Nie jest gotowy - Bożena Keff (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Książka poetycka Bożeny Keff Nie jest gotowy zawiera formy pośrednie między wierszem a prozą, często stanowiące opisy snów.
Chętnie sięga również po fikcyjne biografie. Przykład stanowi utwór tytułowy, który na prośbę autorki udostępniamy w wersji nowszej niż w pierwodruku.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Bożena Keff
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Nie jest gotowy - Bożena Keff (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bożena Keff
22em">sale
poszerzane szumem wentylatorów, wąskie czerwone
korytarze, fioletowe
owalne przymierzalnie. Reka przyjmuje
damskie i męskie monety
do zapłacenia toalety
Na długo
przed końcem pierwszych zakupów
transportery
otaczają dom towarowy. Jak na tysiącach taśm filmowych
sylwetki zeskakujących z samochodów. Wojska
zajmują pozycje w ciszy
gorączka pruje powietrze. Usta
wydają komendę. Wybuchają pierwsze pociski
i pierwsza całość:
ranny
porzucony przy szosie.
Na chwile jakby wepchnięty do aparatu Roentgena,
składany
z ciężkich, przejrzystych klisz. Planety
poza zasięgiem, ale on
może ich dotknąć. Miłość.
Odwraca się na brzuch, czołem czuje
gorący, topiący się asfalt, pod którym musuje szumi
niebo tamtej strony.
Szklanka stojąca na stole
traci równowagę,
leci, roztrzaskuje się; wzbija się i opada woda.
Otwiera oczy, unosi głowę — zanim zobaczy to, co
dookoła
całość ulatując
wita go żegna go operowym wysokim sopranem:
O, nie
nie dostaniesz mnie
nie!
1975
Snajper
(Poemat bez dedykacji)
1.
Rano twoje mieszkanie jest gładkie i przewiane na wylot
jak trupia czaszka. Okna bez zasłon, białe ściany, czarne
kaloryfery
na skrzynce od mleka nóż —
jego czubek drażni suche powietrze. Miasto
jest agresywne i bezwładne. Tłok w autobusach,
na ulicach
pustawo. Kawiarnie, kina, teatry
o tej porze
wykluczone. Fabryki
nadal
chcą jednej setnej tego, czym jesteśmy
i prawie wszystkich sił.
Kiedy wychodzisz do pracy, jest szarawa. Stoisz chwilę
przed lustrem
jako oficer c. k. armii: trochę tej śmierciopodobnej ironii,
dystans, a jednak, co tu gadać: guziki, szabla, czako
za którym stoi cesarstwo! I te oczy — piękne
w których wszystko
odbija się zrozumiane. Kiedy o tobie myślę
wydaje mi się
że siedzimy oparci o siebie plecami: blisko, rozlegle;
patrzymy w przeciwne strony. Idziesz najdłuższą ulicą miasta;
nad tobą
wampirzy pazur skończoności. Piętrowo
zbudowany świat
który
trzeba trzymać w garści
więc trzymasz
i on też
nie puszcza.
2.
Byliśmy na piwie, ty, ja
i jeszcze kilka osób; w lustrze nad barem
odbijała się zatłoczona ulica (godziny szczytu),
każdy (młody) przechodzień jest możliwością
jak otwarty, nieznany tunel. Pojawia się, jest, znika;
przeczuwam, widzę, tracę — to wszystko działa
jak środek pobudzający. — Do czego? — pyta ta dziewczyna.
— Do czego? — powtarzasz — nie wiem, chciałbym zagrać
Stawrogina. — Kochany — i nachyla się do ciebie trochę —
ty za bardzo musujesz, szczęka kwadratowa, owszem,
ale podgardle Erosa. Będziesz miał to, co ludzie mają;
i wypijesz, ale za swoje,
i czego jej oczy nie widzą, tego sercu nie żal,
i choć lepszy, ale masz gorzej! Sam sobie
wypłacisz
a synka nazwiesz Nicolas!
Z domu zadzwonił do niej.
— Teraz właśnie cię kocham — powiedziała
tak jakoś grzecznie, że miałoby się ochotę
przejść w twardych butach po szkle, niech pryska,
trzeszczy, pęka. Och, uwyraźnić się, odbić!
Od czego? Od kogo! Poustawiał szachy
żeby zagrać ze sobą
myśląc jednocześnie: nie warto,
nie ma demona, nie ma mocy
z którą można by zagrać o wszystko,
jestem sam.
Sam
samotnie idąc pod górę
osuwającego się lodowca.
Byle się ruszało. Wziął proszek od bólu głowy,
zaparzył sobie kawy, włączył radio,
chórek śpiewał:
Jego rachunki są jakby nie jego
chociaż się zgadzają
cele które ma na muszce
zostaną strącone
wypłaci sobie sprawiedliwie
ale niemożliwie
ale niemożliwie.
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
3.
Kiedyś, opowiadałeś, poszedłeś
odwiedzić dziecko sąsiadki, które
nie jest w porządku z głową. Matka
dziewczynki
czekała na ciebie, czytając w kuchni książkę. Mała
była w brzydkich granatowych spodniach
i szarym sweterku. Przyniosłeś jej
książkę z obrazkami, wzięła ją
i schowała do łóżka, pod kołdrę. Bawiliście się
budując wieżę z klocków. Wspaniale;
jest dzika i bezbronna
jak goły nerw wypuszczony w świat. Pije ciebie,
tonie — ale nie przepada. Żyje w nieukojonym
i bezkarnym strachu, zapada we wszystko
ale zostaje w sobie. Jest doskonała, skończona
na zewnątrz niej
jest dalej ona, a w niej
dalej świat.
— Może pan
zostanie jeszcze? — pyta jej matka, kiedy mała
leży już w łóżku. Stoi w drzwiach kuchni, za nią
odrzucająca, zmartwiała
przestrzeń mieszkania. I tak co wieczór
ciągle,
bez zmiany.
4.
Śniło ci się
że siedzisz na blacie długiego stołu
w jakiejś kuchni
w starej czynszowej kamienicy. Na zewnątrz
i wewnątrz
to samo
ciemne, przygnębiające światło. Jest zmierzch,
okno wychodzi na podwórze-studnię. Niżej,
w przeciwległej części domu,
ktoś stary (nie widać: kobieta czy mężczyzna)
siedząc przy parapecie
pije łyżeczką herbatę. Wyżej
niebieskie światło telewizora w pustym ciemnym
pokoju.
Naprzeciw
w drzwiach między kuchnią a nieoświetlonym korytarzem
rozmawiają, oparte o framugi drzwi, starsza kobieta
i młoda Cyganka w różowej połyskującej
spódnicy. Ale za nimi
nie ma korytarza. Widzisz to nagle:
tam nic nie ma. Wszystko jednowymiarowe:
ten dom, podwórze, ludzie.
I czujesz, jakby ktoś obcy, spoza snu
zaznaczył gwoździem to miejsce, w którym jesteś. To ukłucie
przebija tak mocno
że twoje życie
stanęło w tobie, dławiąc.
Z jakimiś zanikającymi strzępkami myśli, obrazów:
matka,
ojciec, ona i tamta, i znajomi, jakiś lęk
jakaś zapomniana satysfakcja —
to wszystko z gorzkim smakiem, w gorączce,
w zdrętwiałym ciele
trzeba się ruszyć spieszyć działać — ale
nie poruszyło cię. Jest źle i czujesz
płytką rozpacz
w której nie sposób się zanurzyć, przebić
stwardniałej powierzchni.
Ani płakać, ani zawyć. I pojmujesz nagle
że to już
wieczność
że to już
po śmierci.
5.
Zabłysnął niebieski ekran telewizora — co widzę?!
Na dachu
wieżowca
pod chłodnym rozpędzonym niebem
leży snajper. Zamknięty
w wewnętrznym kręgu
skupienia i ciszy. W wizjerze
układa się przestrzeń, obraz nachodzi na rzeczy, oddech
uspokaja ciało. Organiczny
karabin Superego Lux jest świetliście bliski,
od czarnej oksydowanej lufy
przez ciemne wnętrze do chłodnej, przylegającej kolby
— i tam
gdzie twój palec leży leciutko zagięty
we wklęśnięciu spustu; wszystko
gotowe. A on
kładzie głowę w zagięciu łokcia, zamyka oczy; lepiej by było teraz
być młodym, umierającym dowódcą:
spieczone wargi, skrwawione bandaże;
otoczony milczeniem żołnierzy, wśród ostatnich strzałów,
rozwiewającego się dymu
szuka spojrzeniem swojego zastępcy, silnego jak byk,
wrażliwego jak nawiedzone dziecko.
— Więc ostatecznie,
czy chcesz — pytam go —
żebym ten fragmentaryczny, być może, poemat
dedykowała tobie?
— Nie —
powiedziałeś — tylko
bez dedykacji.
1975–1980
Blues pod tytułem „Snajper”
Byłam na ostatnim piętrze, ty byłeś na dole, mój
przyjaciel ze mną był,
siedzieliśmy na podłodze, on mi opowiadał sny
Bardzo szczelnie było nam.
Ty do windy wchodzisz już.
Ja czytam o kimś, kto słucha, on był w kuchni, robił coś.
Rozmawialiśmy dokładnie, choć się nie rozlegał głos.
Wszystko było jakby szerzej i wysoko, ale tu.
Ty do góry jedziesz już.
On miał długie jasne włosy, a kiedy szedł spać,
to zdejmował okulary i mi do herbaty kładł. — Co widzicie?
— pytam je.
— Łódź podwodna jest na dnie, a teraz podnosi się.
Ty do góry jedziesz już.