Darmowe ebooki » Aforyzm » Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Friedrich Nietzsche



1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 53
Idź do strony:
dostatecznie z ogólnego rozwoju ludzkości; i jednostka, która obejmie okiem życie pracy wewnętrznej, z radosną dumą uświadomi sobie pokonane oddalenie, osiągnięte zbliżenie i ma prawo ważyć się na większe jeszcze nadzieje. 184.

Pochodzenie „pesymistów”. — Kęs posilnego pożywienia rozstrzyga często, czy patrzymy w przyszłość okiem zapadłym, czy pełnym nadziei: sięga to sfer najwyższych i najbardziej duchowych. Niezadowolenie i czarne na świat patrzenie dzisiejszego pokolenia jest dziedzictwem mąk głodowych. Również po naszych artystach i poetach, choćby sami żyli w największych dostatkach, spostrzega się często, że nie są dobrego pochodzenia, że ze krwią i mózgiem otrzymali niejedno po przodkach, którzy żyli w ucisku i źle się odżywiali, co z kolei widać w przedmiocie i w wybranych barwach ich dzieł. Cywilizacja Greków jest cywilizacją ludzi zamożnych i to z dawna zamożnych: żyli oni przez kilka stuleci lepiej niż my (w każdym znaczeniu lepiej, szczególniej o wiele prościej co do jadła i napoju): tedy mózgi w końcu stały się tak pełne i subtelne zarazem, tedy krew przepływała przez nie tak szybko, niby radosne, jasne wino, iż rzeczy dobre i najlepsze występowały u nich nie posępnie, w zachwyceniu i gwałtownie, lecz pięknie i słonecznie.

185.

O śmierci rozumnej. — Co jest rozumniej, zatrzymać maszynę, kiedy zostało wykonane dzieło, jakiego od niej wymagano — czy pozwolić jej iść, dopóki się sama nie zatrzyma, to znaczy, dopóki się nie zepsuje? Czy to ostatnie nie jest trwonieniem kosztów utrzymania, sił i uwagi obsługujących? Czy nie wyrzuca się tutaj tego, co by gdzie indziej bardzo było potrzebne? Czy nie jest to rozpowszechnianiem pewnego rodzaju pogardy dla maszyn w ogóle, przez to, iż tak wiele z nich utrzymuje się i obsługuje bezużytecznie? — Mówię o śmierci niedobrowolnej (naturalnej) i dobrowolnej (rozumnej). Śmierć naturalna jest śmiercią niezależną od wszelkiego rozumu, właściwie śmiercią nierozumną, gdzie nędzna substancja skorupy decyduje o tym, jak jądro długo ma istnieć lub nie istnieć: gdzie tedy więdniejący, chory, stępiały stróż więzienny jest panem, naznacza punkt, w którym jego więzień dostojny ma umrzeć. Śmierć naturalna jest samobójstwem natury, to znaczy zniszczeniem istoty najrozumniejszej przez najnierozumniejszą, związaną z tamtą. Tylko w oświetleniu religijnym może przedstawiać się przeciwnie: ponieważ wtedy, jak słuszna, rozum wyższy (boski) wydaje rozkaz, któremu rozum niższy podporządkowuje się. Jeśli pozostawimy na stronie religię, śmierć naturalna nie zasługuje na gloryfikowanie. — Pełne mądrości zarządzanie i rozporządzanie śmiercią należy do niepojętej jeszcze dziś i brzmiącej niemoralnie etyki przyszłości, lecz oglądanie jej jutrzenki musi być nieopisanym szczęściem.

186.

Uwstecznianie. — Wszyscy przestępcy spychają społeczeństwo na wcześniejsze stopnie cywilizacji od tych, na których się znajduje; działają uwsteczniająco. Pomyślcie o narzędziach, które społeczeństwo dla obrony koniecznej musi sobie sporządzić i utrzymywać: o przebiegłym policjancie, o stróżu więziennym, o kacie; nie zapominajcie o oskarżycielu publicznym i adwokacie; w końcu postawmy sobie pytanie, czy sam sędzia i kara, i całe postępowanie sądowe w działaniu swoim na nieprzestępców nie są raczej zjawiskami przygnębiającymi niż podnoszącymi: nigdy się nie uda obrony koniecznej i zemsty przyodziać w szatę niewinności; a ile razy używa się i poświęca człowieka jako środek do celów społecznych, smuci się nad tym cała ludzkość wyższa.

187.

Wojna jako środek leczniczy. — Narodom osłabionym i wynędzniałym można doradzać wojnę jako środek leczniczy, mianowicie, jeśli bądź co bądź istnieć chcą dalej: albowiem na suchoty narodów istnieje także kuracja brutalna. Lecz chcieć żyć wiecznie i nie móc umrzeć samo już jest oznaką starczości uczucia; im się żyje pełniej i dzielniej, tym prędzej znajduje się gotowość oddania życia za jedno jedyne uczucie dobre. Naród, tak żyjący i odczuwający, nie potrzebuje wojen.

188.

Duchowe i fizyczne przeflancowywanie jako środek leczniczy. — Różne cywilizacje są różnymi klimatami duchowymi, z których każdy dla tego lub owego organizmu bywa szczególniej szkodliwy lub zbawienny. Historia, rozważana w całości, jako wiedza o rozmaitych cywilizacjach, jest nauką o środkach lekarskich, lecz nie samą sztuką lekarską. Tu dopiero potrzebny jest lekarz, posługujący się tą nauką o środkach lekarskich, żeby wysłać każdego do klimatu, który dla niego jest właśnie najkorzystniejszy — na pewien czas lub na zawsze. Życie w teraźniejszości, pośród jednej wyłącznie cywilizacji, nie wystarcza jako przepis ogólny, wskutek tego wymarłyby liczne nadzwyczaj pożyteczne gatunki ludzkie, które w niej z pożytkiem oddychać nie mogą. Za pomocą historii należy dostarczyć im powietrza i starać się je utrzymać; nawet ludzie z cywilizacji pozostałych w tyle mają swą wartość. — Niezależnie od tej kuracji duchowej, pod względem fizycznym winna dążyć ludzkość do zbadania za pomocą geografii medycznej, do jakich zwyrodnień i chorobowości daje okazję każda okolica ziemi, i odwrotnie, jakie posiada czynniki lecznicze: i wtedy należy stopniowo tak długo i tak wytrwale przeflancowywać ludy, rodziny i jednostki, póki się nie zapanuje nad odziedziczonymi ułomnościami fizycznymi. W końcu cała ziemia stanie się zbiorem stacji leczniczych.

189.

Drzewo ludzkości i rozum. — Czego się z krótkowzroczną starczością obawiacie, jako przeludnienia ziemi, to wkłada w ręce tych, co żywią więcej nadziei, wielkie zadanie: ludzkość powinna stać się kiedyś drzewem, które ocieni całą ziemię, z wielu miliardami kwiatów, które wszystkie społem winny stać się owocami, i ziemia ma być przygotowana do wyżywienia tego drzewa. Żeby teraźniejszy jeszcze mały zaród soków i siły wzrastał, żeby w niezliczonych kanałach przepływał sok do odżywiania całości i jednostki — tymi i podobnymi zadaniami mierzyć należy, czy człowiek teraźniejszy jest pożyteczny, czy bezużyteczny. Zadanie jest nieskończenie wielkie i śmiałe: przyłóżmyż się wszyscy do tego, żeby drzewo przed czasem nie zmarniało! Kto umie być historykiem, może wszak przedstawić sobie ludzką istotę i czyny w całym przebiegu czasu, jak nam wszystkim stoi przed oczami istota mrówek z jej artystycznie napiętrzonymi mrowiskami. Kiedy sądzimy powierzchownie, cała ludzkość, podobnie jak społeczeństwo mrówcze, nasuwa na myśl „instynkt”. Badając jednak ściślej, spostrzegamy, jak całe narody, całe stulecia trudzą się nad wynalezieniem i wypróbowaniem nowych środków, dobroczynnych dla wielkiej całości ludzkiej, a w ostateczności dla wielkiego ogólnego drzewa owocnego ludzkości. I jakąkolwiek by szkodę cierpiały przy tym wypróbowywaniu jednostki, narody i czasy, dzięki tej szkodzie zawsze bywają jednostki nabierające mądrości, i mądrość ich powoli udziela się środkom, stosowanym przez całe narody i całe epoki. Błądzą też i mylą się mrówki; ludzkość może bardzo łatwo zginąć i uschnąć przed czasem wskutek szaleństwa środków; ani dla mrówek, ani dla ludzi nie ma instynktu kierującego nieomylnie. Raczej wielkiemu zadaniu przygotowania ziemi pod wzrost największej i najradośniejszej płodności winniśmy spojrzeć w oczy — zadaniu rozumu dla rozumu.

190.

Pochwała bezinteresowności i jej pochodzenie. — Między dwoma sąsiadującymi wodzami istniała od lat kłótnia: pustoszono sobie zasiewy, uwodzono stada, puszczano z dymem domostwa, w rezultacie bez decydującego skutku, ponieważ potęga obydwu była mniej więcej jednakowa. Trzeci, który dzięki odgraniczonemu położeniu swoich posiadłości, mógł się trzymać z dala od zatargów, lecz posiadał powody obawiać się dnia, w którym jeden z kłótliwych sąsiadów nabierze decydującej przewagi, wystąpił życzliwie i uroczyście zarazem między wiodącymi spór: a tajemnie swój wniosek pokojowy poparł argumentem ciężkiej wagi, dając do zrozumienia każdemu oddzielnie, że kto by na przyszłość przeciwił się pokojowi, będzie z nim miał do czynienia. Stanęli przed nim obydwaj, ociągając się położyli w dłoń jego swe dłonie, które dotychczas były narzędziami i zbyt często przyczynami nienawiści — i rzeczywiście, poważnie uczynili próbę pokoju. Ze zdziwieniem patrzył każdy, jak nagle jego dobrobyt, wygody wzrastały, jak teraz zamiast podstępnego i jawnie drwiącego złoczyńcy znajdowano w sąsiedzie kupca, chętnego do kupna i sprzedaży, jak nawet, podczas nieprzewidzianych klęsk, wzajemnie wyciągano się z nędzy, zamiast, jak dotychczas się działo, wyzyskiwać potrzebę sąsiada i doprowadzać ją do stopnia najwyższego. Zdawało się nawet, jak gdyby od tego czasu typ ludzki wypiękniał w obydwu okolicach: albowiem oczy zajaśniały, czoła wygładziły się, wszyscy nabrali zaufania do przyszłości — a nie ma nic w duszach i ciałach ludzkich dobroczynniejszego, jak to zaufanie. Co rok w dzień zawarcia sojuszu spotykali się wodzowie, zarówno jak ich orszak: i mianowicie w obecności pośrednika, którego postępowanie, im większa była korzyść, którą mu zawdzięczano, tym bardziej podziwiano i czczono. Nazywano je bezinteresownym — wzrok ich zbyt mocno był przytwierdzony do korzyści własnej, którą odtąd zbierali, żeby w postępowaniu sąsiada widzieć coś więcej niż to, że stan jego nie zmienił się w tej mierze, jak ich własny: raczej pozostał ten sam, i zdawało się, iż ów interesu swego nie miał na oku. Po raz pierwszy powiedziano sobie, że bezinteresowność jest cnotą: bez wątpienia, na małą skalę i w życiu prywatnym rzeczy podobne mogły się zdarzać u nich nieraz, lecz spostrzeżono tę cnotę dopiero, kiedy po raz pierwszy wielkimi literami, czytelnymi dla całej gminy, ukazała się jakby wypisana na murze. Uznane zostały za cnoty, doszły do imienia, otoczone zostały szacunkiem i zalecone do przyswojenia przymioty moralne dopiero od chwili, kiedy zaczęły widocznie rozstrzygać o szczęściu i przeznaczeniu całych społeczeństw. Odtąd napięcie uczucia i podnieta wewnętrznych sił twórczych stają się w wielu ludziach tak wielkie, że przynosi się ofiary tym przymiotom z tego, co każdy ma najlepszego: poważny składa im u nóg swoją powagę, godny swą godność, kobiety słodycz, młodzieńcy wszelkie nadzieje i bogactwo swojej istoty; poeta użycza im głosu i nadaje imiona, wprowadza w korowód istot podobnych, tworzy dla nich drzewo genealogiczne i w końcu ubóstwia, jak czynią artyści, twór swej fantazji, jako nowe bóstwo — uczy je ubóstwiać. Tak cnota, ponieważ nad nią niby nad posągiem pracują miłość i wdzięczność wszystkich, staje się w końcu zbiorem rzeczy dobrych i godnych czci, rodzajem świątyni i razem osobą boską. Odtąd stoi jako cnota oddzielna, jako istota sama dla siebie, czym dotychczas nie była, i sprawuje prawa i władzę uświęconej nadludzkości. — W późniejszym okresie Grecji miasta były pełne takich abstrakcji ubóstwiono-uczłowieczonych (niechaj mi wybaczą wyraz szczególny dla wyrażenia pojęcia szczególnego); lud zbudował sobie na ziemi na swój sposób platońskie „niebo idei”, i nie przypuszczam, żeby jego mieszkańców odczuwano mniej żywo niż jakiekolwiek stare bóstwo homeryczne.

191.

Czasy ciemności. — „Czasami ciemności” nazywają w Norwegii takie, kiedy słońce przez cały dzień pozostaje poniżej horyzontu: temperatura przy tym spada powoli i ustawicznie. — Piękne porównanie dla wszystkich myślicieli, którym na pewien czas znikło słońce przyszłości człowieczeństwa.

192.

Filozof obfitości. — Ogródek, kilka fig, kawałek sera, przy tym trzech lub czterech dobrych przyjaciół — to było obfitością dla Epikura.

193.

Epoki życia. — Właściwymi epokami w życiu są owe krótkie okresy zastoju między wzbieraniem i opadaniem kierowniczej myśli lub uczucia. Tutaj znowu odczuwamy sytość: wszystko inne jest pragnieniem i głodem — lub przesytem.

194.

Widzenia senne. — Sny nasze, jeśli wypadkiem udają się i zostają skończone — zazwyczaj sen bywa fuszerką — są łańcuchami symbolicznych scen i obrazów, zastępującymi opowiadanie poety; opisują nasze przeżycia lub oczekiwania, lub stosunki, ze śmiałością i wyrazistością poetycką, że następnie dziwimy się zawsze sobie nazajutrz, kiedy sobie nasze sny przypominamy. Zużywamy we śnie zbyt wiele artyzmu — i dlatego w dzień jesteśmy często w niego zbyt ubodzy.

195.

Przyroda i nauka. — Zupełnie jak w naturze, tak w nauce najgorsze i najnieurodzajniejsze okolice uprawiane bywają najpierw — ponieważ w tym celu wystarczają mniej więcej środki nauki początkującej. Uprawa najpłodniejszych okolic każe przypuszczać z góry starannie rozwiniętą niezmierną siłę metody, pewne rezultaty już osiągnięte i zorganizowany tłum robotników, robotników dobrze przygotowanych — wszystko to razem odnajduje się dopiero później. — Niecierpliwość i ambicja chwyta się często za wcześnie tych najpłodniejszych okolic, lecz wyniki równają się zeru. Próby takie w naturze mściłyby się w ten sposób, że koloniści pomarliby z głodu.

196.

Prostota w życiu. — Prosty rodzaj życia jest trudny obecnie: do tego potrzeba o wiele więcej namysłu i daru wynalazczego, niż posiadają nawet ludzie bardzo rozsądni. Najbardziej prawy z nich powie jeszcze może: „Nie mam czasu tak długo nad tym rozmyślać. Prosty sposób życia jest dla mnie celem zanadto wzniosłym; poczekam, póki mądrzejszy ode mnie go nie wynajdzie”.

197.

Szczyty i szczyciki. — Nieznaczna płodność, częste bezżeństwo i w ogóle chłód płciowy duchów najwyższych i najbardziej cywilizowanych, jak również klas, do których należą, jest rzeczą zasadniczą w ekonomii ludzkości: rozum rozeznaje i czyni użytek z tego rozeznania, iż przy krańcowym rozwoju duchowym niebezpieczeństwo nerwowego potomstwa jest bardzo wielkie: ludzie tacy są szczytami człowieczeństwa — nie powinni przeto kończyć się szczycikami.

198.

Natura nigdy nie czyni skoków. — Choćby człowiek najbardziej się rozwinął i zdawało się, że z jednego przeciwieństwa przeskoczył w inne: jeśli się obserwuje dokładniej, wynajdzie się wiązania, gdzie nowy budynek wyrasta ze starego. To jest zadaniem biografa: musi myśleć o życiu według zasady, iż natura nigdy skoków nie robi.

199.

Wprawdzie czysto. — Kto się odziewa w czysto wyprane łachmany, odziewa się wprawdzie czysto, ale tym niemniej w łachmany.

200.

Samotnik przemawia. — Jako zapłatę za wiele przesytu, zniechęcenia, nudy — które z sobą musi przynosić samotność bez przyjaciół, obowiązków i namiętności — zbiera się owe kwadranse najgłębszego powrotu do siebie i natury. Kto się zupełnie zabezpieczył od nudy, ten zabezpieczył się też od siebie: najsilniejszego napoju ożywczego z własnego najgłębszego źródła pić nigdy nie będzie.

201.

Fałszywa stawa. — Nienawidzę owych rzekomych piękności przyrody, które w rzeczywistości nabierają pewnego znaczenia tylko dzięki wiadomościom, szczególniej geograficznym, same przez się jednak dla zmysłu, spragnionego piękna, pozostają bez znaczenia: na przykład widok Mont Blanc z Genewy coś niepozornego,

1 ... 39 40 41 42 43 44 45 46 47 ... 53
Idź do strony:

Darmowe książki «Wędrowiec i jego cień - Friedrich Nietzsche (biblioteki internetowe darmowe .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz