Darmowe ebooki » Aforyzm » Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche



1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 53
Idź do strony:
i tego nie wydał nigdy! Nie siedział za stołem właściwych twórców: a ambicja nie pozwalała mu, żeby zasiadł skromnie między właściwie spożywającymi. Był też gościem niespokojnym, pierwszy próbował wszystkich potraw duchowych, jakie Niemcy w ciągu pół wieku poznosili sobie ze wszystkich dziedzin świata i ze wszystkich czasów. Nigdy prawdziwie syty i zadowolony, ponadto był Herder zanadto często chory: wtedy zawiść nieraz siadała przy jego łożu i obłuda nawiedzała go także. Coś zranionego i skrępowanego było w nim zawsze: i bardziej niż jakiemukolwiek z naszych tak zwanych „klasyków” zbywa mu na prostej, dzielnej męskości. 119.

Woń wyrazów. — Każdy wyraz ma swą woń: istnieje harmonia i dysharmonia woni, a więc i wyrazów.

120.

Styl wyszukany. — Styl znaleziony jest obrazą dla miłośników stylu wyszukanego.

121.

Ślubowanie. — Nie będę czytał autora, po którym spostrzega się, że chciał książkę napisać: lecz tylko takich, których myśli niepostrzeżenie stały się książką.

122.

Konwencjonalność artystyczna. — Trzy czwarte Homera jest konwencjonalnością, i podobnie rzecz ma się ze wszystkimi artystami greckimi, którzy nie posiadali gruntu do nowoczesnej gorączki oryginalności. Wszelka obawa przed konwencjonalnością była im obca; dzięki niej stanowili jedno ze swą publicznością. Konwencjonalność bowiem dla słuchaczów jest nabytym środkiem artystycznym do zrozumienia, z trudem wyuczonym językiem wspólnym, za pomocą którego artysta rzeczywiście może się udzielić. Nade wszystko kiedy, jak poeci i muzycy greccy, każdym swym dziełem pragnie zwyciężyć natychmiast — ponieważ przyzwyczajony jest walczyć publicznie z jednym lub dwoma współzawodnikami — kiedy pierwszym warunkiem jest, żeby natychmiast też był zrozumiany: co właśnie możliwym jest tylko dzięki konwencjonalności. To, co artysta wynajduje ponad konwencjonalność, to daje z dobrej woli i przy tym sam się naraża, w najlepszym razie z tym tylko powodzeniem, że stwarza nową konwencjonalność. Zazwyczaj to, co jest oryginalnego, podziwiają, nieraz nawet ubóstwiają, lecz rzadko rozumieją; uparcie unikać konwencjonalności: znaczy nie chcieć być rozumianym. Na co tedy wskazuje nowoczesna gorączka oryginalności?

123.

Afektowanie naukowości przez artystów. — Schiller114, podobnie innym artystom niemieckim, sądził, że jeśli się ducha posiada, ma się też prawo z piórem w ręku improwizować na temat różnych przedmiotów trudnych. I oto stoją przed nami jego wypracowania prozą — pod każdym względem wzory, jak nie wolno przystępować do kwestii naukowych z dziedziny estetyki i etyki — i niebezpieczeństwo dla młodych czytelników, którzy w podziwie swoim dla Schillera poety nie mają odwagi lekceważyć Schillera myśliciela i pisarza. — Pokusa, która tak łatwo opanowuje artystę, pokusa tak wybaczalna, iść też raz na zakazaną właśnie dla siebie łąkę i do nauki wtrącić słówko swoje — albowiem najdzielniejszy znajduje nieraz swój zawód i pracownię swoją nieznośnymi — pokusa ta prowadzi artystę tak daleko, że całemu światu chce pokazać, czego on wcale widzieć nie potrzebuje, mianowicie, że w jego komnatce myśliciela ciasno i nieporządnie — i czemuż by nie? Przecież on w niej nie mieszka! — Że spichlerze jego wiedzy albo są puste, albo napełnione gratami — i czemuż by nie? W gruncie rzeczy artyście-dziecku nawet wcale nieźle z tym — i przede wszystkim, że nawet do najłatwiejszych sposobów metody naukowej, z którymi nawet początkujący są spoufaleni, stawy jego są za mało wyćwiczone i za ociężałe — i tego także, zaprawdę, wstydzić się nie potrzebuje! — Natomiast rozwija nieraz wcale niemałą sztukę w naśladowaniu błędów, niedorzeczności i złej uczoności, jakie się w cechu naukowym zdarzają, w tym przekonaniu, że to właśnie, jeżeli nie do rzeczy, to przecież do pozorów rzeczy należy: i to też jest zabawne w takich pismach artystów, że w nich artyści, mimowolnie, czynią wprost, co do ich urzędu należy — parodiują natury naukowe i nieartystyczne. A innego stanowiska, prócz parodiującego, mieć on nie powinien, o ile jest artystą i tylko artystą.

124.

Idea Fausta. — Młodziutka szwaczka została uwiedziona i unieszczęśliwiona; złoczyńcą jest wielki uczony czterech fakultetów. Czyżby mogło to stać się naturalnie? Nie, z pewnością nie! Gdyby nie diabeł w swej własnej osobie, wielki uczony nie dopiąłby swego celu. Czyżby to był rzeczywiście największy niemiecki „pomysł tragiczny”, jak to się słyszy między Niemcami? — Dla Goethego jednak była i ta myśl zbyt straszliwa; jego serce łagodne nie mogło się uspokoić, póki młodziutkiej szwaczki, „biednej duszyczki, która tylko raz się zapomniała, po jej śmierci mimowolnej, nie przeniósł w sąsiedztwo świętych; ba, nawet wielkiego uczonego udało mu się za pomocą figla, spłatanego diabłu w chwili decydującej, przenieść w porę do nieba, jego, „człowieka dobrego”, z „ciemnymi popędami”: — tam, w niebie odnajdują się kochankowie znowu. Goethe rzekł pewnego razu, że dla właściwego tragizmu przyrodzenie jego było zbyt zgodne.

125.

Czy istnieją klasycy niemieccy? — Sainte-Beuve robi w jednym miejscu uwagę, że do pewnego rodzaju literatury wyraz „klasyk” zgoła nie pasuje: nikt na przykład nie będzie lekkomyślnie mówił o „klasykach niemieckich”! — Co powiedzą na to księgarze niemieccy, będący w trakcie dodania do pięćdziesięciu klasyków niemieckich, w jakich już wierzyć musimy, pięćdziesięciu innych? Zdaje się niemal, jak gdyby trzeba tylko od lat trzydziestu być zmarłym i publicznie leżeć jako łup dozwolony — żeby nagle i niespodziewanie usłyszeć jako klasyk trąbę zmartwychwstania! I to w czasach i u narodu, gdzie nawet z sześciu wielkich protoplastów literatury pięciu się starzeje lub się przestarzało — podczas kiedy ten czas i ów naród nie odczuwa potrzeby wstydzenia się tego! Albowiem oni ustąpili przed siłami tego czasu — rozważcie to tylko z całą sprawiedliwością! — O Goethem115, jak wzmiankowano wyżej, nie mówię, należy on do wyższego rodzaju literatury niż „literatury narodowe”: wskutek tego stosunek jego do swego narodu nie mierzy się ani tym, czy żyje, ani czy jest nowy, ani czy jest przestarzały. Dla nielicznych żył on i żyje jeszcze: dla większości jest tylko fanfarą próżności, którą odgrywa się kiedy niekiedy nad granicami Niemiec. Goethe był nie tylko dobrym i wielkim człowiekiem, lecz kulturą — Goethe w historii Niemców jest wypadkiem, który minął bez skutków: kto by był w stanie, na przykład w polityce niemieckiej ostatnich lat siedemdziesięciu, odszukać choćby cząstki Goethego! (Podczas kiedy cząstka Schillera116, a nawet, być może, Lessinga117 była w nich czynna). Lecz ci pięciu innych! Klopstock starzał się już za życia z wielką przy tym godnością; i to tak gruntownie, że rozważna książka z jego lat późniejszych, Rzeczpospolita uczonych, z pewnością do dziś dnia przez nikogo nie była brana poważnie. Nieszczęściem Herdera118 było, że pisma jego były zawsze albo za świeże, albo przestarzałe; dla głów subtelniejszych i silniejszych (jak dla Lichtenberga119) na przykład nawet najgłówniejsze dzieło Herdera, jego Idee do historii ludzkości, było natychmiast po ukazaniu się już czymś przestarzałym. Wieland120, który sam żył bujnie i budził życie, jako człowiek mądry, śmiercią swoją wyprzedził zanik swego wpływu. Lessing żyje może jeszcze — lecz między młodymi i coraz młodszymi uczonymi! I Schiller dziś z rąk młodzieńców przeszedł do rąk chłopców, wszystkich chłopców niemieckich! Jest to wszak znany sposób starzenia się, że książka zstępuje do coraz mniej dojrzałych okresów wieku. — I co tych pięciu tak odsunęło, że ludzie pilni i posiadający dobre wykształcenie już ich nie czytują? Lepszy smak, lepsza wiedza, większy szacunek dla prawdy i rzeczywistości: same tylko więc cnoty, które znowu owych pięciu i dziesięciu lub dwudziestu innych o mniej głośnych imionach szczepiło dopiero w Niemczech, i które dziś niby wysoki las rozesłały nad ich grobami obok cienia czci coś z cienia zapomnienia. — Lecz klasykami nie są szczepiciele cnót umysłowych i literackich, lecz wieńczyciele i najwyższe szczyty tych cnót, wznoszące się nad ludami, kiedy same ludy giną: albowiem one są lżejsze, wolniejsze, czystsze niż tamte. Możliwy tak wysoki stan ludzkości, że Europa ludów będzie należała do ciemnej przeszłości, lecz że Europa żyć będzie jeszcze w trzydziestu bardzo starych, nigdy nieprzestarzałych książkach: w klasykach.

126.

Interesująca, lecz nie piękna. — Okolica ta ukrywa, lecz posiada jakieś znaczenie, które by się chciało odgadnąć: dokąd spojrzę, czytam wyrazy i wskazówki do wyrazów, lecz nie wiem, gdzie się zaczyna zdanie, rozwiązujące zagadkę tych wszystkich wskazówek, i wykręcam sobie szyję, próbując, czy należy je czytać stąd, czy stamtąd.

127.

Przeciw nowatorom językowym. — Wprowadzanie do języka rzeczy nowych lub wskrzeszanie starych, przekładanie rzadkich i obcych, dążenie do bogactwa wyrazów zamiast do ograniczenia — zawsze jest oznaką niedojrzałego lub zepsutego smaku. Szlachetne ubóstwo, lecz w niepozornej chudobie swoboda mistrzowska wyróżnia greckich artystów słowa: chcą oni posiadać mniej niż lud — albowiem ten jest najbogatszy rzeczami starymi i nowymi — ale to niewiele chcą posiadać lepiej. Prędko można się załatwić z wyliczeniem ich archaizmów i form cudzoziemskich, lecz nie ma końca podziwu, jeśli się posiada dobre oko, dla lekkiego i delikatnego sposobu obcowania ich z tym, co jest codziennego i pozornie dawno zużytego w wyrazach i zwrotach.

128.

Autorowie smutni i poważni. — Kto na papier przenosi, co cierpi, staje się autorem smutnym: lecz poważnym, jeśli nam mówi, co cierpiał i czemu teraz wypoczywa w radości.

129.

Zdrowie smaku. — Czym się dzieje121, że zdrowie nie jest tak zaraźliwe jak choroby, w ogóle i szczególniej co do smaku. Lub czy może istnieją epidemie zdrowia?

130.

Postanowienie. — Nie czytać więcej książki, która jednocześnie urodziła się i została ochrzczona (atramentem).

131.

Myśl poprawiać. — Styl poprawiać — znaczy myśl poprawiać, i zgoła nic więcej! — Kto nie przyzna tego natychmiast, nigdy o tym przekonany nie będzie.

132.

Książki klasyczne. — Najsłabszą stroną każdej książki klasycznej jest to, że jest napisana w zanadto ojczystym języku autora.

133.

Książki złe. — Książka winna wołać o pióro, atrament i stół do pisania: lecz zazwyczaj pióro, atrament i stół do pisania wołają o książkę. Dlatego dziś książki są tak błahe.

134.

Przytomność zmysłów. — Publiczność, rozmyślając nad malowidłem, staje się poetą; i rozmyślając nad poematem, obserwatorem. W chwili, kiedy artysta ją przywołuje, brak jej zawsze odpowiedniego zmysłu, więc nie umysłu, lecz przytomności zmysłów.

135.

Myśli wyborowe. — Wyborowy styl wybitnej epoki wybiera nie tylko wyrazy, lecz i myśli — i mianowicie oboje między zwyczajnymi i panującymi: ryzykowne i o zbyt świeżej woni myśli dla dojrzalszego smaku są nie mniej wstrętne, jak nowe, szalenie śmiałe obrazy i wyrażenia. Z czasem oboje — wyborową myśl i wyborowe słowo — czuć z lekka miernością, gdyż woń wyborowości łatwo się ulatnia i wtedy odczuwa się tylko rzecz zwyczajną i codzienną.

136.

Główna przyczyna zepsucia stylu. — Chcieć okazywać dla rzeczy więcej odczucia, niż się posiada rzeczywiście, psuje styl w mowie i we wszystkich sztukach. Każda sztuka wielka posiada raczej skłonność przeciwną: lubi, jak każdy człowiek wybitny pod względem moralnym, zatrzymywać uczucie w drodze i nie pozwala mu dobiegać do samego końca. Ta wstydliwość, ta półwidoczność uczucia daje się obserwować najpiękniej na przykład u Sofoklesa; i zdaje się to rysy uczucia prześwietlać, kiedy podaje się samo za trzeźwiejsze, niż jest.

137.

Na uniewinnienie ciężkich stylistów. — Rzecz lekko wypowiedziana rzadko wpada w ucho dosyć122 ciężko — lecz winą to źle wyuczonych uszu, które od wychowania przez to, co dotychczas nazywano muzyką, muszą przejść do wyższej szkoły dźwięków, to znaczy do szkoły mowy.

138.

Perspektywa z lotu ptaka. — Tutaj spadają w przepaść z wielu stron potoki wód: bieg ich tak gwałtowny i tak porywa oko za sobą, że nagie lub porosłe lasem urwiska skał wokoło nie zdają się spadać, lecz jakby sfruwać. Widok ten wywołuje pełne bojaźni naprężenie, jak gdyby coś wrogiego ukrywało się poza tym wszystkim, przed czym wszystko uciekać musi i przed czym przepaść jest schronieniem. Okolica ta całkiem nie nadaje się do malowania, chyba że się człowiek jak ptak unosi nad nią w wolnym powietrzu. Tutaj perspektywa z lotu ptaka snać nie jest samowolą artystyczną, lecz jedyną możliwością.

139.

Ryzykowne porównania — Jeśli ryzykowne porównania nie są dowodem swawolności pisarza, co są dowodem znużenia jego fantazji. W każdym razie są dowodem jego złego smaku.

140.

Tańczyć w łańcuchach. — Wobec każdego poety i pisarza greckiego należy stawiać sobie pytanie: jaki nowy przymus nałożył na siebie i uczynił ponętnym dla swych współczesnych (iż znajdował przez to naśladowców)? Ponieważ co się nazywa „wynalazkiem” (na przykład w metryce) jest zawsze takimi dobrowolnie nałożonymi więzami. „Tańczyć w łańcuchach”, wziąć na się ciężar i następnie rozciągnąć nad tym złudzenie lekkości — oto sztuka, jaką nam chcieli pokazać. Już u Homera spostrzegamy mnóstwo formuł odziedziczonych i epickich zasad opowiadania, pośród których tańczyć musiał; i on sam stworzył nowe konwencjonalności dla pokoleń następnych. Taka była szkoła wychowania dla poetów greckich: naprzód więc pozwolić nałożyć na się różnorodny przymus przez poetów dawniejszych; następnie wynaleźć samemu jeszcze jeden przymus, nałożyć go na siebie i pokonać go z wdziękiem: tak iż przymus i zwycięstwo zauważą i będą podziwiać.

141.

Pełnia autorów. — Ostatnie, czego nabiera dobry autor,

1 ... 36 37 38 39 40 41 42 43 44 ... 53
Idź do strony:

Darmowe książki «Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz