Ze skarbnicy midraszy - Autor nieznany (czytanie ksiazek online txt) 📖
Midrasze to przypowieści i anegdoty, które dzięki swojej łatwej w opowiadaniu formie, były przekazywane z pokolenia na pokolenie nauczając prawd judaizmu.
Według tradycji żydowskiej są one częścią Tory, którą Mojżesz otrzymał od Boga, a którą zaczęto spisywać dopiero w pierwszych wiekach naszej ery. Niniejszy wybór 270 midraszy, dokonany przez Michała Friedmana, przybliża kulturę żydowską, jej zwyczaje i prawa przy pomocy niejednokrotnie zabawnych, a często przerażających, opowieści rabinicznych. Znajdziemy tu historie komplementarne do tych z chrześcijańskiego Starego Testamentu, jak również opowieści z życia żydowskich mędrców.
- Autor: Autor nieznany
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ze skarbnicy midraszy - Autor nieznany (czytanie ksiazek online txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Autor nieznany
Wśród opowiadań przekazanych nam przez dawnych mędrców znajduje się również cytowana poniżej opowiastka:
Był kiedyś człowiek, który po wielu rozmyślaniach postawił sobie pytanie: czemu służy bogactwo, do którego doszedł ciężką pracą, wyrzeczeniami i wielkim trudem, skoro i tak przyjdzie mu umrzeć? Swoimi wątpliwościami nie omieszkał podzielić się z innymi ludźmi. Ci poradzili mu, żeby wykorzystał bogactwo do uprawiania dobroczynności, żeby hojną ręką rozdawał jałmużnę potrzebującym. Ten zbożny uczynek będzie tarczą obronną w życiu. Bogactwo, jak wiadomo, dziś jest, a jutro go nie ma. Wysłuchał ich nasz bogacz i postanowił wykorzystać swoje bogactwo w celu udzielenia pomocy finansowej tylko takiemu człowiekowi, który utracił już wszelką nadzieję.
Pewnego dnia wyszedłszy na spacer, zauważył na ulicy grzebiącego w śmietniku biedaka. Ubrany w łachmany, w podartych butach, wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście. Ten — pomyślał — na pewno już stracił wszelką nadzieję na lepsze życie na tym świecie. Ten już tylko czeka na zbawczą śmierć. I nie wyrzekłszy słowa, podszedł bogacz do nędzarza i dał mu sto denarów700.
— Dlaczego dajesz mi pieniądze? — zapytał zdumiony biedak — dlaczego właśnie mnie wybrałeś spośród tylu licznych biedaków w naszym mieście?
— Ponieważ przysiągłem, że dam jałmużnę tylko takiemu człowiekowi, który stracił już wszelką nadzieję na lepsze życie.
Wysłuchawszy odpowiedzi bogacza, biedak oświadczył:
— Tylko głupiec albo niewierzący w Boga traci nadzieję. Ja ufam Bogu. Wierzę w łaskę mego Stwórcy. Oczekuję Jego pomocy. Spodziewam się jej w każdej godzinie, w każdej chwili. Sam wiesz, że Jego miłosierdzie jest bez granic. Jeśli chce, z nizin podniesie człowieka. Żebraka ze śmietnika do pałacu uniesie. Jeśli taka będzie Jego wola, to i mnie podniesie z najniższego szczebla drabiny na najwyższy stopień. Z nędzy mnie uwolni i bogactwem obdarzy. Dlatego porzuć swoje głupie postanowienie i zabierz swoje pieniądze.
— To tak mi się odwdzięczasz? Za to, że okazałem ci dobroć, że zmiłowałem się nad tobą?
— Tyś myślał — odpowiedział biedak — że zmiłowałeś się nade mną. Tak jednak nie jest. O mało nie zabiłeś mnie swoją dobrocią, ponieważ tylko zmarli tracą wszelką nadzieję.
Słowa biedaka zmusiły bogacza do głębszego zastanowienia się.
— Skoro tak się rzecz ma, powinienem udać się na cmentarz — postanowił w duchu. — Zakopię pieniądze w ziemi, żeby stały się własnością zmarłych. Oni na pewno utracili już wszelką nadzieję.
I jako rzekł, tak zrobił.
Minęły lata. Koło szczęścia się obróciło i bogacz zbiedniał. Z całego majątku nic mu nie pozostało. Przyciśnięty biedą udał się na cmentarz, żeby wydobyć z ziemi zakopane pieniądze. W czasie kopania zauważyli go strażnicy i zawlekli na posterunek. Ze względu na wagę sprawy zajęła się nim najwyższa władza w mieście. I oto ku jego zdumieniu najwyższą władzę w mieście sprawował nie kto inny, tylko nasz znajomy biedak ze śmietnika. I jego los z biegiem lat uległ zmianie. A że pochodził z dobrej rodziny i znany był z mądrości i uczciwości, mieszkańcy miasta po śmierci naczelnika jego wybrali na najwyższy urząd.
Strażnicy cmentarza złożyli przed nim zeznania, że złapali więźnia na gorącym uczynku, kiedy rozkopywał groby, żeby okraść zmarłych z całunów. Przyjrzawszy się dokładnie stojącemu przed nim więźniowi, naczelnik miasta poznał go. Nie dał jednak znać po sobie, że wie, z kim ma do czynienia. Nie żałował mu ostrych słów potępienia za profanację grobów. Więzień cierpliwie go wysłuchał, po czym rzekł:
— Mój panie! Nigdy mi nawet na myśl nie przyszło, żeby zrobić tak haniebną rzecz. Pozwól, że ci powiem, jak to się stało ze znalezieniem się na cmentarzu.
— Mów! Przedtem jednak odpowiedz mi, czy mnie znasz?
— Gdzie mnie, słudze, znać pana.
— A ja jestem owym biedakiem, którego ongiś spotkałeś na śmietniku. Myślałeś wtedy, że utraciłem już był wszelką nadzieję.
I wstawszy z krzesła, podszedł do więźnia i czule go objął za ramiona. Strażnikom polecił natychmiast udać się na cmentarz i wydobyć pieniądze. Oprócz tego przeznaczył dla niego stałą pensję do końca życia.
Kiedy wojskom króla Nabuchodonozora702 udało się zburzyć obronne mury Jerozolimy703, Cydkijahu zebrał swoją rodzinę w piwnicy domu. Stąd ciągnął się tunel daleko poza mury, aż do Jerycha. Po naradzie rodzina rozpoczęła marsz tunelem i wkrótce wszyscy wydostali się ze zdobytego przez wroga miasta.
Żołnierze babilońscy704 mieli rozkaz schwytać i uwięzić Cydkijahu. Kiedy wtargnęli do jego domu, nikogo już w nim nie zastali. Dowódca oddziału żołnierzy, który miał to zadanie wykonać, zaczął rozważać sytuację. Jak udało się Cydkijahu uciec i dokąd mógł się udać?
— Nie ulega wątpliwości — powiedział — że w tej chwili jest już poza granicami miasta. Nasze zadanie polega więc na dopadnięciu go razem z jego rodziną.
Wyznaczył od razu żołnierzy do konnej grupy pościgowej i stając na jej czele ruszył w drogę. Kiedy znaleźli się już w sporej odległości od Jerozolimy, drogę przebiegł im pędzący z dużą szybkością jeleń.
— Złapać go — rozkazał dowódca — będziemy mieli z jego mięsa posiłek.
Żołnierze ostrogami popędzili konie do galopu za uciekającym jeleniem. Ten zaś sadził na swoich rączych nogach z taką szybkością, że odległość między nim a goniącymi go żołnierzami stale się powiększała. Jeleń biegł w kierunku na Jerycho i kiedy żołnierze w ślad za nim dotarli do tego miasta, natrafili na chwilę, kiedy Cydkijahu z członkami swojej rodziny wychodził z tunelu. Szybko ich ujęli i zawiedli przed oblicze króla Nabuchodonozora.
Pewien Grek odwiedził Jerozolimę705 i po powrocie do rodzinnych Aten opowiadał niestworzone rzeczy o świętym mieście Izraela. Wyszydzał jego mieszkańców i ośmieszał. Jerozolimscy Żydzi nie mogli mu tego darować. Zwołali zebranie, na którym uchwalili, by sprowadzić pod byle pretekstem szydercę do miasta i tu wymierzyć mu należną sprawiedliwość. Kiedy stanęła sprawa wyboru człowieka, który by pojechał do Aten i sprowadził Greka, zgłosił się na ochotnika młody Żyd:
— Ja się podejmuję tego zadania. Nie tylko go sprowadzę, ale przy okazji ogolę mu też łeb.
I Jerozolimczyk wyruszył w drogę do Grecji. Przybywszy do Aten, z miejsca zaczął wypytywać spotkanych przechodniów o adres owego szydercy. Szybko otrzymał potrzebne informacje i odnalazłszy wskazany mu dom, złożył Grekowi wizytę. Ten gościa przyjął nader serdecznie, a że był już wieczór, udzielił mu noclegu.
Z rana, po śniadaniu, wyszli razem na spacer. Szli ulicami miasta i oglądali jego piękne budowle. Po drodze zepsuł się Żydowi z Jerozolimy but. Bez trudu znalazł szewca, który za sporą opłatą jednego trimusa706 zreperował mu but.
Następnego dnia znowu udali się razem do miasta. Tym razem Żydowi z Jerozolimy rozsznurował się drugi but. Wstąpił do tego samego szewca, który za opłatą jednego trimusa naprawił mu drugi but.
Szyderca z Aten był bardzo zdziwiony, że Żyd z Jerozolimy za drobną naprawę płaci tak wysoką cenę. Zapytał więc gościa, czy buty w Jerozolimie są tak drogie, że opłaca się je reperować za stosunkowo wysoką cenę.
— Tak — odpowiedział gość — buty w Jerozolimie kosztują dużo.
— Ile kosztuje u was para butów?
— Od dziewięciu do dziesięciu denarów707. Przy największym spadku ceny od siedmiu do ośmiu denarów.
Usłyszawszy to Grek pomyślał, że w Jerozolimie można będzie na handlu butami dużo zarobić. Do tego potrzebny mu będzie pomocnik, bo sam nie dałby rady. Zwrócił się od razu z pytaniem do gościa:
— Czy pomógłbyś mi sprzedać buty w Jerozolimie? Mam na uwadze duży transport.
— Oczywiście. Musisz mnie tylko zawczasu o tym powiadomić. Będę na ciebie czekał w Jerozolimie.
Po tej rozmowie Żyd pożegnał się z Grekiem i wrócił do Jerozolimy. Grek tymczasem zakupił wielką partię butów, załadował ją na statek i popłynął do Izraela. Prosto z portu zabrał towar i przywiózł go do Jerozolimy. Zatrzymał się przed jedną z bram miasta, rozłożył towar i przez umyślnego dał znać Żydowi o tym, że przyjechał.
Żyd natychmiast wyszedł mu na spotkanie. Serdecznie się przywitali, po czym powiedział Ateńczykowi, że w Jerozolimie wymaga się od obcych przybyszy, zanim wpuszczą ich do miasta, ażeby ogolili głowę i pomalowali twarz na czarno.
— Co mi tam zależy na włosach? — powiedział Grek — co mi szkodzi poczernić twarz? Grunt, żeby sprzedać buty.
Zgolił więc włosy, pomalował twarz na czarno i wszedł z Żydem przez bramę do miasta. Tam Żyd usadowił go na samym środku rynku. Zjawili się pierwsi klienci. Na pytanie, ile kosztuje u niego para butów, z wielką pewnością odpowiedział:
— Od dziesięciu do jedenastu denarów. Mogę trochę opuścić, ale tylko do ośmiu denarów za parę.
Klienci usłyszawszy tak wygórowaną cenę, chwytali najczęściej za but i zdzielali nim Greka po głowie. O sprzedaniu butów za taką ceną nie mogło być mowy.
Niefortunny handlarz widząc, że został nabity w butelkę, poskarżył się Żydowi:
— Co ja złego uczyniłem w Atenach, że tak mi się odpłacasz?
— Tam nic złego, ale szydziłeś i naśmiewałeś się z nas, Żydów z Jerozolimy. Dlatego postanowiłem dać ci nauczkę, abyś więcej nie ważył się szydzić z uczciwych ludzi.
Przed wielu, wielu laty żył pewien kohen708, który posiadł dużą wiedzę w dziedzinie medycyny. Był specjalistą od chorób skórnych. Potrafił odróżnić każdą chorobę związaną z zapaleniem skóry. Z tej racji był też specjalistą od wykrywania trądu. Jeśli stwierdził trąd, to dotkniętego nim człowieka od razu izolowano od otoczenia. Czasy jednak nie sprzyjały lekarzowi. Ludzie coraz mniej zapadali na trąd, pacjentów mu ubywało razem z zarobkami. Słowem kohen biedniał z dnia na dzień. W tej sytuacji postanowił szukać szczęścia poza granicami swego kraju. Do wyjazdu potrzebna była zgoda żony. Wytłumaczył jej powód wyjazdu za granicę w ten sposób:
— Coraz mniej tu zarabiam. Muszę więc wyjechać za granicę, gdzie spodziewam się znaleźć więcej pacjentów. Mając jednak na uwadze, że niektórzy chorzy przyjdą zapewne do naszego domu, a ty przecież będziesz musiała z czegoś żyć, nauczę cię, jak leczyć chorych dotkniętych chorobą skórną.
I rzeczywiście, w dość krótkim czasie nauczył ją, jak odróżnić wszystkie objawy skórnych chorób i jak je leczyć.
— Musisz — wytłumaczył jej — zwracać uwagę na jeden przede wszystkim objaw. Jeśli zauważysz na głowie pacjenta choć jeden włos, którego korzonek wyschnął, to wiedz, że temu człowiekowi rzeczywiście coś dolega. Bóg bowiem dla każdego włosa przeznaczył osobne źródełko, z którego czerpać ma swoje żywotne soki. Jeśli źródełko wyschnie, to i włos usycha.
Żona wysłuchała go i po namyśle oświadczyła:
— Skoro pan Bóg stworzył dla każdego pojedynczego włosa osobne źródełko życia, to tym bardziej chyba będzie dbał o człowieka, który ma na głowie niejeden włos. Ty masz dzieci i twoim obowiązkiem jest żywić je, wierzę więc niezachwianie, że Bóg stworzy dla ciebie tutaj, na miejscu, źródło zarobków.
To rzekłszy, odmówiła mu zgody na wyjazd.
Król Agrypa709 postanowił złożyć w jednym dniu tysiąc ofiar całopalnych. Wysłał umyślnego do arcykapłana, ni to z prośbą, ni to z poleceniem, aby tego dnia od nikogo już nie przyjmował ofiar. Zdarzyło się jednak, że tego dnia przyszedł do arcykapłana biedak, aby złożyć w ofierze dwa gołębie.
— Dzisiaj nie mogę — odpowiedział mu arcykapłan — przyjąć twojej ofiary, gdyż król zarezerwował sobie ten dzień wyłącznie na swoje ofiary.
Biedny człowiek zaczął prosić arcykapłana:
— Czcigodny arcykapłanie, codziennie łowię cztery gołębie. Dwa spożywam ja i moja rodzina, pozostałe dwa składam regularnie w ofierze Bogu. Jeśli tego dzisiaj nie uczynię, pozbawiony zostanę zarobku.
Wysłuchawszy biedaka, arcykapłan wziął gołębie i złożył je w ofierze Bogu.
Tej nocy Agrypa otrzymał z nieba znak, że ofiara biedaka została przez Boga przyjęta przed jego ofiarami. Wezwał do siebie arcykapłana i zaczął mu robić zarzuty:
— Czy nie uprzedziłem ciebie, że tego dnia nie powinieneś był przyjmować ofiar od innych ludzi?
Arcykapłan zaczął tłumaczyć:
— Królu, przyszedł do mnie wielki biedak i usilnie błagał abym je przyjął na ofiarę dla Boga. Powiedziałem mu, że król zarezerwował ten dzień dla swego tysiąca ofiar. Biedak wtedy oświadczył mi, że codziennie łowi cztery gołębie. Dwa stanowią pożywienie dla całej jego rodziny, a dwa składa w ofierze Bogu w podzięce za to, że Stwórca obdarza go łaską, pozwalając mu złowić każdego dnia cztery gołębie. Gdybym nie przyjął jego ofiary,
Uwagi (0)