Darmowe ebooki » Dramat szekspirowski » Poskromienie złośnicy - William Shakespeare (Szekspir) (czytelnia online za darmo .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Poskromienie złośnicy - William Shakespeare (Szekspir) (czytelnia online za darmo .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 William Shakespeare (Szekspir)



1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:
Czy wszystkie kuchciki w niedzielnych szatach? Czy szklanki wymyte wewnątrz, a kociołki wyszorowane z zewnątrz? Czy obrus na stole? Czy wszystko w porządku? CURTIS

Wszystko gotowe. Więc proszę cię, co za nowiny?

GRUMIO

Naprzód więc trzeba ci wiedzieć, że koń mój zmordowany, że pan mój i moja pani spadli.

CURTIS

Jak?

GRUMIO

Z siodeł w błoto. Długa o tym powieść.

CURTIS

Opowiedz wszystko, dobry Grumio.

GRUMIO

Nadstaw ucha.

CURTIS

Słucham.

GRUMIO

Trzymaj. Uderza go.

CURTIS

To się nazywa czuć powieść, a nie słuchać powieści.

GRUMIO

Dlatego też nazywa się czułą powieścią. Kułak ten był tylko ostrzeżeniem, żebyś słuchał uważnie. Więc zaczynam: imprimis57, zjechaliśmy ze strasznej góry, mój pan jechał za moją panią —

CURTIS

Na jednym koniu?

GRUMIO

Co przez to rozumiesz?

CURTIS

No, konia.

GRUMIO

Więc sam opowiadaj historię. Gdybyś mi nie był przerwał, usłyszałbyś, jak się jej koń powalił, jak ona powaliła się pod konia; usłyszałbyś, w jakiej kałuży, jak się zabłociła; jak ją pod koniem zostawił, a mnie zaczął kijami okładać za to, że się koń jej potknął; jak ona brodziła po błocku, żeby go ode mnie odciągnąć; jak on klął; jak ona prosiła, ona, co nie prosiła nikogo nigdy przedtem; jak ja wrzeszczałem; jak uciekły konie; jak się zerwały jej cugle; jak straciłem moje podogonie, i wiele innych rzeczy godnych pamięci, które teraz umrą w zapomnieniu, a ty wrócisz bez znajomości świata do grobu.

CURTIS

Wedle takiego rachunku, większy z niego złośnik, jak z niej złośnica.

GRUMIO

Bądź tego pewny; jak zresztą sam się przekonasz, gdy przybędzie do domu, i ty, i najdumniejszy z was wszystkich. Ale co o tym gadać? Zawołaj Nataniela, Józefa, Mikołaja, Filipa, Waltera, Cukrołyka i resztę. Niech włosy gładko uczeszą, swoje niebieskie kurtki wyczyszczą, jednobarwne dobiorą podwiązki; niech się kłaniają lewą nogą, a niech się strzegą dotknąć włosienia pańskiej szkapy ogona, nie pocałowawszy przód własnej ręki. Czy wszyscy gotowi?

CURTIS

Wszyscy.

GRUMIO

Przywołaj ich.

CURTIS

Hej! czy słyszycie? Macie wyjść na spotkanie pana, aby pani przystojność okazać.

GRUMIO

Co mówisz o przystojności? Ma ona dosyć swojej własnej.

CURTIS

Kto tego nie wie?

GRUMIO

Ty zdajesz się nie wiedzieć, skoro wołasz na kolegów, żeby jej przystojność okazać.

CURTIS

Wołam ich, aby jej kredyt pomnożyć.

GRUMIO

Nie myśli nic od nich pożyczać!

Wchodzą Słudzy. NATANIEL

Witamy z powrotem, Grumio.

FILIP

Jakże zdrowie, Grumio?

JÓZEF

Co tam, Grumio?

MIKOŁAJ

Kolego Grumio!

NATANIEL

Jakże zdrowie, staruszku?

GRUMIO

Witam cię; — a u ciebie jakie zdrowie? A u ciebie, co tam, kolego? I na tym kończę pozdrowienia. Teraz, moje zuchy, czy wszystko gotowe? Czy wszystko wyczyszczone?

NATANIEL

Wszystko gotowe. A pan, jak daleko?

GRUMIO

Tylko co go nie widać; w tej chwili może zsiada z konia. Nie bądźcie więc — do stu katów! Cicho! Słyszę głos mojego pana.

Wchodzą: Petruchio i Katarzyna. PETRUCHIO
Gdzie te hultaje? Nikogo przed drzwiami, 
By trzymać strzemię i odebrać konie! 
Gdzie jest Nataniel, Grzegorz, gdzie jest Filip? 
  WSZYSCY
Tu, panie! tu, panie, tu, tu, panie! 
  PETRUCHIO
Tu, tu, tu, panie, tu, panie, tu, panie! 
Zakute pałki, gbury, masztalerze! 
Żadnej pilności, względów, ni usługi! 
Gdzie łotr, którego naprzód tu wysłałem? 
  GRUMIO
Tu jestem, panie, tak głupi jak wcześniej. 
  PETRUCHIO
Przeklęty chamie, pociągowa szkapo, 
Czy nie kazałem, byś mnie w parku czekał, 
I przyprowadził tych wszystkich hultajów? 
  GRUMIO
Krawiec nie skończył kurtki Nataniela, 
Trzewikom Ralfa brak było obcasów, 
Piotr nie miał sadzy uczernić kapelusz, 
A pochwy nie miał Waltera kordelas; 
Grzegorz był tylko i Adam w liberii, 
Resztę znalazłem jak dziadów w łachmanach, 
Lecz jak są, wyszli powitać cię, panie. 
  PETRUCHIO
Ruszajcie, łotry, zastawcie wieczerzę! 
Kilku Służących wychodzi. 
śpiewa 
„Ach, gdzie dawne moje życie!” 
Gdzie są — siądź, Kasiu; nie bądź takim mrukiem. 
Uf! jakże jestem zmęczony podróżą! 
Wchodzą Słudzy z wieczerzą. 
Kasiu, powtarzam, nie bądź takim mrukiem. 
Ściągnij mi buty, urwiszu, a śpiesz się. 
śpiewa 
„Ksiądz Bernardyn w pewnem mieście 
Od klasztoru szedł po kweście” — 
Łotrze przeklęty, chcesz mi nogę skręcić? 
Uderza go. 
Masz coś zarobił; ściągnij drugi lepiej! 
Rozjaśnij czoło, Kasiu. — Hej tam, wody! 
Gdzie mój bonończyk, Troil? Ruszaj zaraz, 
Zaproś kuzyna mego, Ferdynanda. 
Wychodzi Służący. 
Musisz go, Kasiu, poznać, pocałować. 
Gdzie me pantofle? doczekam się wody? 
Przynoszą mu miednicę. 
Umyj się, Kasiu, i witaj w mym domu! 
Służący upuszcza dzbanek. 
A ty nicponiu! to tak znasz ty służbę? 
Uderza go. 
  KATARZYNA
O, bądź cierpliwy! Zrobił to niechcący. 
  PETRUCHIO
Przeklęty bękart i łotr długouchy! 
No siadaj, Kasiu! wiem, że masz apetyt. 
Siadają. 
Chcesz ty, czy ja mam odmówić modlitwę? 
Co na półmisku? 
  1 SŁUŻĄCY
Baranina, panie. 
  PETRUCHIO
Kto ją tu przyniósł?  
  1 SŁUŻĄCY
Ja, panie. 
  PETRUCHIO
Spalona, 
Jak wszystkie wasze potrawy spalone. 
A psy przeklęte! Gdzie ten nicpoń kucharz? 
Jak śmiecie, łotry, służyć baraniną, 
Wiedząc od dawna, że jej znieść nie mogę? 
Zbierzcie półmiski i szklanki, i wszystko! 
Zrzuca całe nakrycie ze stołu. 
Nieokrzesane i głupie gawrony! 
Co, wy mruczycie? Ja was tu nauczę!  
  KATARZYNA
Proszę cię, mężu, nie bądź tak gwałtowny! 
Pieczeń jest dobra, byleś chciał skosztować. 
  PETRUCHIO
Nie, Kasiu, pieczeń sucha jak podeszwa, 
A suchych mięsiw doktor mi zabronił, 
Bo rodzą gniewy i budzą zły humor; 
Już popędliwi jesteśmy z natury, 
Lepiej więc będzie dla obojga pościć, 
Niźli się żywić mięsem przypieczonym. 
Cierpliwość! Jutro lepszy będzie obiad. 
Na dzisiaj, Kasiu, pośćmy dla kompanii. 
Teraz twój ślubny pokażę ci pokój. 
 
Wychodzą: Petruchio, Katarzyna i Curtis. NATANIEL
Czy podobnego widziałeś co, Piotrze?  
  PIOTR
On ją zabija własnym jej humorem.  
 
Wchodzi Curtis. GRUMIO
Gdzie pan?  
  CURTIS
W pokoju pani, gdzie jej teraz 
Prawiąc kazanie o wstrzemięźliwości, 
Klnie, wrzeszczy, tupie tak, że biedna dusza 
Nie wie, co mówić, na której stać nodze; 
Siedzi jak człowiek ze snu rozbudzony. 
Ale zmykajmy, bo widzę, pan wraca. 
Wychodzą. 
 
Wchodzi Petruchio. PETRUCHIO
Zacząłem moje rządy politycznie, 
I myślę, że je szczęśliwie zakończę. 
Sokół mój teraz pusty ma żołądek, 
Głodzić go będę, póki nie unoszę, 
Inaczej, nigdy nie zwiąże wabika. 
Mam drugi sposób ułożyć maiża58, 
By słuchał głosu swego sokolnika: 
Jak dzikie konie, morzyć bezsennością, 
Kiedy uparte srożą się i dziobią; 
Nic dziś nie jadła i nic jeść nie będzie, 
I spać nie będzie, jak dzisiaj nie spała, 
Bo jak w potrawach znalazłem przywary, 
Tak je wynajdę i w posłaniu łóżka: 
Tu więc materac, tam rzucę poduszkę, 
W jeden kąt kołdrę, w drugi prześcieradło; 
A naturalnie, harmider ten cały 
Jest troskliwości o nią tylko skutkiem: 
I koniec końców, nie przymruży oka. 
Jeśli przypadkiem znużona zadrzemie, 
Musi na moje obudzić się wrzaski. 
Tak się miłością zabijają żony, 
Tak ja szalony upór jej zwyciężę: 
O lepszym środku na złośnice wiecie? 
Raczcie w gazetach rozgłosić po świecie. 
Wychodzi. 
  SCENA II
Padwa. — Przed domem Baptysty.
Tranio i Hortensjo TRANIO
Powiedz mi szczerze, Licjo, czy też Bianka 
Może przenosić kogo nad Lucentia? 
Wyznaję, tkliwym strzela na mnie okiem. 
  HORTENSJO
Abyś uwierzył lepiej memu słowu 
Jego prelekcjom z boku się przysłuchaj. 
 
Odchodzą na stronę. — Wchodzą: Bianka i Lucentio. LUCENTIO
Czyli korzystasz, pani, z twoich czytań? 
  BIANKA
Ty najpierw powiedz, mistrzu, co sam czytasz? 
  LUCENTIO
Czytam kochania sztukę, której uczę.  
  BIANKA
Bogdajeś mistrzem w sztuce twojej został!  
  LUCENTIO
Póki ty jesteś duszy mej mistrzynią. 
Wychodzą. 
  HORTENSJO
Podwójnym widzę maszerują krokiem. 
Czy jeszcze teraz gotów jesteś przysiąc, 
Że twoja Bianka nikogo na świecie 
Nie kocha czulej jak swego Lucentia? 
  TRANIO
O przeniewierczy ty rodzie niewieści! 
Wyznam ci, Licjo, bardzo mnie to dziwi. 
  HORTENSJO
Czas wyznać prawdę; ja nie jestem Licjo, 
Nie jestem skrzypkiem, którego mam minę; 
Gardziłbym sobą, gdybym chwilę dłużej 
Wzdychał przebrany do takiej kobiety, 
Co się nie waha porzucić szlachcica, 
By wziąć za bożka takiego wałkonia. 
Wiedz, panie, że się nazywam Hortensjo. 
  TRANIO
Signor Hortensjo, słyszałem ja nieraz 
O twych dla Bianki czułych sentymentach; 
Gdym jej na własne oczy widział lekkość, 
Za twym przykładem, jeśli mi pozwolisz, 
Miłości Bianki zrzekam się na zawsze. 
  HORTENSJO
Signor Lucentio, patrz, jak się całują! 
Ściśnij tę rękę! przed niebem przysięgam, 
Że więcej słowa miłości nie powiem 
Do tej istoty miłości niegodnej, 
Którą tak długo w sercu mym chowałem. 
  TRANIO
I ja przysięgam, że choćby błagała, 
Nigdy za moją nie wezmę jej żonę. 
Patrz! patrz! bezwstydna, patrz, jak się z nią pieści! 
  HORTENSJO
Z wszystkich kochanków bogdaj on jej został! 
Co do mnie, aby przysięgi nie złamać, 
Nim trzy dni miną do ołtarza wiodę 
Bogatą wdowę, która mnie kochała 
Tak długo, jak ja kochałem, szalony, 
Tę zalotnicę. Bądź mi zdrów, Lucentio. 
Nie piękna buzia, ale czułe serce 
Miłość mą zyska. Idę, a bądź pewny, 
Że mej przysiędze wierny pozostanę. 
 
Wychodzi Hortensjo. — Zbliżają się Lucentio i Bianka. TRANIO
Piękna panienko, niech ci niebo ześle 
Błogosławieństwo szczęśliwych kochanków! 
Aniołku, gdym cię na uczynku złapał, 
Razem z Hortensjem wyrzekam się ciebie. 
  BIANKA
Czy to są żarty, Tranio, czy to prawda?  
  TRANIO
Prawda.  
  LUCENTIO
Więc Licja pozbyłem się wreszcie. 
  TRANIO
Na zemstę, ciepłą śpieszy pojąć wdówkę; 
Dzień mu wystarczy na ślub i zaloty.  
  BIANKA
Więc szczęść mu Boże!  
  TRANIO
Wnet on ją ugłaska. 
  BIANKA
Jak sam powiada.  
  TRANIO
O, wierzaj mi, pani, 
Kształcił się w dobrej szkole ugłaskania. 
  BIANKA
Gdzież to podobna znajduje się szkoła?  
  TRANIO
W szkole tej, pani, mistrzem jest Petruchio; 
Wykłada uczniom sposobów trzydzieści, 
Jak kiełzać59 humor i język niewieści. 
 
Wbiega Biondello. BIONDELLO
O, panie, panie! tak długom czatował, 
Żem jak pies zbity; lecz ujrzałem w końcu, 
Jak schodził z góry uczciwiec staruszek, 
Jakbym na urząd sam go obstalował. 
  TRANIO
Co to za człowiek?  
  BIONDELLO
Kupiec albo pedant60, 
Jedno lub drugie; w poważnej sukmanie, 
A w każdym ruchu ojciec żywiuteńki.  
  LUCENTIO
Co chcesz z nim zrobić?  
  TRANIO
Jeśli łatwowierny, 
Za czystą prawdę powieść moją weźmie, 
Chętnie Vincentia podejmie się roli, 
I jak prawdziwy Vincentio potwierdzi 
Wszystkie zapisy Baptyście Minoli. 
Idź z ukochaną, a nas zostaw samych. 
 
Wychodzą: Lucentio i Bianka. — Wchodzi Pedant. PEDANT
Bóg z tobą, panie!  
  TRANIO
I z tobą! witamy! 
Czy idziesz dalej, czyś stanął u kresu?  
  PEDANT
Jestem u kresu na jakie dni dziesięć, 
A potem dalej, do Rzymu, a potem, 
Przy bożej łasce, idę do Trypoli.  
  TRANIO
A skądże rodem?  
  PEDANT
Jestem Mantuańczyk. 
  TRANIO
Co? Mantuańczyk? Uchowaj cię, Panie! 
Czy życiem gardzisz, żeś do Padwy przyszedł? 
  PEDANT
Życiem? Co mówisz? To nie są przelewki. 
  TRANIO
Gardłem ma płacić każdy Mantuańczyk, 
Który się waży w Padwie stanąć nogą. 
Nie znasz powodu? Na wasze okręty 
W Wenecji książę położył embargo,  
A przez nienawiść do waszego księcia 
Krwawy ten wyrok publicznie ogłosił. 
Gdybyś godzinę prędzej był tu przyszedł, 
Byłbyś to słyszał sam na własne uszy. 
  PEDANT
Tym gorsze, panie, moje położenie, 
Że mam z Florencji ważne z sobą weksle, 
Które koniecznie tu mam prezentować. 
  TRANIO
Ja ci przez grzeczność oddam tę usługę, 
W dodatku dobrą pomogę ci radą. 
Powiedz mi, proszę, czyś był kiedy w Pizie?  
  PEDANT
Jakie sto razy zwiedzałem to miasto, 
Obywateli swych słynne powagą. 
  TRANIO
Czyli nie znałeś tam czasem Vincentia?  
  PEDANT
Nie, sam go nie znam, lecz znam jego imię, 
Jak największego w mieście tym bogacza. 
  TRANIO
Jest to mój ojciec, żeby wyznać prawdę, 
Jest między wami pewne podobieństwo. 
  BIONDELLO
na stronie 
Jak między jabłkiem a między ostrygą. 
  TRANIO
Żeby kosztowne twe ratować życie, 
Chcę ci dopomóc, dla jego miłości; 
Uważaj tylko, co za traf
1 ... 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13
Idź do strony:

Darmowe książki «Poskromienie złośnicy - William Shakespeare (Szekspir) (czytelnia online za darmo .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz