Darmowe ebooki » Epopeja » Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Adam Mickiewicz



1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 42
Idź do strony:
na stronę jednorurki horeszkowskiej — Bigos — Wojskiego powieść o pojedynku Doweyki z Domeyką przerwana szczuciem kota — Koniec powieści o Doweyce i Domeyce.
Rówienniki litewskich wielkich kniaziów238, drzewa 
Białowieży, Świtezi, Ponar, Kuszelewa! 
Których cień spadał niegdyś na koronne głowy 
Groźnego Witenesa239, wielkiego Mindowy240, 
I Giedymina241, kiedy na Ponarskiej Górze, 
Przy ognisku myśliwskim, na niedźwiedziej skórze 
Leżał, słuchając pieśni mądrego Lizdejki242, 
A Wilii243 widokiem i szumem Wilejki 
Ukołysany, marzył o wilku żelaznym244, 
i zbudzony, za bogów rozkazem wyraźnym 
Zbudował miasto Wilno, które w lasach siedzi 
Jak wilk pośrodku żubrów, dzików i niedźwiedzi. 
Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy, 
Wyszedł Kiejstut245 i Olgierd246, i Olgierdowicy, 
Równie myśliwi wielcy jak sławni rycerze, 
Czyli wroga ścigali, czyli dzikie źwierzę. 
Sen myśliwski nam odkrył tajnie przyszłych czasów: 
Że Litwie trzeba zawsze żelaza i lasów. 
 
Knieje! do was ostatni przyjeżdżał na łowy 
Ostatni król, co nosił kołpak Witoldowy247, 
Ostatni z Jagiellonów wojownik szczęśliwy, 
I ostatni na Litwie monarcha myśliwy. 
Drzewa moje ojczyste! jeśli Niebo zdarzy, 
Bym wrócił was oglądać, przyjaciele starzy, 
Czyli was znajdę jeszcze? czy dotąd żyjecie? 
Wy, koło których niegdyś pełzałem jak dziecię; 
Czy żyje wielki Baublis248, w którego ogromie 
Wiekami wydrążonym, jakby w dobrym domie, 
Dwunastu ludzi mogło wieczerzać za stołem? 
Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kościołem249? 
I tam na Ukrainie czy się dotąd wznosi 
Przed Hołowińskch domem, nad brzegami Rosi, 
Lipa tak rozrośniona, że pod jej cieniami 
Sto młodzieńców, sto panien szło w taniec parami? 
 
Pomniki nasze! ileż co rok was pożera 
Kupiecka lub rządowa, moskiewska siekiera! 
Nie zostawia przytułku ni leśnym śpiewakom, 
Ni wieszczom, którym cień wasz tak miły jak ptakom. 
Wszak lipa czarnoleska, na głos Jana czuła, 
Tyle rymów natchnęła! Wszak ów dąb gaduła 
Kozackiemu wieszczowi tyle cudów śpiewa250! 
 
Ja ileż wam winienem, o domowe drzewa! 
Błahy strzelec, uchodząc szyderstw towarzyszy 
Za chybioną źwierzynę, ileż w waszej ciszy 
Upolowałem dumań, gdy w dzikim ostępie, 
Zapomniawszy o łowach, usiadłem na kępie, 
A koło mnie srebrzył się tu mech siwobrody, 
Zlany granatem czarnej, zgniecionej jagody, 
A tam się czerwieniły wrzosiste pagórki, 
Strojne w brusznice251 jakby w koralów paciórki. 
Wokoło była ciemność; gałęzie u góry 
Wisiały jak zielone, gęste, niskie chmury; 
Wicher kędyś nad sklepem szalał nieruchomym, 
Jękiem, szumami, wyciem, łoskotami, gromem: 
Dziwny, odurzający hałas! Mnie się zdało, 
Że tam nad głową morze wiszące szalało. 
 
Na dole jak ruiny miast: tu wywrót dębu 
Wysterka z ziemi na kształt ogromnego zrębu; 
Na nim oparte, jak ścian i kolumn obłamy, 
Tam gałęziste kłody, tu wpół zgniłe tramy252 
Ogrodzone parkanem traw. W środek tarasu 
Zajrzeć straszno, tam siedzą gospodarze lasu, 
Dziki, niedźwiedzie, wilki; u wrót leżą kości 
Na pół zgryzione jakichś nieostrożnych gości. 
Czasem wymkną się w górę przez trawy zielenie, 
Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie, 
I mignie między drzewa źwierz żółtawym pasem, 
Jak promień, kiedy wpadłszy gaśnie między lasem. 
 
I znowu cichość w dole. Dzięcioł na jedlinie253 
Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie, 
Schował się, ale dziobem nie przestaje pukać, 
Jak dziecko, gdy schowane woła, by go szukać. 
Bliżej siedzi wiewiórka, orzech w łapkach trzyma, 
Gryzie go; zawiesiła kitkę nad oczyma, 
Jak pióro nad szyszakiem u kirasyjera254: 
Chociaż tak osłoniona, dokoła spoziera, 
Dostrzegłszy gościa, skacze gajów tanecznica 
Z drzew na drzewa, miga się jako błyskawica; 
Na koniec w niewidzialny otwór pnia przepada, 
Jak wracająca w drzewo rodzime dryjada255. 
Znowu cicho. 
 
Wtem, gałąź wstrząsła się trącona, 
I pomiędzy jarzębin rozsunione grona 
Kraśniejsze od jarzębin zajaśniały lica: 
To jagód lub orzechów zbieraczka, dziewica. 
W krobeczce z prostej kory podaje zebrane 
Bruśnice świeże jako jej usta rumiane. 
Obok młodzieniec idzie, leszczynę nagina: 
Chwyta w lot migające orzechy dziewczyna. 
 
Wtem, usłyszeli odgłos rogów i psów granie: 
Zgadują, że się ku nim zbliża polowanie, 
I pomiędzy gałęzi gęstwę, pełni trwogi, 
Zniknęli nagle z oczu jako leśne bogi. 
 
W Soplicowie ruch wielki. Lecz ni psów hałasy, 
Ani rżące rumaki, skrzypiące kolasy256, 
Ni odgłos trąb dających hasło polowania 
Nie mogły Tadeusza wyciągnąć z posłania; 
Ubrany padłszy w łóżko, spał jak bobak257 w norze. 
Nikt z młodzieży nie myślał szukać go po dworze; 
Każdy sobą zajęty śpieszył, gdzie kazano; 
O towarzyszu sennym całkiem zapomniano.  
 
On chrapał. Słońce w otwór, co śród okienicy 
Wyrżnięty był w kształt serca, wpadło do ciemnicy 
Słupem ognistym, prosto sennemu na czoło. 
On jeszcze chciał zadrzemać i kręcił się wkoło, 
Chroniąc się blasku. Nagle usłyszał stuknienie, 
Przebudził się: wesołe było przebudzenie. 
Czuł się rzeźwym jak ptaszek, z lekkością oddychał, 
Czuł się szczęśliwym, sam się do siebie uśmiechał: 
Myśląc o wszystkim, co mu wczora się zdarzyło, 
Rumienił się i wzdychał, i serce mu biło. 
Spojrzał w okno, o dziwy! W promieni przezroczu, 
W owym sercu, błyszczało dwoje jasnych oczu, 
Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie, 
Kiedy z jasności dziennej przedziera się w cienie. 
Ujrzał i małą rączkę, niby wachlarz z boku 
Nadstawioną ku słońcu dla ochrony wzroku; 
Palce drobne, zwrócone na światło różowe, 
Czerwieniły się na wskroś jakby rubinowe. 
Usta widział ciekawe, roztulone nieco, 
I ząbki, co jak perły śród koralów świecą, 
I lica, choć od słońca zasłaniane dłonią 
Różową, same całe jak róże się płonią. 
 
Tadeusz spał pod oknem; sam ukryty w cieniu, 
Leżąc na wznak, cudnemu dziwił się zjawieniu 
I miał je tuż nad sobą, ledwie nie na twarzy: 
Nie wiedział, czy to jawa, czyli mu się marzy 
Jedna z tych miłych, jasnych twarzyczek dziecinnych, 
Które pomnim widziane we śnie lat niewinnych. 
Twarzyczka schyliła się — ujrzał, drżąc z bojaźni 
I radości, niestety! ujrzał najwyraźniej, 
Przypomniał, poznał włos ów krótki, jasnozłoty, 
W drobne, jako śnieg białe, zwity papiloty, 
Niby srebrzyste strączki, co od słońca blasku 
Świeciły jak korona na świętych obrazku. 
 
Zerwał się i widzenie zaraz uleciało 
Przestraszone łoskotem; czekał, nie wracało! 
Tylko usłyszał znowu trzykrotne stukanie 
I słowa: «Niech pan wstaje, czas na polowanie. 
Pan zaspał». Skoczył z łóżka i obu rękami 
Pchnął okienicę, że aż trzasła zawiasami 
I rozwarłszy się w obie uderzyła ściany; 
Wyskoczył, patrzył wkoło zdumiony, zmieszany, 
Nic nie widział, nie dostrzegł niczyjego śladu. 
Niedaleko od okna był parkan od sadu, 
Na nim chmielowe liście i kwieciste wieńce 
Chwiały się; czy je lekkie potrąciły ręce? 
Czy wiatr ruszył? Tadeusz długo patrzył na nie, 
Nie śmiał iść w ogród; tylko wsparł się na parkanie, 
Oczy podniósł i z palcem do ust przyciśnionym 
Kazał sam sobie milczeć, by słowem kwapionem 
Nie rozerwał milczenia; potem w czoło stukał, 
Niby do wspomnień dawnych uśpionych w nim pukał, 
Na koniec, gryząc palce, do krwi się zadrasnął 
I na cały głos: «Dobrze, dobrze mi tak!» wrzasnął. 
 
We dworze, gdzie przed chwilą tyle było krzyku, 
Teraz pusto i głucho jak na mogilniku: 
Wszyscy ruszyli w pole. Tadeusz nadstawił 
Uszu i ręce do nich jak trąbki przyprawił; 
Słuchał, aż mu wiatr przyniósł, wiejący od puszczy, 
Odgłosy trąb i wrzaski polującej tłuszczy.  
 
Koń Tadeusza czekał w stajni osiodłany. 
Wziął więc flintę, skoczył nań i jak opętany 
Pędził ku karczmom, które stały przy kaplicy, 
Kędy mieli się rankiem zebrać obławnicy.  
 
Dwie chyliły się karczmy po dwóch stronach drogi, 
Oknami wzajem sobie grożące jak wrogi. 
Stara należy z prawa do zamku dziedzica; 
Nową, na złość zamkowi, postawił Soplica. 
W tamtej, jak w swym dziedzictwie, rej wodził Gerwazy, 
W tej najwyższe za stołem brał miejsce Protazy.  
 
Nowa karczma nie była ciekawa z pozoru258. 
Stara wedle dawnego zbudowana wzoru, 
Który był wymyślony od tyryjskich259 cieśli, 
A potem go Żydowie po świecie roznieśli: 
Rodzaj architektury obcym budowniczym 
Wcale nieznany; my go od Żydów dziedziczym.  
 
Karczma z przodu jak korab260, z tyłu jak świątynia: 
Korab, istna Noego czworogranna261 skrzynia, 
Znany dziś pod prostackim nazwiskiem stodoły; 
Tam różne są zwierzęta, konie, krowy, woły, 
Kozy brodate; w górze zaś ptactwa gromady, 
I płazów choć po parze, są też i owady. 
Część tylna, na kształt dziwnej świątyni stawiona, 
Przypomina z pozoru ów gmach Salomona, 
Który pierwsi ćwiczeni w budowań rzemieśle 
Hiramscy na Syjonie wystawili cieśle. 
Żydzi go naśladują dotąd we swych szkołach, 
A szkół rysunek widny w karczmach i stodołach. 
Dach z dranic i ze słomy, spiczasty, zadarty, 
Pogięty jako kołpak żydowski podarty. 
Ze szczytu wytryskują krużganku krawędzie, 
Oparte na drewnianym licznych kolumn rzędzie. 
Kolumny, co jest wielkie architektów dziwo, 
Trwałe, chociaż wpół zgniłe i stawione krzywo, 
Jako w wieży pizańskiej, nie podług modelów 
Greckich, bo są bez podstaw i bez kapitelów. 
Nad kolumnami biegą wpółokrągłe łuki, 
Także z drzewa, gotyckiej naśladowstwo sztuki. 
Z wierzchu ozdoby sztuczne, nie rylcem, nie dłutem, 
Ale zręcznie ciesielskim wyrzezane sklutem262, 
Krzywe jak szabasowych ramiona świeczników; 
Na końcu wiszą gałki, coś na kształt guzików, 
Które Żydzi modląc się na łbach zawieszają 
I które po swojemu cyces nazywają. 
Słowem, z daleka karczma chwiejąca się, krzywa, 
Podobna jest do Żyda, gdy się modląc kiwa: 
Dach jak czapka, jak broda strzecha roztrzęsiona, 
Ściany dymne i brudne jak czarna opona, 
A z przodu rzeźba sterczy jak cyces na czole. 
 
W środku karczmy jest podział jak w żydowskiej szkole: 
Jedna część, pełna izbic ciasnych i podłużnych, 
Służy dla dam wyłącznie i panów podróżnych; 
W drugiej ogromna sala: koło każdej ściany 
Ciągnie się wielonożny stół wąski, drewniany; 
Przy nim stołki, choć niższe, podobne do stoła, 
Jako dzieci do ojca. 
 
Na stołkach dokoła 
Siedziały chłopy, chłopki tudzież szlachta drobna, 
Wszyscy rzędem; ekonom sam siedział z osobna. 
Po rannej mszy z kaplicy, że była niedziela, 
Zabawić się i wypić przyszli do Jankiela. 
Przy każdym już szumiała siwą wódką czarka, 
Ponad wszystkimi z butlą biegała szynkarka. 
W środku arendarz263 Jankiel, w długim aż do ziemi 
Szarafanie264, zapiętym haftkami srebrnemi, 
Rękę jedną za czarny pas jedwabny wsadził, 
Drugą poważnie sobie siwą brodę gładził; 
Rzucając wkoło okiem rozkazy wydawał, 
Witał wchodzących gości, przy siedzących stawał 
Zagajając rozmowę, kłótliwych zagadzał, 
Lecz nie służył nikomu: tylko się przechadzał. 
Żyd stary i powszechnie znany z poczciwości, 
Od lat wielu dzierżawił karczmę, a nikt z włości, 
Nikt ze szlachty nie zaniósł nań skargi do dworu. 
O cóż skarżyć? Miał trunki dobre do wyboru, 
Rachował się ostrożnie, lecz bez oszukaństwa, 
Ochoty nie zabraniał, nie cierpiał pijaństwa, 
Zabaw wielki miłośnik: u niego wesele 
I chrzciny obchodzono, on w każdą niedzielę 
Kazał do siebie ze wsi przychodzić muzyce, 
Przy której i basetla była, i kozice. 
 
Muzykę znał, sam słynął muzycznym talentem; 
Z cymbałami, narodu swego instrumentem, 
Chadzał niegdyś po dworach i graniem zdumiewał, 
I pieśniami, bo biegle i uczenie śpiewał. 
Chociaż Żyd, dosyć czystą miał polską wymowę, 
Szczególniej zaś polubił pieśni narodowe; 
Przywoził mnóstwo z każdej za Niemen wyprawy, 
Kołomyjek265 z Halicza, mazurów266 z Warszawy; 
Wieść, nie wiem czyli pewna, w całej okolicy 
Głosiła, że on pierwszy przywiózł z zagranicy 
I upowszechnił wówczas, w tamecznym powiecie, 
Ową piosenkę, sławną dziś na całym świecie, 
A którą po raz pierwszy na ziemi Auzonów267 
Wygrały Włochom polskie trąby legijonów268. 
Talent śpiewania bardzo na Litwie popłaca, 
Jedna miłość u ludzi, wsławia i wzbogaca: 
Jankiel zrobił majątek; syt zysków i chwały, 
Zawiesił dźwięcznostrunne na ścianie cymbały; 
Osiadłszy z dziećmi w karczmie, zatrudniał się szynkiem, 
Przy tym w pobliskim mieście był też podrabinkiem, 
A zawsze miłym wszędzie gościem i domowym 
Doradcą; znał się dobrze na handlu zbożowym, 
Na wicinnym269: potrzebna jest znajomość taka 
Na wsi. Miał także sławę dobrego Polaka. 
 
On pierwszy zgodził kłótnie, często nawet krwawe, 
Między dwiema karczmami: obie wziął w dzierżawę; 
Szanowali go równie i starzy stronnicy 
Horeszkowscy, i słudzy Sędziego Soplicy. 
On sam powagę umiał utrzymać nad groźnym 
Klucznikiem horeszkowskim i kłótliwym Woźnym; 
Przed Jankielem tłumili dawne swe urazy 
Gerwazy, groźny ręką, językiem Protazy. 
 
Gerwazego nie było; ruszył na obławę, 
Nie chcąc, aby tak ważną i trudną wyprawę 
Odbył sam Hrabia, młody i niedoświadczony; 
Poszedł więc z nim dla rady tudzież dla obrony.  
 
Dziś miejsce Gerwazego, najdalsze od progu, 
Między dwiema ławami, w samym karczmy rogu, 
Zwane pokuciem270, kwestarz ksiądz Robak zajmował. 
Jankiel go tam posadził. Widać, że szanował 
Wysoko bernardyna: bo skoro dostrzegał 
Ubytek w jego szklance, natychmiast podbiegał 
I rozkazał dolewać lipcowego miodu. 
Słychać, że z bernardynem znali się za młodu, 
Kędyś tam w cudzych krajach. Robak często chadzał 
Nocą do karczmy, tajnie z Żydem się naradzał 
O ważnych rzeczach; słychać było, że towary 
Ksiądz przemycał
1 ... 7 8 9 10 11 12 13 14 15 ... 42
Idź do strony:

Darmowe książki «Pan Tadeusz, czyli ostatni zajazd na Litwie - Adam Mickiewicz (barwna biblioteka TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Podobne książki:

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz