O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka (na czym czytać książki txt) 📖
- Autor: Maria Konopnicka
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka (na czym czytać książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Konopnicka
Drą się tedy wróble, jak na gwałt, i aż przyskakują do onych czerwonych kapturów, nastroszywszy pióra; ale Krasnoludki bynajmniej się tych krzykaczy nie boją i spokojnie sobie między nimi chodząc, zgarniają w mieszki725, albo i w poły726 opończy727, co najcelniejsze728 ziarno.
— Naści729, wróblu, przetrącone, zjedz, niech ci idzie na zdrowie. Ale co pełne a całe, a złote —- to na siew! Z jednego w ziemię rzuconego ziarna, sto innych będzie. I człowiek się z nich pożywi, co nędzarzem jest, i dzieciom z tego chleba da, i wam się też, wróble, coś niecoś z reszty dostanie.
Tak mówią Krasnoludki, zbierając ziarna.
Ale słów ich nie bardzo słychać, przed wrzaskiem ptasiej czeredy, która sobie nic z mów takich nie robi. Ptak, jak ptak! Troski o jutro nie zna. Ani orze, ani sieje, i tak mu się dobrze dzieje. Jak dziś syt730, to główkę podnosi i śpiewa. A przyjdzie jutro, tedy znów główkę podnosi znów i śpiewa, i opatrzenia731 dla siebie z ufnością i weselem czeka.
A tymczasem cepy walą w słomę kłosistą i złotą na każdy dzień, a Krasnoludki — na każdy dzień — pracują pilnie, a co nazbierają przez dzień, to do podziemia niosą i na kupkę sypią.
Podziemie suche, pod korzeniami dębu pięknie wybrane, brzozową korą wyłożone, aż się srebrzy całe. W górze otwór dla przewiewu, z boku otwór dla wejścia, a w pośrodku złociste ziarno celne, wysoko usypane, z ćwierć może! Takiego dobra nie można zostawiać bez opieki, bez straży.
Co dzień też jeden z Krasnoludków szufelką lipową ziarno przegarnia, suszy, otwór ku słonku odmyka, a kiedy mrok się czyni, podmiata pękiem mietlic732 znów na kupę, a mchem górny wylot zatknąwszy, iżby wilgoć z rosą nie szła, po czym się u wejścia kładzie i zasypia.
Alić pewnego razu opatruje się733 Słomiaczek, który dnia tego straż w podziemiu trzymał, że ziarna ubyło jakoś.
„Ha, uleżało się może!” — myśli. I tak przeszła noc.
Na drugą noc ziarna znów mniej jakby.
„Ha! — myśli Modraczek, który tej nocy stróżował — Może uschło trochę!”
Ale na trzecią noc ubyło ziarna tak dużo, że się Biedraczek, który tej nocy kolej miał, za głowę chwycił i hałasu okrutnego narobił.
Ani wątpić, że ktoś podbiera zboże.
Zleciała się cała drużyna, patrzą, krzywda wielka! Gdzie! Ani połowy już nie ma!
Na nic tu żal, trza radzić. Idą tedy do króla po radę.
— Królu miłościwy — mówią — złodziej jest, co nam ziarno chwyta! Co czynić mamy?
— Chwyćcie i wy jego!
Więc znów drużyna:
— Królu miłościwy, złodziej jak wiatr w polu, sto dróg ma przed sobą, a kto go ułapi734?
Tedy król:
— Sygnet735 i pieczęć wam daję, pieczętujcie wszystkie wejścia, żebyście wiedzieli, którą z tych stu dróg przychodzi, a którą odchodzi ów złodziej.
Bierze drużyna pieczęć, bierze sygnet królewski, zatyka wszystkie szpary mchem siwym, kratę z trzcin na mchu czyni, trawą co najdłuższą wiąże, pieczęcie na węzłach kładzie, sygnetem przyciska — straż stawia i czeka.
Przyszła noc.
Cicho wszędzie, jakby makiem siał. Listek się nie ruszy na drzewie.
Ciemny lazur bez tchu nad ziemią wisi, gwiazd w nim, by736 piasku w morzu.
A mieli straż tej nocy przy dębie Mikuła i Pakuła, dwaj rodzeni bracia, z których król Błystek policję sobie nadworną uczynił, dawszy im piękne hełmy z dzwonków polnych na głowy, a szable z mieczyka, co kwiatem ognistym jak ułańską lancą737 z czerwoną chorągiewką wystrzela wysoko spośród liści wąskich a długich, jak miecze.
Stoi Mikuła sztywny, jak gdyby kij połknął, stoi Pakuła prosty, jakby wystrugany z drzewa, a oczyma dokoła kręcą, żeby im nic nie uszło.
Wszystko śpi w Słowiczej Dolinie: modra738 struga i trawy, i zioła; śpią muszki i ptaszęta, i żab chóry, i lilie wodne, i dąb ten stary, pod którym Mikuła i Pakuła trzymają straż wiernie.
Tak przyszedł świt.
Zrywa się drużyna Krasnoludków i do podziemia bieży: straż stoi, jak stała, pieczęcie leżą, jak leżały. Zajrzą Krasnoludki do wnętrza, a tam garsteczka tylko żyta, ledwie że co na dnie.
Zdumieli739.
Cóż to więc jest za szkodnik taki, co zamku nie ruszy, pieczęci nie złamie, a dobro zabierze?
Patrzą po sobie w przerażeniu, milczą, nikt nie wie, jakie tu przemówić słowo.
Aż rzecze król:
— Kiedy sygnet mój nie ustrzegł i straż moja nie ustrzegła, to nie ustrzeże nikt.
A wtem Pietrzyk, jako zawsze nowe myśli w głowie miał, zawoła z ciżby740:
— A co dostanę, miłościwy królu, jeśli złodzieja tego uchwycę?
A król:
— Głos za nim, gdy go sądzić będą.
Tu Pietrzyk:
— Co? Głos za złodziejem? Tego nie chcę! Anibym za takim łotrem palcem małym nie ruszył, gdy go wieszać będą! Ale niech mi król miłościwy da ową pieśń, przez mistrza Sarabandę spisaną, z której teraz Półpankowi nic, bo głos utracił.
— Niech i tak będzie! — rzecze król i skinął berłem.
A była spisana pieśń ta na listkach róż polnych i na motylich skrzydłach najczystszą rosą majową, tak cudnie, iż ją chowano w skarbcu jako klejnot drogi.
Skoczył Pietrzyk na łokieć w górę z radości, króla za kolana uścisnął, znów skoczył i jak wiatr polem ku lasowi śmignął.
IIBrzask już szedł i w lesie ptactwo budzić się zaczęło, kiedy Pietrzyk chatynkę babuleńki znalazł i w drzwiach niskich stanął.
Ubogo tam było, jeden stołek, komin, tapczan lichy, a zresztą741 zioła i zioła!
U pułapu742, po ścianach, na ubitej ziemi, w koszykach, w płachtach, w wiązkach, w snopach całych — nic, tylko zioła!
Duszny, zmieszany zapach mięty, macierzanki, lawendy, rumianku, melisy i innych tysiąca, napełniał izdebkę jedyną, w której by się udusić było można od tych silnych woni, gdyby nie to, że strzechę miała na wylot na lazury nieba otwartą, i tylko w szczytach skrzydłami sowy krytą.
W izbie siedzi babuleńka u komina, złote nici na kołowrotku743 przędzie, cichym głosem stare pieśni śpiewa, z cichym furkotem wrzeciono744 złote puszcza.
— Witajcie, babuleńko! — przemówi w progu izby Pietrzyk.
Podniosła babuleńka głowę, rękę przyłożyła do oczu, patrzy pilnie, aż poznała Pietrzyka, który już raz po igłę dla Półpanka do jej chatki latał.
— Witaj, przewitaj! — zawoła. — A wejdźże w dobrą chwilę! Czegoż ci potrzeba?
Wszedł Pietrzyk, pokłonił się nisko, babuleńkę w zmarszczoną rękę pocałował i rzecze:
— Rady mi potrzeba! Złodziej nam dobro bierze, a chwycić go nie możemy! Taka bieda!
Słucha babuleńka, słucha, przestała nogą trącać kołowrotek, złote wrzeciono puściła na ziemię, złotą nitkę w palcach trzyma, chwieje głową siwą i głęboko myśli.
Aż spyta:
— A co złodziej bierze?
— Ziarno bierze — odpowie Pietrzyk z wielkim oburzeniem. — Siewne ziarno bierze, niecnota745!
A babuleńka:
— Dosypcież mu jeszcze i pereł do ziarna tego!
— Co! — krzyknie Pietrzyk. — Jeszcze i pereł? Złodziejowi, co nas okrada z ziarna, mamy jeszcze pereł dosypywać? Babuleńko!... Chyba ci się od starości w głowie pomieszało!
Ale babuleńka już podjęła złote wrzeciono i puściwszy w ruch kołowrotek, złotą nitkę ciągnie...
— Dosypcie mu pereł — raz jeszcze rzecze i jakby Pietrzyka nie było, piosnkę starą śpiewać zaczyna cichym, drżącym głosem.
— Babuleńko! — zawoła Pietrzyk na to. — Szedłem do ciebie, jak do matki własnej, jak do matki rodzonej szedłem do ciebie po radę. Nie szedłem do Dnia, ani do Nocy, ani do Słońca, ani do Księżyca, tylko do ciebie, babuleńko, bo wiem, żeś mądra i że mądrość twoja z wielu dni i z wielu nocy, i z wielu wschodów i zachodów słońca i księżyca jest, a ty mnie tak przyjmujesz? Taką radę dajesz?
Zostańże więc z Bogiem, bo widzę, żem się oszukał.
Mówił to z żalem wielkim w głosie i z urazą w sercu, a zabrawszy się, ku drzwiom szedł.
Już w progu był, kiedy babuleńka piosnkę swą przerwała, wołając za nim:
— Pereł... pereł mu dajcie! Pereł dosypcie!...
— Aha!... Akurat!... — mruknął Pietrzyk i w drogę ruszył, żałując straconego czasu.
Ale głos babuleńki tak urósł, tak się wzmógł, tak wielkie kręgi powietrzne jedne po drugich trącał i napełniał, że choć Pietrzyk daleko już był, jeszcze głos ów leciał za nim, nad nim, przy nim, a precz746 wołał:
— Pereł... pereł dosypcie mu!... Pereł!...
Zastanowiła Pietrzyka ta wielka moc głosu, która nie z czego, tylko z wielkiej prawdy musiała iść, więc nagle się zatrzymał i rzekł:
— Ha, może to tak trzeba! Może tak i trzeba!
I pilnie rozważać począł, jak i co czynić mu należy.
— Co będzie, to będzie — rzekł wreszcie — szubienicy przecież nie będzie!
A jako zawsze był śmiały, a przygód różnych łakomy, zaraz się z dobrą otuchą do domu wracał i przed króla szedł.
— Miłościwy królu! — rzecze. — Ile pereł zawierzyłbyś mi na tę noc dzisiejszą?
A król:
— Kto zawierzy jedną, zawierzy i wszystkie. Ale ja wierność twoją więcej sobie niźli perły cenię.
Więc Pietrzyk na to:
— Niechże ci będą dzięki za to słowo, miłościwy królu! Garść pereł mi zawierz, a mamli747 złodzieja owego dostać, to go dziś dostanę.
— Idź, a weź! — król na to.
I zaraz wołał skarbnika, żeby garść pereł, nie licząc ich, Pietrzykowi dał.
Ścisnął Pietrzyk kolano pańskie, dziękując, a że serce miękkie miał, więc jedną i drugą łzę otarł ukradkiem, po czym rozśmiawszy się wesoło, szedł perły brać.
A już zmierzch padał na świat.
Zebrały się Krasnoludki, patrzą ciekawie, co będzie, a Pietrzyk z ową garścią pereł prosto do owego śpichrza748 w ziemi idzie i między ziarno je ciska.
— W imię twoje, babuleńko — rzecze — i starej mądrości twojej!
Po czym się ku towarzyszom obróciwszy, dodał:
— Nie trzeba dziś straży, ni pieczęci! Mikuła i Pakuła! Ruszajcie spać, druhy! Ja sam tu zostanę.
I zaraz na wzgórku siadł, głowę o kamień wsparł i za odchodzącymi sennym okiem patrzał.
Ale od wschodu ruszył się wiatr mały i trawą szeleścił, właśnie jakby szmery i szepty powietrzem szły.
Pietrzyk wszakże, mało na owo to szeptanie zważając, iż znużony był drogą, jak chrapnął, tak się dopiero o świcie przebudził. Przebudził się, patrzy, a tu, prawie u nóg jego, widnieje jakby dróżka od wzgórza ku uroczysku749, perłami owymi usypana, co je między ziarno rzucił.
Zakrzyknął tedy750 i porwał się za tym znakiem biec, a tuż i drużyna Krasnoludków za nim.
Bieży751 Pietrzyk, staje i znów bieży: co sto, co dwieście kroków da, to perła leży, ot, jakby ktoś z prędkości, wszystko razem chwyciwszy i ziarno, i perły, potem to, co mu na nic, ciskał, a tylko ziarno z sobą brał.
„Oj, mądra ty, mądra babuleńko! — myśli Pietrzyk i już uroczyska za śladem owym dopada. Spojrzy, perła ostatnia w bruździe głębokiej leży, a tuż grudka ziemi ruszona... a pod nią jamka!...”
Schyli się Pietrzyk, rozgrzebuje ów wzgóreczek ziemny, a tam dwie, trzy perły toczą mu się przed oczyma w głębie. Zakrzyknął na drużynę: kopią, aż się dokopali dużego lochu, w którym owo chwycone ziarno leżało wszystko prawie.
Przy nim skulony siedział szczur polny i jego rodzina.
— A tuś mi! — krzyknie Pietrzyk i za kark chwyci szkodnika.
— Mikuła! Pakuła! Bywaj jeden z drugim!
Pisnął szczur przerażony, próbując wymknąć się i uciekać, ale milicja nadworna tak go nasiadła, że się poddać musiał.
Tryumf był niezmierny.
Z okrzykami, ze śpiewem wracały Krasnoludki z wyprawy, wiodąc jeńca i niosąc worki z odzyskanym ziarnem na powrót do swego podziemia.
IIIUroczyście, wspaniale otwarł się sąd królewski w Słowiczej Dolinie. Król jegomość wystąpił w całym majestacie.
Purpurowy płaszcz jego niósł za nim opasły paź Krężołek, złota korona błyszczała na królewskiej głowie, a brylantowe berło siało takie blaski jak wschodzące słońce. Przed stopniami sali sądowej stał oskarżyciel państwa, bystry Kocieoczko; tuż za nim Mikuła i Pakuła w paradnych mundurach; dokoła, lecz w pewnym oddaleniu, tłoczyły się Krasnoludki, a wszystkie oczy zwrócone były na oskarżonego.
Stał on pochylony, skurczony w ubogiej sukmance na grzbiecie, mając przednie łapki mocno związane za plecami, pozieleniały ze wzruszenia i ze strachu, a tak drżący, że nogi widocznie trzęsły się pod nim jak w febrze.
Właśnie wymowny Kocieoczko, skończywszy przedstawiać jego winę, żądał surowej kary: już to co najmniej powieszenia na najwyższej gałęzi dębu oraz zwrotu strat i kosztów procesu.
Szanowny oskarżyciel aż zachrypł w ciągu tego wywodu i fularem752 ocierając zapocone czoło, sapał głośno.
Król skinął berłem i zapytał sam:
— Jak się zowiesz, nieszczęśniku?
Zsiniał szczur i na nogach się zachwiał, aż popchnięty ku królowi przez Mikułę:
— Wiechetek, do usług! — rzecze cichym głosem.
A król:
— Dlaczego zabrałeś to ziarno?
— Głodny byłem... nędzarz byłem... dzieci moje konały z głodu...
— Ale głód nie daje prawa do cudzego mienia. Czy nie tak?
— Tak, miłościwy królu! — odrzecze753 Wiechetek, drżąc cały.
— Więc cóż masz na swoją obronę? — spytał król.
— Nic... prócz głodu... Głód... straszny głód...
— Ale nie mogłeś i przy największym głodzie zjeść tej miary zboża. Dziesiąta część wystarczyłaby tobie i dzieciom twoim.
— Zimy się bałem... Najmiłościwszy królu!... Zima strasznie
Uwagi (0)