Darmowe ebooki » Dramat współczesny » Matka - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (wypożyczalnia książek .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Matka - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (wypożyczalnia książek .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)



1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:
bez drzwi i okien. Przysięgam, że nic o tym nie wiedziałem. Nie liczę tu tej wolnej przestrzeni, która wychodzi wprost na międzygwiezdną otchłań.
Wskazuje na widownię

Widzę wielu znajomych — skąd się wzięli? — nie moja rzecz. Ale dziwi mnie obecność osób, których nie znam, i nie wiem, czemu dziwi mnie to właśnie.

Kolorowa Osoba z Nieznajomym wstają i podchodzą do niego OSOBA

Z pewnością nie poznajesz mnie, Leoneczku, jestem twoją matką w wieku lat dwudziestu trzech — jeszcze przed twoim urodzeniem się.

Ciotka wstaje i podchodzi do nich LEON

Moja matka, kompletnie wyssana przeze mnie, a następnie z własnej jej winy przeze mnie dobita — leży tu nieżywa. Zaraz przejdę do tego tematu...

CIOTKA

Właśnie — ta pani uzurpuje sobie stwarzanie cudów. Fizyczne rozdwojenie osobowości z przemieszczeniem w czasie — nie! — to już zanadto. Jakkolwiek wychowani na Einsteinie, nie możemy tego nie uważać za humbug51 nawet w sferze eksperymentów myślowych. Są eksperymenty myślowe niedozwolone: są to te, które przeczą zasadniczym prawom Ogólnej Ontologii52. A cóż dopiero mówić o rzeczywistości, nawet przyjąwszy wielość rzeczywistości według Leona Chwistka. Bo ta rzeczywistość nie może być zlogizowana bez zarzutu. Jestem siostra zmarłej: baronówna top von Obrock, przez ck.

LEON

Ja, który nieomal zlogizowałem socjologię, wiem coś o tym. Ciocia ma zupełną rację.

CIOTKA

Nie potrzebuję potwierdzenia ze strony takich produktów mezaliansu jak ty, to jest jak pan, panie Węgorzewski.

OSOBA

Nie dziwię się zupełnie, że pani tak myśli. Ale że ty, Leon, taki inteligentny chłopiec — właśnie jestem z tobą, to jest: przez ciebie — i to nie — jestem w twoim towarzystwie od wewnątrz, w odmiennym stanie.

CIOTKA

Proszę nie robić niestosownych żartów w mojej obecności.

OSOBA
groźnie

A ja bym radziła uspokoić się, bo pani może okazać się daleko mniej rzeczywistą, niż się to pani wydaje. Czy pani wie, skąd się pani tu wzięła?

CIOTKA
szalenie zmieszana

Ja nic... Ja tylko chciałam... Nic nie wiem... Ja się boję...

OSOBA

Więc niech pani idzie na swoje miejsce i siedzi cicho.

Do Leona

Przerażasz mnie, Leoneczku, twoją umysłową tępotą, szczególniej po tej przemowie, którą miałeś z początku i której wysłuchaliśmy za kotarą.

LEON

Właśnie nad tym myślałem. Ja sam zdziwiony byłem ciasnością moich myśli. To wpływ kokainy. O, już nigdy nie wezmę ani szczypty tego paskudztwa. Tak, jest pani matką moją w młodości swej. To jest fakt pierwotny, nie dający się dalej zanalizować. Istnienie jest tak dziwne...

OSOBA

Stop! Masz skłonność do długich przemów, a to nudzi publiczność, a szczególniej te osoby, które nie mają odpowiednich kwalifikacji do zrozumienia twoich myśli. Muszę ci powiedzieć, że idee twoje są genialne — mówię o tych koncepcjach społecznych. Gdyby miały powodzenie wcześniej, wszystko poszłoby inaczej.

LEON

Pociesza mnie mama. A jednak to nic nie zmienia faktu, że tam leży trup mojej matki zabitej przeze mnie.

OSOBA

Dość — chcę ci przedstawić ojca, którego właściwie nie znałeś. Był powieszony, kiedyś ty miał trzy lata. Nie pamiętasz go na pewno. Albert

wymawia imię to z francuska

— twój syn, Leon.

NIEZNAJOMY: WOJCIECH (ALBERT) WĘGORZEWSKI

Jesteś kapitalny chłopak, Leon. Lubię cię i zawsze cię lubiłem, kiedyś był jeszcze ciamkaczem. Wiedziałem, że wyjdziesz na ludzi.

LEON

Kiedy właśnie, proszę ojca, fatalnie mi się nie udało. Doprowadziłem matkę do śmierci, a moje idee zbyt są — jak by to powiedzieć bez przesady...

ALBERT
wymawiając z francuska

No, no — nie udawaj. Jesteś geniusz lepszy od wielu artystów, wynalazców, techników, proroków i założycieli nowych religii.

LEON

Kiedy mi się nic nie urzeczywistnia, nic się nie...

ALBERT

Właśnie że nie. Jesteś źle poinformowany. Przejąłem całą twoją skumulowaną od dłuższego czasu korespondencję. Istnieje już u nas ze trzydzieści towarzystw nowej organizacji inteligencji, ale nie w stylu mdło demokratycznym i bydlęcym, tylko zupełnie według twojej broszurki — nie mówię już o zagranicy.

LEON

Tak — to jedyne moje dzieło. Trzydzieści sześć stronic.

ALBERT

W tym właśnie cały szyk. Na trzydziestu sześciu stronicach zrobić największą kaszę na świecie, jaka była od czasów rewolucji francuskiej. Masz tu gazety: Urugwaj, Paragwaj, Honduras, Filipiny, Japonia — w ogóle, co chcesz. Jesteś sławnym na cały świat. Nazwisko Węgorzewski zarżnęło wszystkie sławy, i to nie przez głupią sztukę i naukę albo zbrodnie, tylko przez rozwiązanie problemu całej ludzkości. To jest wielkie. Leon, jestem z ciebie dumny.

Klepie go. Leon przegląda papiery i listy. Nagle rzuca to wszystko o ziemię i kopie, a spod pachy wydobywa robótkę LEON

I to teraz, kiedy matka nie żyje! Nawet tej pociechy mieć nie może. Psiakrew — co za fatalna malszansa53! Przecież mogłem dawno umrzeć i ja nawet nie miałbym tego zadowolenia. Świństwo jest wszystko. Wy przynajmniej przemieszczacie się w czasie — ja nie mogę.

OSOBA

Zapominasz, że ja jestem twoją matką. Ja się szalenie cieszę tym wszystkim. Ja ci wszystko przebaczam.

LEON

Tak, ale tam leży trup, który mi nic przebaczyć już nie może. O Boże, Boże! Oto ta robótka, przy której oczy straciła biedaczka! A wszystko, co mówiła całe życie, to było tak obliczone — ja wiem: mimo woli — ażebym ja nie mógł przetrzymać jej śmierci. I ja nie mogę. Każde słowo jej sobie przypominam i każde słowo boli mnie tak jak milion tumorów54 w mózgu i nie wiem, co bym dał w tej chwili: całą sławę, całą dumę z urzeczywistnienia tej mojej koncepcji — dałbym, nie wiem co, wszystko jest mało — bylebym mógł cofnąć choć jedno małe złe słóweczko, które jej powiedziałem, choć jedną myśl drobniutką, którą ją skrzywdziłem.

Płacze

Wy nie wiecie, co to jest tak potworny wyrzut sumienia. Ja tego nie przeżyję

OSOBA

Jak nie chcesz mi wierzyć, to nic na to nie pomoże. Na upór nie ma lekarstwa.

Leon idzie do trupa, kładzie mu robótkę w ręce i pada na kolana, łkając LEON

Bu-u-uuu bu-uuu...

OSOBA

Pozwól, Leoneczku, ja ci udowodnię, że ten trup jest fałszywy. To jest tylko manekin. W ogóle cała ta rzecz — my y compris55 — jest świetnie zaaranżowana, tylko nie wiadomo przez kogo. Ale jest to nic więcej jak czysta forma pewnych wypadków, zastygłych w nieskończoności Istnienia.

Chce poruszyć trupa. Leon zrywa się i mówi jeszcze łkając LEON

Niech mama nie waży się jej dotknąć. To byłoby straszne świętokradztwo. Proszę odejść. Zostawcie mnie z nią samego.

ALBERT

Zostaw ją, Nina. I jemu też daj spokój. Niech się wypłacze. Popłacz porządnie, mój chłopcze — to ci ulży.

OSOBA

Masz rację, Albert. Może go to uleczy, jak to wszystko po swojemu przeżyje.

LEON
z rozpaczą i łzami

I ja nic nie rozumiałem, nic. A z drugiej strony: czy byłbym tym właśnie, gdybym tego wszystkiego nie przeszedł? Musiałem. Niby wybierałem zajęcia płatne takie, przy których mogłem intelektualnie odpoczywać i nabrać sił do dalszych przemyśleń. Ale gdybym się tak zawziął całą siłą woli, to mógłbym i uczciwie pracować, i tamtego dokonać. Dwadzieścia siedem lat utrzymywała mnie z robótek, a potem ja ją dwa lata, robiąc świństwo za świństwem dla odpoczynku! O Boże, Boże, co za straszna kara mnie spotkała. Och, żeby ona była taką jak mama,

wskazuje na Osobę

wszystko byłoby inaczej.

OSOBA

Nie bądź zbyt wymagający. Ona była stara — a ja jestem młoda. Jeszcze nic nie przeszłam.

LEON

Nieszczęsna moja staruszeczka! Teraz nic jej już nie pomoże. Ach, jaki ja byłem podły, jaki podły!

Płacze ALBERT

Ja się trochę na nim zawiodłem. On niby żałuje matki, a w gruncie rzeczy on się roztkliwia sam nad sobą. Stan jest ciężki. Myślałem — sądząc po jego ideach i zachowaniu się tamtego wieczoru — widziałem wszystko przez pewną szparkę — że on jest silny człowiek. A ta marmelada daje się rozsmarować przez jakieś głupie wyrzuty sumienia, kiedy mu się łopatą do głowy wkłada i udowadnia, że nie powinien ich mieć. Leon, ostatni raz ci mówię: weź się za łeb, cierp, ale z tego cierpienia zrób, sfabrykuj ordynarnie nową siłę. Leon, no! Głowa do góry. Co było, nie wróci. Jej, tej zmarłej, zrobiłbyś największą przyjemność, gdybyś teraz gwizdnął na to i zaczął wszystko całkiem na nowo.

LEON

Ja wiem — ojciec ma rację. Ale co ja mam zacząć?

ALBERT

Walka cię czeka. Jeszcze wszystko nie jest dokonane. Musisz wykończyć dzieło. Podróże po całym świecie, odczyty, konferencje i organizacja — w ogóle wykonanie. Wielkie dzieło zaczyna się dopiero. Cała ludzkość czeka na to.

LEON

A czy ojciec myśli, że mnie coś obchodzi cała ludzkość? Oddam ją całą za jedną chwilkę życia biednej mamy i za to, żeby te moje świństwa nie były przeze mnie popełnione.

ALBERT

O — stan jest ciężki. Poczekajmy.

Podchodzi do nich stary Plejtus PLEJTUS

Aa — kochanego pana Leona56. Aa! A mówią, że pan naumyślnie dawał matce pić i morfinował ją, żeby prędzej skończyła. Może to podświadome było — ja nie wiem. Teraz są takie teorie...

LEON
szybko dobywa rewolwer i strzela w Plejtusa

Nieprawda, głupi chamie! Byłem tylko za dobry dla niej. Wiedziałem, że to była cała jej pociecha.

Plejtus pada ALBERT

Brawo, Leon, zaczynasz dochodzić trochę do równowagi.

LEON

A ojciec mnie do pasji zaczyna doprowadzać! To po ojcu mam te wszystkie piękne skłonności. Wisielec, psiakrew, brazylijski rzezimieszek i morderca. To przez ojca zostałem szpiegiem i alfonsem.

ALBERT

Uuu — Leonku, zaczynasz mi się grubo nie podobać. To już jest niedelikatne. To jest trochę w stylu nieboszczki mamy, zwalać winę na mnie za wszystkie twoje wady. Ale tę wadę to masz po matce.

LEON

To chamstwo to mam też po ojcu. Jeżeli ojciec jeszcze słowo piśnie, to zastrzelę ojca jak psa.

OSOBA

Daj mu spokój, Albert, on jest szalenie zdenerwowany, a ja jestem w odmiennym stanie i nie znoszę żadnych awantur w mojej obecności.

Podchodzą do nich: Lucyna i Bęski BĘSKI

A co do tego szpiegostwa, to niech pan żadnych wyrzutów nie ma. Sprawa się nie wykryła i końce są w wodzie. Zarobiło się trochę grosza, a szkody dla państwa nijakiej nie ma, bośmy ich też trochę nabierali. Głupich mieli agentów i tyla. Ich wina.

LEON

Poczciwy Murdel. Wie pan, że pan mnie pocieszył najbardziej.

Klepie go LUCYNA

Panie Leonie, ja też do pana nie mam żadnych pretensji. Cierpiałam przez pana wiele. Nauczył mnie pan, co to jest miłość — ostatnia, prawdziwa. A nade wszystko nauczył mnie pan tego, że nie należy jej plugawić. A pieniądze wróci mi pan wszystkie, bo teraz będzie pan bogaty.

LEON
całując ją w rękę

Doprawdy nie wiem, jak mam pani dziękować, pani Lucyno. Tak, oczywiście — zwrócę pani wszystko. Ale to grube sumy. Jakie parę lat będzie to trwało ratami...

Całuje ją jeszcze raz w rękę, a ona jego w głowę. Podchodzi Zofia — za nią kochankowie ZOFIA

No — jeśli tak ze wszystkimi się godzisz, to może byś i ze mną się pogodził, Leonku. Możemy wykluczyć stosunki erotyczne, jak chcesz, aby żyć dalej jako para przyjaciół, związanych jedną ideą. Ja ci będę dalej pomagać. Ostatecznie wierzysz w moją szczerość co do spraw intelektualnych, a w tamto sam mnie właściwie wepchnąłeś. A ja cię ani na chwilę nie przestałam kochać.

LEON

No, tak — wepchnąłem cię w to przy pewnych skłonnościach z twojej strony. Bez tego nie dałoby się to przeprowadzić. Dobrze — godzę się z tobą, ale muszę zrobić rachunek z tymi panami. To będzie symbol — symbolicznie w ich osobach zabiję wszystkich innych twoich kochanków. Pewno nie pamiętasz, ilu ich miałaś.

Strzela w de La Trefouille’a i w de Pokoryę. Panowie walą się na ziemię ALBERT
do Osoby

Wiesz co, Nina? Chodźmy stąd. Bo on jak się rozpędzi, to powystrzela nas tu wszystkich jak kaczki.

DOROTA
podchodząc

Dobrze to mówić: „Chodźmy stąd” — ale jak? Nie ma drzwi ani okien i nikt — ja się pytałam wszystkich — nikt nie wie, jakeśmy się tu dostali.

Z sufitu, trochę na prawo, zjeżdża ogromna, czarna, lśniąca rura, na jeden metr szeroka, z klamrami, jak komin fabryczny. Otwierają się drzwiczki z tyłu rury i wychodzi stamtąd Cielęciewicz, a za nim sześciu robotników czarno ubranych. Rura zjeżdża wprost na zapadnię i z niej to wyłażą tamci CIELĘCIEWICZ

Dobry wieczór państwu.

ALBERT

Nareszcie mamy komunikację ze światem. Skądeście się tu wzięli, panowie? Jest jakie wyjście?

CIELĘCIEWICZ

Ale skąd? My w tej rurze też siedzimy od początku i też nie wiemy, jakeśmy się w nią wpakowali. Jestem dyrektor Cielęciewicz. Tam u góry są aparaty. Bardzo zawiła maszyna, ale cacko, mówię państwu — maszyna do wysysania do reszty trupów nie dossanych przez jedynaków matek. Zaraz bierzemy nieboszczkę panią Węgorzewską starszą na aparat. Tam jeszcze siedzi na górze inżynier i dwudziestu ludzi i też podobno nie wiedzą, jak się tu dostali. Słyszeliśmy ich rozmowy przez ścianę, ale oni nie słyszeli nic, cośmy mówili do nich.

LEON

Nie — to są już niesmaczne żarty, mój panie. To wszystko dobrze, ale nie trzeba przesadzać.

Rura unosi się w górę. Robotnicy stają rzędem na prawo CIELĘCIEWICZ

Masz babo placek! Teraz nie wybrniemy stąd nigdy. Ale trupki już są. Pańska krew, panie Albert

z francuska

Węgorzewski. Synek wdał się w papę.

LEON

Masz więc pan w papę za to głupie gadanie.

Wali z taką siłą Cielęciewicza, że ten pada jak długi i leży jak martwy

— Ach! Po co ja to

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:

Darmowe książki «Matka - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (wypożyczalnia książek .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz