Darmowe ebooki » Wiersz » Kometa zawraca - Justyna Radczyńska-Misiurewicz (darmowa biblioteka cyfrowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Kometa zawraca - Justyna Radczyńska-Misiurewicz (darmowa biblioteka cyfrowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Justyna Radczyńska-Misiurewicz



1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:
gdy tylko śmierć  
zaświta nam w głowie albo poetyczna kruchość i inne słabości, warte dla nas  
najśmielszych pieśni. Wiotkie witki łączące nas ze światem, a zwłaszcza te nici  
i przewody, które napawały dumą w czasach, gdy było się jednością z jakąś grupą  
formującą karawanę, teraz mają sens symbolicznych kresek, nienaostrzonych nawet  
strzałkami. Jakby to były jakieś zamierzchłe genealogie, a tamci, niezapomniani  
przecież ludzie, dalekimi antenatami, pomieszanymi w zbiorowym grobie  
i niebudzącymi żywszych wspomnień ani sentymentów. 
 
I nie jest to problem samotności ani zobojętnienia, raczej braków połączeń prywatnej,  
witalnej historii z zewnętrzną telenowelą, bo to słowo najlepiej przybliża scenariusz  
rzeczywistości, tej, której udaje się dotknąć, gdy wynurzy się na krótko głowę  
z wielkiej wanny, gdy ktoś nas wywoła z sali i sytuacja nakaże nam zachowywać się  
odpowiednio. 
 
A prywatna historia ma swój pociągający, pogodny i piękny trakt, który wiedzie przez ulubione krajobrazy, zaznaczone okazami słodkich niespodzianek, gdzie spokojna  
miłość jest tkanką światła i nocą nie gaśnie, tylko milczy z czułością i uwagą. Udział bliskich istot jest w nim większy, niż miłych duchów zmarłych, do ich historii się przylega i wie się o nich najwięcej. Od nich też płyną ciepłe przypływy i stałe  
komunikaty świadomości. Nie trzeba przed nimi występować nawet pięciu minut. 
 
Gdyż odkąd się odeszło do odległej, niedostępnej jaskini, żeby wypisać na jej ścianie  
wiersz do nieznanych bogów lub siebie samego, nie można znaleźć drogi powrotu,  
ale wiersz zostaje bezpiecznie w sekretnym miejscu, na zawsze zapisany i na zawsze  
nieodczytany, mimo to skończony i pełny jak życie, które trwało na przekór  
związkom i motywacjom, a nawet z wątpliwym dla społecznego ogółu pożytkiem.  
Praktyczność bowiem jest tajemnicą, zarówno jej mapa, jak i wytyczne. 
 

 

Dystrakcja
oceaniczna, ten precyzyjny chód w nieznane,  
zrzucenie uczuć z niekochliwego języka  
na światło dzienne w jakąś jedyną konfigurację  
zdań rzutkich i lekkich jak rześkie rozkazy, 
 
romantyzm kawy, jej wyczuwalny napar w wersie  
aromat niezmarnowany, bo każe się uśmiechnąć  
na myśl o tropikalnej bryzie w zodiakalny  
poranek, gdy gwiazdy nikną w słonecznej gali,  
a ciało ciepłe i namiętne zbiera się do steru 
 
nie mogąc niczego już napisać we mgle na kamieniu,  
ani na stronie piasku, ani w kręgach wody 
 

 

Obwieszczenie
Człowiek rozbija się o półki z girlandami, tonie w zaułkach po to, żeby w końcu  
w uroczystej głuszy odnaleźć obwieszczenie, które być może wisiało w tym  
miejscu od dawna, na tak zwanym widoku, a które w procederze wytrwałych  
eliminacji i koncentracji na migotliwych obserwablach38, co mila potykając się na  
drodze o kamienie węgielne, przeoczył chcący albo i nie, ze ślepą premedytacją  
lub dlatego, że był gapą od urodzenia. Może nawet gdyby wyrżnął głową  
w obwieszczenie, nie dostałby przedwczesnego oświecenia. 
 
I teraz u kresu wykorzystanych możliwości stoi i czyta jak ktoś, kto zdawał 
egzamin na studia dzienne. I okazuje się, że wszystko się zdawało i było na nic,  
a w gruncie powszechnym rzeczy każdy czarny szlak albo choćby na niego pomysł  
nie nazywał się inaczej niż bolesny powróz do nierozwiązania. Więc cóż mu  
pozostaje w tej malkontentnej klaustrofobii, w tej nadętej sferze notorycznego  
przesądzenia, w napuszonym inflacją39 kosmosie, który udawał tylko klasyczny  
niedeterminizm i skomplikowanie. Jakaś kwiecista beletrystyka, bukiet poezji  
kobiecej czy może rozpaczliwie zapoznawczy wieczorek? 
 
Żaden projekt mu nie wystarczy, tylko czysta radość — różanopalcy40 uśmiech  
niebios. Radość, która trwa i jest prawdziwym bohaterstwem, słodycz zaś i rozkosz  
bezcennymi darami niezrozumienia. I tu lekceważymy wszystkich posępnych  
belfrów chorych na rozmaite formy przymusu, racjonalizm i prężne nerwice.  
Wszystkich za jednym hurtowym zamachem. Nie szkodzi, że byli naszymi  
wychowawcami, że starali się nam wpoić prawidłowe zasady życia i współżycia  
oraz pojęcia świata w zarysie i że dotąd należycie okazywaliśmy im na pozór  
wielki szacunek. Ich nauki nadają się na podpałkę zdarzeń, a my nie jesteśmy  
piromanami. To oni zresztą oduczyli nas zabaw z ogniem, dusząc w nas każdą iskrę  
zainteresowania płomieniem, choć niektórzy z nas chcieli w przyszłości zostać  
prawdziwymi strażakami. 
 
Więc starliśmy się i staliśmy się jak dzieci od wielu pokoleń, ale zdecydowaliśmy  
jak ludzie dorośli nazwać to miejsce od nowa niekońcem wbrew kwaśnym  
sugestiom, że trzeba się ze sobą szczerze rozprawić i przyznać do globalnego  
błędu, a następnie zaakceptować. Pokochać siebie w najtrudniejsze dni. Zatem 
niekońcem, tylko miejscem własnym, ponieważ mieliśmy władzę w oczach i dar  
zapomnienia. I to my wywoływaliśmy najbardziej spektakularne i skandaliczne 
rezonanse, nie jakieś podziemne maszyny i dlatego po wszystkim nazywaliśmy się  
już całkiem inaczej, więc cóż mogło nam zrobić to albo inne miejsce lub czas. 
 
Proszę bardzo o więcej zagubionego czasu. Oto ewolucja w czasie — potężna  
operacja na obrazie natury w walce z jej niezłomnością. Oto też postępujący  
akompaniament i krąg światła na naszej scenie, a na niej nasz ulubiony bohater:  
w zaślepieniu ewolucji w czasie — legendarny romantyk, beztrosko zakochany 
w muzyce i w tym stanie niezdolny do najmniejszego smutku, do żadnej  
przedżałobnej refleksji, choć czujący na twarzy żar za grzechy. 
 
Oto on w obliczu obwieszczenia staje na palcach pod kolorową banderą  
najświeższych, zbuntowanych orchidei i rzuca w świat flagę z promienia jak  
oszczep, finałową flarę wielkiego koncertu. I podpisuje się pod nim jakby miał  
na wszystko pieczątki urzędowe, grzecznie w prawym dolnym rogu,  
mrówkowatym charakterem pisma jako  
Ja — Twój mały niezmiennik. 
 

 

Informacje o nowościach w naszej bibliotece w Twojej skrzynce mailowej? Nic prostszego, zapisz się do newslettera. Kliknij, by pozostawić swój adres e-mail: wolnelektury.pl/newsletter/zapisz-sie/
diOda do miłości
Złotko, ma się na końcu języka tę noc drżącą, przerywaną snem i pierwszym  
ochłodzeniem. I jakże bezładna jest w niej radość z wątłego istnienia, jak dotkliwie  
cierpka tęsknota. Powiew i ostatnia pieczęć lata, czuła jak pocałunek w trzech osobliwych  
częściach, rozpływają się po wierzchu w tętniącej pamięci. 
 
Śliczności, siły zbierają się na nieznane przejścia, podobno są nowe bariery w nowiu  
miłości. Gdzieś jednak przebywa się z pewnością, w nieruchomym wzruszeniu i  
wyczekiwaniu na starcie albo na zupełny rozpad. Czucie jest mocne i wyraziste niczym  
samotność w najtkliwszej rozkoszy, w którą tylko bezwzględny kochanek posyła bez  
wahania. Czy to należy jednak traktować jak zamach? A jeśli czeka na dnie? 
 
I nagle coś lub ktoś wybiega zza zakrętu. Jakaś obleśna gra wstępna ma miejsce na  
scenie, jakieś cudze amory. Brzydko pleść warkocze. Bił ją po dupie i tak nagle zasnęli. 
 
Matryca Oriona41, prosty gwiezdny wzorzec nie był źródłem najmocniejszych wspomnień.  
Bardziej przyroda — liście starannie układane warstwami, zrzucane żakardy42 gałęzi i klisza  
miłości, jej wczesny semikontynent, odkryty samotnie, cały w kolorystycznych  
gardeniach, wiciokrzewie i zawiniętych hortensjach. 
 
I jeszcze te natarczywe dźwięki z mętnego gramofonu, stres dnia, w którym koszt zabił  
transakcję z największą aglomeracją i pierwsze, niezawodne oznaki płonicy. Twarda  
w każdym języku tratwa z niekruszonych kości jawiła się jako jedyny, lakoniczny ratunek  
przed żarłoczną przepaścią, która sama chciałaby przywitać gości wygodnym, krótkim  
lotem i twardością dna. 
 
Ale może pod jej wiekiem jest jakaś kolonia? Och, tak. I rozbrajający dwukropek świata  
i nienapisana jeszcze dioda do miłości. 
 

 

Przyjacielskość tego mężczyzny
nie ma nic wspólnego z braterstwem rany, odniesionej w boju. 
 
Och, zabawmy się z patosem! (Koturn poturlamy). 
Dość podpierania ściany, która stoi krzepko. 
Będę się metaforyzować (serio) i fosforyzować  
na wyżynach skali, głosić będę też parafrazy  
biblijne, a jak sobie sięgnę, zadam się z materią. 
 
Z losem (przeznaczeniem) będę tylko spółkować (Piękne plany!) pośrednio. 
 
Na aforyzmy nadejdzie też moja godzina. 
Najpierw będzie je ćwiczyć najbliższa rodzina, 
a potem już czytelnicy, co masowo łakną 
wiedzy, którą wypowiada się łatwo. I skrótowo. 
 
W skrócie myślowym. Bo myśl owym czytelnikom 
jest na co dzień potrzebna jak bułki i masło, 
także świetlna moc poezji (i słowa poety), gdyby słońce zgasło. 
 
Więc moje zapytania: dlaczego, jak, komu, po co? 
Przydadzą się wszystkim jak nie wiadomo co. 
 

 

Zeszyt do ćwiczeń z botaniki ogólnej
wrębiasto ziemnozwrotny kochanek 
i jej szklannoguziczkowa sukienka  
w zefirowoliliowym cieniu  
jak pięknobarwna głownia skłania się  
w dotyku obłączastych palców, 
 
dęta, żółta forma 
krucha turkaweczka ametystowostronna 
w szerokim ujęciu 
 
ostrygowaty potwór bez skazy na sumieniu,  
wielkolubny, wypaleniskoworozciekliwy  
gromadzi w sekrecie bezsprzączkowe koronki  
płaskie, mokre kamienie i trutki gruszkowonne  
na liściolubne, gorzko pachnące 
 
pelargonie 
 

 

Marathon de Paris, 15 kwietnia 2007
P. 
 
Maratończyku, który znasz wszystkie typy lotnisk  
i wiesz, gdzie są na nich ukryte gniazdka, z których 
można doładować komórkę, wygrałeś dziś mękę  
różowych balonów. 
 
Czas stoi przygotowany na wszystko. 
 
My już nie, żadne tu schronienie, żaden list. 
Tylko śmiertelna czułość. Tak to się przędzie,  
gorzka dokumentacjo, słodka marcepanno. 
Arcynędza: nagi ślimak wikła się na lodzie i po wierzchu. 
 
Miękko wypełniam formularz, żadnych uchyleń.  
Zdrowiej, uważaj na czułość. A jeśli zobaczysz dziś Kair  
w egipskich ciemnościach, wypatrz dla mnie  
na południowym niebie srebro gołębia i kruka. 
 
I jeszcze kil, rylec i żagiel. 
 

 

Moment słabości
Moment słabości wydaje się najodpowiedniejszy do napisania testamentu albo  
choćby spisu posiadanych rzeczy, rozsądnego zagospodarowania reszty dna  
i zestawienia najbliższych przyjaciół. Jest też dobrym momentem zapomnienia,  
zaniedbania, jak to się robiło zawsze z nieznaczącymi wartościami. Ale także  
szczególnej wymowy, nie wobec skromnych dokonań życia, lecz wobec  
śmiertelnego zadania, które zawsze kusiło migotliwym światłem, mrugającym  
nawet czasem na człowieka z wyrazem bezpośredniego porozumienia. I choć nie  
każdemu jest dany ten moment zdziwienia, że to już teraz, że kończy się krótki  
pobyt, po którym nie będzie już wakacji nad ciepłym morzem, o ile w ogóle  
wakacje będą miały znaczenie, to można wykorzystać któreś piętnaście minut na  
niezobowiązujące wyobrażenie sobie tej niewątpliwie ciekawej przygody. 
 
Każda marność zyskuje na czułości, która ją ocala, która ją składa w harmoniczną  
jakość. Przecież wierzchołek góry lodowej nigdy nie opowiadał podwodnej historii  
góry, choć uważał się za koronkę trwałości — za szczyt istnienia, bo mocował się  
z pogodą, z wiatrem, śniegiem i gradem, a także z rzewnie rozmywającym  
deszczem i permanentnie natarczywą falą. 
 
Więc obraz całości ma moc redefinicji. Słabość, ta przerażająca wątłość, bezwład  
powiek obolałych od płaczu i zanik głosu w krtani wydają się mieć związki głębsze  
i potężniejsze, od których zależy pomyślna inwersja, jednak nie losu, lecz natury. 
Los w rękach przykrych, chropowatych nie toczy się gładko, lecz po piekących  
szczelinach. Ale gdy pojawi się zakaz współpracy, banicja, systematyczna trudność 
w wyrażeniu paru prostych rzeczy, należy się zdać na czynną niemożność  
okoliczności. 
 
Bo to jest najprawdopodobniej stan przygotowania do zmartwychwstania czegoś,  
czego istnienia, nie mówiąc o nieżywotności, nawet się nie podejrzewało, chociaż  
miało się niekiedy jaśniejsze wizje i intuicję śmieszną do granic radości. 
 
Ale nigdy bym nie pomyślała, że kwestia śmierci może być wmieszana z flanki  
w sprawę cudów, których przesadnie się nie obserwuje. Mówi się, że cudów nie ma, 
to znaczy są, ale wyraźnie ma ich nie być — jakby miało biednemu człowiekowi  
wystarczać posiadanie pewnej fizyczności i poznawanie najprawdziwszych jej  
równań, a dostatecznie umilać czas wynajdywanie rozmaitości związków  
znaczeniowych. 
 
Choć to z nich może on sobie w odpowiednim czasie ułożyć ważny spis lub krótki  
testament (mniej niż 60 stron), albo po prostu zwyczajną, najcichszą opowieść.  
Tylko raczej bez poematów. 
 
Bo życie nie jest poezją, jest nowelą. 
 

 

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Dramat Vanessy
Żegnaj miłości. 
Moje szczęście — pa! 
Witaj samotności. 
Myślę, że będę dziś łkać. 
 
Żegnaj miłości. 
Słodka pieszczoto, bye. 
Och, Pustko?! — Cześć! 
Czuję, że mogę dziś zejść!43 
 
Diadorius Boudleaux Bryant & Matilda Genevieve Scaduto (Felice) Bryant44  
dla Everly Brothers 
 
Heteroseksualna
1 2 3 4 5 6 7 8
Idź do strony:

Darmowe książki «Kometa zawraca - Justyna Radczyńska-Misiurewicz (darmowa biblioteka cyfrowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz