Darmowe ebooki » Dramat szekspirowski » Romeo i Julia - William Shakespeare (Szekspir) (jak czytać książki w internecie TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Romeo i Julia - William Shakespeare (Szekspir) (jak czytać książki w internecie TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 William Shakespeare (Szekspir)



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 15
Idź do strony:
rozumieć, bobyśmy byli zdziercami. SAMSON

Ale będziemy darli koty, jak z nami zadrą.

GRZEGORZ

Kto zechce zadrzeć z nami, będzie musiał zadrżeć.

SAMSON

Mam zwyczaj drapać zaraz, jak mię kto rozrucha.

GRZEGORZ

Tak, ale nie zaraz zwykłeś się dać rozruchać.

SAMSON

Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą bardzo łatwo.

GRZEGORZ

Rozruchać się tyle znaczy co ruszyć się z miejsca; być walecznym jest to stać nieporuszenie: pojmuję więc, że skutkiem rozruchania się twego będzie - drapnięcie.

SAMSON

Te psy z domu Montekich rozruchać mię mogą tylko do stania na miejscu. Będę jak mur dla każdego mężczyzny i każdej kobiety z tego domu.

GRZEGORZ

To właśnie pokazuje twoją słabą stronę; mur dla nikogo niestraszny i tylko słabi go się trzymają.

SAMSON

Prawda, dlatego to kobiety, jako najsłabsze, tulą się zawsze do muru. Ja też odtrącę od muru ludzi Montekich, a kobiety Montekich przyprę do muru.

GRZEGORZ

Spór jest tylko między naszymi panami i między nami, ich ludźmi.

SAMSON

Mniejsza mi o to, będę nieubłagany. Pobiwszy ludzi, wywrę wściekłość na kobietach: rzeź między nimi sprawię.

GRZEGORZ

Rzeź kobiet chcesz przedsiębrać?

SAMSON

Nie inaczej: wtłoczę miecz w każdą po kolei. Wiadomo, że się do lwów liczę.

GRZEGORZ

Tym lepiej, że się liczysz do zwierząt; bo gdybyś się liczył do ryb, to byłbyś pewnie sztokfiszem3. Weź no się za instrument4, bo oto nadchodzi dwóch domowników Montekiego.

Wchodzą Abraham i Baltazar5. SAMSON

Mój giwer6 już dobyty: zaczep ich, ja stanę z tyłu.

GRZEGORZ

Gwoli drapania?

SAMSON

Nie bój się.

GRZEGORZ

Ja bym się miał bać z twojej przyczyny!

SAMSON

Miejmy prawo za sobą, niech oni zaczną.

GRZEGORZ

Marsa im nastawię7 przechodząc; niech go sobie, jak chcą, tłumaczą.

SAMSON

Nie jak chcą, ale jak śmią. Ja im gębę wykrzywię; hańba im, jeśli to ścierpią.

ABRAHAM

Skrzywiłeś się na nas, mości panie?

SAMSON

Nie inaczej, skrzywiłem się.

ABRAHAM

Czy na nas się skrzywiłeś, mości panie?

SAMSON
do Grzegorza

Będziemy–ż mieli prawo za sobą, jak powiem: tak jest?

GRZEGORZ

Nie.

SAMSON

Nie, mości panie; nie skrzywiłem się na was, tylko skrzywiłem się tak sobie.

GRZEGORZ
do Abrahama

Zaczepki waść szukasz?

ABRAHAM

Zaczepki? nie.

SAMSON

Jeżeli jej szukasz, to jestem na waścine usługi. Mój pan tak dobry jak i wasz.

ABRAHAM

Nie lepszy.

SAMSON

Niech i tak będzie.

Benwolio ukazuje się w głębi. GRZEGORZ
na stronie do Samsona

Powiedz: lepszy. Oto nadchodzi jeden z krewnych mego pana.

SAMSON

Nie inaczej; lepszy.

ABRAHAM

Kłamiesz.

SAMSON

Dobądźcie mieczów, jeśli macie serca. Grzegorzu, pamiętaj o swoim pchnięciu.

BENWOLIO

Odstąpcie, głupcy; schowajcie miecze do pochew. Sami nie wiecie, co robicie.

Rozdziela ich swoim mieczem.
Wchodzi Tybalt. TYBALT
Cóż to? krzyżujesz oręż z parobkami? 
Do mnie, Benwolio! pilnuj swego życia. 
  BENWOLIO
Przywracam tylko pokój. Włóż miecz nazad 
Albo wraz ze mną rozdziel nim tych ludzi. 
  TYBALT
Z gołym orężem pokój? Nienawidzę 
Tego wyrazu, tak jak nienawidzę 
Szatana, wszystkich Montekich i ciebie. 
Broń się, nikczemny tchórzu. 
 
Walczą. Nadchodzi kilku przyjaciół obu partii i mieszają się do zwady; wkrótce potem wchodzą mieszczanie z pałkami. PIERWSZY OBYWATEL
Hola! berdyszów! pałek!8 Dalej po nich! 
Precz z Montekimi, precz z Kapuletami! 
 
Wchodzą Kapulet i Pani Kapulet9 KAPULET
Co za hałas? Podajcie mi długi 
Mój miecz! hej! 
  PANI KAPULET
Raczej kulę; co ci z miecza? 
  KAPULET
Miecz, mówię! Stary Monteki nadchodzi. 
I szydnie10 swoją klingą mi urąga. 
 
Wchodzą Monteki i Pani Monteki. MONTEKI
Ha! nędzny Kapulecie! 
 
do żony
Puść mnie, pani. 
  PANI MONTEKI
Nie puszczę cię na krok, gdy wróg przed tobą. 
 
Wchodzi Książę z orszakiem. KSIĄŻĘ
Zapamiętali niesforni poddani, 
Bezcześciciele bratniej stali! Cóż to, 
Czy nie słyszycie? Ludzie czy zwierzęta, 
Co wściekłych swoich gniewów żar gasicie 
W własnych żył swoich źródle purpurowym; 
Pod karą tortur wypuśćcie natychmiast 
Z dłoni skrwawionych tę broń buntowniczą 
I posłuchajcie tego, co niniejszym 
Wasz rozjątrzony książę postanawia. 
Domowe starcia, z marnych słów zrodzone 
Przez was, Monteki oraz Kapulecie, 
Trzykroć już spokój miasta zakłóciły, 
Tak że poważni wiekiem i zasługą 
Obywatele werońscy musieli 
Porzucić swoje wygodne przybory 
I w stare dłonie stare ująć miecze, 
By zardzewiałym ostrzem zardzewiałe 
Niechęci wasze przecinać. Jeżeli 
Wzniecicie kiedyś waśń podobną, 
Zamęt pokoju opłacicie życiem. 
A teraz wszyscy ustąpcie niezwłocznie. 
Ty, Kapulecie, pójdziesz ze mną razem; 
Ty zaś, Monteki, przyjdziesz po południu 
Na ratusz, gdzie ci dokładnie w tym względzie 
Dalsza ma wola oznajmiona będzie. 
Jeszcze raz wzywam wszystkich tu obecnych 
Pod karą śmierci, aby się rozeszli. 
 
Książę z orszakiem wychodzi. Podobnież Kapulet, Pani Kapulet, Tybalt, obywatele i słudzy. MONTEKI
Kto wszczął tę nową zwadę? Mów, synowcze, 
Był żeś tu wtedy, gdy się to zaczęło? 
  BENWOLIO
Nieprzyjaciela naszego pachołcy 
I wasi już się bili, kiedym nadszedł; 
Dobyłem broni, aby ich rozdzielić: 
Wtem wpadł szalony Tybalt z gołym mieczem, 
I harde zionąc mi w uszy wyzwanie, 
Jął się wywijać nim i siec powietrze, 
Które świszczało tylko szydząc z marnych 
Jego zamachów. Gdyśmy tak ze sobą 
Cięcia i pchnięcia zamieniali, zbiegł się 
Większy tłum ludzi; z obu stron walczono, 
Aż książę nadszedł i rozdzielił wszystkich. 
  PANI MONTEKI
Lecz gdzież Romeo? Widział żeś go dzisiaj? 
Jakże się cieszę, że nie był w tym starciu. 
  BENWOLIO
Godziną pierwej, nim wspaniałe słońce 
W złotych się oknach wschodu ukazało, 
Troski wygnały mię z dala od domu 
W sykomorowy11 ów gaj, co się ciągnie 
Ku południowi od naszego miasta. 
Tam, już tak rano, syn wasz się przechadzał. 
Ledwiem go ujrzał, pobiegłem ku niemu; 
Lecz on, spostrzegłszy mię, skrył się natychmiast 
I w najciemniejszej ukrył się gęstwinie. 
Pociąg ten jego do odosobnienia 
Mierząc mym własnym (serce nasze bowiem 
Jest najczynniejsze, kiedyśmy samotni), 
Nie przeszkadzałem mu w jego dumaniach 
I w inną stronę się udałem, chętnie 
Stroniąc od tego, co rad mnie unikał. 
  MONTEKI
Nieraz o świcie już go tam widziano 
Łzami poranną mnożącego rosę, 
A chmury — swego oblicza chmurami, 
Aliści ledwo na najdalszym wschodzie 
Wesołe słońce sprzed łoża Aurory12 
Zaczęło ściągać cienistą kotarę, 
On, uciekając od widoku światła, 
Co tchu zamykał się w swoim pokoju; 
Zasłaniał okna przed jasnym dnia blaskiem 
I sztuczną sobie ciemnicę utwarzał. 
W czarne bezdroża dusza jego zajdzie, 
Jeśli się na to lekarstwo nie znajdzie. 
  BENWOLIO
Szanowny stryju, znasz–że powód tego? 
  MONTEKI
Nie znam i z niego wydobyć nie mogę. 
  BENWOLIO
Wybadywał żeś go jakim sposobem? 
  MONTEKI
Wybadywałem i sam, i przez drugich, 
Lecz on jedyny powiernik swych smutków. 
Tak im jest wierny, tak zamknięty w sobie, 
Od otwartości wszelkiej tak daleki 
Jak pączek kwiatu, co go robak gryzie, 
Nim światu wonny swój kielich roztoczył 
I pełność swoją rozwinął przed słońcem. 
Gdybyśmy mogli dojść tych trosk zarodka, 
Nie zbrakłoby nam zaradczego środka. 
 
Romeo ukazuje się w głębi. BENWOLIO
Oto nadchodzi. Odstąpcie na stronę; 
Wyrwę mu z piersi cierpienia tajone. 
  MONTEKI
Obyś w tej sprawie, co nam serce rani, 
Mógł być szczęśliwszym od nas! Pójdźmy, pani. 
 
Wychodzą Monteki i Pani Monteki. BENWOLIO
Dzień dobry, bracie. 
  ROMEO
Jeszcze–ż nie południe? 
  BENWOLIO
Dziewiąta biła dopiero. 
  ROMEO
Jak nudnie 
Wloką się chwile. Moi–ż to rodzice 
Tak spiesznie w tamtą zboczyli ulicę? 
  BENWOLIO
Tak jest. Lecz cóż tak chwile twoje dłuży? 
  ROMEO
Nieposiadanie tego, co je skraca. 
  BENWOLIO
Miłość więc? 
  ROMEO
Brak jej. 
  BENWOLIO
Jak to? brak miłości? 
  ROMEO
Brak jej tam, skąd bym pragnął wzajemności. 
  BENWOLIO
Niestety! Czemuż, zdając się niebianką, 
Miłość jest w gruncie tak srogą tyranką? 
  ROMEO
Niestety! Czemuż, z zasłoną na skroni, 
Miłość na oślep zawsze cel swój goni! 
Gdzież dziś jeść będziem? Ach! Był tu podobno 
Jakiś spór? Nie mów mi o nim, wiem wszystko. 
W grze tu nienawiść wielka, lecz i miłość. 
O! wy sprzeczności niepojęte dziwa! 
Szorstka miłości! nienawiści tkliwa! 
Coś narodzone z niczego! Pieszczoto 
Odpychająca! Poważna pustoto! 
Szpetny chaosie wdzięków! Ciężki puchu! 
Jasna mgło! Zimny żarze! Martwy ruchu! 
Śnie bez snu! Taką to w sobie zawiłość, 
Taką niełączność łączy moja miłość. 
Czy się nie śmiejesz? 
  BENWOLIO
Nie, płakałbym raczej. 
  ROMEO
Nad czym, poczciwa duszo? 
  BENWOLIO
Nad uciskiem, 
Poczciwej duszy twojej. 
  ROMEO
A więc strzała   
Miłości nawet przez odbitkę działa? 
Dość mi już ciężył mój smutek, ty jego 
Brzemię powiększasz przewyżką twojego; 
Współczucie twoje nad moim cierpieniem 
Nie ulgą, ale nowym jest kamieniem 
Dla mego serca. Miłość, przyjacielu, 
To dym, co z parą westchnień się unosi; 
To żar, co w oku szczęśliwego płonie; 
Morze łez, w którym nieszczęśliwy tonie. 
Czymże jest więcej? Istnym amalgamem13, 
Żółcią trawiącą i zbawczym balsamem. 
Bądź zdrów. 
 
chce odejść BENWOLIO
Zaczekaj! krzywdę byś mi sprawił,   
Gdybyś mą przyjaźń z kwitkiem tak zostawił. 
  ROMEO
Ach! ja nie jestem tu, nie jestem sobą; 
To nie Romeo, co rozmawia z tobą. 
  BENWOLIO
Kogóż to kochasz? mów! 
  ROMEO
Przestań mię dręczyć. 
Mam–że wraz jęczyć14 i mówić? 
  BENWOLIO
Nie jęczyć, 
Tylko mi klucz dać do tego problemu, 
Kogóż to kochasz? Powiedz. 
  ROMEO
Każ choremu 
Pisać testament: będzie–ż to wezwanie 
Dobre dla tego, kto jest w tak złym stanie? 
A więc, kobietę kocham. 
  BENWOLIO
Celniem mierzył, 
Gdym to pomyślał, nimeś mi powierzył. 
  ROMEO
Biegle celujesz. I ta, którą kocham, 
Jest piękna. 
  BENWOLIO
W piękny cel trafić najłatwiej. 
  ROMEO
A właśnieś chybił. Niczym tu kołczany 
Kupida15; ona ma naturę Diany16; 
Pod twardą zbroją wstydliwości swojej 
Grotów miłości wcale się nie boi; 
Szydzi z nawału zaklęć oblężniczych; 
Odpiera szturmy spojrzeń napastniczych; 
Nawet jej złota wszechwładztwo nie zjedna. 
Bogata w wdzięki, w tym jedynie biedna, 
Że kiedy umrze, do grobu z nią zstąpi 
Całe bogactwo, którego tak skąpi. 
  BENWOLIO
Wiecznie–ż chce sama zostać z swym bogactwem? 
  ROMEO
Tak jest; i skąpstwo to jest marnotrawstwem, 
Bo piękność, którą własna srogość strawia, 
Całą potomność piękności pozbawia. 
Zbyt ona piękna, zbyt mądra zarazem; 
Zbyt mądrze piękna: stąd istnym jest głazem. 
Przysięgła nigdy nie kochać i dzięki 
Temu skazanym - wieczne cierpieć męki. 
  BENWOLIO
Jest na to rada: przestań myśleć o niej. 
  ROMEO
Doradź–że także, jakim bym sposobem 
Mógł przestać myśleć. 
  BENWOLIO
Dając oczom wolność 
Rozpatrywania się w innych pięknościach. 
  ROMEO
To byłby tylko sposób przywołania 
Jej cudnych wdzięków tym żywiej na pamięć. 
Maska kryjąca lica pięknej damy17, 
Choć czarna, nęci nas, bo przeczuwamy 
Pod nią zbiór ponęt; ten, co wzrok postradał, 
Zapomni–ż kiedy, jaki skarb posiadał? 
Pokaż mi jaki ideał dziewczęcy, 
Będzie–ż on dla mnie w istocie czym więcej 
Jak przypomnieniem, że jest piękność inna, 
Przed którą ta by uklęknąć powinna? 
Bądź zdrów, niewczesną podajesz mi radę. 
  BENWOLIO
Najpraktyczniejszą — życie w zastaw kładę. 
 
Wychodzą. SCENA DRUGA
Ulica. Wchodzą Kapulet i Parys, za nimi Służący. KAPULET
Podobną jak mnie karą zagrożono 
I Montekiemu; ależ w wieku naszym 
Spokojnie siedzieć, rzecz nietrudna. 
  PARYS
Oba 
Szanownych szczepów jesteście odrośle; 
Tym ci żałośniej, że od tyla czasu 
Żyjecie w takim rozdwojeniu z sobą. 
Cóż mówisz, panie, na moje zabiegi? 
  KAPULET
To samo, co już dawniej powiedziałem: 
Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy, 
Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę; 
Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba, 
Nim małżeńskiego zakosztuje chleba. 
  PARYS
Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki. 
  KAPULET
Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki. 
Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje: 
Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie, 
Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką. 
Staraj się jednak, skarb sobie jej serce, 
Chęć
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ... 15
Idź do strony:

Darmowe książki «Romeo i Julia - William Shakespeare (Szekspir) (jak czytać książki w internecie TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz