Darmowe ebooki » Epopeja » Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 42
Idź do strony:
poznać, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi. 
Teraz Wojski z obławą, już od matecznika 
Postawiwszy szeregi, odwrót ci zamyka. 
 
Tadeusz się dowiedział, że niemało czasu 
Już przeszło, jak ogary wpadły w otchłań lasu. 
 
Cicho. Próżno myśliwi natężają ucha; 
Próżno jak najciekawszej mowy każdy słucha 
Milczenia, długo w miejscu nieruchomy czeka: 
Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka. 
Psy nurtują po puszczy, jak pod morzem nurki, 
A strzelcy, obróciwszy do lasu dwururki, 
Patrzą Wojskiego. Ukląkł, ziemię uchem pyta; 
Jako w twarzy lekarza wzrok przyjaciół czyta 
Wyrok życia lub zgonu miłej im osoby, 
Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby, 
Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi. 
«Jest! jest!» — wyrzekł półgłosem, zerwał się na nogi. 
On słyszał! Oni jeszcze słuchali; nareszcie 
Słyszą: jeden pies wrzasnął, potem dwa, dwadzieście, 
Wszystkie razem ogary rozpierzchnioną zgrają 
Doławiają się, wrzeszczą, wpadły na trop, grają, 
Ujadają. Już nie jest to powolne granie 
Psów goniących zająca, lisa albo łanie; 
Lecz wciąż wrzask krótki, częsty, ucinany, zjadły; 
To nie na ślad daleki ogary napadły: 
Na oko gonią. Nagle ustał krzyk pogoni, 
Doszli zwierza. Wrzask znowu, skowyt: zwierz się broni 
I zapewne kaleczy; śród ogarów grania285 
Słychać coraz to częściej jęk psiego konania. 
 
Strzelcy stali i każdy ze strzelbą gotową 
Wygiął się jak łuk naprzód z wciśnioną286 w las głową. 
Nie mogą dłużej czekać! Już ze stanowiska 
Jeden za drugim zmyka i w puszczę się wciska, 
Chcą pierwsi spotkać źwierza: choć Wojski ostrzegał, 
Choć Wojski stanowiska na koniu obiegał, 
Krzycząc, że czy kto prostym chłopem, czy paniczem, 
Jeżeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem287! 
Nie było rady! Wszyscy pomimo zakazu 
W las pobiegli. Trzy strzelby huknęły od razu; 
Potem wciąż kanonada, aż głośniej nad strzały 
Ryknął niedźwiedź i echem napełnił las cały. 
Ryk okropny, boleści, wściekłości, rozpaczy; 
Za nim wrzask psów, krzyk strzelców, trąby dojeżdżaczy 
Grzmiały ze środka puszczy. Strzelcy — ci w las śpieszą, 
Tamci kurki odwodzą, a wszyscy się cieszą; 
Jeden Wojski w żałości, krzyczy, że chybiono. 
Strzelcy i obławnicy poszli jedną stroną 
Na przełaj źwierza, między ostępem i puszczą, 
A niedźwiedź, odstraszony psów i ludzi tłuszczą288, 
Zwrócił się nazad w miejsca mniej pilnie strzeżone 
Ku polom, skąd już zeszły strzelcy rozstawione, 
Gdzie tylko pozostali z mnogich łowczych szyków 
Wojski, Tadeusz, Hrabia, z kilką289 obławników. 
 
Tu las był rzadszy. Słychać z głębi ryk, trzask łomu; 
Aż z gęstwy, jak z chmur, wypadł niedźwiedź na kształt gromu; 
Wkoło psy gonią, straszą, rwą; on wstał na nogi 
Tylne i spojrzał wkoło, rykiem strasząc wrogi, 
I przednimi łapami to drzewa korzenie, 
To pniaki osmalone, to wrosłe kamienie 
Rwał, waląc w psów290 i w ludzi, aż wyłamał drzewo. 
Kręcąc nim jak maczugą na prawo, na lewo, 
Runął wprost na ostatnich strażników obławy: 
Hrabię i Tadeusza. Oni bez obawy 
Stoją w kroku, na źwierza wytknęli flint rury, 
Jako dwa konduktory291 w łono ciemnej chmury; 
Aż oba jednym razem pociągnęli kurki 
(Niedoświadczeni!), razem zagrzmiały dwururki: 
Chybili. Niedźwiedź skoczył; oni tuż utkwiony 
Oszczep jeden chwycili czterema ramiony, 
Wydzierali go sobie. Spojrzą, aż tu z pyska 
Wielkiego, czerwonego dwa rzędy kłów błyska, 
I łapa z pazurami już się na łby spuszcza; 
Pobledli, w tył skoczyli i, gdzie rzednie puszcza, 
Zmykali. Zwierz za nimi wspiął się, już pazury 
Zahaczał, chybił, podbiegł, wspiął się znów do góry 
I czarną łapą sięgał Hrabiego włos płowy. 
Zdarłby mu czaszkę z mozgów jak kapelusz z głowy, 
Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z boków, 
A Gerwazy biegł z przodu o jakie sto kroków, 
Z nim Robak, choć bez strzelby — i trzej w jednej chwili 
Jak gdyby na komendę razem wystrzelili. 
Niedźwiedź wyskoczył w górę jak kot przed chartami 
I głową na dół runął, i czterma łapami 
Przewróciwszy się młyńcem, cielska krwawe brzemię 
Waląc tuż pod Hrabiego, zbił go z nóg na ziemię. 
Jeszcze ryczał, chciał jeszcze powstać, gdy nań wsiadły 
Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadły. 
 
Natenczas Wojski chwycił na taśmie przypięty 
Swój róg bawoli, długi, cętkowany, kręty 
Jak wąż boa, oburącz do ust go przycisnął, 
Wzdął policzki jak banię, w oczach krwią zabłysnął, 
Zasunął wpół powieki, wciągnął w głąb pół brzucha 
I do płuc wysłał z niego cały zapas ducha, 
I zagrał: róg jak wicher wirowatym dechem, 
Niesie w puszczę muzykę i podwaja echem. 
Umilkli strzelcy, stali szczwacze zadziwieni 
Mocą, czystością, dziwną harmoniją pieni. 
Starzec cały kunszt, którym niegdyś w lasach słynął, 
Jeszcze raz przed uszami myśliwców rozwinął; 
Napełnił wnet, ożywił knieje i dąbrowy, 
Jakby psiarnię w nie wpuścił i rozpoczął łowy. 
Bo w graniu była łowów historyja krótka: 
Zrazu odzew dźwięczący, rześki — to pobudka; 
Potem jęki po jękach skomlą — to psów granie; 
A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot — to strzelanie. 
 
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, 
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało.  
 
Zadął znowu. Myśliłbyś292, że róg kształty zmieniał 
I że w ustach Wojskiego to grubiał, to cieniał, 
Udając głosy zwierząt: to raz w wilczą szyję 
Przeciągając się, długo, przeraźliwie wyje; 
Znowu jakby w niedźwiedzie rozwarłszy się gardło, 
Ryknął; potem beczenie żubra wiatr rozdarło. 
 
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, 
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. 
Wysłuchawszy rogowej arcydzieło sztuki, 
Powtarzały je dęby dębom, bukom buki.  
 
Dmie znowu. Jakby w rogu były setne rogi, 
Słychać zmieszane wrzaski szczwania293, gniewu, trwogi, 
Strzelców, psiarni i zwierząt; aż Wojski do góry 
Podniósł róg i tryumfu hymn uderzył w chmury. 
 
Tu przerwał, lecz róg trzymał; wszystkim się zdawało, 
Że Wojski wciąż gra jeszcze, a to echo grało. 
Ile drzew, tyle rogów znalazło się w boru, 
Jedne drugim pieśń niosą jak z choru do choru. 
I szła muzyka coraz szersza, coraz dalsza, 
Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza, 
Aż znikła gdzieś daleko, gdzieś na niebios progu!  
 
Wojski obiedwie ręce odjąwszy od rogu 
Rozkrzyżował; róg opadł, na pasie rzemiennym 
Chwiał się. Wojski z obliczem nabrzmiałym, promiennym, 
Z oczyma wzniesionymi, stał jakby natchniony, 
Łowiąc uchem ostatnie znikające tony. 
A tymczasem zagrzmiało tysiące oklasków, 
Tysiące powińszowań i wiwatnych wrzasków. 
 
Uciszono się z wolna i oczy gawiedzi 
Zwróciły się na wielki, świeży trup niedźwiedzi. 
Leżał krwią opryskany, kulami przeszyty, 
Piersiami w gęszczę trawy wplątany i wbity; 
Rozprzestrzenił szeroko przednie krzyżem łapy, 
Dyszał jeszcze, wylewał strumień krwi przez chrapy, 
Otwierał jeszcze oczy, lecz głowy nie ruszy; 
Pijawki294 Podkomorzego dzierżą go pod uszy, 
Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisał 
Sprawnik i dusząc gardziel krew czarną wysysał. 
 
Za czym Wojski rozkazał kij żelazny włożyć 
Psom między zęby i tak paszczęki roztworzyć. 
Kolbami przewrócono na wznak zwierza zwłoki 
I znów trzykrotny wiwat uderzył w obłoki.  
 
«A co? — krzyknął Asesor, kręcąc strzelby rurą — 
A co? fuzyjka moja? górą nasi, górą! 
A co? fuzyjka moja? niewielka ptaszyna295, 
A jak się popisała? To jej nie nowina: 
Nie puści ona na wiatr żadnego ładunku. 
Od książęcia Sanguszki mam ją w podarunku». 
Tu pokazywał strzelbę przedziwnej roboty, 
Choć maleńką, i zaczął wyliczać jej cnoty. 
«Ja biegłem — przerwał Rejent, otarłszy pot z czoła — 
Biegłem tuż za niedźwiedziem; a pan Wojski woła: 
»Stój na miejscu!« Jak tam stać? Niedźwiedź w pole wali, 
Rwąc z kopyta jak zając coraz daléj, daléj; 
Aż mi ducha nie stało, dobiec ni nadziei, 
Aż spojrzę w prawo: sadzi, a tu rzadko w kniei, 
Jak też wziąłem na oko: postójże, marucha, 
Pomyśliłem, i basta: ot, leży bez ducha! 
Tęga strzelba, prawdziwa to Sagalasówka, 
Napis: Sagalas London à Bałabanówka... 
(Sławny tam mieszka ślusarz Polak, który robił 
Polskie strzelby, ale je po angielsku zdobił)». 
 
«Jak to — parsknął Asesor — do kroćset niedźwiedzi! 
To to niby pan zabił? Co też to Pan bredzi?» 
«Słuchaj no — odparł Rejent — tu, panie, nie śledztwo, 
Tu obława, tu wszystkich weźmiem na świadectwo...» 
 
Więc kłótnia między zgrają wszczęła się zawzięta: 
Ci stronę Asesora, ci brali Rejenta. 
O Gerwazym nie wspomniał nikt, bo wszyscy biegli 
Z boków i, co się z przodu działo, nie postrzegli. 
Wojski głos zabrał: «Teraz jest przynajmniej za co; 
Bo to, panowie, nie jest ów szarak ladaco, 
To niedźwiedź; tu już nie żal poszukać odwetu, 
Czy szerpentyną296, czyli nawet z pistoletu. 
Spór wasz trudno pogodzić, więc dawnym zwyczajem, 
Na pojedynek nasze pozwolenie dajem. 
Pamiętam, za mych czasów żyło dwóch sąsiadów, 
Oba ludzie uczciwi, szlachta z prapradziadów, 
Mieszkali po dwóch stronach nad rzeką Wilejką, 
Jeden zwał się Domejko, a drugi Dowejko. 
Do niedźwiedzicy oba razem wystrzelili: 
Kto zabił, trudno dociec; strasznie się kłócili 
I przysięgli strzelać się przez niedźwiedzią skórę: 
To mi to po szlachecku, prawie rura w rurę. 
Pojedynek ten wiele narobił hałasu; 
Pieśni o nim śpiewano za owego czasu. 
Ja byłem sekundantem; jak się wszystko działo, 
Opowiem od początku historyję całą...» 
 
Nim Wojski zaczął mówić, Gerwazy spór zgodził. 
On niedźwiedzia z uwagą dokoła obchodził, 
Nareszcie dobył tasak, rozciął pysk na dwoje 
I w tylcu głowy, mózgu rozkroiwszy słoje, 
Znalazł kulę, wydobył, suknią ochędożył297, 
Przymierzył do ładunku, do flinty przyłożył, 
A potem dłoń podnosząc i kulę na dłoni: 
«Panowie — rzekł — ta kula nie jest z waszej broni, 
Ona z tej Horeszkowskiej wyszła jednorurki 
(Tu podniósł flintę starą, obwiązaną w sznurki), 
Lecz nie ja wystrzeliłem. O, trzeba tam było 
Odwagi; straszno wspomnieć, w oczach mi się ćmiło! 
Bo prosto biegli ku mnie oba paniczowie, 
A niedźwiedź z tyłu już, już na Hrabiego głowie, 
Ostatniego z Horeszków!... chociaż po kądzieli. 
»Jezus Maria!« krzyknąłem i Pańscy anieli 
Zesłali mi na pomoc księdza bernardyna. 
On nas wszystkich zawstydził; oj, dzielny księżyna! 
Gdym drżał, gdym się do cyngla dotknąć nie ośmielił, 
On mi z rąk flintę wyrwał, wycelił298, wystrzelił: 
Między dwie głowy strzelić! sto kroków! nie chybić! 
I w sam środek paszczęki! tak mu zęby wybić! 
Panowie! długo żyję: jednego widziałem 
Człowieka, co mógł takim popisać się strzałem. 
Ów głośny niegdyś u nas z tylu pojedynków, 
Ów, co korki kobietom wystrzelał z patynków299, 
Ów łotr nad łotry, sławny w czasy wiekopomne, 
Ów Jacek, vulgo300 Wąsal — nazwiska nie wspomnę... 
Ale mu nie czas teraz dojeżdżać niedźwiedzi; 
Pewnie po same wąsy hultaj w piekle siedzi. 
Chwała księdzu! dwom ludziom on życie ocalił — 
Może i trzem: Gerwazy nie będzie się chwalił, 
Ale gdyby ostatnie z krwi Horeszków dziecię 
Wpadło w bestyi paszczę, nie byłbym na świecie, 
I moje by tam stare pogryzł niedźwiedź kości; 
Pójdź, księże, wypijemy zdrowie jegomości». 
 
Próżno szukano księdza; wiedzą tylko tyle, 
Że po zabiciu źwierza zjawił się na chwilę, 
Podskoczył ku Hrabiemu i Tadeuszowi, 
A widząc, że obadwa301 cali są i zdrowi, 
Podniósł ku niebu oczy, cicho pacierz zmówił 
I pobiegł w pole szybko, jakby go kto łowił. 
 
Tymczasem na Wojskiego rozkaz pęki wrzosu, 
Suche chrusty i pniaki rzucono do stosu. 
Bucha ogień, wyrasta szara sosna dymu, 
I rozszerza się w górze na kształt baldakimu. 
Nad płomieniem oszczepy złożono w koziołki, 
Na grotach zawieszono brzuchate kociołki; 
Z wozów niosą jarzyny, mąki i pieczyste, 
I chleb. 
 
Sędzia otworzył puzderko zamczyste, 
W którym rzędami flaszek białe sterczą głowy; 
Wybiera z nich największy kufel kryształowy 
(Dostał go Sędzia w darze od księdza Robaka): 
Wódka to gdańska, napój miły dla Polaka. 
«Niech żyje — krzyknął Sędzia w górę wznosząc flaszę — 
Miasto Gdańsk, niegdyś nasze, będzie znowu nasze!» 
I lał srebrzysty likwor w kolej, aż na końcu 
Zaczęło złoto kapać i błyskać na słońcu302. 
 
W kociołkach bigos grzano. W słowach wydać trudno 
Bigosu smak przedziwny, kolor i woń cudną; 
Słów tylko brzęk usłyszy i rymów porządek, 
Ale treści ich miejski nie pojmie żołądek. 
Aby cenić litewskie pieśni i potrawy, 
Trzeba mieć zdrowie, na wsi żyć, wracać z obławy.  
 
Przecież i bez tych przypraw potrawą nie lada 
Jest bigos, bo się z jarzyn dobrych sztucznie składa. 
Bierze się doń siekana, kwaszona kapusta, 
Która, wedle przysłowia, sama idzie w usta; 
Zamknięta w kotle, łonem wilgotnym okrywa 
Wyszukanego cząstki najlepsze mięsiwa; 
I praży się, aż ogień wszystkie z niej wyciśnie 
Soki żywne, aż z brzegów naczynia war pryśnie 
I powietrze dokoła zionie aromatem.  
 
Bigos już gotów. Strzelcy z trzykrotnym wiwatem, 
Zbrojni łyżkami, biegą i bodą naczynie; 
Miedź grzmi, dym bucha, bigos jak kamfora ginie; 
Zniknął, uleciał; tylko w czeluściach saganów 
Wre para jak w kraterze zagasłych wulkanów. 
 
Kiedy się już do woli napili, najedli, 
Źwierza na wóz złożyli, sami na koń siedli, 
Radzi wszyscy, rozmowni, oprócz Asesora 
I Rejenta; ci byli gniewliwsi niż wczora, 
Kłócąc się o zalety, ten swej Sanguszkówki, 
A ten bałabanowskiej swej Sagalasówki. 
Hrabia też i Tadeusz jadą nieweseli, 
Wstydząc się,
1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 42
Idź do strony:

Darmowe książki «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz