Darmowe ebooki » Baśń » O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka (na czym czytać książki txt) 📖

Czytasz książkę online - «O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka (na czym czytać książki txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Konopnicka



1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 30
Idź do strony:
gęby.

A Koszałek-Opałek chrustu dokłada, kartofle gorącym popiołem przysypuje, aż znów prawić zacznie:

— Drugi znów raz tak było:

Żenił się jeden nasz Krasnoludek, ale biedny był i nie miał co na wesele gościom dać. Więc idzie do owczarka798 i mówi:

— Dajże mnie to najmniejsze jagnię, a ja cię na wesele prosić będę.

Owczarek dał. Niedługo przychodzą drużbowie i na wesele go proszą.

— Gdzież będzie to wesele? — pyta owczarek.

— A w mysiej norze — odpowiadają drużbowie.

— Ano dobrze.

Wystroił się owczarek w nową kapotę, buty sadłem wysmarował799, wstążeczkę u koszuli zawiązał — idzie.

Ciężko mu było wejść, ale jak się dobrze przygiął, tak i wszedł.

Dopieroż się zadziwił!

Myślał, że w takiej mysiej norze, to będzie i ciasno, i brudno, a tam wszystko od złota aż lśni. Tu muzyka przygrywa, tu panna młoda w pierwszą parę idzie, tu stół zastawiony choć na sto osób, tylko się pieczenie smakowite z tego jagniątka kurzą.

Najadł się owczarek do syta, wytańcował, ile chciał, jeszcze mu i na drogę muzyka grała. To jak wyszedł na ziemię, tak tylko precz śpiewał a śpiewał, a to wesele wspominał, póki tylko żył.

— Laboga!... — wrzasną znów pastuszki, wytrzeszczywszy na Koszałka-Opałka oczy. A ów głową kiwa i rzecze:

— Tak! Tak! Krasnoludki, choć małe, mocne są i dużo rzeczy wiedzą.

III

Właśnie kiedy się to działo, wyszedł był sobie Półpanek na małą, jesienną przechadzkę.

Zdrowie jego znów było w kwitnącym stanie. Na wydętym gardle zaledwie pozostała blizna po owym szwie, którym mu babuleńka pękniętą skórę zeszyła, ale biały krawat zakrywał wszystko prawie.

Miał dnia tego Półpanek na sobie tabaczkowy800 rajtrok801, perłowe szarawary802, piękną kamizelkę, na której się kołysał ciężki brelok od zegarka, z sygnetem803, laskę pod pachą, stojący kołnierzyk i mankiety śnieżnej białości, lekkie ciżemki804 na nogach, na rękach zaś zielone rękawiczki.

Szedł nadęty i rad sam z siebie, a głowę do góry zadzierał, bo choć głos stracił, w dwoje tyle przybyło mu pychy.

Ta pycha rozdymała go.

Powyłazili na brzeg strugi, aby mu się przypatrzeć, dawni towarzysze, ten i ów zakwakał z podziwu, ale Półpanek nie raczył obejrzeć się nawet.

— Ta żabia czereda mniema — szeptał sam do siebie — że się ze mną bratać i koligacić805 może! Co za bezczelność! Jak będę mógł najdalej odejdę od tej strugi, żeby się z taką familijką806 nie łączyć.

Człowiek sam nieraz nie wie, jak i co odpowiedzieć ma! Nie dalej jak wczora spotkałem Haraburdę i Szumca, dwóch prawdziwych bąków, którzy się pieczętują herbem „Bąk de Bąk”, choć, między nami mówiąc, pochodzić mają podobno z prostych trzmielów. Pytają mnie:

— Jestże807 to prawda, że pan jesteś rodem z tej strugi808?

Oburzyłem się na to i rzekę:

— Ja? Z tej strugi? O, moi panowie! Nie tylko, że nie pochodzę z tej strugi, ale wprost cierpieć jej nie mogę od czasu, jakem się w niej urodził!

Tak im powiedziałem.

A tu powystawia głowy ta hałastra809 i nuż kwakać:

— Brat... brat... brat...

A na to drugie:

— Nasz... nasz... nasz...

A za nim trzecie:

— Żaba... żaba... żaba...

A czwarte jeszcze:

— Jak my... jak my... jak my...

Oszaleć doprawdy można! Z pierwszej sposobności skorzystam, żeby stąd jak najdalej się wynieść! Jak najdalej!...

Może sobie nawet w mieście kamienicę kupię! Pieniędzy mi starczy, com dostał od Krasnoludków za moją śliczną muzykę.

Szedł, rozmyślając o tym, kiedy go nagle doleci jęk cichy, błagalny.

Spojrzy Półpanek, a tu spod płota wstaje nędzny, stary, drobny człowieczyna, z obnażoną głową, z wychudzoną twarzą i wyciąga do niego ręce, o pomoc prosząc.

— Nie omijaj mnie, panie! — rzecze ów nędzarz stłumionym głosem. — Jestem tułaczem bezdomnym... Koszałek-Opałek się zwę... Możeś słyszał810 o mnie? Historykiem nadwornym króla Błystka byłem... Opuściło mnie wszystko a wszystko, i ta sława, dla której poświęciłem spokojność811 i szczęście...

Gdzie towarzysze moi? Gdzie kraina moja?

Mówił, a wielkie łzy spadały mu z wychudłej twarzy.

Ale Półpanek nadął się bardziej jeszcze i już go chciał minąć, gdy wtem zobaczył sroczkę, która podrygując na płocie, przypatrywała mu się to jednym to drugim okiem. Natychmiast tedy zmienił zamiar i do kieszeni sięgnął. Wiedział dobrze, iż tego jeszcze dnia cała okolica dowie się od tej sroki, jaki to Półpanek miłosierny i wspaniałomyślny.

Nastawił kaptura Koszałek-Opałek, czekając datku, a wtem sroka, spłoszona tym ruchem, uciekła.

Raz jeszcze tedy zmienił swój zamiar Półpanek i poczuwszy w palcach nieco okruszyn trawy zeschłej w kieszeni, wziął je i nędzarzowi do kaptura rzucił.

— Bóg zapłać! — rzecze Koszałek-Opałek.

A wtem nagle zabłyszczą mu w ręku owe dobyte z kaptura prochy jak słońce.

Spojrzy Półpanek, a nędzarz trzyma garść ważnego złota; chwyci się za kieszenie, gdzie trzos812 z dukatami chował, a tam garstka śmieci.

Krzyknął Półpanek, jakby nigdy nie był stracił głosu i podniósł na nędzarza laskę, ale drobny, stary człowieczyna tak mu z oczu zniknął, jakby się zapadł w ziemię. W powietrzu tylko dał się słyszeć głos z oddalonej strugi:

Brat... brat... brat... 
Nasz... nasz... nasz... 
Żaba... żaba... żaba... 
Jak my... jak my... jak my... 
 

Był to ostatni chór żab tej jesieni.

Powrót Krasnoludków pod ziemię I

Zachodziło słońce: jesienne słońce ogromne i złote. Od dni kilku wypogodziło się niebo, ocieplała ziemia, jakaś polna ptaszyna śpiewała zapóźnioną piosnkę.

W powietrzu różanym, na miedzach813 stokrocie zamykały złote, srebrne swoje oczka, z topoli padały ostatnie liście w wielkiej, złotej ciszy.

Skrobek tylko co dosiał ostatnią garść pszenicy; stał on w zachodniej łunie w płótniance814 siwej, przepasany płachtą lnianą, z obnażoną głową, z twarzą jasną i rozradowaną, patrząc w purpurę zorzy. Pod gajem pasły szkapę dwa chłopiątka jego, zdrowe i czerstwe, jak dwa maczki polne; szkapa rżała raz po raz, skubiąc resztki trawy, a dziecięce głoski815 jasne biły w ciszę zachodu.

Ale w Słowiczej Dolinie gwarno było i rojno. To król Błystek zwołał wiec i zamykał go właśnie uroczyście. Piękny był widok!

Pod dębem prastarym, którego liście drżały lekko w powietrzu uciszonym, jasnym, stał tron królewski, z kamieni polnych wzniesiony, mchami i kwieciem nakryty, kobiercem mchów podesłany. Dokoła tronu drużyna wiernych Krasnoludków w jaskrawych odzieżach, w pstrych kapturach, z narzędziami prac swoich w ręku.

Gwarno i raźnie w gromadce tej było; nikt tu nie stał ze smutną i ponurą twarzą.

Uśmiech latał z ust na usta, zapał błyszczał w źrenicach, ręce się bratersko ściskały, serca żywo biły.

Ale nagle gwar ucichł i szmery umilkły.

Podniósł się król, tak jako był widzian816 w ową noc sobótki817, w białej szacie królewskiej, w złotej koronie i z brylantowym berłem. Ale choć w bieli był, taki blask padał na niego od zachodniej zorzy, iż mu się szata złotem i purpurą mieniła na przemian i po twarzy mu ognie szły, a siwa broda jego drżała srebrem. Wstał oto i podniósł berło. Uderzyli trębacze w złote trąby krótką pobudkę i umilkli.

Król spojrzał na lud swój, a skinąwszy berłem, rzekł:

— Drużyno moja wierna! Pracowniki moje! Kończy się dzień wasz i robota wasza. Wieczór idzie, a z nim spoczynek i spokój. Spojrzyjcie na poranek i na południe wasze przy blaskach zachodniej zorzy, albowiem to jest pochodnia, która pokazuje prawdę dnia!

Tu zatrzymał się stary król i była cisza. A wtem w oddaleniu dał się słyszeć jakoby gwar, szum i bicie młota.

To dzwonnik naprawiał dawno zepsuty dzwon na starej wieży i dawał mu serce818.

Ale król znów mówić zaczął:

— Była wiosna i sialiście kwiaty, puste i dzikie miejsce uczyniliście radosnym i pięknym. Było lato — i śpiewaliście pieśń pogody i pracy. Przyszła jesień — i oto stoicie w złocie i purpurze jej i obliczacie owoce, które wam zrodziła, abyście je spożyli w weselu.

Tu zamilkł król i spoczywał819, i była cisza.

I znów w ciszy tej odezwał się, ale już silniej ów szum dziwny i łoskot.

Młot dzwonnika uderzał rozgłośniej coraz na wysokiej wieży.

Chłód powiał po drużynie Krasnoludków, chłód cienia, zmierzchów i surowej ziemi. Jeden i drugi strząsnął się dreszczem nagłym.

Król mówił dalej:

— Oto się złoci w zachodnich zorzach ziemi szmat, który był dziki, a teraz zorany jest i obsiany ziarnem. I oto złoci się radością dusza człowieka, który to uczynił.

Lecz wy byliście pomocnikami jego.

— I oto główki dzieci jego, które były zwiędłe, a ożyły, i były smętne, a są radosne, i były naznaczone ciemnością, a teraz naznaczone są światłem.

Chleb będzie, gdzie był głód, a gdzie noc była, tam będzie poranek.

Lecz wy byliście pomocnikami światła.

I oto sierota, która była jako jagnię bez uchrony820 i jak gołąb bez gniazda, przygarnięta jest pod dach i policzona między rodzone, jako jedno z nich. I jest błogosławieństwem chaty, a dobro weszło za nią, jak wchodzi woń za wiosennym kwieciem.

A wy byliście i ku temu także wdzięczną i czujną pomocą.

Umilkł, a zrobiła się cisza.

A w ciszy tej ozwały się trzy uderzenia młota; trzy tylko, lecz tak potężne, iż zaraz poznać było można, że ostateczne są i że dzieło kończą.

Odwrócił król głowę siwą i przez chwilę słuchał, i drużyna jego słuchała.

I przeszedł po nich dreszcz, i chłodem powiało od boru. Tu i owdzie zagasła źrenica, tu i owdzie zniknął uśmiech, tu i owdzie zacisnęły się dłonie.

Przypomniały sobie Krasnoludki ową starą, starą wieść, że gdzie uderzy dzwon, tam one — pod ziemię muszą.

Król wszakże był spokojny i tak mówił dalej:

— Jednego z towarzyszy straciliśmy, bracia, straciliśmy uczonego Koszałka-Opałka. Odłączył się on od nas, aby szukać sławy. Nie nam go sądzić. Niech idzie za gwiazdą swoją. Co do nas, przeżyliśmy tu dni dobre i chwile szczęśliwe. Błogosławmy temu zakątkowi ziemi.

— Błogosławmy! — zawołały wierne Krasnoludki.

I nagle zrobiła się cisza.

Wzniósł ręce król stary i wyciągnął je nad uciszoną doliną, i błogosławił jej.

Sto rąk, sto ramion podniosło się za nim w różane powietrze, w którym drżała promienista gwiazda królewskiego berła i błogosławiły temu zakątkowi ziemi.

A wtem słońce stoczyło się wielką kulą aż na krawędź świata.

— Piękny zachód! — rzekł król.

— Piękny... piękny zachód! — zawołały wierne Krasnoludki.

Naraz zaczęły dzwony bić...

Daleko gdzieś, daleko, wysoko gdzieś, wysoko, nad borem, nad lasem, głos dzwonu płynął i obejmował pola i łąki, i drżały pod nim trawy zroszone, i zioła, a od nieba do ziemi, w wielkiej wieczornej ciszy rozbrzmiewał szeroko głos dzwonu...

I nagle pod głosem tym zaczęły się osypywać barwy i kolory z wiernych Krasnoludków, tak właśnie jak się osypują złote liście z drzew jesiennych w modrej821 i słonecznej ciszy wrześniowego ranka.

Wzgórek, tron, król stary i cała drużyna rozwiały się cieniem.

Dzwon bił... słońce gasło.

Listki unoszące się lekko w powietrzu, sypnęły na ziemię.

Pod ich warstwą znikł wzgórek, na którym przed chwilą stały Krasnoludki.

Ukażą się znowu, ale nie pierwej, aż słonko wiosenne zaświeci.

*

Z całego narodu drobnych Krasnoludków został jeden tylko Koszałek-Opałek, który na wspólną schadzkę nie nadążył.

Stary, opuszczony sierota w miesięcznym promieniu822 cicho stąpa po śniegu i ręce drżące przy jasności srebrnej grzeje.

Jeden Koszałek-Opałek chodzi po świecie razem ze swoją brodą siwą, z wielkimi nastroszonymi brwiami, z kapturkiem i kubraczkiem ciemnym, a także ze swoim starym, poczciwym sercem; z pękiem kluczy u pasa, na które zamyka dzwonki polne, żeby nie budziły śpiących łąk, i konwalie, żeby nie budziły gajów podczas zimy.

Jeden Koszałek-Opałek chodzi po świecie, z jasnego szronu pereł sznurki niże823. Porzucił już zupełnie on te myśli o sławie, co były początkiem i pychy jego, i niedoli.

Prosty się zrobił, dobry, cichy, z maluczkimi przestający, z wszelkim żywym stworzeniem sercem się dzielący.

Ciężkie on chwile miał, gdy się od mistrza Sarabandy dowiedział o zachodzie i zmierzchu całej swej drużyny, która pod ziemią przed mrozem się skryła.

Ale przebolał potem i pod dębem owym nieraz z tym małym gęślarzem824 siada i słucha pieśni jego.

Wielkiej swojej Historii Krasnoludków pewno nigdy już nie napisze.

Co mu, co i światu po księdze takiej, którą ogień spalić, a wiatr rozwiać może?

On sobie znalazł lepszą, żywą księgę.

On siada przy łóżeczkach dzieci, gdy usnąć nie mogą i prawi im o królu Błystku, jego złotej koronie, królewskiej szacie i brylantowym berle, on im rozpowiada o Kryształowej Grocie, o mieczach, o tarczach, o rycerzach, on im mówi o wielkiej wiosennej wyprawie na Skrobkowym wozie, o skarbach ukrytych, o drużynie wiernych towarzyszów i o Marysi sierotce.

On i mnie raz, podczas bezsennej nocy zimowej, opowiedział tę całą historię, którą tu spisałam.

Przypisy:
1. zapiecek — w dawnych wiejskich domach miejsce za piecem lub na piecu. Były to przeważnie duże piece kaflowe, czasami budowane z cegły, na których również gotowano posiłki. [przypis edytorski]
2. komora (daw.) — w dawnych wiejskich domach było to małe pomieszczenie mieszkalne lub miejsce, gdzie przechowywano np. żywność. [przypis edytorski]
3. rynka (reg.) — mały rondelek. [przypis edytorski]
4. w obiad — tu: podczas obiadu. [przypis edytorski]
5. spląta — dziś popr. forma: splącze. [przypis edytorski]
6. chyżo — szybko. [przypis edytorski]
7. odżegnać
1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 ... 30
Idź do strony:

Darmowe książki «O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka (na czym czytać książki txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz