Nie jest gotowy - Bożena Keff (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖
Książka poetycka Bożeny Keff Nie jest gotowy zawiera formy pośrednie między wierszem a prozą, często stanowiące opisy snów.
Chętnie sięga również po fikcyjne biografie. Przykład stanowi utwór tytułowy, który na prośbę autorki udostępniamy w wersji nowszej niż w pierwodruku.
- Autor: Bożena Keff
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Nie jest gotowy - Bożena Keff (czytanie dla przedszkolaków .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Bożena Keff
Ogarnia mnie jakiś chłodny lęk.
W zachowanej części prastarej bazyliki znajduje się elegancja restauracja. E. już na mnie czeka. Opowiadam jej całą historię, a ona słucha mnie tak, jakby sam fakt opowiadania był podejrzany.
Rezygnuję. Ona nie stanie po mojej stronie.
Ta część bazyliki nie ma dachu: widzę szybkie chmury, raz błyska słońce, raz ciemnieje; zmienna, rozpraszająca pogoda, nie znoszę takiej.
Wracam. W korytarzu wagonu spotykam wysokiego Murzyna. Nie jestem pewna, czy to ten, z którym jechałam poprzednio (momentami wygląda tak, jakby był w czarno-białą kratkę — to zależy od oświetlenia). Stoimy naprzeciwko siebie, zaglądam mu w twarz. Przymyka potwierdzająco oczy, a potem unosi klapę marynarki: ma pod nią znaczek Interpolu.
Policja! Co za ulga! Nareszcie jakiś punkt oparcia. Mam za sobą międzynarodową policję.
Nareszcie przywróci się porządek.
wrzesień 1976
Stoję w dość długim ogonku — to kolejka do Jehowy; stojący przede mną przesuwają się bez pośpiechu. Jestem na końcu i czuję się jakoś niezupełnie zobowiązana, raczej swobodna, jakbym się tutaj znalazła ni to z własnej chęci, ni to przez przypadek. Stojąc tak sobie zauważam, że trzymam w ręce bułkę z szynką. Oj, niedobrze. Jehowa może się poczuć urażony tą wieprzowiną. Ale szkoda mi tak od razu wyrzucić całą bułkę z szynką.
Spomiędzy połówek bułki wyciągam zębami plaster szynki, zjadam, zagryzam kęsem pieczywa, resztę wyrzucam.
Ten gest oznacza (kompromisowe) przymierze i mam nadzieję, że został odnotowany.
marzec 1992
Wychodzę jakby spod ziemi, z ciemnego włazu, prostuję się — i staję na środku jezdni, na ruchliwej ulicy miasta Meksyk, w jasny dzień, w pełnym słońcu.
Wiem, że brałam udział w zamachu organizacji anarchistycznej na ministra Identification Publica2. Ale nie jest jasne, co właściwie zrobiłam.
Tak czy inaczej, muszę natychmiast zejść z widoku, pokazywanie się na ulicy nie jest bezpieczne.
Widzę, że wylądowałam w eleganckiej dzielnicy: jezdnia szeroka, naprzeciw rząd sklepów z bogatymi witrynami, na chodniku rosną palmy, a przed jedną z wystaw stoi kobieta w długiej beżowo-różowej sukni, osłaniając się parasolką przeciwsłoneczną.
Sama ze zdziwieniem dostrzegam, że także mam na sobie długą suknię z muślinu: żółty z różem — dziwne, żółty to nie mój kolor. Rozkładam ją w rękach — i natychmiast składam. Jest poplamiona lepkim, tłustym smarem, który bezsprzecznie kojarzy mi się z bronią. Na dole odpruta falbanka. Daję krok do tyłu, bo właśnie nadjeżdża omnibus, a potem chcę przejść na drugą stronę ulicy i wejść w cienistą bramę pomiędzy sklepami. Nie zdążę. W moją stronę już idzie policjant.
Robi mi się słabo ze strachu, ale nie mam szansy na ucieczkę. Policjant jest wysoki, szczupły, w granatowej kurtce z czerwonymi wyłogami. Podchodzi do mnie i pyta cicho:
— ¿Seniora, esta usted de Suecia?3
— ¿No, por que? — odpowiadam powoli, bo nie wiem, czy ta Szwecja nie jest jakąś pułapką. — Estoy de Mexico4.
Pochyla się do mnie i wtedy widzę, że ma delikatne rysy, ciemne oczy, śniadą, zmęczoną twarz. Przy stójce kurtki brak guzika i pagon na ramieniu naderwany. Patrzy na mnie uważnie i mówi jak ktoś, kto mógłby być moim sojusznikiem:
— Wie pani, nieeleganccy ludzie w tej dzielnicy są podejrzani.
Odpowiadam badająco:
— Pan też nie jest zbyt elegancki.
Robi brwiami ruch „no cóż”. Zaczyna się wokół nas tworzyć izolujący, dyskretny krąg.
Podaje mi ramię i idziemy: zaofiarował mi się jako ochrona, kryje mnie, to znaczy, myślę, że wie, że ma powód, żeby mnie kryć, ale do jakiego stopnia wie, skoro ja sama nie bardzo wiem?
Patrzę na niego i wchłaniając jego obiecującą nowość zapominam o tej myśli. Jego spojrzenie, ten uprywatniony przez niego mundur, jego ciało pod mundurem — dosięgają mnie coraz mocniej: przez ramię czuje go od stóp do głów, a zwłaszcza tę strefę ciała...
Siedzimy na tarasie kawiarni i pijemy lemoniadę z lodem: widzę, że w środku niektórych kostek lodu są jakby ślady krwi.
On popija i patrzy na mnie z coraz bardziej stężonym oczekiwaniem — trochę się zaczynam obawiać tego, czego oczekuje. Ale i pragnę go coraz bardziej.
Jesteśmy w jego sypialni w wielkim, bogatym domu, który jest rezydencją rodzinną. Z okna widzę przeciwległe skrzydło domu: na słonecznym tarasie siedzi gruba Murzynka w białej płóciennej sukni. Wygląda jakby drzemała, ale podobno nie śpi, podobno zawsze czuwa i wie, co się dzieje w domu.
Leżymy na podłodze.
— Wydobądź mnie — mówi nie otwierając oczu; wciąga mnie i piecze jego pragnienie, żeby nareszcie wylała się czyjaś namiętność, żeby go zatopiło, potem wyniosło i żeby nie miał żadnej możliwości opierać się tej sile; żeby przywrzeć do niego płcią, przygodą, przemianą; żeby mógł to wszystko wchłaniać i przeistaczać się —
Zsuwam z ramion tę żółtą suknię, pochylam się nad nim, a on nie otwiera oczu, czeka. Na co, na kogo? —
Nasze wspólne gorące ciało stygnie i rozdziela się na dwa: nie, nie mam już na niego nadziei. Zaprojektował dla mnie żywioł, jakiego potrzebował — ale skąd mam wiedzieć, co on ma wspólnego ze mną?
Czuję się wypchnięta gdzieś, osamotniona, pominięta —
W nocy idę plażą w stronę portu. Słyszę szum morza, które jest teraz jak ciemna otchłań. Ale to droga, to połączenie. Czekam na statek, który popłynie na północ, do Szwecji —
7 grudnia 1985
Idę w stronę morza. Przede mną wydmy, za wydmami — plaża. Kiedy wieje wiatr — dmie ukosem — rozpędzam się i wskakuję na podmuch, który jest lekki, twardy i dość wąski. Kładę się na nim plecami, żeby nie spaść, a kiedy cichnie, zsuwam się na ziemię. Potem czekam na kolejny podmuch, a kiedy go czuję na poziomie ud i bioder — znowu na niego wskakuję.
I tak wiele, wiele razy, aż podmuchy donoszą mnie na samą plażę i zsuwam się prosto na piasek.
Naprzeciw mnie sunie, toczy się, biegnie morze; z przodu coraz to nowe szeregi fal z białą pianą, woda dopada brzegu w długich chlustach — i zawraca do Szwecji —
1987
*
*
*
*
*
19 października 1994
Opowiadanie, które tu służy za pierwowzór, prawdopodobnie Lejba Goldina, zwane Kronika jednej doby. znajduje się w książce Rury Sakowskiej Dwa etapy. Hitlerowska polityka eksterminacji Żydów w oczach ofiar, z jidysz tłumaczył Jan Leński. Wrocław 1966 Tam też jedyne dostępne informacje o Lejbie Goldinie, którego do pewnego stopnia utożsamiam z bohaterem opowiadania, choć staram się wybierać to, co mogło być im wspólne. Zdania lub wyrażenia zaznaczone pismem pochyłym są cytatami.
*
Uwagi (0)