O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka (na czym czytać książki txt) 📖
- Autor: Maria Konopnicka
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O krasnoludkach i sierotce Marysi - Maria Konopnicka (na czym czytać książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Konopnicka
— Tędy!... Tędy!... Idź tędy, sieroto!
I otworzyły się przed Marysią borowe głębie, i upadły blaski słońca na dróżkę mchami słaną, przed same stopki bose, właśnie jakby kto w mrokach borowych sypał gwiazdy złote, wskroś zmierzchów wiodące.
I szła Marysia, i wzniosła głosek600 cichy, i śpiewała z pełnego serca piosenkę prostą, nieuczoną, rzewną, której wtórzył szmer brzozy i szumy dębów starych:
A kiedy tak szła, śpiewając, odzywał się w dali to huk siekiery drwala, to kukanie kukułki, to poświst wiewiórki, to stukanie dzięcioła w pień drzewny.
A kiedy, zaśpiewana, dróżkę zmylić miała, zastępował jej to krzak jeżyn i za spódniczkę potargnął601, to zahuczał puchacz w dziupli schowany, to zielona jaszczureczka ścieżynę przebiegła, to orzeszyna schylała gibkie gałązki do jej płowej główki, szepcząc:
— Tędy... tędy... tędy!
Za Marysią szedł Podziomek migając czerwonym kapturkiem niby kraśny602 grzybek borowy, a idąc, zadzierał brodę, bo mu się zdawało, że to on Marysię wiedzie... Ale nie tak było:
Ale trzeciego dnia weszła Marysia w świat gór i strumieni, który był modry od mgieł i dalekich szczytów, a srebrny od wód, a dzikszy niżeli oba tamte pierwsze światy.
Jak okiem zajrzeć, stoją skalne zręby, pod niebo się wspinając, jedne na drugie tłocząc, bodąc chmury czołem.
Jak okiem zajrzeć, huczą zdroje żywe, pasma wód tryskają spod głazów i biegną z szumem, i pienią się, i grają, i przegląda się w nich złoto słońca i modrość604 nieba. I przeglądają się w nich gnane wiatrem chmury, co modrość tę zdmuchują i to złoto gaszą. Dziki, groźny świat! Strach iść tam, między te skały! Drogą tu — strumień, co po kamykach brzęczy, głosem — huk głazów toczących się w przepaście, pieśnią — skwir orłów ważących w powietrzu mrocznym ciężkie swoje skrzydła. Gdzie oko puścić, gdzie spojrzeć — kamień i woda. Taki świat!
Idzie Marysia sierota, twarzyczka jej pobladła, oczęta się zamgliły, serce struchlało w piersi. Idzie, ręce wyciąga przed siebie i szepcze:
— Prowadźcie mnie, góry, do królowej Tatry!
I wnet rozstąpiły się skały wysokie i ukazały dolinki ciche, jasne, miękkimi ścieżeczkami wiodące, i zaszemrały zdroje żywe, każdy przędący nić srebrną i modrą, i zakrakał orzeł w powietrzu wiszący, a wszystkie te głosy zdawały się mówić wyraźnie:
— Idź, idź, idź naprzód, sieroto!
I szła Marysia, zasłuchana w huk wód i w huk głazów, i w szmery drobnych strumyków, i w szumy piór orlich. I szła, zapatrzona w ogromne budowania gór i w szczyty ich wyniosłe, pod samo niebo idące, w światła i w cienie ich, i w moc ich ogromną. A tak wielka była ta moc i ta siła, że piosnka sieroty umilkła, jak milknie ptaszę, gdy nań ciemność padnie. I szła ze struchlałym sercem, szepcząc z cicha:
— Ziemio! Ziemio! Ziemio!
Za Marysią dreptał Podziomek, migając między skałami czerwonym kapturkiem i zadzierał brodę, mniemając, że on to sierotę wiedzie. Ale nie tak było:
Stał dwór królowej Tatry na wysokiej górze; na górze tak wysokiej, że chmury u stóp jej leżały, jako siwych owiec stada, a szczyt promieniał słońcem na czystym lazurze.
Dwa bory świerków wiodły do wrót zamku; dwie skały, dwa kamienne olbrzymy straż przed wrotami trzymały; dwa gaje kosodrzewiny605 rozścielały kobierce606 mchu na schodach do komnat królowej wiodących, dwa potoki dzień i noc lały po przysionku607 srebro z malachitowych608 dzbanów wyrzeźbionych cudnie; dwa orły latały nad wieżycami zamku, dwa wichry wyły u jego progów jak dwa brytany; dwie gwiazdy sine paliły się w otworach wieżyc: zaranna i wieczorna jutrzenkowa gwiazda609. I przestrach, i zachwyt ogarnął Marysię i duszką jej wstrząsnął, gdy się przed tym dworem znalazła.
Podniosła głowę i szeptała z cicha:
— Jezu! A gdzież to ja zaszła?
A wtem poszedł powietrzem huk jakby stu gromów i rozległ się chór świerkowego boru, który na czarnych harfach pieśń potężną grając, tak śpiewał:
— ...Straszna i potężna jest królowa Tatra. Wysoko nad ziemią wzniesiona jej głowa! Korona lodów na skroni, śniegów zasłona spływa po jej szyi, mgły sinej szata postać jej odziewa. Jej oczy posępne i mściwe rzucają błyskawice, jej głos jest hukiem potoków i grzmotów burzy. Jej gniew zapala pioruny i łamie bory, jej łoże, z chmur czarnych usłane, snu nie udziela nikomu, jej stopy gniotą kwiat każdy i każdą trawkę... jej serce kamienne nie wzrusza się nigdy i niczym. Straszna i potężna jest królowa Tatra!
Zadrżała Marysia, chóru tego słuchając, który gdy umilkł, biły echa po przepaściach, jako nawałnica, staczając się coraz niżej i niżej, a grożąc dolinom cichym.
Lecz zaledwie echa te umilkły, ozwał się drugi chór, na lutniach610 srebrnych pieśń swą grając.
Chór ten śpiewał:
— Dobra i litościwa jest królowa Tatra! Ona mgły cienkie przędzie, nagość gór odziewa, wianki z kosodrzewiny wije, na czołach im kładzie. Ona śniegi martwe w jasne potoki zamienia, pola i niziny wodą zdrojową poi, aby wydały plon chleba. Ona orłom siwym uchronę611 w domu swym daje, a pisklęta ich bezpióre w gniazdach wysokich kolebie. Ona w komorach swych chowa kozicę śmigłą i zakrywa ją przed postrzałem łowca612... Ona okiem słodkim w doliny patrzy, kwiat w nich tchnieniem najświeższym od skwarów broni... Ona tka z aksamitnych mchów cudne makaty613 i wyściela nimi przepaście tajemne. Ona wyżywia lud ubogi, co pól i zbóż nie ma, a dziatki z góralskiej chaty uczy patrzeć w błękit, gdzie ma dom swój... Dobra i litościwa jest królowa Tatra!
Umilkł chór, a echa pieśni jego opadały w doliny coraz ciszej, ciszej, jak szmery wód i jak szumy lasów.
Słuchała Marysia i duszka w niej odżyła, a oczy napełniły się wdzięcznymi łzami.
Kiedyć tak dobra ta królowa jest, to i jej, sieroty, nie opuści może...
Podejdzie tedy bliżej, aż tu słyszy, jak jeden z orłów rzecze ludzkim głosem:
— Idź śmiało, sieroto!
Spojrzała Marysia w górę, ku orłu614 owemu i rzecze:
— Jakże pójść mam po tak stromej, po tak kamienistej drodze?
Na to orzeł:
— Nie lękaj się, ja ci pióro ze skrzydła mego zrzucę, to ci lżej będzie.
Zaszumiało pióro orle w powietrzu i u stóp Marysi spadło. Podjęła je sierota, do piersi przyciska, idzie lekko i żwawo, kamyków nie czuje, ziemi ledwie dotyka, w powietrzu prawie płynie.
Przebyła stromą ścieżkę, u wrót zamku staje.
— Jakżeż ja wejdę — mówi — kiedy tam śniegi, lody?
A wtem spojrzy w górę, promień słoneczny mówi ludzkim głosem:
— Nie lękaj się, ja te śniegi i lody ogrzeję!
I zaraz się uczyniła jakby złota dróżka, tak słońce zagrało na niej.
Idzie Marysia, zimna nie czuje, ot, jakby stąpała nie po śniegu, ale po tym białym kwieciu, co z jabłoni w maju opada. Tak zaszła do samego przedsionka.
— Jakże ja pójdę dalej — rzecze — kiedy w potoku nóżki zamoczyć muszę!
A wtem spojrzy w górę, słucha, a tu mgiełka mówi ludzkim głosem:
— Nie lękaj się, idź śmiało, ja ci most srebrny przez ten potok rzucę.
I zaraz się mgiełka zaczęła nisko nad potokiem słać, tak gęsta, że Marysia przeszła po niej jak po srebrnej kładce. I nagle się w progu królewskiej komnaty znalazła.
Struchlało serce w sierocie i już się porywała nazad biec615, nie mogąc znieść tej ogromnej jasności, jaka z komnaty biła, kiedy Podziomek, który nie mógł nadążyć dzieweczce, nadbiegł, dysząc srodze, a ujrzawszy wahanie się Marysi, drzwi prędko pchnął i do komnaty ją wciągnął.
Zakrzyknęła dziewczyna, olśniona światłem i bogactwem komnaty, pełnej błękitu i zieloności majowej, wśród której na tronie siedziała królowa Tatra.
Spuściła Marysia oczy, nie śmie spojrzeć w przejasne lica królowej, stanęła w progu, poruszyć się nie waży ni przemówić słowa, i stoi tak zatrwożona w sierocym ubóstwie swoim.
Ale królowa Tatra skinęła białą ręką i rzecze:
— Kto jesteś, dziecko?
Marysia ustka616 otwarła, sili się przemówić, a nie może, tak jej głos w piersiach zamarł z wielkiego podziwu.
Tu więc Podziomek, fajkę za plecy założywszy, dwornie się skłoni królowej i rzecze:
— To jest pastuszka z Głodowej Wólki, Marysia, sierota!
I znów szastnął nogami, kłaniając się z wielkim rozmachem.
Uśmiechnęła się królowa łaskawie na widok Krasnoludka, a potem zwróciła twarz cudną ku Marysi i pyta:
— Czego chcesz, sierotko?
Nie mogła już wytrwać Marysia i wyciągnąwszy wychudzone ręce, zawoła:
— Gąsek moich chcę, jasna królowo! Gąsek moich żywych siedmiu, co mi je lis zdusił! I żeby gąsior znów gęgał do dnia, a gąski żeby mu się odzywały i szczypały trawę, i żeby się znów na naszej łączce pasły...
Tu buchnie płaczem i oczy rękami zakryje, sypiąc przez drobne palce łzy bujne, rzęsiste.
Zrobiła się cisza w komnacie, wśród której słychać było żałosne łkanie sieroty. Aż skinie królowa Tatra dobrotliwie i tak przemówi z wolna:
— Wielu tu było i wielu prośby swe niosło. I prosili mnie o złoto, o srebro, o poprawę doli. Lecz taki, który by chciał odejść tym, czym był z początku swego, jako to dziecko chce — nie znalazł się tutaj. Niechaj się więc stanie jak pragniesz!
Podniesie się z tronu królowa Tatra i Marysię do okna pociągnie.
Spojrzy sierota i zaklaśnie w ręce...
— Czy sen to, czy nie sen?
Z dworu królowej Głodową Wólkę widać jak na dłoni. Idą gościńcem pastuszki, z długich biczów rzęsiście klaskają, stada gęsi pędzą; a pod lasem na łączce siedem gąsek trawę skubie, gąsior gęga, siodłata mu się odzywa, a Gasio, psiak wierny, siedzi przy nich, ku lasowi patrzy i skomli z cicha, na panią swoją czeka.
— Jezu!... Jezu!... — zawoła Marysia, nie mogąc więcej słów znaleźć w tej ogromnej radości, jaka jej serce przenika. — Gąski żywe! Żywe moje gąski!
IIIGdy tak sierota przez łzy radośnie wykrzykuje, dotknie jej królowa i rzecze:
— Marysiu!
Ocknęła się dziewczyna, patrzy, co takiego?
Leży na ławie, na pęku siana świeżego, przykrytym jakąś płachetką. Przy ławie stół sosnowy, na nim parę garnków do góry dnem przewróconych, dalej duży komin z ogromnym zapieckiem617; przed kominem leży zwinięty kot bury i pęk suchego chrustu, postronkiem618 z kulką związany. Nieco dalej cebrzyk619 z wodą i blaszanym półkwartkiem. Przez rozbite okienko zaglądają do izby gałązki bzu, ciemnym liściem odziane. U stóp jej siedzą na zydelku620 dwa chłopaki jasnowłose, w zgrzebnych koszulinach, rozwartych pod szyją. Rumiane promienie zachodzącego słońca przez liście bzu się sypią i na śniadych piersiach obu chłopiąt malują złote krążki.
Marysia gorącość621 wielką czuje, a w głowę coś ją ciśnie. Dotyka rączyną — głowa owiązana szmatką.
Na ten jej ruch oba chłopięta porwały się i do niej przypadły.
— Jakże ci? — woła jeden.
— Chcesz pić? — woła drugi.
Marysia patrzy, ale nie poznaje.
— Co wy za jedni? — pyta.
— My Skrobkowe, on Kuba, a ja Wojtuś — odrzecze starszy.
— A czyja to chata?
— Czyjażby?... Skrobkowa.
— To skądże ja tutaj?
— A tatuś cię przynieśli i już!
— A skądże mię wzięli?
— A toć spod boru! Z miasteczka tatuś wracali i szli do boru, żeby sobie kija nowego wyciąć, bo mu się biczysko złamało. A tu jakiś psiak żółty skomle, za sukmanę tatusia targa, a do krzaków ciągnie.
— Mój Gasio! — zawoła Marysia. — Czy mu się co złego nie stało?
— Ej, jemu ta nic złego — odpowiedział śmiejąc się Kuba — ale ciebie, niebożę, naleźli622 tatuś prawie że bez duszy623, taj przynieśli do chałupy, taj już.
— A moja gospodyni?
— E!... Zarówno tam gospodyni! Lepiej się z nami zostań! My już tatusia prosili, żeby cię do gospodyni nie dawał!
— Tatuś mówią — dodał Kuba — że mało chleba, ale się z tobą i tak podzielim, bo teraz w boru jest co jeść, to nie będzie głodu!
Na to Wojtuś:
— O jej! Co ma być głód! Mało to jagód czerwonych i czarnych, abo i grzybów! Zeszłoroczne orzechy też jeszcze gdzieniegdzie najdzie624.
— Tatuś nawet rzemienia wziął na nas — zawołał ze śmiechem Kuba — tak my się naparli!
— Wybił was? Za co? — spytała Marysia z przestrachem.
— E, wybić, to ta nie bardzo wybił, ino postraszył trochę — rzecze, śmiejąc się, Kubuś. — Ale my het prosili, już i na rzemień nie patrzyli.
— To mnie tatuś zostawił tutaj?...
— Zaraz to nie zostawił tak ze wszystkim! — objaśnił Wojtuś. — Bo, powiada, trzeba się przepytać w Głodowej Wólce, czyja to dziewucha.
— A pytał?
— Pytał! Co by nie miał pytać? Dowiedział się o twojej gospodyni.
Uwagi (0)