Darmowe ebooki » Dramat współczesny » Matka - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (wypożyczalnia książek .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Matka - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (wypożyczalnia książek .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy)



1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:
ogromem poświęcenia? Zastanów się lepiej, co byś robiła, gdybyś nie była moją matką, gdybyś nie musiała robić tych ciągłych robótek, gdybyś cały dzień mogła robić, co byś chciała. Czy nie robiłabyś tego samego właśnie i z taką samą zawziętością? Zamiast tej robótki do sprzedania byłby jakiś ornat, jakieś pończochy dla biednych — czy ja wiem co? No, czyż nieprawda? MATKA

Prawda, prawda, mój najdroższy. Powiedz mi teraz, czemu chciałeś, abym dziś była spokojna? Czy mam się przygotować na jakąś złą wiadomość?

LEON

Przypuszczam, że nie. Wiesz, jak okropnie rozpraszająco działają na mój umysł te wszystkie tak zwane „moje kobiety”. Postanowiłem zerwać te ostatnie pięć romansów, które mi się tak dziwnie splątały, i ożenić się z kimś zupełnie z innej sfery psychicznej. Węgorzewski, syn nieudanego stolarza i śpiewaka, może sobie pozwolić na pewien mezalians — choćby psychiczny. Inny mezalians trudno by mi było zresztą popełnić. A nawet — jeśli weźmiemy pod uwagę tak zwaną kądziel, a nie tylko miecz — to od biedy i z punktu widzenia Almanachu de Gotha8 jest to...

MATKA

Leoneczku!

LEON

Ależ ja żartowałem. Nie wiem, czy Obrockowie przez ck są tam notowani, i nic mnie to nie obchodzi...

MATKA

Ależ na pewno. Szkoda, że sprzedałam tę piękną książkę, kiedyś był jeszcze mały. Cześć dla przodków...

LEON
z ironią

Tak — szczególnie ojciec mój czczony jest w tym domu. Ale wszystko jedno: myślę, że nie będziesz robić niepotrzebnych trudności. Niech się tombak9 łączy z aliażem10 tombaku i złota. Ona czeka tu, w tej cukierence na lewo. No, mateczko?

MATKA
po krótkiej pauzie

Jesteś niesmaczny. Czy... czy jest bogata?

LEON
z wahaniem

Przede wszystkim jesteśmy niesmaczni wszyscy, i ty też, mamo. Nie, nie jest bogata — właściwie nie ma nic. Jest bardzo źle wychowana, ma fatalne formy towarzyskie i nic nie chce się jej robić. Nawet nie jest w moim typie. Pamiętasz, co mówił nieboszczyk wuj: „Nie żeń się nigdy ze swoim typem — każda ładniejsza dziewczynka na ulicy w tym rodzaju zdystansuje ci żonę”. Ale Zosia jest piękna i, mimo że nie powinno tak być, podoba mi się szalenie. Podobno takie kombinacje są najistotniejsze.

MATKA

I najniebezpieczniejsze...

LEON

Ee — nie mówmy o niebezpieczeństwach tego rodzaju — są gorsze na horyzoncie. Poza tym ona cierpi na zupełne zniechęcenie do życia — dziwne u osoby tak pierwotnej. Wspaniale skombinowałem te właściwości — prawda? Opłacą się w innej sferze. Jest to doskonały antydot11 na moje intelektualne przemęczenie. Ty myślisz, że ja nic nie robię? Jestem przepracowany — dochodzę do wniosków ostatecznych w mojej pracy. A moja narzeczona ma jedną zaletę: rozumie wszystko, cokolwiek jej mówię lub czytam. Znamy się od kilku dni zaledwie — jeszcze nie eksponowałem przed nią moich idei zasadniczych.

MATKA

Otóż to właśnie: to jest zasadnicze — ja cię nie rozumiem — wiem. Więc jeszcze jeden ciężar zwala się na mnie. Czyż ty nie widzisz, że ja już naprawdę nie mogę — ostatkami sił...

LEON

Tylko na rok, a najwyżej na dwa. Wiesz, mamo, że mam jakąś nienormalną ambicję na punkcie pieniędzy. Jednej rzeczy nie mógłbym zrobić, to jest ożenić się bogato. Byłbym w stanie o byle głupstwo zerwać z moją żoną na zawsze w takich warunkach.

MATKA

Tak — tej ambicji nie masz tylko w stosunku do mnie. Ze mną o byle co nie zerwiesz.

LEON

Czyż nie jesteś moją matką?

MATKA

Chwilami nie wiem już naprawdę, kim jestem: jestem matką od kuchni, robótek, wycierania kurzu i poprawiania bielizny, ale...

LEON

Ach! Tak chciałem choć raz uniknąć tych przykrych rozmów — jeden wieczór... Tu trzeba być aniołem, żeby się nie wściec!

MATKA

Dla ciebie to tylko przykra rozmowa, a dla mnie całe moje życie, którego ciężary...

LEON

Ach, dosyć, na Boga! Jeden jedyny wieczór w spokoju!!

Zagaduje

Myślę, że za rok, może za dziewięć miesięcy będę już profesorem we własnej szkole, którą mam zamiar założyć...

MATKA

I to tak bez doktoratu, bez docentury, a nade wszystko bez stosunków? Czy ty czasem nie przesadzasz, mój drogi?

LEON

Znowu mi mama chce odebrać odwagę, jak wtedy z tym odkryciem zasady logizacji12 każdej wiedzy, nie tylko podstaw matematyki. A teraz już x ludzi pisze o tym samym i zastosowuje moją metodę. A ileż faktów podobnych było w dzieciństwie!

MATKA

Ja wiem — ja psuję wszystko. A w zamian za to zniechęcanie do wszystkiego daję ci tylko marne utrzymanie. Ale cóż to może mieć dla ciebie za wartość?

LEON

Czy może mama woli, żebym został od razu alfonsem lub szpiegiem? To są zawody, które nie wymagają przygotowania i nie wyczerpują intelektualnie.

MATKA

A ty nie mówisz niepotrzebnie przykrych rzeczy? Czyż ty nie rozumiesz, że ja ci chcę otworzyć oczy na to, co jest? Czy ty pomyślałeś kiedy nad tym, czym będziesz, kiedy mnie nagle zabraknie?

LEON

Myślałem. I tylko jedna Zosia może mnie wstrzymać od samobójstwa w tym wypadku. Bo ty jednego tylko nie rozumiesz, że ja ciebie naprawdę kocham i że dotąd nie widziałem życia przed sobą bez ciebie. Nawet moje koncepcje...

MATKA

Zostaw na chwilę te twoje koncepcje. Tobie się zdaje, że ty masz uczucia — ty jesteś tylko sentymentalny. Ty na przypomnienie mojej możliwej śmierci widzisz jedną rzecz tylko: twoje samobójstwo, które nigdy zresztą nie nastąpi, bo właściwie jesteś tchórzem.

LEON

Jeśli tak jest, to twoja wina, że mnie na takiego wychowałaś.

MATKA

Byłeś tak słabowity... Ach, co ja mówię! Jak my w ogóle mówimy — przecież to jest wstrętne!

LEON

Otóż to, kręcimy się w kółko. Czy nie lepiej porzucić te rozmowy i brać życie takim, jakim jest?

MATKA

No tak — to znaczy wysysać tę nieszczęsną matkę, aż póki nie zdechnie jak spracowane bydlę. Ja wiem, ja wiem — to nazywasz tragizacją. Logizacja — tragizacja. Ty logizujesz wiedzę o przyszłości ludzkiej, ja tragizuję wiedzę i o mnie samej i o tobie.

LEON

I cóż zostaje po takiej rozmowie? Jedyny wniosek jest ten: żebym porzucił moją istotną pracę i zaczął zarabiać w zupełnie bezmyślny sposób.

MATKA

Ach, Leoneczku, czyż ty myślisz, że ja jestem taka naprawdę jak teraz, gdy z tobą mówię?

LEON
obejmując ją

Ja wiem, ja wiem wszystko — ja nie jestem taką świnią, za jaką mnie masz. I wszystko będzie jeszcze tak dobrze.

MATKA

Ja tylko jednej rzeczy chcę: żebyś ty nie łudził się co do siebie. Może nie pojmuję tej twojej pracy, ale nie wierzę w nią. Ty nie rozumiesz życia zupełnie. Ja cię przed nim osłaniam jak pancerz. I boję się, żebyś nie dożył tej chwili, w której poznasz, że całe twoje życie to ja i nikt, i nic więcej.

LEON

Czy ty myślisz, że ja tego nie wiem? Dlatego mówiłem o samobójstwie.

MATKA

Gdybyś to wiedział, to byś nie tylko nie mówił mi o tym samobójstwie — ty byś tego nie pomyślał.

LEON

Tak — i wtedy nie posłyszałbym od ciebie tej okropnej prawdy, że jestem tchórzem — o ile to w ogóle jest prawdą.

MATKA

Nie — ty wleziesz na jakiś szczyt, ty nawet możesz mieć pojedynek — żeby mnie tylko niepokoju nabawić — ale to jest nie to, nie to...

LEON

Ja wiem: ja nie mam odwagi zostać robotnikiem czy urzędnikiem na poczcie — o to chodzi. Oto są te nasze rozmowy — nawet nie są tragiczne w swej otwartości. Czy nie lepiej zawołać Zosię?

MATKA

Tak się boję, tak się strasznie boję, że ja ją będę musiała nienawidzieć.

LEON

Boję się czegoś innego — oto, że ty przestaniesz mnie do reszty uznawać, a nawet kochać, jak poznasz ją. Poza tym swoim lenistwem i bezwzględnością to jest cudowna istota. Zaraz ją sprowadzę.

Wychodzi MATKA
do siebie

Boże jedyny! Znowu to samo. Przysięgłam sobie, że nigdy mu już tego wszystkiego mówić nie będę — i nic: musiałam, musiałam... O męko straszliwa wymuszonych od wewnątrz czynów, przed którymi skręca się ze zgrozy cała ta nasza głupia, niby-ludzka powłoczka, nędzna maseczka na tym bydlęcym balu maskowym, którym jest życie społeczne, zaczynając od rewolucji francuskiej. On ma jednak rację, ten bydlak!

Wchodzi Dorota i nakrywa do stołu

Gdzież całe moje wychowanie, gdzie cała moja niby-arystokratyczna finezja? A jednak trzeba się skupić do ostatniej walki i być sobą na nowo.

Innym tonem

Moja Doroto, proszę mi dać mój czarny czepek.

Dorota podaje. Matka mizdrzy się do siebie przed lustrem na prawo. Dzwonek. Matka siada bezwładnie. Dorota idzie otworzyć. Wchodzi Zofia i Leon LEON

Mateczko, oto moja narzeczona, panna Zofia Plejtus — jedyna kobieta, którą bez dysonansu wewnętrznego możemy przyjąć do naszego domu.

Dorota nakrywa dalej MATKA

Do mojego domu.

Wstaje

Dobry wieczór pani.

Zofia chce ją pocałować w rękę

O, nie potrzeba; nasze stosunki ułożą się same — bez przymusu.

LEON

Moja matka lubi czasem okazać się gorszą niż jest. Niech pani na to nie zważa, panno Zofio. Od dziś będzie się pani stołować u nas wraz z ojcem pani.

Do Matki

Ojciec pani jest byłym stolarzem, tak samo jak mój ojciec.

MATKA

Leoneczku, twój ojciec był też śpiewakiem.

Do Zofii

Ponieważ pani ma zamiar stołować się u nas z całą rodziną, więc lepiej niech się pani dowie całej prawdy od razu.

LEON

Tylko nie zaczynajmy jakichś dramatów à la Ibsen13, z tak zwaną tragedią fachów i niedociągnięć do tych fachów. Raczej już niech będzie tragedia zimnych zup i wygotowanego z soków mięsa à la Strindberg14.

MATKA

Tak to obniżasz wartość wszystkiego. Tak samo postępujesz z Ibsenem i Strindbergiem jak ze mną. Cóż jest genialniejszego jak Sonata widm Augusta Strindberga? Ale mniejsza o to. Otóż, moja Zosiu — wszak mogę cię tak nazywać?

ZOFIA
nieśmiało

Jeszcze z panem Leonem jesteśmy na pan i pani. Zaręczyliśmy się przed pół godziną.

LEON
rozwiąźle

Głupstwo — cała wieczność jest przed nami. Zaczynamy się tiutuajować15 od tej chwili...

MATKA
do Leona

Nie bądź niesmaczny. Nie chodzi o formy.

Do Zofii

Czy wy się kochacie?

Pauza. Dorota wychodzi cicho

Nie? — a więc to jest to samo co w stosunku do mnie. On: mnie nie kocha — on nie kocha nikogo. On tylko mówi, że jest przywiązany do swoich idei, ale i to nie jest pewne.

ZOFIA

A czy pani go kocha?

Pauza ciężka MATKA
głucho

Nie wiem. Wiem jedno, że gdyby umarł, nie mogłabym...

LEON

Po co te wielkie słowa i wielkie problemy? Burza w kuble z pomyjami.

MATKA

Jesteś ordynarny. Jak się nie wstydzisz przy pani?

LEON

Ach — nudzi mnie już to wszystko. Są rzeczy stokroć ważniejsze od tego, czy się kochamy, czy nie. Życie można tworzyć, nie rozstrzygając tych pozornie wielkich małomieszczańskich sprawek...

Siadają wszyscy MATKA

A jednak materialnie...

LEON

Czy nie moglibyśmy pozostać w sferze czysto psychicznej jedynie?

MATKA

Nie, nie — to się wszystko splata w jedną całość. Zimna zupa i zamiatanie pokoju — teraz mam służącą, ale moje oczy...

LEON
zrywając się

Boże, Boże! Ja chyba oszaleję!

MATKA

Chyba — to bardzo charakterystyczne.

ZOFIA
wstaje i kładzie Leonowi rękę na głowie

Uspokój się, Leonku.

Leon flaczeje i siada. Zofia siada również LEON

Tak — doszliśmy do tego, że nie wiemy już, czy się kochamy, czy nie, jakkolwiek żyć byśmy bez siebie nie mogli. Czyż jest coś gorszego? A ja powiem wam otwarcie: ona mówi, że ja jestem wampirem — teraz przybył nam drugi wampir — Zosia, i trzeci — jej ojciec; dawajcie więcej wampirów, które są potrzebne, abym istniał ja, bo ja usprawiedliwiam wasze istnienie.

ZOFIA

A tego to już nie rozumiem. Nie gniewaj się, Leonku.

MATKA

To potworne, co on mówi!

LEON

Wcale nie. Ja jeden wpadłem na genialny pomysł. Wy nie wiecie. — Mogłem być artystą w trzech rodzajach sztuk: grałem, malowałem i pisałem. Mogłem być także zwykłym realistycznym rzemieślnikiem w tychże samych fachach: realistycznym malarzyną, kopistą niedościgłej natury, modnym wyszukiwaczem nowych dreszczów uczuciowych dla histerycznych kobiet w muzyce i literatem — to jest takim panem, który wszystko opisać potrafi, i mogłem mieć pieniądze. Mogłem być i prawdziwym artystą w sztukach tych, to znaczy tym, który stwarza koncepcje formalne, nawet za cenę deformacji. Mogłem być uznany lub nie — to inna kwestia — ale mogłem też być blagierem spekulującym na upadku sztuki w ogóle, szakalem wylizującym resztki z cudzych półmisków, i przy pomocy tego zrobiłbym już pieniądze na pewno — nie chciałem! Moja ambicja sięga dalej niż to wszystko.

MATKA

Zawsze byłeś dyletantem, a dyletant nie może mieć prawdziwej ambicji.

LEON

Myli się mama; dziś być dyletantem to znaczy czasem więcej — czasem, mówię — niż być specjalistą, chodzącym w kieracie z klapami na oczach. Już w sztuce są dziś specjaliści, nie tylko w nauce — ale geniusza tej miary co Leonardo da Vinci nie ma i być nie może. Jest w tym wszystkim wina rozrostu wszystkich tych sfer, niemożności ogarnięcia całości. Ale oprócz tego sama siła indywidualności jako takiej przygasła, a nie tylko zdaje się nam to na tle dzisiejszego rozwoju społeczeństwa. I wiecie, gdzie można być jeszcze dobrym dyletantem? — w historii i wnioskach, które z niej wyciągnąć się dadzą na przyszłość. Powiecie, że

1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:

Darmowe książki «Matka - Stanisław Ignacy Witkiewicz (Witkacy) (wypożyczalnia książek .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz