Agady talmudyczne - Autor nieznany (biblioteka komiksowo TXT) 📖
Na ten wyjątkowy zbiór składają się zwięzłe, ludowe opowieści, sagi, baśnie, legendy, przypowieści, mity, aforyzmy oraz przysłowia wybrane z Talmudu — jednej z najważniejszych ksiąg judaizmu, będącej komentarzem do Tory.
To zwięzłe formy, często odznaczające się stylem biblijnym. Celem opowieści agadycznych jest nie tylko samo opowiadanie, lecz także przedstawienie w aforystycznej formie talmudycznego kodeksu postępowania. Agady, nazywane również hagadami (hebr.: opowiadanie), to część ustnej tradycji, która na stałe weszła do europejskiego folkloru. Agady talmudyczne w przekładzie Michała Friedmana to antologia, którą docenią nie tylko jidyszyści i miłośnicy kultury żydowskiej. To także interesujący materiał źródłowy dla kulturoznawców, religioznawców i literaturoznawców.
- Autor: Autor nieznany
- Epoka: nie dotyczy
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Agady talmudyczne - Autor nieznany (biblioteka komiksowo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Autor nieznany
Raban Gamliel opowiedział kiedyś tę oto historię:
— Pewnego razu, płynąc statkiem po morzu, zauważyłem z daleka sunącą po falach łódź. Nagle łódź się przewróciła i zatonęła. Bardzo się tym przejąłem, bo w tej łodzi był jeden z moich uczniów — rabi Akiwa.
I kiedy mój statek dobił do brzegu, od razu udałem się do bejt ha-midraszu. I oto ku memu zdumieniu spotykam rabiego Akiwę, który jak gdyby nigdy nic zaczął rozprawiać ze mną na temat jakiejś kwestii naukowej. Zapytałem go: „Synu, kto cię wyciągnął z wody?”.
„Podpłynęła do mnie deska z rozbitego statku. Uchwyciłem się jej i przy każdej napływającej fali, pochylałem głowę”.
Pewnego razu rabi Akiwa udał się w daleką drogę. Miał z sobą osła, koguta i świecę. Kogut był mu potrzebny do piania na pobudkę. Przed zapadnięciem nocy przybył do miasteczka. Zaczął szukać domu, gdzie mógłby przenocować, ale nikt go nie chciał przyjąć. Nie przejął się tym i powiedział: „Wszystko, co Bóg czyni, dla dobra czyni”.
To powiedziawszy, poszedł na pole i tam pod gołym niebem przenocował. W nocy podkradł się do jego legowiska lew, który pożarł osła. I nim rabi Akiwa zdążył ochłonąć z wrażenia, wyskoczył nagle, nie wiadomo skąd, dziki kot, który rozdarł na strzępy koguta. Na dodatek zerwał się wiatr i zgasił świecę.
I po tym wszystkim, kiedy pozostał sam w ciemnościach nocy w szczerym polu, oświadczył zgodnie ze swoim zwyczajem: „Wszystko, co Bóg czyni, dla dobra czyni”.
Nad ranem dowiedział się, że w nocy przeszła przez pole, na którym spał, banda rozbójników, która napadła na miasto i uprowadziła wszystkich jego mieszkańców do niewoli. Powiada wtedy rabi Akiwa:
— No, czy nie miałem racji, twierdząc, że „wszystko, co Bóg czyni, dla dobra czyni?”.
Kiedy syn rabiego Akiwy, rabi Szymon, śmiertelnie zachorował, ojciec nie przerwał ani na jeden nawet dzień lekcji z uczniami w swoim bejt ha-midraszu. Wysłał jeno posłańców, żeby dowiadywali się, jaki jest stan chorego. I kiedy posłaniec wracał z wiadomością, że stan chorego jest niedobry, rabi Akiwa powiadał do współczujących mu uczniów:
— Zabierzmy się do nauki!
Następnego dnia przybiega posłaniec z wieścią, że stan chorego jeszcze bardziej się pogorszył. Mimo to, rabi Akiwa nie przerwał zajęć.
Przybiega wreszcie następny posłaniec i oświadcza, że chory jest w agonii.
— Nie przerywamy nauki — oświadcza rabi Akiwa.
Wtem przybiegł ostatni posłaniec z wieścią, że chory zmarł. Wtedy dopiero rabi Akiwa zdjął z czoła i z lewej ręki tefilin, rozdarł na sobie szaty i oświadczył:
— Do tej chwili ciążył na nas obowiązek uczenia się, teraz zaś zobowiązani jesteśmy oddać cześć zmarłemu.
W pogrzebie zmarłego syna rabiego Akiwy uczestniczyło mnóstwo ludzi. Pochowano go z wielkimi honorami. Nad grobem wygłoszono przemówienie. Zanim tłum zaczął się rozchodzić, rabi Akiwa wszedł na wysoką ławkę i przemówił:
— Żydzi! Bracia! Słuchajcie! Chociaż odczuwam żal, że syn mój umarł jako nieżonaty, to przecież odczuwam pociechę, widząc, z jaką go czcią pożegnaliście. Wiem, że uczyniliście to nie przez wzgląd na mój majątek. Są przecież ludzie znacznie bogatsi ode mnie. Rozumiem, że na pogrzeb przybyło bardzo dużo Żydów, mieszkańców południowej części naszego kraju, ale skąd znali go Żydzi z Galilei? Zdaje sobie też sprawę z tego, że mężczyźni znają rabiego Akiwę, ale było przecież na pogrzebie tyle kobiet i dzieci, które nie mogły go znać. Jeśli zaś wszyscyście tu przyszli dla samego rabiego Akiwy, to pytam, ilu takich Akiwów macie w mieście? Jestem głęboko przekonamy, że uczyniliście to gwoli micwy i czci należnej Torze. Pomyśleliście: „W jego sercu jest Tora Boga”. I przez to wasza zasługa jest dwa razy większa. Tak, doznałem od was pociechy. Teraz spokojnie idźcie do domu.
Z powodu braku pieniędzy utrzymanie jesziwy stało się dla mędrców rzeczą dość trudną. W celu zdobycia potrzebnej sumy wydelegowano rabiego Akiwę do Rzymu, do pewnej bogatej matrony, u której miałby zaciągnąć pożyczkę. Po przybyciu do Rzymu rabi Akiwa bez zwłoki udał się do domu owej matrony i poprosił ją o pożyczkę. Zobowiązał się przy tym zwrócić dług w ustalonym terminie.
— Zgoda — powiedziała matrona — ale kto mi da gwarancję, że zwrócisz mi go na czas?
— Sama powiedz, kto ma być gwarantem.
— Niech będzie nim Bóg i to morze, które widzisz za oknem.
Trzeba nadmienić, że dom matrony stał nad morzem.
— Dobrze, niech będzie tak, jak rzekłaś.
Traf chciał, że kiedy nadszedł dzień spłacenia pożyczki, rabi Akiwa zachorował i, rzecz jasna, nie mógł zwrócić długu. Matrona wyszła wtedy na brzeg morza i zawołała:
— Panie świata! Ty jeden wiesz, że tylko z powodu choroby rabi Akiwa nie zwrócił mi na czas długu. Pamiętaj, że Ty i morze odpowiadacie za zwrot długu.
Nim zdążyła skończyć, zdarzyło się coś niezwykłego. Oto w głowie córki cesarza zakiełkowała szalona myśl. Nagle postanowiła wejść do skarbca. Wybrała szkatułkę pełną szlachetnych kamieni i złotych monet, po czym podeszła do morza i wrzuciła ją w głąb wody. I fale morza, zamiast pochłonąć szkatułkę, wyrzuciły ją pod same drzwi domu matrony.
Ta, rozumie się, wzięła szkatułkę i zaniosła do siebie do domu.
Po wyzdrowieniu rabi Akiwa natychmiast przybył do matrony, żeby zwrócić zaciągnięty dług. Ta, ku jego zdumieniu, tak powiedziała:
— Możesz te pieniądze zachować dla siebie, bo morze, które było naszym gwarantem, uregulowało w całości zaciągnięty przez ciebie dług. Dostałam nawet więcej, niż wyniosła pożyczka. Dlatego proszę cię, żebyś był łaskaw wziąć ode mnie tę nadwyżkę.
To rzekłszy, dała mu na drogę powrotną dużo cennych prezentów.
Naczelnik Rzymu Tomosrufus powiedział kiedyś do rabiego Akiwy:
— W waszych księgach jest gdzieś napisane, że Bóg miał powiedzieć: „Nienawidzę Ezawa”. Pytam cię, za co nas nienawidzi?
— Na to pytanie odpowiem ci jutro — odpowiedział rabi Akiwa.
Następnego dnia z samego rana rabi Akiwa przyszedł do naczelnika miasta. Ten z ironią w głosie z miejsca go zapytał:
— No i co wymyśliłeś w nocy? Coś ci się może przyśniło?
— Tak — odpowiedział rabi Akiwa — zgadłeś. Tej nocy śniły mi się pieski. Jeden piesek nazywał się Rufus, a drugi Rufina81.
— Co? — ryknął gniewnie Tomosrufus. — Już nie mogłeś znaleźć innych imion dla piesków? Musiałeś koniecznie nadać mu właśnie imię moje i mojej żony?
— Powiedz sam, czy jest jakaś duża różnica między tobą i pieskami? Ty jesz i pijesz i one jedzą i piją. Ty płodzisz dzieci i one to samo robią. Ty umrzesz i one umrą. Nie rozumiem więc, dlaczego uniosłeś się gniewem, kiedy nazwałem je imieniem twoim i twojej żony. Nie dziw się przeto, że Bóg nie nienawidzi was za to, że z drewna robicie sobie bożki i nazywacie je imieniem Boga. Tego Boga, który stworzył niebo i ziemię, Boga, który daje życie i śmierć.
Pewnego dnia władze Rzymu wydały dekret zabraniający Żydom studiowania Tory. Kto nie podporządkuje się temu dekretowi, zostanie skazany na karę śmierci. Traf chciał, że Popos ben Jehuda natknął się podczas spaceru na dom, w którym rabi Akiwa prowadził wykład z Tory dla licznego grona słuchaczy. Zdumiony odwagą rabiego Akiwy zapytał:
— Akiwo, czy ty się nie boisz nauczać wbrew zakazowi Rzymu?
— Oj, biedny mój Poposie. Mówią o tobie, żeś człowiek mądry, a okazuje się, żeś głupi. Opowiem ci przypowieść o lisie i rybach. Słuchaj, tylko uważnie.
Pewnego dnia lis przyszedł na brzeg rzeki. Zauważył, że ryby płynące w wodzie są niespokojne. Zapytał, czego się boją? Przed kim uciekają? Odpowiedziały mu, że uciekają przed zastawionymi na nie sieciami. „Wiecie co — powiada do nich chytry lis — wyjdźcie do mnie na ląd i razem zamieszkamy. Będziemy żyli w zgodzie i przyjaźni, tak jak ongiś żyli razem nasi przodkowie”. Ryby na to odpowiedziały: „Ech ty lisie, mówią o tobie, żeś najmądrzejszy ze zwierząt, a okazuje się, żeś głupi. Pomyśl, skoro odczuwamy strach w wodzie, w naturalnym dla nas miejscu życia, to co dopiero będzie, kiedy wypłyniemy na ląd, na miejsce pewnej śmierci?
To samo mogę tobie powiedzieć, Poposie. Jeśli teraz, kiedy zajmujemy się Torą, która jest źródłem naszego życia i gwarancją naszej wieczności, odczuwamy strach, to co będzie z nami, kiedy oderwiemy się od Tory?
Nie minęło dużo czasu i Rzymianie dopadli rabiego Akiwę podczas nauczania.
Zamknęli go w więzieniu, gdzie oczekiwał na sąd.
W tym samym czasie zamknęli za jakieś przestępstwo także Poposa. Obaj znaleźli się w jednej celi.
— A skąd ty się tu, Poposie, wziąłeś? — zapytał go Akiwa.
— Ty rabi Akiwo, masz szczęście, bo zginiesz za Torę. Mnie jednak biada, bo zginę za zwykłe, marne przestępstwo.
Kiedy prowadzono rabiego Akiwę na śmierć, była właśnie pora odmawiania modlitwy Kriat-Szma. Oprawcy zdzierali żelaznymi grzebieniami płaty skóry z jego ciała. Mimo strasznych cierpień rabi Akiwa żarliwie odmawiał Kriat-Szma.
Z miłością przyjął nałożone na siebie brzemię Boga.
Widząc to, uczniowie zapytali go:
— Rabi, jak możesz w takiej chwili pogrążyć się całkowicie w modlitwie Kriat-Szma?
— Tora uczy nas — odpowiedział rabi Akiwa — „I żebyś kochał Boga całą swoją duszą. To znaczy, że nawet wtedy, kiedy Bóg odbiera ci duszę. Ten werset przez całe życie nie dawał mi spokoju. Zawsze marzyłem o tym, żebym miał okazję potwierdzić to własnym przykładem. Jakże więc nam nie skorzystać z okazji, która dał mi Bóg?
I rabi Akiwa, odmawiając Kriat-Szma, rozciągał tak długo ostatnie słowo „Echad” (Jedyny), aż dusza razem z tym słowem opuściła jego ciało.
Wtedy rozległ się głos z nieba:
— Szczęśliwy jesteś Akiwo, że dusza wyszła z twego ciała razem ze słowem „Echad”.
Przystępują do Boga aniołowie i czynią Mu wyrzuty:
— Panie świata! Czy to ma być zapłata za jego wierność dla Tory?
— Jego właściwą zapłatą — odpowiedział Bóg — będzie wieczne życie w prawdziwym świecie.
I znowu rozległ się głos z nieba:
— Szczęśliwy jesteś, Akiwo, bo czeka cię wieczne życie na tamtym świecie.
Kiedy wykonano na Akiwie wyrok śmierci, przyszedł do jego wiernego ucznia, rabiego Jehoszuy Hagarsi Eliasz, przebrany za starego żydowskiego uczonego.
Stanąwszy na progu domu Jehoszuy, zapytał go:
— Czy mogę ci w czymś pomóc?
— Kim jesteś? — zapytał rabi Jehoszua.
— Jestem Kohen82. Przyszedłem, żeby cię zawiadomić o tym, iż w więzieniu leży martwe ciało twego rabiego.
We dwójkę udali się do więzienia. Zastali bramę otwartą. Naczelnik więzienia i wszyscy więźniowie spali w najlepsze. Zabrali więc ciało rabiego Akiwy i położywszy je na micie83, po cichu opuścili więzienie. Po drodze rabi Jehoszua pyta Eliasza:
— Powiedziałeś, że jesteś Kohen. Przecież Kohenowi nie wolno stykać się z nieboszczykiem. Przez to staje się nieczysty.
— Daj spokój, rabi Jehoszuo — powiedział Eliasz. Uczonym nie przydarza się nieczystość.
Dźwigali mitę z ciałem rabiego Akiwy przez całą niemal noc. W końcu doszli do miejscowości Antifrus. Tu najpierw wspięli się po trzech schodach w górę, po czym zeszli trzema schodami w dół. Tu otworzyła się przed nimi grota. Były w niej ławka, stół i lichtarz. Położyli mitę z ciałem rabiego Akiwy i wyszli. Zaraz zamknęła się za nimi grota. Zapłonęło światło w lichtarzu. Zdążyli jeszcze przed wyjściem zobaczyć błysk światła. Eliasz wtedy zawołał:
— Szczęśliwi jesteście, cadycy studiujący Torę. Szczęśliwi jesteście, wy, którzy jesteście bogobojni. Dla was przygotowane jest miejsce w raju. Błogo jest tobie, rabi Akiwo. Otrzymałeś piękne miejsce dla odpoczynku, po zejściu z tego świata.
Kiedy złowrogi rząd Rzymu wydał dekret o zgładzeniu najwybitniejszych uczonych żydowskich, bractwo uczonych zwróciło się do arcykapłana Iszmaela z wnioskiem, żeby wzniósł się do nieba i sprawdził, czy dekret ten pochodzi od Boga.
Arcykapłan zażył oczyszczającej kąpieli, włożył tałes, nałożył tefilin i wypowiedział właściwe, zastrzeżone Imię Boga. I zaraz zerwał się potężny wiatr, który uniósł go prosto do nieba. Tam spotyka go anioł Gabriel:
— To ty jesteś — powiada — tym Iszmaelem, którym szczyci się Bóg? Czy to o tobie Bóg codziennie mówi, że ty, Jego sługa na ziemi, masz twarz, która jest wiernym odbiciem boskości?
— Tak, to ja!
— W jakim celu wstąpiłeś do nieba?
— Wstąpiłem tu, żeby sprawdzić, czy okrutny dekret cesarza został podpisany przez Boga.
— Tak, Bóg go podpisał — oświadczył Gabriel. — Stałem właśnie za kotarą Niebiańskiego Sądu i usłyszałem słowa wyroku: „Dziesięciu żydowskich mędrców rzymski rząd skaże na śmierć”.
— Czym sobie na to zasłużyli?
— Sprzedaniem Józefa. Codziennie staje przed Tronem Najwyższego Sprawiedliwość i wnosi skargę: „Władco świata, czy w Twojej Torze znajduje się choćby jedna zbędna litera? Napisałeś w niej, że ten, kto ukradnie żywe stworzenie, ma ponieść śmierć”. I stało się tak, że dziesięć Twoich plemion sprzedało Józefa, a Ty do dziś nie rozliczyłeś się z nimi. Ani z nimi, ani z ich potomkami. Dlatego teraz ukazał się dekret skazujący dziesięciu żydowskich uczonych na śmierć.
— Czy oprócz nich Bóg nie znalazł dotychczas nikogo, by go ukarać za sprzedanie Józefa?
—
Uwagi (0)