemy, nie myśląc ni o czem, jeno, abyśmy tych rzeczy dostali, których pragniemy.

1. Skład pierwszy
Gdy Ceres wracając się od idejskiej matki685 
Do swej pustej doliny, gdzie mocne łopatki 
Ciężka góra etnejska depce olbrzymowi, 
Gromem postrzelonemu w bok Enceladowi686, 
Nie zastała swej drogiej dziewki ulubionej, 
Niedostępnej dolinie od niej powierzonej: 
Skoro piersiom i twarzy krzywdę udziałała 
I złotemu włosowi, dwie sośnie wyrwała. 
  2
Tem, gdy w ogniu Wulkana były zapalone, 
Dała moc, że nie mogły nigdy być zgaszone, 
Które na wozie w ręku po jednej trzymając 
I zaprzężone lotne smoki poganiając, 
Po górach, po równinach, po wodach jechała 
I w lesiech jej i w polach i w rzekach szukała, 
Na morzu i na ziemi; a skoro zwiedziła 
Zwierzchni świat, do piekła się na dół obróciła.  
  3
By było w mocy, jako było w Orlandowej 
Żądzej, naśladować żniw obfitych królowej, 
Szukając Angeliki swojej, w one czasy 
Zwiedziłby wszytkie także pola, góry, lasy, 
Niebo wszytko i morze, z ziemią, nierozdzielne, 
Nakoniecby beł poszedł i na dno piekielne; 
Ale wozu i smoków skrzydlatych nie mając, 
Na koniu jedzie i tam i sam, jej szukając.  
  4
Naprzód Francyą zwiedził, teraz się namyśla 
Do Niemiec i zaś do Włoch i dalej zamyśla 
Po starej i po nowej szukać Kastyliej 
I z Hiszpaniej dać się przewieźć do Libiej. 
Gdy tak myśląc, swą zgubę naleść sobie tuszy, 
Nagle go głos płaczliwy jakiś bije w uszy. 
Poskoczy tam i ujźrzy przed sobą jednego 
Rycerza, kłusem wielkiem pojeżdżającego.  
  5
Który gwałtem żałosną dziewkę niósł na ręku, 
Trzymając ją przed sobą na koniu przy łęku: 
Ona z wrzaskiem tam i sam rękami miotała 
I na pana z Anglantu o pomoc wołała; 
Który, kiedy się jej tam przypatrował pilnie, 
Zdało mu się, że to ta beła nieomylnie, 
Dla której, pełen troski i wielkiego smutku, 
Wzdłuż i wszerz wszytkę zwiedził Francyą bez skutku.  
  6
Zdało mu się — nie mówię, aby właśnie była 
Angelika, co, wiecie, jako go paliła — 
A widząc swą boginią smętną, utrapioną, 
Gwałtem od nieznanego rycerza niesioną, 
Wściekłem gniewem i żalem razem poruszony, 
Woła nań strasznem głosem, aby zawściągniony 
Stanął i poczekał go, i grozi mu srodze 
I koniowi w bok kładzie obiedwie ostrodze.  
  7
On mu nie odpowiada i nie dba nic na ty 
Pogromy, obrócony na zysk tak bogaty, 
I tak rączo wciąż bieży przez gęstwę pierzchliwy, 
Że wiatr, z niem porównany, zwać może687 leniwy. 
Jeden ucieka, drugi goni: lasy one 
Brzmią, wrzaskiem pochwycpnej dziewki uderzone; 
Z których wbiegli na łąkę wielką, gdzie osobny 
Pałac beł na ustroniu wielki i ozdobny.  
  8
Z marmuru, który sztucznie z wierzchu beł rzezany, 
Różnego pyszny pałac beł pobudowany; 
Do tego bieżał rycerz w złotą bramę lśniącą, 
Niosąc na ręku smętną dziewicę wrzeszczącą. 
Przypadł i Bryliador tam po małej dobie, 
Mając rozgniewanego Orlanda na sobie; 
Który skoro weń wjechał, wszędzie upatrował, 
Ale rycerza ani panny nie najdował. 
  9
Zsiada z Bryliadora i gniewem zażarty, 
Głębiej wchodzi i pałac przebiega otwarty 
I wszędzie i tam i sam rączo się uwija, 
Żadnej sale, żadnego pokoju nie mija. 
Skoro daremnie dolne poprzębiegał gmachy, 
Po wschodzie wbiegł na piętro pod samemi dachy; 
Ale na górnem, jako i na piętrze nizkiem, 
I czas i pracą tracąc, nie potkał się z ni zkiem.  
  10
Muru namniej nie widzi ani gołej ściany: 
Wszytek pałac beł w drogie obicie ubrany. 
Widzi łoża, usłane złotemi kołdrami, 
I pawimenty688 wszytkie, kryte kobiercami. 
Z dołu na górę idzie i często się wraca 
I wzrok na wszytkie strony żałosny obraca; 
Ale nie może ujźrzeć nigdziej rozbójnika, 
Od którego porwana była Angelika. 
  11
Kiedy tak, pełen troski, ukwapliwem krokiem 
Po pałacu tam i sam przebiegał szerokiem, 
Ferata, Brandymarta, króla cyrkaskiego, 
Sakrypanta, tam nalazł i serykańskiego, 
Gradasa, z wielą inszych, co przedtem czynili 
Próżne drogi i próżno także się silili, 
Jako i on, cały dzień, w wieczór i po ranu, 
Łając niewidomemu miejsca tego panu.  
  12
Wszyscy swych bez żadnego skutku zgub szukają, 
Złodziejem go i zbójcą wszyscy nazywają: 
Ten się o konia, a ten o pannę frasuje, 
Ten tej rzeczy straconej, ten owej żałuje. 
I tak tam wszyscy, troską utrapieni srogą, 
Nie umieją z tej klatki wyniść i nie mogą; 
Moc ich, co poimani tą sztuką zostali 
I tydnie689 tam i całe miesiące mieszkali.  
  13
Gdy tak Orland na wielkie pałac bohatyry 
Zbudowany przebieżał raz, dwa, trzy i cztyry, 
Myśli sobie i mówi: »Kiedybym tu mieszkał 
»Dłużej, pracąbym stracił, czasubym omieszkał. 
»Mógł się już z nią daleko oddalić niecnota 
»Z tego miejsca, przez insze uwiódszy ją wrota«. 
Z tą myślą biegł na łąkę wielką, która koło 
Zamku była i wszytek okrążała wkoło. 
  14
Tak około leśnego pałacu biegając, 
Co raz twarz pochyloną ku ziemi trzymając, 
Z prawej i z lewej strony patrząc pilnie szlaku 
I jakiego świeżego nowej drogi znaku, 
Usłyszał, że nań z okna głosem coś wołało: 
Podnosi wzgórę oczy i tak mu się zdało, 
Że słyszał głos i widział swą dziewkę kochaną, 
Dla której beł śmiertelną obrażony raną.  
  15
Zdało mu się, jakoby żałośnie płakała, 
I »Rata! przebóg, rata!« na niego wołała. 
»Oddajęć swe panieństwo, o które się boję 
»Barziej, niżli o żywot, bo o ten nie stoję. 
»Takli to przy bytności wiernego mojego 
»Orlanda mam być wzięta od zbójcę srogiego? 
»Zabij mię ty sam raczej, bo będę wolała, 
»Aniżbym przyść na los tak nieszczęśliwy miała«. 
  16
Za temi słowy Orland wszedł między podwoje 
I kilka razów wszytkie pobiegał pokoje 
Z pracą wielką i z troską niewypowiedzianą, 
Jakokolwiek z nadzieje trochą pomieszaną; 
Czasem się przysłuchywa głosowi onemu 
Angeliki kochanej jego podobnemu, 
I gdy stoi w tej stronie, z tamtej go dochodzi 
On głos płaczliwy, ale nie wie, skąd wychodzi. 
  17
Teraz Rugiera wspomnię, który ciasną drogą 
Olbrzyma wzrostem wielkiem i postawą srogą 
Gonił tak długo z panną uciekającego, 
Aż na łąkę przestroną wbiegł z lasu wielkiego. 
A teraz tamże przyszedł, kędy przedtem chwilę 
Orland przybeł, jeśli się na miejscu nie mylę. 
Olbrzym w bramę do swego pałacu ubiega; 
Rugier, tuż za niem bieżąc, tylko go nie sięga. 
  18
A skoro jeno wbieżał i przeniósł za progi 
Bogatego pałacu ukwapliwe nogi, 
Olbrzyma ani panny już nie widzi więcej 
I szedł między otwarte podwoje co pręcej. 
Dolne piętro zbiegawszy, przez szerokie wschody 
Na górze, ale darmo, szuka rycerz młody; 
Nie może pojąć, gdzie się tak prętko podziała, 
Gdzie się panna z olbrzymem tak nagle schowała. 
  19
Skoro wszytek a wszytek zbiegał pałac ślepy 
I izby i komnaty i sale i sklepy, 
Znowu ukwapliwemi powraca krokami 
I szuka pod samemi nakoniec wschodami. 
Ale potem, iż jem być w blizkiem lesie tuszy, 
Stamtąd idzie, a w tem go głos uderzył w uszy, 
Tenże, co i Orlanda, za którem powrócił 
I znowu się do zamku bogatego wrócił. 
  20
Jednaż osoba i głos, który Orlandowi 
Zdał się być Angeliki, teraz Rugierowi 
Zda się zaś, że jest własny dziewice z Dordony, 
Dla której beł miłości ogniem zapalony. 
Jeśli się Gradasowi lub komu inszemu 
Z tych, którzy tam błądzili, ożywa każdemu, 
Zda się, że to ona rzecz, której pożądają 
I której po pałacu tam i sam szukają.  
  21
Niesłychane to beły i niezwykłe czary, 
Które Atlant z Kareny wynalazł był stary, 
Aby Rugier przez onę tak foremną sprawę 
Tak długo koło tego miał swoję zabawę, 
Ażby skutki minęły złych gwiazd i ustały, 
Co prętką młodzieńcowi śmierć obiecowały. 
Nie pomogła Alcyna i zamek stalony: 
Chce znowu swych sztuk skusić Atlant nauczony.  
  22
Lecz nie tylko Rugiera, ale naprzedniejsze 
Rycerze chrześcijańskie i co najmężniejsze 
Pragnął Atlant wprowadzić w pałac znamienity, 
Aby Rugier nie mógł być z ich ręki zabity; 
A żeby wszyscy, póki tam bawić się mieli, 
Niedostatków i głodów jakich nie cierpieli, 
Tak opatrzył on pałac, że na długie czasy 
Mogli mieć w nim rycerze i panny swe wczasy. 
  23
Ale się do katajskiej chcę wrócić królewny, 
Która, jakom powiedział, miała pierścień pewny, 
Który, w gębie trzymany, oczy odejmował, 
A na palcu od czarów każdego warował. 
Słyszeliście, jako gdy do jaskiniej wlazła, 
I potrawy i szaty gotowe nalazła, 
Na klaczę się i insze potrzeby zdobyła 
I wrócić się do swego królestwa myśliła.  
  24
Radaby w towarzystwie swem Sakrypantowi 
Królowi z Cyrkas była albo Orlandowi, 
Nie, że była chętniej sza temu, niż owemu, 
Bo jednako się twardą stawiła każdemu; 
Ale iż przez tak wiele miast jechać musiała; 
Ponieważ na wschód słońca drogę przed się brała, 
Towarzysza jej beło i wodza potrzeba, 
A nad tych lepszych dostać i myślić nie trzeba.  
  25
Długo i Sakrypanta i grabie szukała, 
Niżli o nich języka pewnego dostała, 
Po miastach, po miasteczkach, po zamkach obronnych, 
Po górach i po lesiech i po wsiach ustronnych; 
A teraz ją fortuna, co jej w tem służyła, 
Gdzie beł król z Cyrkas, Orland, Ferat, wprowadziła, 
Gradas, Rugier i inszy rycerze wybrani, 
Od Atlanta czarami dziwnie uwikłani. 
  26
Tam wchodzi niewidziana od czarnoksiężnika, 
Zakryta swem pierścieniem piękna Angelika, 
Widzi, że jej Sakrypant i Orland szukają 
I
1 ... 199 200 201 202 203 204 205 206 207 ... 334
Idź do strony:

Darmowe książki «Orland szalony - Ludovico Ariosto (internetowa biblioteka naukowa txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz